Wulfric podniósł owczą skórę, rozesłał ją na łóżku i odwinął róg prześcieradła. Potem odwrócił się do Christine. Stała tam gdzie przedtem, zdjęła tylko pelisę i rzuciła ją na oparcie fotela.
Miała na sobie żółtą wełnianą suknię z wysokim stanem, niewielkim dekoltem i długimi rękawami. Prostą i bez żadnych ozdób. Światło z okna pomalowało ją z jednej strony na pomarańczowo. Wyglądała zachwycająco.
– Podejdź bliżej ognia – powiedział. Podszedł do niej, oparł dłoń na jej plecach i poprowadził do kominka, by czuli ciepło bijące od płomieni. Nie chciał, by to zbliżenie stało się tylko upustem fizycznego pożądania, tak jak ostatnim razem. Pragnął się z nią kochać.
Nie od razu ją pocałował. Ujął jej twarz w dłonie i kciukami obrysował brwi. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Różowe i liliowe światło z okien ponad ich głowami barwiło jej policzki. Miała piękne usta. Gładkie, miękkie wargi i uniesione w górę kąciki. Zanurzył palce w jej miękkich włosach. Loki wracały na miejsce, jak tylko przesunął dłoń dalej. Śliczne.
Przesunął dłońmi po jej ramionach, aż na plecy, ku rzędowi guziczków. Rozpiął je po kolei i zsunął brzegi sukni do przodu i w dół, aż do talii. Suknia opadła pod własnym ciężarem na podłogę. Christine nie nosiła gorsetu. Nie musiała. Miała wyjątkowo piękną figurę. Od piersi do kolan okrywała ją tylko prosta, cienka koszulka.
Cofnął się o krok i ukląkł na jedno kolano. Zdjął jej buty, potem podwiązki, zrolował i zdjął jej pończochy.
Pocałował jej stopę, postawił na podłodze i musnął ustami kolano.
Wstał. Jeszcze go nie dotknęła. Poznał jednak po jej rozchylonych ustach i wpółprzymkniętych powiekach, że pragnie tego tak samo jak on.
Przycisnął usta do jej ramienia i polizał ciepłe, gładkie, słona – we ciało. Zadrżała mimo ciepła bijącego od kominka. Opuścił ramiączko koszulki i odsłonił pierś. Ujął ją dłonią i przesunął ustami w dół, aż dotarł do jej czubka. Doskonała. Pełna i miękka, jędrna i gładka. Rozchylił usta nad sutkiem, nabrał powietrza i wypuścił je powoli. Zaczął ssać. Dopiero teraz go dotknęła. Zaplątała mu palce we włosach i pochyliła się, by przytulić do nich twarz. Jęknęła cicho i gardłowo.
Pomyślał, że choć już raz obcował z nią cieleśnie, nigdy nie widział jej nagiej. Teraz chciał ją zobaczyć. Kochać się z nią tak, by nie było między nimi żadnych barier.
Pragnienie, pożądanie i tęsknota pulsowały w nim w rytm uderzeń serca. Czuł ciepło ognia na lewym boku.
Podniósł ku niej twarz. Cofnęła ręce.
– Połóż się – poprosił.
Rozebrał ją potem do końca. Smuga różowego światła kładła się na jej piersiach i przechodziła w czerwień na biodrze i udach. Miał ochotę stać i po prostu patrzeć na nią, nie chciał jednak, by zmarzła. Przykrył ją prześcieradłem i owczą skórą. Usiadł na brzegu łóżka, by ściągnąć buty. Potem wstał i zdjął resztę ubrania. Nagi wsunął się pod okrycie i położył obok niej.
Była przyjemnie ciepła. Odwrócił się do niej, dobrze okrył ich oboje i przysunął się bliżej.
Starał sieją rozbudzić, przywołując całe swoje doświadczenie. Cierpliwie pieścił ją dłońmi, ustami i językiem. Cały czas płonął pożądaniem i czekał na chwilę, gdy znów się w niej znajdzie i podda ogarniającej go namiętności.
Nie pozostała bierna. Przesuwała po nim dłońmi, z początku niepewnie, potem z rosnącą śmiałością. Czuł ogień rozpalający jej ciało, słyszał coraz bardziej zdyszany oddech.
Kusiło go, by obrócić się i opaść na nią, chwycić ją za biodra, rozsunąć jej nogi, wejść w nią jednym szybkim ruchem i doprowadzić oboje do szczytu.
Ale przecież chciał się z nią kochać.
Uniósł głowę i spojrzał jej w twarz.
– Christine – wyszeptał i po raz pierwszy ją pocałował, lekko muskając rozchylonymi ustami jej wargi.
Szerzej otworzyła oczy.
– Och – westchnęła.
– Christine, jesteś taka piękna – powiedział.
Pocałował ją namiętnie.
Nagle ogarnęła ich gorączka. Przylgnął do niej całym ciałem. Otworzyła się przed nim zapraszająco, szeroko rozsunęła nogi i za chwilę go nimi oplotła. Ujął ją za biodra i z radością wszedł w nią powolnym, mocnym ruchem. Uniosła się ku niemu, objęła go i mocno się wokół niego zacisnęła.
Przeniósł ciężar ciała na łokcie i uniósł głowę, by znów zajrzeć jej w twarz. Uśmiechnęła się do niego z rozmarzeniem.
– Wulfric – szepnęła. – Jakie poważne i groźne imię dla potężnego i groźnego mężczyzny – zaśmiała się cicho i rozkosznie.
Pochylił głowę, pocałował ją za uchem i wydał z siebie pomruk jak wilk. Zaśmiała się, mocniej oplotła go nogami i zacisnęła się wokół niego.
Kochał ją powoli i długo w otulającym ich ciepłym kokonie. Ogień trzaskał w kominku, czerwone, różowe i liliowe światło tańczyło kolorowymi refleksami we wnętrzu. Kochał ją, aż obojgu zaczęło brakować tchu, aż przylgnęli do siebie rozpaleni i lśniący od potu. Aż każdy jego ruch witała jękiem i uniesieniem bioder.
Dopiero wtedy szybkimi, mocnymi uderzeniami doprowadził ich oboje do spełnienia.
– Wulfricu – zaprotestowała sennie, gdy zsunął się z niej i opadł obok na łóżko. Przez chwilę czuł chłód, ale zaraz dobrze przykrył ich oboje.
Obrócił się na bok i spod wpółprzymkniętych powiek przyglądał się jej twarzy, zabarwionej kolorowym światłem, skrytej częściowo w cieniu i rozsypanym lokom.
Tak jak właśnie wspomniała, rzeczywiście był potężnym i groźnym mężczyzną. Na pozór miał wszystko, czego mógłby chcieć od życia. A jednak pragnął czegoś więcej. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie mu to dane. Nie poprosi dzisiaj. Może nawet nie jutro czy pojutrze.
Bał sieją poprosić.
Obawiał się, że odpowiedź, którą od niej usłyszy, będzie brzmiała: nie. Wówczas już nigdy nie będzie mógł poprosić.
Musi poczekać.
Pragnął jej miłości.
Gdy wychodzili z gołębnika, chmury już odpłynęły i świeciło słońce. Wiatr jednak nadal był ostry, a powietrze chłodne.
Wracali do domu tak samo jak wtedy w Schofield. Nie dotykali się i nie rozmawiali. Tym razem jednak cisza i wzajemna bliskość były przyjemne. Wiedzieli, że przeżyli coś cudownego i głębokiego. Ze złączyli się nie tylko ciałem, ale i duszą.
Christine nadal czuła się rozedrgana i bezbronna. Była zakochana. A jednocześnie próbowała samą siebie przekonać, że zakochanie i miłość to dwie różne rzeczy, więc powinna zachować rozsądek. Odczuła ulgę, gdy nie zadał jej pytania, którego tak się obawiała. Miała nadzieję, że nigdy go nie zada. Przenigdy. Bo gdyby je zadał, musiałaby odpowiedzieć, a szczerze mówiąc nie wiedziała co.
Zdawała sobie sprawę, co powinna powiedzieć, ale czy właśnie tak by odpowiedziała?
A jeśli on nigdy nie zapyta? Jakże ona to zniesie?
Raz już poprosił ją o rękę. Odpowiedziała: nie. On się z pewnością nie upokorzy drugi raz i nie zapyta ponownie.
Po co więc ta wizyta w Lindsey Hall? I całe to dzisiejsze popołudnie?
Zwrócił się do niej po imieniu. Absurdalne, że zapamiętała to jako najcudowniejszy, najbardziej wzruszający moment. „Christine” wypowiedziane tym jego arystokratycznym tonem. Szeptał je raz po raz. A gdy odezwała się do niego „Wulfric”, wydał z siebie pomruk jak wilk.
Obróciła głowę, by na niego zerknąć i zauważyła, że na nią patrzy. Szybko uciekła spojrzeniem.
– Co? – spytał. – Czyżby tak łatwo udało mi się dzisiaj wygrać?
Czuła, że się rumieni.
– Muszę patrzeć przed siebie – odparła. – Tyle tu drzew, że jeśli nie będę uważać, zaraz na któreś wpadnę.
Przypomniała sobie, że to ona zainicjowała ich drugie zbliżenie w gołębniku. Jeszcze bardziej się zarumieniła. Obudziła się z rozkosznym wrażeniem ciepła i bezpieczeństwa. Obróciła głowę na poduszce i zauważyła, że on wpatruje się w nią tymi swoimi srebrzystymi oczami. Uniosła się na łokciu, pochyliła nad nim i pocałowała rozchylonymi ustami. A gdy położył się na plecy i pociągnął ją do siebie, wsunęła się na jego ciepłe, nagie, pięknie umięśnione ciało i zaczęła się o niego ocierać w wyraźnym zaproszeniu, którego nie omieszkał przyjąć.
Nigdy dotąd czegoś takiego nie zrobiła.
Kochanie się z księciem Bewcastle'em, to znaczy z Wulfrikiem, było najbardziej ekscytującym i radosnym doświadczeniem w całym jej życiu.
Nie powinna jednak mylić zakochania czy nawet kochania się z nim z miłością.
Wracali inną drogą. Wyszli spomiędzy drzew nad sam brzeg jeziora, od strony najbardziej oddalonej od domu. Niedaleko zobaczyli grupę gości i domowników, dorosłych i dzieci, najwyraźniej zajętych zabawą w chowanego.
Pamela pierwsza zauważyła Christine i podbiegła do niej razem z Becky.
– Kuzynko Christine! – pisnęła. – Pływaliśmy łódką, a ja robiłam ręką fale w wodzie. Philip chciał powiosłować, ale papa Becky powiedział, że nie dzisiaj, bo woda jest wzburzona. Laura zwymiotowała za burtę. I wysiedliśmy na wyspie, a Laura nie chciała wsiąść z powrotem. Ale papa Becky powiedział, że jak będzie patrzyć na horyzont, to się nie pochoruje. I tak było. A ja się wcale nie pochorowałam, choć Phillip mówił, że zwymiotuję, bo zawsze tak jest, gdy jadę powozem.
Christine się roześmiała.
– Jak ciekawie spędziliście popołudnie – rzuciła.
Becky podeszła do księcia, wzięła go za rękę i zaczęła za nią ciągnąć.
– Wujku Wulfie, chcemy z Pamelą pobawić się w szkołę – powiedziała. – Ale w pokoju dziecinnym jest tyle maluchów, że nie możemy. Pożyczysz nam swoją bibliotekę, gdy wrócimy do domu?
– Jeśli obiecacie, że nie wyniesiecie jej z domu – odparł.
Zachwycone dziewczynki wybuchnęły śmiechem.
– No co ty, wujku! – zawołała Becky. – Przecież my nie chcemy jej nigdzie zabierać, tylko się w niej bawić.
– Aha – westchnął. – W takim razie możecie.
Zabawa w chowanego dobiegła końca. Dorośli i dzieci zebrali się nad brzegiem jeziora. Dziewczynki pociągnęły Christine i księcia do reszty towarzystwa.
– Właśnie mówiliśmy dzieciom, że pływanie było dozwolone tam dalej, a tutaj absolutnie zakazane – odezwał się lord Rannulf.
– Ponieważ moglibyśmy ulec pokusie, żeby skakać do wody z gałęzi drzew – dodał lord Alleyne.
– Ależ to by była świetna zabawa – zawołał Davy. – Wujku Aidanie, założę się, że potrafiłbym skoczyć z tej gałęzi.
– Chłopcze, to absolutnie zabronione! – odparł lord Aidan.
– Davy, to się wydaje dosyć niebezpieczne – powiedziała równocześnie jego żona.
– Davy, to zawsze było zabronione – wtrącił się lord Rannulf. – Straszna szkoda.
– Nigdy was to jednak nie powstrzymało – odezwał się książę Bewcastle. – Nikogo, a zwłaszcza Freyi. Nawet Morgan.
Melanie roześmiała się głośno. Rodzeństwo Bedwynów jak jeden mąż spojrzało ze zdumieniem na najstarszego brata.
– Wulf, więc ty wiedziałeś? – spytał lord Alleyne. – A myśmy myśleli, że jesteśmy tacy sprytni.
– Gdy ja próbowałam skoczyć pierwszy raz, Kit wszedł do wody i obiecał, że mnie złapie – powiedziała lady Rosthorn. – O ile dobrze pamiętam, miałam wtedy z osiem lat i prędzej bym umarła, niż pozwoliła, żeby uznał mnie za tchórza. Byłam w nim rozpaczliwie zakochana.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Lord Rosthorn objął żonę ramieniem.
– Ja mam właśnie osiem lat – zawołała Becky. – Papo, ja chcę spróbować, jak się zrobi cieplej.
– No i widzicie, co żeście narobili, tak wygadując przy dzieciach – powiedziała żona lorda Aidana z rozdrażnieniem.
– To Wulf zaczął – zauważyła lady Hallmere. – Wulf, skąd wiedziałeś, że kiedyś tu skakaliśmy do wody?
– Bo sam to robiłem jako dziecko – odparł. – Skakaliśmy tu obaj z Aidanem. Nie zabieraliśmy Ralfa, bo baliśmy się, że rozbije sobie głowę o kamień czy korzeń drzewa. Dostalibyśmy wtedy po tyłku.
Dzieci wybuchnęły śmiechem.
– Wujek Wulf powiedział „tyłek” – zawołał William i znów rozległy się wybuchy śmiechu.
– Wulfric nurkował? – wtrącił się lord Hallmere z szerokim uśmiechem. – I to wbrew zakazom? Jakoś nie mogę w to uwierzyć.
– Ja też nie – dodał lord Rannulf szyderczo. – Nigdy bym nie pozwolił, żebyście poszli beze mnie.
Książę Bewcastle uniósł monokl do oka.
– Czy mam rozumieć, że zarzucasz mi łgarstwo? – spytał.
Tym pytaniem wywołał tylko kolejne szydercze komentarze i wybuchy śmiechu.
Becky pociągnęła księcia za rękę.
– Pokaż im, wujku – szepnęła. – Pokaż im! Spojrzał na dziewczynkę i westchnął.
– Nie ma innego wyjścia, prawda? – rzucił.
Ku ogólnemu zdumieniu zdjął kapelusz, rękawiczki i płaszcz i podał je Becky.
– A niech mnie! – zawołała lady Hallmere. – Wulf będzie nurkował. Josh, chodź tu bliżej, bo chyba zaraz zemdleję.
– Wulfricu, woda jest na pewno lodowata – ostrzegła żona lorda Aidana.
– A w powietrzu czuć chłód – dodała Melanie.
Bertie wymamrotał coś pod nosem.
Książę zdjął surdut, kamizelkę, halsztuk i monokl i oddał je Christine. Ściągnął koszulę przez głowę i położył na wierzchu stosu.
– Wulfricu, nie daj się sprowokować – zaprotestowała żona lorda Rannulfa. – To jest niebezpieczne, zrobisz sobie krzywdę.
Dzieci biegały tam i z powrotem, niemal nieprzytomne z radości.
– Muszę to zobaczyć – oznajmiła lady Rosthorn i ścisnęła rękę, którą obejmował ją mąż.
Lord Rannulf i lord Alleyne przyglądali się wszystkiemu z identycznymi uśmiechami od ucha do ucha.
Księciu udało się zdjąć na stojąco buty. Postawił jej na trawie.
On chyba już przemarzł, pomyślała Christine. Nie mogła jednak oderwać od niego wzroku.
Zdjął pończochy i wcisnął je w buty.
Został tylko w pantalonach i bieliźnie.
Oddalił się na bosaka i wdrapał na wielki dąb, jakby robił to całe życie. Co prawda nabrał trochę wprawy parę dni temu, gdy musiał ściągnąć swój monokl.
Przeszedł wzdłuż zwieszającej się nad wodą gałęzi aż do samego końca, przytrzymując się, czego tylko mógł, by zachować równowagę. Sprawdził, czy gałąź utrzyma jego ciężar. Ugiął kilkakrotnie kolana i wyprostował ramiona. Christine domyśliła się, że on się popisuje przed zachwyconą widownią.
A potem skoczył pięknie wyprostowany, wyciągnięty jak struna. Przeciął gładko powierzchnię wody, tak że nie został nawet ślad, i zanurkował.
Zebrani westchnęli głośno, a potem zaczęli klaskać. Christine przycisnęła dłoń do serca, gdy książę wypłynął na wierzch i otarł wodę z oczu.
– Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że woda jest tak okropnie zimna? – zawołał.
Właśnie w tym momencie Christine nieodwołalnie i ostatecznie go pokochała.
Potem stało się coś jeszcze dziwniejszego. Lady Hallmere stanęła przed nią z groźną miną i mocno ją uściskała, gniotąc przy okazji ubranie księcia.
– Jeśli ty to sprawiłaś, będę cię kochać do końca życia – powiedziała.
I odbiegła z powrotem na brzeg, by przyglądać się wraz z resztą towarzystwa, jak książę dopływa do brzegu, wdrapuje się na murawę i stoi, ociekając wodą jak mokra foka.
– Skakanie z tych drzew do jeziora jest nadal absolutnie zabronione – oświadczył dzieciom ze zwykłą u niego surowością, choć szczękał zębami z zimna.
– Wulf, chyba trochę przesadziłeś, co? – rzucił lord Aidan. – Jeśli chciałeś im udowodnić, że to prawda, wystarczyło poprosić mnie o potwierdzenie.
Uśmiechnął się i nagle wydał się niezwykle przystojny.
Christine pospieszyła do księcia z jego ubraniem, ale oddała je lordowi Aidanowi. Nie chciała go krępować, troszcząc się o niego jak kwoka o pisklę.
Spojrzał jej w oczy tym swoim srebrzystym spojrzeniem.
– Madame, cieszę się, że nie śmiałem się z pani tamtego dnia w Hyde Parku – powiedział. – Rozumiem teraz, jak nieprzyjemna była pani sytuacja.
Ona jednak się śmiała. Ale nie na głos, tylko oczami. On to zrobił dla niej. Była tego pewna.
Aby udowodnić jej, że jest nie tylko księciem Bewcastle'em, ale także Wulfrikiem Bedwynem.