15

Podczas podwieczorku Wulfric bardzo się starał skupiać uwagę na każdym z gości, tylko nie na Christine Derrick. Dopilnował, by na kolacji siedziała między Alleyne'em i Joshuą, jak najdalej od niego. Po jego lewej ręce usiadła lady Elrick, po prawej lady Mowbury.

Nie chciał, aby jego rodzina zaczęła podejrzewać, że Christine Derrick jest gościem honorowym.

Włożyła prostą jasnozieloną suknię z wysokim stanem, skromnym dekoltem i krótkimi rękawami, przystrojoną pojedynczą falbanką u spódnicy. Jak zwykle nie nosiła biżuterii i ozdób we włosach. Choć ładnie i gustownie ubrana, nie mogła świetnością stroju konkurować z jego siostrami, bratowymi i innymi obecnymi damami. Mimo to w końcu stołu, gdzie siedziała i rozmawiała z Joshuą i Alleyne'em, atmosfera była radosna, widać było, że ta trójka dobrze się bawi. A przynajmniej tak się Wulfricowi wydawało, jako że nie słyszał ani słowa z tego, co było tam mówione.

Gdy po kolacji panowie dołączyli do dam w salonie, Christine siedziała w kąciku z Eve, Rachel i panią Pritchard. Na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Wulfric dostrzegł w jej oczach rozbawienie, jakby chciała mu powiedzieć, że kolejna próba, by z boku obserwować ludzkie słabostki, została udaremniona.

Zajął się pozostałymi gośćmi. Szybko wmanewrowano go w nader nudne zajęcie przewracania nut pannie Hutchinson, która zasiadła do fortepianu. Grała całkiem poprawnie, choć, jak mu się wydawało, nieco nerwowo. Gdy skończyła, pochwalił jej grę i odszedł napić się herbaty, którą nalewała Judith. Wkrótce jednak znów konwersował z panną Hutchinson i ciotką. Ta ostatnia po kilku minutach nagle oświadczyła, że wzywają małżonek i znikła pośród szumu piór wpiętych we włosy.

Markiz Rochester, grający w karty z Westonem, lady Mowbury i panią Pritchard, chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego połowica przebywa w tym samym pomieszczeniu.

Panna Hutchinson, która już od pewnego czasu wyglądała na skrępowaną, teraz, zostawszy z nim konwersować sam na sam, wyglądała, jakby miała lada moment zemdleć. Podeszła do nich Morgan. Zanim jednak panna Hutchinson zdążyła się z ulgą do niej odwrócić, ciotka Rochester spadła na nich jak jastrząb i odciągnęła Morgan pod błahym pretekstem.

To nie do zniesienia, stwierdził Wulfric. Ciotka po raz ostatni próbowała go wyswatać dziesięć lat temu.

– Panno Hutchinson, widzę, że przy fortepianie gromadzi się grupa melomanów. Czy chciałaby się pani do nich przyłączyć? – spytał.

– Tak, Wasza Wysokość – odparła. – Bardzo proszę.

Pomyślał, że ciotka musiała postradać zmysły, jeśli myśli, że uda jej się go wyswatać z tym dziewczęciem. Wiedział jednak, że markizę niełatwo odwieść od raz powziętego zamiaru. Jeśli nie chciał znów znaleźć się sam na sam z panną Hutchinson, powinien poszukać jakiegoś innego towarzystwa. Wreszcie zrobił więc to, czego pragnął od początku.

Przeszedł w róg pokoju, gdzie chwilowo sama siedziała Christine Derrick. Stanął nad nią i na nowo zdumiał się, że ona jest tu, w Lindsey Hall. Przez kilka strasznych chwil, gdy baron Renable wszedł do holu tylko z żoną, myślał, że zmieniła zdanie i nie przyjechała. Ale potem zjawiła się zdyszana i zarumieniona, w przekrzywionym kapturku, pomiętej sukni i z dzieckiem na ręku i od razu zaczęła pospiesznie trajkotać. Znów przemknęło mu przez myśl, że po prostu brak jej ogłady. A równocześnie miał dziwne wrażenie, że jeśli w tym ponurym dniu zaświecił jeden promyk słońca, to ona wniosła go do środka.

Nie spodziewał się, że się zakocha. A zwłaszcza w kobiecie o tak niskiej pozycji. Nie był przygotowany na emocjonalną burzę, jaką to w nim wywoła.

– I cóż, pani Derrick? – zagaił.

– I cóż, Wasza Wysokość?

– Mam nadzieję, że jest pani zadowolona ze wszystkiego? Z pokoju? Służby?

– Mam prześliczny pokój z pięknym widokiem – odparła. – Pańska ochmistrzyni jest dla mnie nadzwyczaj miła. Przydzieliła mi nawet osobistą pokojówkę, choć zapewniałam, że jej nie potrzebuję.

Skłonił głowę. Ochmistrzyni wykonywała jego rozkazy. Sam wybrał pokój dla Christine Derrick. Miał nadzieję, że spodobają się jej tapety i ekrany z chińskiego jedwabiu oraz wesołe zielono – złote zasłony. Chciał też, by miała widok na fontannę otoczoną wiosennymi kwiatami i ciągnącą się za nią długą aleję. Zawsze uważał, że to wyjątkowo piękny widok na park. Taki sam roztaczał się z okien jego apartamentu, choć od pokojów Christine Derrick dzieliły go trzy inne pomieszczenia. Domyślił się, że jako jedyna z zaproszonych dam nie będzie miała własnej pokojówki. Ona. To po prostu nie uchodziło.

Usiadł na krześle koło niej i wygładził poły surduta.

– Mam nadzieję, że podróż była przyjemna – rzucił.

– Tak, dziękuję – odparła.

– Spodziewam się, że zostawiła pani matkę w dobrym zdrowiu? – spytał. – I siostrę też?

– Obie czują się świetnie, dziękuję.

– A pani siostra na plebanii? Siostrzeńcy i siostrzenica?

– Wszyscy mają się doskonale. – Uśmiechnęła się lekko, ale zaśmiała oczami. – Pastor, mój szwagier Charles, również.

Kiedy zaczęło mu się podobać, że się z niego w duchu podśmiewa?

– Miło mi to słyszeć. – Bezwiednie ujął w palce oprawkę monokla. Opuściła oczy, by śledzić jego gest, i dopiero wtedy zdał sobie z niego sprawę.

Nie był towarzyskim człowiekiem. Unikał rozrywek i zdawkowej konwersacji, ale jako dżentelmen potrafił uprzejmie rozmawiać, jeśli była taka potrzeba. Tak jak dzisiejszego wieczoru, gdy przyjmował gości we własnym domu. Wszyscy, nawet jego bracia i siostry, zostali zaproszeni z powodu tej kobiety. Chciał, by tu przyjechała, żeby ją do siebie przekonać.

A teraz nie był w stanie wykrztusić nawet słowa.

– Zdumiałam się, gdy zobaczyłam w pokoju dziecinnym tyle dzieci – powiedziała.

– Moi bracia i siostry bardzo się postarali przez ostatnie kilka lat odparł. – Proszę się jednak nie obawiać, że opanują cały dom albo że znów będzie pani musiała się nimi zajmować. Zostaną w pokoju dziecinnym pod opieką niań.

Doszedł do wniosku, że jego rodzeństwo musi trochę okiełznać swoje pociechy, by nie biegały po całym domu, kiedy pojawili się inni goście.

– Mam się nie obawiać. Zostaną w pokoju dziecinnym – powtórzyła cicho. – Jak wygodnie jest być bogatym. Są pokoje dziecinne i niańki i można zapomnieć, że się w ogóle ma dzieci, chyba że chodzi o sukcesję.

– Wolałaby pani, żeby dzieci nieustannie kręciły się jej pod nogami, przerywały rozmowy i nadużywały cierpliwości dorosłych?

– Z mego doświadczenia wynika, że na ogół jest całkiem odwrotnie – odparła. – To dorośli przerywają dzieciom rozmowy i do granic możliwości wystawiają ich cierpliwość na próbę. Mimo wszystko dorośli i dzieci są w stanie współistnieć.

– I dlatego dorośli muszą czasem wsiadać z dziećmi na zaczarowane dywany i machać rękami, by przelecieć nad Atlantykiem?

– Ojej – westchnęła i zarumieniła się. – Więc jednak pan widział tę lekcję? To nie w porządku, że stanął pan akurat w tamtym miejscu. Miał pan słońce za plecami, więc nie mogłam pana zauważyć. Zatem nie pochwala pan tego, co robiłam? Uważa, że zachowywałam się niewłaściwie? Czy lepiej było usadzić dzieci na trawie w równym rzędzie, stanąć nad nimi w wyniosłej pozie i zasypać je lawiną faktów na temat handlu futrami w Ameryce Północnej, szlaków kupieckich, sposobów podróżowania, flory i fauny na mijanych terenach i tak dalej? Czyż mój gniew nie byłby uzasadniony, gdyby na następnej lekcji okazało się, że żadne z dzieci niczego nie zapamiętało?

Pani Derrick mówiła całą sobą, nie tylko ustami tak jak inni ludzie. W jej słowach, tak jak w jej życiu, były ogień, pasja, a nawet namiętność. Słuchał i przyglądał się jej zafascynowany.

– Szczerze mówiąc, byłem oczarowany – wyznał.

– O! – Najwyraźniej zbił ją z pantałyku. Już była gotowa wytaczać kolejne argumenty. Pomyślał poniewczasie, że może powinien był się z nią trochę podrażnić. – A mimo to uważa pan, że miejsce dzieci jest w pokoju dziecinnym?

– Zastanawiam się, co by dzieci tam na górze sobie pomyślały, gdybyśmy wchodzili do ich królestwa, kiedy się nam podoba? – rzucił. – Może doszłyby do wniosku, że miejsce dorosłych jest w salonie na dole?

Roześmiała się.

– Muszę przyznać, że to naprawdę nowatorska myśl – odparła. – Na plebanii Hazel wiecznie ucisza dzieci, żeby nie przeszkadzały Charlesowi w przygotowaniu niedzielnego kazania. Poza tym ciągle poprawia ich wymowę, krytykuje, że się garbią, i kontroluje, co robią. Może byłyby zachwycone, gdyby miały swoje udzielne królestwo w pokoju dziecinnym?

– Nie jestem więc aż takim potworem, za jakiego mnie pani uważała? – spytał.

– Musimy chyba dojść do jakiegoś rozsądnego kompromisu – stwierdziła. – My dorośli możemy się bawić bez towarzystwa dzieci, a im należy pozwolić bawić się bez nas. Jeśli jednak nie będziemy ich widywać, to jak możemy się od nich czegoś nauczyć? I one od nas?

– A możemy się czegoś nauczyć od dzieci?

– Oczywiście, że tak! – zapewniła z przekonaniem. – Możemy odkryć świat na nowo, gdy zobaczymy go ich oczami. Nauczyć się spontaniczności, radości i zachwytu. Robienia głupstw i śmiechu. I miłości.

– Wszystkich atrybutów, których, zdaje się, mnie brakuje – powiedział.

Spojrzała na niego niepewnie.

– Nie wiem – odparła.

– Chyba jednak pani wie. – Uniósł monokl. – A przynajmniej tak mi kiedyś powiedziała.

– Nie powinnam była tego robić. To pan mnie sprowokował.

– Bo poprosiłem, by została pani moją żoną? – spytał cicho, mrużąc oczy. – Tym panią sprowokowałem?

– Wasza Wysokość, w każdej wieczornej modlitwie powinien pan dziękować Bogu, że mu odmówiłam.

– Doprawdy? – Znów zauważył, że ma niesamowicie niebieskie oczy. Jak morze w letni dzień. Mógłby w nich z łatwością utonąć.

– Wasza Wysokość, niech się pan rozejrzy dookoła – poleciła. – Niech pan przyjrzy się obecnym tu damom.

Zrobił, o co poprosiła. Uniósł nawet monokl do oka. Freyja wyglądała dziś wyjątkowo wspaniale w złocistej sukni, ze złotymi piórami we włosach i brylantami na szyi i rękach. Nie ona jedna zresztą. Wszystkie pozostałe damy były ubrane z przepychem i elegancją.

– Już – powiedział. Opuścił monokl i odwrócił się do Christine Derrick.

– A teraz niech pan spojrzy na mnie.

Zobaczył to samo, co przedtem. Jej suknię, wprawdzie nową i bardziej szykowną niż stroje, które nosiła w zeszłe lato, ale prostą w kroju i pozbawioną ozdób. Brak biżuterii. Ciemne lśniące loki bez wstążek i zapinek. Lekko zarumienione policzki. Błyszczące oczy w oprawie ciemnych rzęs. Prawie niewidoczne piegi. I wydatne, lekko rozchylone usta.

– Już – szepnął.

– I niech mi pan teraz powie, że nie zauważył różnicy.

– Widzę jedną, zasadniczą różnicę. Żadna z tych dam nie jest panią.

– Och. – Zarumieniła się. – Ależ pan jest dzisiaj zręczny w słowach, Wasza Wysokość.

– Przepraszam, czy mamy do odegrania jakieś role? Czy powinienem był powiedzieć coś innego?

– Pochodzę z innego świata niż pan – odparła. – Kiedyś poślubiłam arystokratę, choć tylko młodszego syna wicehrabiego, i weszłam w wyższe sfery. Nigdy nie mieliśmy wiele pieniędzy, zwłaszcza w ostatnich latach małżeństwa, a Oscar pozostawił po sobie długi. Te nowe stroje kupiłam za pieniądze, które przysłał mi szwagier, gdy dowiedział się, że zostałam zaproszona na ślub Audrey. Wiodę ciche, spokojne życie na prowincji. Uczę w szkole. Mój ojciec był dżentelmenem ze względu na pochodzenie i wykształcenie, ale nie miał majątku. Jego ojciec był baronetem, ale mój dziadek ze strony matki tylko lekarzem. Wasza Wysokość, pan naprawdę powinien dziękować niebiosom, że mu odmówiłam. Ja też powinnam. Wolałabym umrzeć, niż zostać żoną księcia. Milczał, zaskoczony stanowczym tonem jej wypowiedzi.

– Pani Derrick, to bardzo kategoryczne stwierdzenie – odezwał się w końcu. – Czy naprawdę wolałaby pani umrzeć, niż poślubić mężczyznę, z którym łączy panią uczucie, czy to księcia, czy, dajmy na to, kominiarza?

– Ależ mnie z nikim nie łączy uczucie – zaprotestowała.

– Niektóre osoby tak odpowiadają na pytania, by uniknąć odpowiedzi – rzucił.

– Wasza Wysokość, nie wydaje mi się, bym mogła być szczęśliwa, czy to jako żona księcia, czy kominiarza – powiedziała. – Powinnam więc bardzo uważać, by nie obdarzyć uczuciem ani jednego, ani drugiego. Czy wolałabym umrzeć, niż poślubić ukochanego mężczyznę, tylko dlatego, że jest na przykład kominiarzem albo księciem? Gdybym odpowiedziała twierdząco, czy nadawałabym się na heroinę jakiejś szekspirowskiej tragedii? Jak pan myśli? Nawet bym się tego nie dowiedziała. Byłabym martwa. Unosiłabym się na powierzchni jeziora, a włosy opływałyby mnie ciemną falą. Chociaż nie, przecież obcięłam je na krótko.

Serce w nim zamarło.

Ona go nie chce i wyraźnie ostrzega, tak jak w Hyde Parku, że nic nie może zrobić, by skłonić ją do zmiany zdania. Była nie lada wyzwaniem. Nie mógł jej zaimponować swoim tytułem czy ogromną fortuną, a nie umiał zabiegać o względy kobiety jak zwykły mężczyzna. A gdyby nawet potrafił, ona pozostałaby niewzruszona, ponieważ jest też księciem i bogatym człowiekiem.

Christine Derrick twardo stąpała po ziemi. Ale się myliła. Jeśli ma się do wyboru marzenie i prozę życia, to dlaczego wybierać tę ostatnią? Tylko dlatego, że tak nakazuje rozsądek? Czemu nie sięgnąć po marzenie? Czemu nie zaryzykować i nie spróbować żyć pełnią życia?

I czy to naprawdę on, Wulfric Bedwyn, snuje takie myśli i marzy o zbuntowaniu się przeciwko wszystkiemu, co rządziło jego życiem od ponad dwudziestu lat? Czy naprawdę byłby gotów zaryzykować?

Ale przecież zaprosił ją tutaj.

Zaczynał podejrzewać, że jest w niej nie tylko zakochany, ale stała mu się niezbędna do szczęścia. Sama myśl o tym wydała mu się dziwna i zatrważająca. Nigdy nie szukał szczęścia. Uważał, że jest nieważne. I nigdy naprawdę w nie nie wierzył. Chociaż nie. Przez ostatnie trzy lata patrzył, jak jego bracia i siostry po kolei znajdowali szczęście i cieszyli się nim na co dzień. Widział, jak chłodni, czasem wręcz nieczuli Bedwynowie, nie tracąc niezależności, zakładają rodziny i cieszą się domowym ogniskiem. I choć w pełni nie zdawał sobie z tego sprawę, czuł się pominięty i trochę im zazdrościł.

Doskwierała mu samotność.

Milczenie się przeciągało. W końcu stało się jasne, że ona nie zamierza go przerwać.

– Pani Derrick, należy mieć nadzieję, że jeśli kiedykolwiek zostanie pani heroiną dramatu, to nie tragiczną, ale romantyczną – powiedział. – Być może gdzieś żyje nauczyciel, który zyska pani oddanie i dozgonną miłość. Życzę z nim pani wiele szczęścia. Tymczasem dołożę wszelkich starań, by pani i pozostali goście spędzili przyjemne i niezapomniane święta w Lindsey Hall.

W jej oczach nie było już śmiechu.

– Myślę, że pan nosi maskę – odparła. – Nie można przez nią przeniknąć. Czyja pana uraziłam?

– Słucham? – zatrzymał monokl w pół drogi do oka.

– Znów ma pan oczy jak bryły lodu – ciągnęła. – Oczy to zawsze najsłabszy punkt każdej maski. Człowiek, który ją nosi, musi patrzeć na świat, więc pozostają nieosłonięte. Ale pańskie oczy są częścią maski. Gdy w nie patrzę, nie mogę dostrzec nawet drobnej cząstki pana duszy.

Spojrzał na nią z chłodną wyniosłością, jak zawsze na wszystkich i wszystko. Jak mógłby inaczej? Jak mógłby zaryzykować…

– Może powinienem chodzić z sercem na dłoni – rzucił. – Wtedy nie musiałaby pani patrzeć mi w oczy. Ale przecież ja nie mam serca.

– Wasza Wysokość, mam wrażenie, że się kłócimy – powiedziała. – Tyle że pan robi to w swoim niepowtarzalnym stylu i staje się coraz bardziej lodowaty, w przeciwieństwie do reszty rozpalonych gniewem śmiertelników. Szkoda.

– Chciałaby więc pani zobaczyć mnie rozpalonego gniewem? – Uniósł brwi.

– O tak, bardzo – zapewniła.

– Nawet gdyby mój gniew był skierowany przeciwko pani?

Przyjrzała mu się, przechylając głowę na bok. W jej oczach znów czaił się śmiech.

– Tak – odparła. – Gdyby pan się rozgniewał, mogłabym z nim walczyć. Podejrzewam, że byłby pan nader niebezpiecznym przeciwnikiem, ale gdyby stracił pan panowanie nad sobą, może udałoby mi się dotrzeć do prawdziwego, żywego człowieka. Oczywiście jeśli gdzieś tam jest człowiek, a nie tylko książę do szpiku kości.

– Pani mnie obraża, madame – rzekł cicho i poczuł, jak narasta w nim gniew.

– Doprawdy? – Szeroko otworzyła oczy. – Czyżbym pana zraniła? Rozzłościła? Mam nadzieję, że i jedno, i drugie. Ja się tutaj nie wpraszałam, Wasza Wysokość. Nie chciałam przyjąć pańskiego zaproszenia i byłam w tej kwestii całkowicie szczera. To pan nalegał, by dać mu szansę. Chciał mi pan udowodnić, że jest w nim coś więcej niż to, co dotąd zobaczyłam. Nie widzę nic więcej. A jednak gdy zarzuciłam mu, że nosi maskę, że ukrywa się za lodowatymi oczami i wyniosłą pozą, pan zrobił się jeszcze bardziej chłodny i przytoczył moje własne słowa, żebym poczuła się niezręcznie. Cytuję: „Ale przecież ja nie mam serca”. Być może ma pan rację. Może nie ma żadnej maski i od początku widziałam pana takim, jaki jest naprawdę.

Pochylił się ku niej.

– Na Boga, my się naprawdę kłócimy – stwierdził. – Pani siedzi na wpół uśmiechnięta i mówi uprzejmym tonem, a ja zachowuję się ze zwykłym u mnie chłodem. Jeśli jednak zaraz nie przerwiemy, za chwilę zaczniemy zwracać na siebie uwagę. Dokończmy więc później, nie tu i nie teraz. Proszę wybaczyć, muszę się zająć innymi gośćmi. Czy odprowadzić panią, by mogła z kimś pokonwersować? Z lady Wiseman albo lady Elrick?

– Nie, dziękuje – odparła. – Tu mi dobrze.

Wstał, ukłonił się i odszedł w stronę stolików do gry. Stanął za lady Renable i patrzył jej przez ramię w karty, ale niczego nie widział.

Uświadomił sobie, że zepsuł tę rozmowę. Zamierzał spędzić z Christine Derrick parę minut na przyjemnej pogawędce, by miło poczuła się w jego domu i w jego towarzystwie. Chciał jej pokazać, że jest człowiekiem jak inni. A skończyło się kłótnią. On nigdy się nie kłócił i nikt nie próbował się z nim kłócić. Nikt nie śmiał. Czy dlatego wydawała mu się fascynująca, że miała odwagę?

I czy nadal uważał, że jest fascynująca? Zachowała się naprawdę niegrzecznie. Mówiła bez ogródek i nie chciała zostawić pewnych tematów w spokoju. Wspomniała o masce i lodowatych oczach. Sugerowała, że on nie tylko nie ma serca, ale także duszy. „Nie mogę dostrzec nawet drobnej cząstki pana duszy”.

Wziął głęboki oddech. Miał wrażenie, że za chwilę się rozpłacze.

Lady Renable zerknęła na niego przez ramię i się roześmiała. Do trzymanego w ręce wachlarzyka kart włożyła tę, którą miała właśnie wyłożyć na stół, i wybrała inną.

– Ma pan całkowitą rację, Bewcastle – powiedziała. – To niewłaściwa karta.

Do pani Derrick przysiadł się Justin Magnus. Rozmawiali i śmiali się wesoło. Znów wydawała się szczęśliwa i swobodna. Wulfric zacisnął zęby, żeby nimi nie zazgrzytać. Walczył z ogarniającą go zazdrością.

Jeszcze tego mu brakowało do ostatecznego upokorzenia.

Загрузка...