Niedziela Wielkanocna minęła bardzo spokojnie. Rano wszyscy poszli do kościoła, po południu głównie bawili się z dziećmi, a wieczór upłynął na słuchaniu muzyki, rozmowach i czytaniu.
Nikt nie skomentował nagłego zniknięcia Justina. Podobno przeprosił księcia Bewcastle'a i wyjechał z powodu jakiejś nagłej sprawy w mieście. Jego matka westchnęła tylko, że przez całe życie pojawiał się i znikał, kiedy mu się podobało, więc i teraz niewątpliwie miał naprawdę ważny powód do wyjazdu. Wszyscy przyjęli za dobrą monetę niemądre wyjaśnienia Basila, że uderzył się w policzek i obtarł sobie kłykcie, gdy pośliznął się przy wychodzeniu z wanny. Jeśli ktoś mu nie uwierzył, zachował to dla siebie.
Gdy w sobotę Basil po pewnym czasie dołączył do Hermione i Christine w bibliotece, zapewnił je, że Justin wygląda o wiele gorzej. Uściskał żonę, a potem mocno i długo tulił bratową.
– Oscar bardzo cię kochał, Christine – powiedział zdławionym głosem. – Kochał cię do samego końca, nawet jeśli przestał ci ufać.
– Tak, wiem – tylko tyle zdołała wykrztusić.
– To nie w porządku, że nie zadbaliśmy o ciebie po jego śmierci – ciągnął. – Nie proszę o wybaczenie, tylko o pozwolenie, bym mógł ci to zadośćuczynić.
Christine znów zaczęła łkać w chusteczkę księcia.
– A jeśli zechcesz wyjść za Bewcastle'a, to masz nasze błogosławieństwo – dodał.
– O tak – potwierdziła Hermione. – Zdaje się, Christine, że książę darzy cię głębokim uczuciem. Gdyby tak nie było, nie potraktowałby Justina z morderczą furią.
Nie mówili więcej na ten temat. Christine wróciła do salonu, gdzie pani Pritchard ślicznie, choć nieco drżącym głosem śpiewała walijską balladę. Hermione zabrała Basila do ich sypialni, by przyłożyć mu okład na policzek.
Poniedziałek był pochmurny i chłodny. Rano do Lindsey Hall przybyła duża grupa gości z Alvesley i wyjechała dopiero przed drugim śniadaniem. Po posiłku lord Aidan ogłosił plan wyprawy łódkami na jezioro. Został on przyjęty entuzjastycznymi okrzykami, po czym zrobiło się ogólne zamieszanie, gdy dorośli ruszyli przygotować dzieci do drogi.
– Wulfricu, musisz zabrać Amy łódką na wysepkę – powiedziała markiza Rochester. – Pokażesz jej stamtąd różne piękne widoki.
Książę wstał ze swego miejsca u szczytu stołu.
– Ciociu, jestem pewien, że ktoś inny z chęcią ją tam zawiezie – odparł. – Ja już obiecałem pani Derrick, że pójdę z nią na spacer. Chyba że nagle rozbolała ją noga i nie może się ze mną wybrać.
Spojrzał na Christine po raz pierwszy od tej chwili w bibliotece, gdy wyszedł, zostawiając jej swoją chusteczkę. Najchętniej roześmiałaby się, bo przecież oboje wiedzieli, że bezczelnie skłamał. Serce jednak mocno jej zabiło i nagle zabrakło jej tchu. Zdała też sobie sprawę, że markiza uważnie się jej przygląda.
– Nie, Wasza Wysokość – odparła. – Nic mi nie dolega, więc chętnie się z panem wybiorę.
Markiza mruknęła coś gniewnie pod nosem. Christine pospiesznie wstała, żeby przypadkiem nie zostać sam na sam z tą groźną damą.
– Pójdę włożyć kapturek i pelisę – powiedziała.
Dziesięć minut później pojawiła się przed domem. Na schodach minęła całą rzeszę Bedwynów z dziećmi. Zaprosili ją na wycieczkę łódkami, odmówiła jednak, wyjaśniając, że wybiera się na spacer z księciem.
Mogłaby przysiąc, że przyjęli jej odpowiedź porozumiewawczymi uśmieszkami.
– Mniemam, że miał pan nadzieję spędzić spokojne popołudnie w bibliotece – powiedziała, ujmując księcia pod ramię.
– Doprawdy? – rzucił. – Pani Derrick, jak pani mnie dobrze zna. A przynajmniej tak się jej wydaje.
Przez pewien czas szli w milczeniu. Dzień nadal był pochmurny i wietrzny, niemal jak w zimie, ale na szczęście wiatr nie wiał im prosto w twarz.
– Muszę panu podziękować za to, co zrobił dla mnie w sobotni wieczór – odezwała się w końcu. – Czuję się nieswojo, że nigdy niczego nie podejrzewałam. Teraz, gdy znam prawdę, wszystko wydaje się takie oczywiste.
– Najprostsze intrygi często są najbardziej groźne – odparł. – Dlaczego miałaby pani coś podejrzewać? Magnus zaofiarował pani przyjaźń, współczucie i wsparcie, gdy pani ich potrzebowała. Pani mąż i jego brat z żoną też nie mieli powodów go podejrzewać. Jest ich krewnym i wiedzieli, że panią lubi, wydało się im więc naturalne, że bronił pani wbrew prawdzie i zdrowemu rozsądkowi. Mnie, stojącemu z boku, łatwiej było zauważyć, że słowa „flirt” i „Justin” zawsze pojawiają się razem i to z nużącą regularnością. A przecież nigdy nie widziałem, żeby pani flirtowała. Czy pani bardzo cierpiała?
– Po stracie Justina? Nie. Żałuję tylko, że Oscar przed śmiercią nie dowiedział się prawdy. Zmarł przekonany, że go zdradzałam. Słaby psychicznie, był doskonałą ofiarą, z czego Justin pewnie znakomicie zdawał sobie sprawę, gdy knuł swoją intrygę. Ale też Oscar miał łagodny charakter. Zapewne byłoby nam razem dobrze, choć okazał się zupełnie inny niż w moich romantycznych marzeniach. Tak, czuję smutek, ale też spokój. Hermione i Basil znają prawdę i to jest dla mnie bardzo ważne. Darzyliśmy się wielką sympatią, dopóki nie zaczęły się podejrzenia. Wiele panu zawdzięczam. Nie musiał pan tego dla mnie robić.
– Musiałem i chciałem – powiedział cicho.
Nie wyjaśnił, o co mu chodzi. Nie spytała. Przeszli w milczeniu przez trawnik, pod drzewami nad brzegiem jeziora i dalej, obok wzgórza, z którego Christine turlała się kilka dni temu. Minęli kępę drzew, przy której się kłócili. To tu wyrwała mu monokl, którego do tej pory nie oddała. Christine domyśliła się, że kierują się do miejsca, w które chciał ją zabrać tamtego popołudnia. Do gołębnika na północ od jeziora.
Milczenie wcale im się nie dłużyło. Christine czuła, że zapanowała między nimi harmonia. Zdała sobie sprawę, że zaczyna go lubić. Ta świadomość trochę ją niepokoiła, bo zbyt wiele ich dzieliło, by mogła się łudzić, że przepaść między nimi uda się pokonać. A jednak postanowiła nie myśleć o tym dzisiejszego popołudnia i tylko cieszyć się, że czuje do niego sympatię. Przyjęła jego zaproszenie na spacer. On niedawno zrobił dla niej coś niewiarygodnie cudownego.
„Musiałem i chciałem”.
Zerknęła ukradkiem na jego surowy arystokratyczny profil. Nie zmienił się, a jednak wydawał się jej drogi.
Doszli do polany. Stał na niej stary kamienny budynek. Okrągły, kryty strzechą, z małymi okienkami wysoko nad ziemią. Kilka schodków prowadziło w dół do drzwi zagłębionych w ziemi.
– Jaki ładny gołębnik – zauważyła. – Czy jest użytkowany?
– Nie ma w nim ptaków – odparł. – Został zamknięty i popadł w ruinę jeszcze za życia mojego ojca. Zawsze lubiłem ten budynek, ale dopiero dwa lata temu poleciłem go odnowić, głównie w środku. Nie chciałem, żeby zwracał uwagę, więc na zewnątrz naprawiono tylko dach. Pozwoli pani, że jej pokażę.
Zszedł po schodkach, przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi. Potem cofnął się i odsunął na bok, by ją przepuścić.
Nie wiedziała, czego się spodziewać. Widok zaparł jej jednak dech w piersiach. Znieruchomiała i tylko rozglądała się w zachwyceniu. Sześć okien wysoko nad jej głową oszklono kolorowym witrażami. Wnętrze było oświetlone pięknym wielobarwnym światłem.
Gładkie kamienne ściany pełne były zagłębień jeszcze z czasów, gdy mieszkały tu setki ptaków. Wnęki wyczyszczono i umieszczono w nich świece w lichtarzach, książki i różne drobiazgi.
Stało tu niskie łóżko przykryte owczą skórą, proste biurko, krzesło i duży skórzany fotel. Naprzeciw wejścia znajdował się kominek, w którym przygotowano drwa do rozpalenia. Koło paleniska stała skrzynia pełna szczap drewna i pogrzebacz.
Wyjątkowo zaciszna samotnia, skąpana w magicznym wielobarwnym świetle wpadającym przez okna.
Odwróciła się, by spojrzeć na księcia. Stał przy drzwiach z kapeluszem w ręce i przyglądał się jej żarliwie. Okropna chwila prawdy. Wolałaby jej uniknąć. Teraz nie miała już wątpliwości, że darzy księcia Bewcastle'a głębokim uczuciem.
Było już za późno, by zapanować nad tym uczuciem.
Podszedł do niej, zanim zdołała wykrztusić choćby słowo. Minął ją i przykucnął przy kominku, by podłożyć ogień pod przygotowane drewno. Płomień buchnął niemal natychmiast. Christine zdjęła kapturek i rękawiczki, mimo że w gołębniku było zimno. Wątpiła zresztą, czy ogrzanie tak wysokiego pomieszczenia jest w ogóle możliwe.
– Po co? – spytała. – Lindsey Hall jest pana domem, ma pan też wiele posiadłości w całej Anglii. Po co to miejsce?
Znała odpowiedź. Miała wrażenie, że przeżyła tę chwilę już wcześniej, i wiedziała, co on za chwilę powie. Ogarnął ją dziwny lęk, jakby lada moment miała spaść na nią lawina albo porwać wiatr.
– W przestrzeni można się zagubić – rzekł. – Czasem zapominam, że nie jestem tylko księciem Bewcastle'em.
Christine przełknęła z wysiłkiem.
– Tutaj pamiętam – ciągnął. – A jednak nie byłem tu przez cały rok. Dziwne. Dopiero w zeszłym tygodniu, gdy przyszło mi do głowy, że powinienem panią tu przyprowadzić.
Zrozumiała, że właśnie o to od początku zabiegał. O spotkanie w tej małej samotni na uboczu jego wielkiego majątku. Wnętrze było czyste i wygodne, a jednak nikt poza nim tu nie przychodził. Sam tu posprzątał i przygotował drewno na rozpałkę.
Rozejrzała się i wybrała drewniane krzesło przy biurku. Usiadła, przytrzymując poły pelisy.
– O czym pan pamięta w tym miejscu? – spytała.
– Że jestem też Wulfrikiem Bedwynem – odparł.
Miała wrażenie, że zwaliła się na nią lawina.
Tak, oczywiście. W ciągu tych kilku dni w Lindsey Hall Christine odkryła, że za groźną maską księcia Bewcastle'a kryje się żywy człowiek. Mężczyzna. Ten mężczyzna i książę byli jedną i tą samą osobą. Ani przez chwilę nie myślała, że udaje i odgrywa dwie różne role. Nie była jednak pewna, czy chce poznać tego mężczyznę bliżej. Jej życie od niemal trzech lat znów toczyło się spokojnym torem. Ale przecież dzięki niemu odzyskała Hermione i Basila.
Poczuła ból, gdy usłyszała jego słowa: „Jestem też Wulfrikiem Bedwynem”.
– Niech mi pan opowie o sobie – poprosiła. Omal nie powiedziała „o nim”, jakby Wulfric Bedwyn był rzeczywiście kimś innym niż stojący przy kominku książę, władczy, surowy i powściągliwy. – Nie, źle sformułowałam pytanie. Przy odpowiedzi na nie od razu zawiązuje się język. Niech mi pan opowie o swoim dzieciństwie.
Jeśli miała go poznać, choć nadal się przed tym broniła, powinna zacząć od jego dzieciństwa. Wprost niemożliwa wydawała się myśl, że był kiedyś dzieckiem, małym chłopcem. A przecież musiał nim być.
– Proszę się przesiąść na fotel – powiedział i przykrył jej kolana owczą skórą ściągniętą z łóżka. Sam przycupnął na brzegu biurka, opierając się jedną nogą o ziemię, a drugą kołysząc swobodnie. Zdjął płaszcz i przerzucił go przez krzesło przy biurku. Niebieskie i różowe światło kładło się na nim kolorowymi plamami.
– Jaki pan był? – spytała.
– Niespokojny i pełen energii – odparł. – Chciałem podróżować po świecie. Dotrzeć do granicy Stanów Zjednoczonych i po – żeglować Pacyfikiem do Chin. Zbadać tajemnice Afryki i poznać urok Dalekiego Wschodu. Zostać piratem albo Robin Hoodem..Albo walczyć z piratami. Gdy trochę podrosłem, to znaczy w wieku lat dziewięciu czy dziesięciu, chciałem zostać kapitanem okrętu, a potem admirałem całej floty. Albo oficerem, a potem wodzem brytyjskich armii i prowadzić je do spektakularnych zwycięstw. Czekając, aż dorosnę do tego wspaniałego życia, wyprawiałem najdziksze swawole w domu i w parku. Stałem się postrachem ogrodników, stajennych i służących. Wielkim wyzwaniem dla ojca i utrapieniem dla matki.
Wstał i podszedł do kominka. Czubkiem buta poprawił polano, żeby się lepiej paliło.
– Aidan i ja uknuliśmy kiedyś spisek – ciągnął. – Byliśmy wtedy jeszcze bardzo mali. Uzgodniliśmy, że zamienimy się ubraniami i imionami. Nasz ojciec nigdy się nie zorientuje. Aidan zostanie w domu i któregoś dnia odziedziczy tytuł księcia, a ja popłynę przez siedem mórz, chwytając w żagle każdą przygodę.
Christine milczała, zdumiona i zafascynowana. Wpatrywał się w ogień i we własną przeszłość. Po minucie czy dwóch spojrzał na nią przez ramię i wrócił do rzeczywistości.
– Niestety, od chwili, gdy się urodziłem, byłem skazany na tytuł księcia i wszystkie obowiązki i ciężary, które się z nim wiążą – powiedział. – Aidan od chwili swoich narodzin był przeznaczony do wojska. Marzyliśmy, by zamienić się miejscami, ale oczywiście było to niemożliwe. W końcu zawiodłem go i zdradziłem.
Christine poczuła nagły chłód mimo okrywającego ją kożucha.
– Aidan nie chciał przeznaczonej mu kariery – podjął opowieść. – Był dobrym, spokojnym chłopcem. Chodził za ojcem jak cień, gdy ten odwiedzał folwarki i spędzał wiele czasu z rządcą. Błagał ojca o zlitowanie i prosił matkę, by się za nim wstawiła. Chciał żyć spokojnie na wsi, uprawiać ziemię i zarządzać majątkiem. Nie wiem, dlaczego jakimś strasznym zrządzeniem losu on urodził się drugi, a ja pierwszy. Po śmierci ojca mogłem podarować mu wolność. Miałem tylko siedemnaście lat, on piętnaście. Wyjechał na kilka lat do szkoły, a po powrocie z entuzjazmem zajął się sprawa mi majątku. Doskonale znał folwarki wokół Lindsey Hall i wiedział, jak nimi zarządzać. Miał lepsze wyczucie ode mnie. Dawał mi naprawdę dobre rady. Chciał, bym wysłał na emeryturę naszego dotychczasowego rządcę, który zrobił się już trochę za stary do pracy, i pozwolił jemu objąć tę posadę. Zwracał mi uwagę, co można zrobić lepiej i pokazywał popełnione błędy. Miał dobre intencje. Kochał to miejsce, znał je lepiej ode mnie i był moim bratem. A ja kupiłem mu patent oficerski i wezwałem go do biblioteki, by mu go wręczyć. Nie miał wyboru, musiał mi się podporządkować. Już w bardzo młodym wieku jako książę Bewcastle miałem wielką władzę. I skorzystałem z niej bez wahania. Tak jest do dzisiaj.
– I nigdy pan sobie nie wybaczył – nie musiała pytać. – Mimo że zrobił pan to, co należało.
– Tak – przyznał. – Musiałem wybrać między rolą księcia Bewcastle'a i brata. Wobec chłopca, którego kochałem całym sercem. Wtedy po raz pierwszy stanąłem przed dylematem i musiałem dokonać wyboru. Podjąłem decyzję nie jak brat, tylko jak książę. Od tamtej pory nieustannie wybieram w ten sam sposób. I tak pewnie będzie aż do śmierci. Jestem przecież arystokratą i mam obowiązki wobec setek, być może tysięcy ludzi. Nie wolno mi ich z siebie ot tak zrzucić. Nie mogę więc zapewnić pani, że się zmienię, by spełnić pani marzenia. Twierdzi pani, że jestem zimny, pełen rezerwy i surowy. To prawda. Ale nie cała.
– Tak – rzuciła. Nie wiedziała jednak, czy jakiś dźwięk wydobył się z jej ust.
Stał przed kominkiem w lekkim rozkroku, z rękami założonymi na plecy i z wyniosłą miną, tak sprzeczną z jego słowami. Choć może nie. Wybrał rolę księcia Bewcastle'a i to ona zdominowała jego życie.
– Nie mogę pani ofiarować tego, kim nie jestem – dodał. – Mogę mieć tylko nadzieję, że zobaczy pani też we mnie człowieka o złożonym charakterze. Kilka dni temu zarzuciła mi pani, że noszę maskę. Myliła się pani. Noszę płaszcz księcia Bewcastle'a i zakrywam nim Wulfrica Bedwyna, ale i jeden, i drugi to ja. Nie przestaję być mężczyzną, mimo że w swym życiu na pierwszym miejscu stawiam obowiązek. Zastanawiała się też pani, czy jestem bezdusznym arystokratą do szpiku kości. Nie jestem. Gdybym był, czy zachwyciłbym się panią i nie mógł się uwolnić od wspomnień o niej? Nie jest pani kobietą, na którą książę Bewcastle w ogóle zwróciłby uwagę, a cóż dopiero zaczął się starać ojej względy.
Christine siedziała nieruchomo.
– Przepraszam, pozwoliłem sobie na dygresję – rzekł. – Miałem radosne, szczęśliwe dzieciństwo. Rodzice byli dla mnie dobrzy, choć jako nastolatek uważałem, że ojciec mnie nie kocha.
– Co się stało? – spytała.
Wydała mu się zachwycająca. Nie mógł się uwolnić od wspomnień o niej. Nie mógł się uwolnić?
– Gdy skończyłem dwanaście lat, ojciec miał atak serca – wyjaśnił. – Przeżył, ale dla niego był to sygnał, że serce może odmówić mu posłuszeństwa w każdej chwili. Był jednym z najbogatszych, najpotężniejszych ludzi w Wielkiej Brytanii. Posiadał ogromny majątek. Miał ogromne przywileje, ale też obowiązki. A jego najstarszy syn i dziedzic był szalonym, zbuntowanym dzikusem.
Niewiarygodne, że mówił o sobie.
– Pozostałem w Lindsey Hall, lecz zostałem niemal całkowicie odseparowany od rodzeństwa – ciągnął. – Oddano mnie pod opiekę dwóch guwernerów. Nieczęsto widywałem ojca, rzadko matkę. Aidan, Rannulf, w końcu i Alleyne wyjechali do szkół, czego ja też bardzo pragnąłem. Prawie nigdy ich nie widywałem, nawet gdy przyjeżdżali do domu na wakacje. Przebywałem w ścisłej izolacji. Walczyłem, buntowałem się, awanturowałem i dąsałem. I uczyłem się. Miałem pięć lat, by nauczyć się wszystkiego, czego będę potrzebował przez resztę życia. Oczywiście nikt nie wiedział, czy będzie mi dane aż pięć lat. Mógł być tylko rok albo jeszcze krócej. Ojciec zmarł, gdy miałem siedemnaście lat. Na łożu śmierci pocałował mnie i powiedział, że miłość czasem rani, ale nie przestaje być miłością. On nie miał wyboru. Byłem jego synem i kochał mnie, lecz jako jego dziedzic musiałem się nauczyć, jak zająć jego miejsce.
Christine nagle zrozumiała, że książę nigdy nikomu nie opowiedział tej historii. Tak jak ona tylko jemu opisała okoliczności śmierci Oscara. Ta świadomość niezmiernie ją przeraziła. Łzy napłynęły jej do oczu. On otwierał przed nią serce. Ponieważ… ponieważ wydała mu się zachwycająca i nie mógł się uwolnić od wspomnień o niej. Właśnie po to zaprosił ją do Lindsey Hall, przyprowadził tu, do gołębnika, do swego ustronia. I prosił, by zechciała dać mu szansę.
Zrozumiała, że jest w nim śmiertelnie zakochana. A jednak…
A jednak nie wierzyła już w długie, szczęśliwe życie jak w bajce. Nie była już młodą dziewczyną jak dziesięć lat temu, gdy rzuciła się na oślep w związek, którego pewnie by unikała, gdyby zdążyła poznać Oscara lepiej. Kochała męża do końca, ale w głębi serca wiedziała, że jest słabym człowiekiem. Ich związek nie dorósł do jej marzeń o wielkiej, namiętnej miłości na całe życie.
Teraz była mądrzejsza i znacznie bardziej ostrożna. Doskonale zdawała sobie sprawę, że po oświadczynach i ich przyjęciu nie będzie bajki i długiego, szczęśliwego życia. A jednak…
A jednak książę był mężczyzną, którego wbrew uprzedzeniom polubiła. Którego wbrew sobie zaczynała podziwiać. Jak nie podziwiać człowieka, który tak cenił honor i obowiązek? Który ponad osobiste szczęście przedkładał obowiązek wobec setek, może nawet tysięcy poddanych? Jego ojciec zadbał, by przymusowa, często twarda edukacja nie złamała jego ducha, by książę pozostał człowiekiem. Po śmierci ojca mógł przekreślić wszystko, co mu wpojono. Mógł stać się szalonym, ekstrawaganckim młodzieńcem jak wielu mężczyzn w podobnej sytuacji. Był na tyle bogaty i potężny, że uszłoby mu to płazem.
A jednak wytrwał. W wieku siedemnastu lat przywdział płaszcz księcia Bewcastle'a i nosił go dzielnie, ze stoickim spokojem, przez całe życie.
Jak mogłaby go nie podziwiać? Dobry Boże, jak mogłaby go nie kochać?
Uśmiechnęła się.
– Dziękuję – rzekła. – Zdaję sobie sprawę, że pan jest bardzo skryty. Tym bardziej jestem mu wdzięczna, że pokazał mi to czarowne miejsce i opowiedział o sobie.
Patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem, groźny i surowy jak zawsze.
– Marzyłem niemal od roku, by zobaczyć panią w tym miejscu – odezwał się. – Tu, gdzie pani teraz siedzi. Nie będę pani o nic dzisiaj prosił. Jeszcze za wcześnie. Powiem tylko jedno. Nie przyszedłem tu z panią, by ją uwieść. Ale bardzo pani pragnę. Chciałbym być z panią blisko. Tutaj, w tym łóżku. Móc bez zahamowań wyrazić, co do pani czuję. I doświadczyć tego, co, być może, pani czuje do mnie. Bez przymusu i zobowiązań. Chyba że będą konsekwencje, choć kiedyś twierdziła pani, że są niemożliwe. Christine, czy będziesz się ze mną kochać? Ach, jednak poprosiłem.
Oniemiała. Przez głowę przelatywały jej dziesiątki myśli. Drżenie ogarnęło całe jej ciało. Poczuła nagłe pożądanie, ostry ból przeszył jej łono i spłynął między uda. Zabrakło jej tchu. Tutaj? Teraz? Znów? Wspomnienia tamtego wieczoru nad jeziorem w Schofield powróciły szeroką falą. Odpowiedziała tak jak wtedy.
– Dobrze.
Podszedł do niej i wyciągnął rękę. Odsunęła owczą skórę na bok i podała mu dłoń. Uniósł ją do ust.