Większość gości była zmęczona podróżą, wykorzystali więc przerwę między podwieczorkiem i kolacją na odpoczynek w swoich pokojach. Wulfric wymknął się z domu, by zaczerpnąć świeżego powietrza i trochę się przejść. Nie znał wprawdzie tutejszego parku, ale poszukał osłoniętej przestrzeni, gdyby bowiem ktoś z domu go zauważył, mogłoby go to narazić na niechciane towarzystwo. Przeciął porośnięty drzewami trawnik i ruszył ścieżką wśród gęstego zagajnika, aż stanął nad brzegiem sztucznego jeziora, utworzonego tu, by osiągnąć najlepszy efekt widokowy.
Jezioro było nieduże, ale piękne, odosobnione i zaciszne. I niewidoczne z domu. Dzień był ciepły, wiał lekki wiatr. Wulfric odetchnął głęboko i pomyślał, że właśnie tego było mu trzeba. Świeżego powietrza i cichego zakątka, by mógł odzyskać dobry nastrój po długiej podróży i podwieczorku w salonie wypełnionym gośćmi. W prawo i lewo biegły ścieżki, on jednak stał bez ruchu, niezdecydowany, czy wybrać którąś z nich, czy zostać tu, gdzie jest, i po prostu napawać się ożywczym zapachem wody i zieleni.
Powinien był pojechać do domu, do Lindsey Hall.
Nie zrobił tego jednak, nie było więc sensu żałować, że podjął inną decyzję.
Wciąż stał nieruchomo, zadowolony z bezczynności, gdy na ścieżce, którą przyszedł, usłyszał szelest kroków. Był zły na siebie, że nie ruszył się z tego miejsca wcześniej. Zdecydowanie nie chciał towarzystwa. Ale było już za późno. Niezależnie, którą ścieżkę wybierze, nie zdoła zniknąć z oczu osobie – kimkolwiek była – która za chwilę wyłoni się spomiędzy drzew.
Odwrócił się, z trudem ukrywając gniew.
Szła szybkim krokiem, bez kapelusza i rękawiczek, i patrzyła przez ramię, jakby chciała zobaczyć, czy ktoś nie idzie za nią. Zanim Wulfric zdążył się odsunąć, wpadła na niego z impetem. Chwycił ją za ramiona, zbyt późno jednak, bo poczuł na policzku przelotny dotyk jej miękkich loków. Wtedy krzyknęła przestraszona i odwróciła głowę tak szybko, że zderzyli się nosami.
To było do przewidzenia, pomyślał z rezygnacją. Jakiś zły duch przysłał ją do tego domu, by go prześladowała i przypominała mu, że nie powinien podejmować decyzji pod wpływem impulsu.
Podniosła dłoń do nosa, by sprawdzić, czy nie jest złamany albo czy nie cieknie z niego krew. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Pani Derrick – rzucił wyniosłym tonem, choć było już za późno, by trzymać ją na dystans.
– Och, tak mi przykro – westchnęła, opuszczając dłoń. – Jakaż ze mnie niezdara! Nie patrzyłam przed siebie.
– Więc gdyby mnie tu nie było, zapewne wmaszerowałaby pani prosto do jeziora – powiedział.
– Tak się na szczęście nie stało – odparła rezolutnie. – Nagle odniosłam wrażenie, że nie jestem sama, i obejrzałam się za siebie. I oczywiście musiałam wpaść akurat na pana.
– Proszę o wybaczenie – rzekł i ukłonił się sztywno. Mógłby jej odpłacić pięknym za nadobne, ale się powstrzymał.
Teraz jeszcze bardziej wyglądała na prowincjuszkę. Nie miała tej elegancji i wyrafinowania, jakich oczekiwał od dam, wśród których miał się obracać przez najbliższe dwa tygodnie. Wiatr targał jej krótkie loki, a w świetle słońca jej twarz wydawała się jeszcze bardziej opalona niż w salonie. Na tle opalenizny jej zęby aż lśniły bielą. Oczy miała niebieskie jak niebo. Przyznał z niechęcią, że jest naprawdę zdumiewająco ładna, mimo coraz bardziej czerwieniejącego nosa.
– Odezwałam się nieuprzejmie – powiedziała z uśmiechem. – A wcześniej najpierw oblałam pana lemoniadą, potem zaś zaczęłam piorunować wzrokiem tylko dlatego, że nie podobało mi się pańskie unoszenie brwi. Teraz znowu wpadłam na pana i rozbiłam mu nos moim własnym. Mam głęboką nadzieję, że przez ostatnich kilka godzin zużyłam cały zapas niezręczności przewidziany na te dwa tygodnie i przez resztę swego pobytu będę się już zachowywać godnie i z gracją, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Niewiele mógł odpowiedzieć na jej szczere słowa. Sporo mówiły o jej charakterze, i to raczej niepochlebnie.
– Wybrałem tę ścieżkę zupełnie przypadkowo – rzekł, odsuwając się od niej. – Nie spodziewałem się tutaj jeziora, ale widok jest bardzo ładny.
– O tak – przyznała. – To jedna z moich ulubionych części parku.
– Pani niewątpliwie przyszła tu, by być sama – powiedział, szykując się do odejścia. – Przeszkodziłem pani.
– Ależ nie, przyszłam pospacerować – odparła z ożywieniem. – Ta ścieżka biegnie wokół jeziora i została tak wytyczona, by dostarczyć wielu zmysłowych rozkoszy.
Zauważyła jego spojrzenie i chwilę patrzyła mu w oczy, a potem się zarumieniła.
– Czasami niezbyt rozważnie dobieram słowa – dodała. „Zmysłowych rozkoszy”. Chyba te słowa wprawiły ją w zakłopotanie.
Nie ruszyła od razu wybraną ścieżką. Uświadomił sobie, że stoi jej na drodze. Zanim się odsunął, odezwała się ponownie.
– Może zechciałby pan mi towarzyszyć?
Nie chciał. Nie znał mniej przyjemnego sposobu spędzenia wolnej godziny, zanim będzie musiał przebrać się do kolacji.
– Może jednak nie – powiedziała z wesołym błyskiem w oku, który zauważył już wcześniej w salonie, zanim uniósł brew i ją zirytował.
Zabrzmiało to jak wyzwanie. Pomyślał, że jest w niej coś fascynującego. Była całkiem inna od znanych mu kobiet. I nie próbowała z nim flirtować.
– Dobrze – odparł i cofnął się o krok, żeby ją przepuścić. Ścieżka poprowadziła ich z powrotem między drzewa. Szli ramię w ramię. Droga biegła równolegle do brzegu jeziora i była na tyle szeroka, że spokojnie mogły nią spacerować dwie osoby.
Przez pewien czas szli w milczeniu. Jako dżentelmen był biegły w sztuce prowadzenia uprzejmej konwersacji, ale zawsze unikał mówienia tylko po to, by zagłuszyć ciszę. Jeśli jej nie przeszkadzał spacer w milczeniu, to jemu tym bardziej nie.
– Zdaje się, że to panu zawdzięczam zaproszenie do Schofield – odezwała się w końcu.
– Doprawdy? – spojrzał na nią, unosząc brwi.
– Gdy został pan zaproszony, Melanie wpadła w panikę, gdyż zdała sobie sprawę, że będzie więcej dżentelmenów niż dam – wyjaśniła Christine. – Pospiesznie wysłała do Hyacinth Cottage list z zaproszeniem, a gdy odmówiłam, pofatygowała się osobiście, by błagać mnie o przybycie.
Właśnie potwierdziła to, co wcześniej podejrzewał.
– Zostałem zaproszony przez wicehrabiego Mowbury'ego – rzekł. – Nie wiedziałem jednak, że zaproszenie wcale nie pochodziło od lady Renable.
– Na pana miejscu nie martwiłabym się tym – odparła. – Gdy wreszcie zgodziłam się wyratować Melanie z tej towarzyskiej katastrofy, przyznała, że chociaż goszczenie u siebie księcia Bewcastle'a nie jest takim sukcesem, jak wizyta księcia regenta, to stanowczo woli pana. Twierdzi, zapewne słusznie, że stanie się teraz obiektem zazdrości pań domu w całej Anglii.
Więc to rzeczywiście sprawka złego ducha, pomyślał. Ona znalazła się tutaj tylko dlatego, że on przyjechał. A przyjechał, bo postąpił wbrew sobie pod wpływem impulsu.
– Pani nie chciała przyjąć zaproszenia? – spytał.
– Nie – potwierdziła.
– Obraziła się pani, że pominięto ją przy sporządzaniu listy gości?
– Nie obraziłam się, tylko, choć może się to wydać dziwne, nie chciałam tu przyjeżdżać – odparła.
– Zapewne czuje się pani niezręcznie w eleganckim towarzystwie, pani Derrick? – zasugerował.
– Nie jestem pewna, co pan rozumie przez eleganckie towarzystwo – rzuciła. – Ale w sumie ma pan rację.
– Przecież była pani żoną brata wicehrabiego Elricka.
– Tak – przyznała wesoło.
I nie kontynuowała tematu. Wyszli spomiędzy drzew i znaleźli się u stóp pagórka porośniętego trawą, jaskrami i stokrotkami.
– Czyż to wzgórze nie jest piękne? – spytała, zapewne retorycznie. – Proszę spojrzeć, wznosi się ponad wierzchołki drzew. Roztacza się z niego rozległy widok na wioskę i folwarki dookoła. Pola wyglądają jak szachownica. Kto zrezygnowałby z takich widoków i wybrał życie w mieście?
Nie czekając na niego, ruszyła żwawym krokiem na szczyt pagórka. Stanęła z rękami rozłożonymi na boki i obróciła się dookoła, unosząc twarz do słońca. Wiatr rozwiał jej włosy i zaczął szarpać suknią i wstążkami zawiązanymi w talii.
Wyglądała jak leśna boginka i sprawiała wrażenie zupełnie naturalnej i nieskrępowanej. To, co u innej kobiety mogłoby być kokieterią, u niej było czystą żywiołową radością. Pomyślał, że mimo woli znalazł się w obcym mu świecie.
– Zaiste, kto? – rzucił.
Christine zatrzymała się i spojrzała na niego.
– A pan woli życie na wsi? – zapytała.
– Tak – odparł i wszedł na pagórek. Stanął obok niej i obrócił się, by podziwiać panoramę okolicy.
– Więc dlaczego spędza pan tyle czasu w mieście?
– Jestem członkiem Izby Lordów. Mam obowiązek uczestniczyć w sesjach parlamentu, ilekroć obraduje – wyjaśnił, przyglądając się wiosce w dole.
– Kościół jest całkiem ładny, prawda? – rzuciła. – Iglica wieży została odbudowana dwadzieścia lat temu, gdy starą zniszczyła burza. Pamiętam burzę i odbudowę. Nowa iglica jest o sześć metrów wyższa od poprzedniej.
– A tam obok to plebania? – spytał.
– Tak – potwierdziła. – Moje siostry i ja spędzałyśmy mnóstwo czasu u starego pastora i jego żony. To byli bardzo mili, gościnni ludzie. Przyjaźniłyśmy się z ich dwiema córkami, a do pewnego stopnia także z Charlesem, ich synem. Biedaczek, był jedynym chłopcem w gromadce pięciu dziewcząt. Razem chodziliśmy do szkoły. Na szczęście mój ojciec, który nas uczył, uważał, że dziewczęta powinny mieć w głowie coś więcej niż trociny. Louisa i Catherine, córki pastora, młodo wyszły za mąż i wyprowadziły się stąd. Wkrótce potem pastor zmarł, a dwa miesiące później jego żona. Charles, który był wikarym trzydzieści kilometrów stąd, objął tę parafię i ożenił się z Hazel, moją średnią siostrą.
– Pani najstarsza siostra też jest zamężna?
– Eleanor? – Christine pokręciła przecząco głową. – Gdy miała dwanaście lat, oznajmiła, że zostanie na zawsze w domu, by być na starość podporą dla mamy i papy. Raz się nawet zakochała, ale zanim wzięli ślub, on zginął w bitwie pod Talaverą. Później Eleanor nawet nie spojrzała na żadnego mężczyznę. Po śmierci naszego ojca przypomniała to, co mówiła jako dziewczynka, choć oczywiście teraz może być podporą tylko dla matki. Zdaje się, że jest szczęśliwa.
Tak, ona naprawdę jest z innego świata, pomyślał książę. Wychodząc za Oscara Derricka, zrobiła świetną partię.
Wyciągnęła rękę i przysunęła się do niego, by mógł lepiej zobaczyć to, co mu wskazywała.
– Tam jest Hyacinth Cottage – powiedziała. – Mój dom. Zawsze uważałam, że jest piękny. Po śmierci ojca przeżyłyśmy chwilę lęku, ponieważ umowa dzierżawy opiewała tylko na niego. Jednak Bertie, to znaczy baron Renable, był tak miły, że wydzierżawił dom mamie i Eleanor do końca ich życia.
– Przy założeniu, że pani ich nie przeżyje? – rzucił.
Opuściła rękę.
– Wtedy byłam jeszcze żoną Oscara – wyjaśniła. – Nikt nie mógł przewidzieć jego śmierci. A nawet gdyby mógł, Bertie zapewne przypuszczał, że zostanę przy jego rodzinie.
– Ale tak się nie stało?
– Nie.
Spojrzał na Hyacinth Cottage, całkiem ładny, kryty strzechą budynek z dużym ogrodem. Wyglądał na jeden z największych domów we wsi, jak przystało na siedzibę dżentelmena, nawet jeśli był też nauczycielem.
Christine zaśmiała się cicho.
Wulfric odwrócił głowę, by na nią spojrzeć.
– Czy znów zrobiłem coś, co panią rozbawiło? – spytał.
– Niezupełnie – odparła. – Uderzyło mnie jednak, że Hyacinth Cottage wygląda stąd jak domek dla lalek. Zapewne zmieściłby się w kącie salonu pańskiej siedziby, gdziekolwiek się ona znajduje.
– W Lindsey Hall? Wątpię – rzekł. – Pani dom nie jest mały. Zdaje się, że na piętrze są cztery pokoje i tyleż samo na dole.
– No to, powiedzmy, w rogu sali balowej – rzuciła.
– Być może – przyznał, choć nadal w to wątpił. A jednak była to zabawna myśl.
– Jeśli dalej będziemy szli w tym tempie ścieżką wokół jeziora, to wrócimy do domu już po kolacji – powiedziała.
– W takim razie chodźmy szybciej – odparł.
– Może nie zamierzał pan iść tak daleko. Jeśli woli pan wrócić drogą, którą tu przyszliśmy, ja pójdę dalej sama.
Doskonała okazja, by uciec. Nie wiedział, dlaczego z niej nie skorzystał. Może dlatego, że nie przywykł, by ktoś go odprawiał.
– Pani Derrick, czy pani przypadkiem nie próbuje się mnie po zbyć? – spytał, chwytając za monokl. Uniósł go do oka i przyjrzał się jej przez szkiełko tylko dlatego, że wiedział, iż ten gest ją zirytuje.
Roześmiała się.
– Po prostu pomyślałam, że zwykł pan wszędzie jeździć konno albo powozem – odparła. – Nie chciałabym, żeby przeze mnie po – obcierał pan sobie stopy.
– Albo żeby ominęła mnie kolacja? – Wypuścił monokl z palców. – To miłe z pani strony, madame, ale nie będę pani obarczał odpowiedzialnością za którekolwiek z tych nieszczęść.
Wskazał ręką ścieżkę z drugiej strony wzgórza. Przez pewien czas droga biegła brzegiem jeziora, a potem znów zniknęła między drzewami.
Podczas spaceru Christine zadawała księciu wiele pytań na temat Lindsey Hall w Hampshire i innych jego posiadłości. Wydawała się szczególnie zainteresowana majątkiem w Walii, położonym na półwyspie nad morzem. Wypytywała o jego rodzeństwo, a dowiedziawszy się, że pozakładali rodziny, także o ich żony, mężów i dzieci. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tyle o sobie mówił.
Gdy wyszli spomiędzy drzew, znaleźli się w pobliżu łukowatego mostku nad wartkim strumieniem wpływającym do jeziora. Stanęli na środku mostka, a Christine oparła się łokciami o kamienną balustradę. Słońce migotało na powierzchni wody. Śpiewały ptaki. Doprawdy sielankowa sceneria.
– Właśnie tutaj Oscar pierwszy raz mnie pocałował i poprosił o rękę – odezwała się nagle rozmarzonym głosem. – Wiele wody już upłynęło od tamtego wieczoru, nie tylko w dosłownym sensie.
Wulfric milczał. Miał nadzieję, że pani Derrick nie zacznie sentymentalnych wynurzeń na temat wielkiej miłości i ogromu swojej straty. Ona jednak tylko spojrzała na niego przelotnie i się zarumieniła. Domyślił się, że na chwilę się zapomniała, i ucieszył, że tak szybko odzyskała panowanie nad sobą.
– Kocha pan Lindsey Hall i inne swoje posiadłości? – spytała.
Tylko kobieta mogła zadać takie pytanie.
– Miłość to zbyt mocne słowo w odniesieniu do budynków i ziemi – odparł. – Pilnuję, by dobrze nimi zarządzano. Wypełniam swoje obowiązki wobec ludzi żyjących na mojej ziemi i spędzam na wsi jak najwięcej czasu.
– A kocha pan braci i siostry?
Uniósł brwi.
– Miłość to słowo chętnie używane przez kobiety. Moim zdaniem obejmuje szeroki wachlarz emocji, których nie ma sensu definiować. Kobiety kochają swoich mężów, dzieci, pieski i właśnie kupioną błyskotkę. Kochają spacery po parku, najnowszą książkę wypożyczoną z biblioteki, niemowlęta, słońce i róże. Spełniłem swój obowiązek wobec rodzeństwa, dopilnowałem, by bracia dobrze się ożenili, a siostry szczęśliwie wyszły za mąż. Piszę do nich raz w miesiącu. Oddałbym życie za każde z nich, gdyby tak szlachetne i demonstracyjne poświęcenie było kiedykolwiek potrzebne. Czy to jest miłość? Pozostawiam to pani ocenie.
Patrzyła na niego dłuższą chwilę w milczeniu.
– Mówi pan z pogardą o kobiecej emocjonalności – odezwała się w końcu. – Tak, czujemy miłość do wszystkiego, co pan wymienił, i do wielu innych rzeczy. Chyba nie chciałabym żyć, gdyby mojego życia nie przepełniała miłość do niemal wszystkiego i wszystkich wokół mnie. To nie jest uczucie, którym należy gardzić. To nastawienie do świata i ludzi zupełnie przeciwne opinii, że życie to tylko pasmo obowiązków do wypełnienia i ciężarów do niesienia. Słowo „miłość” ma wiele znaczeń i odcieni, podobnie jak mnóstwo innych słów w naszym barwnym, żywym języku. I choć mówimy, że kochamy i dzieci, i róże, nasz umysł i wrażliwość rozumie, że to nie to samo uczucie. Czujemy radosne poruszenie zmysłów na widok pięknej róży i głębokie drgnienie serca na widok dziecka, które jest nasze albo związane z nami więzami rodzinnymi. Nie będę się wstydzić czułości, jaką darzę moje siostry, siostrzeńców i siostrzenicę.
Ostro go zbeształa. Ale tak jak wielu ludzi, którzy w dyskusji kierowali się sercem, a nie rozumem, przekręciła jego słowa. Spojrzał na nią chłodno.
– Pani Derrick, wybaczy pani, jeśli nie pamiętam, ale czy powiedziałem lub zasugerowałem, że powinna się pani wstydzić? – spytał.
– Tak – odparła stanowczo. – Zasugerował pan, że kobiety są płytkie i udają miłość, a nawet nie znają znaczenia tego słowa, gdyż ono w zasadzie nie ma znaczenia.
– Aha – mruknął, rozgniewany bardziej, niż zwykle sobie na to pozwalał. – W takim razie zechce mi pani wybaczyć.
Cofnął się o krok i ruszyli dalej już w milczeniu. Wkrótce dotarli do domu. Gdy weszli do holu, Christine odwróciła się do Wulfrica.
– Chyba muszę się pospieszyć, jeśli mam zdążyć na kolację – powiedziała z promiennym uśmiechem, przerywając krępującą ciszę.
Ukłonił się i patrzył, jak biegnie po schodach na górę i znika mu z oczu. Gdy wszedł do swojego pokoju, zerknął na zegar i zorientował się, że nie było go ponad godzinę. A czas wcale mu się nie dłużył, choć powinien. Zwykle źle się czuł w towarzystwie, którego sam starannie nie wybrał.
Christine ucieszyła się, że książę Bewcastle nie poczuł się zobowiązany odprowadzić ją do pokoju. Pewnie teraz oddychał z ulgą, że przetrwał tak nudną godzinę. Wbiegła lekkim krokiem po schodach, niepomna nauk Hermione, że bieganie to nader niestosowny sposób przemieszczania się z miejsca na miejsce.
Wpadła do pokoju. Przebranie się do kolacji nie potrwa długo, ale miała naprawdę niewiele czasu.
Ledwie mogła uwierzyć w to, co właśnie zrobiła. Po podwieczorku wybiegła z domu, by spędzić trochę czasu w samotności, i wpadła prosto na księcia Bewcastle'a. Już miała uciec, gdy przyszła jej do głowy myśl, by wygrać zakład, który wymyśliły te głupie pannice. Tylko po to, by udowodnić sobie, że jest w stanie to zrobić. Wcale nie miała zamiaru odbierać nagrody. Nie potrzebowała ani nagrody, ani zazdrości pozostałych uczestniczek zakładu, które patrzyły na nią, jakby była już staruszką.
Nie mogła uwierzyć, że to zrobiła i że on zgodził się jej towarzyszyć, a tam na wzgórzu, gdy dopadły ją wyrzuty sumienia i dała mu szansę ucieczki, wolał iść z nią dalej.
Na szczęście ta godzina już minęła. Christine nigdy nie spotkała równie zimnego i wyniosłego mężczyzny. Mówił o Lindsey Hall i innych posiadłościach, o swoich braciach, siostrach i ich dzieciach bez cienia emocji. A potem tak zjadliwie mówił o miłości.
Gdyby miała być zupełnie szczera, przyznałaby, że w pewien sposób książę wydał się jej fascynujący. No i był tak wspaniale zbudowany. Powinno się go wyrzeźbić w marmurze albo odlać w brązie i ustawić na szczycie wysokiej kolumny w jego rodowej siedzibie, żeby przyszłe pokolenia Bedwynów mogły nań spoglądać z podziwem i bojaźnią.
Książę Bewcastle to piękny mężczyzna. Przyjemnie było na niego patrzeć.
Christine zatrzymała się nagle na środku pokoju i zmarszczyła brwi. Nie, to nie chodzi o wygląd. Oscar był tak piękny, że niemal zapierał dech w piersiach. Właśnie jego uroda zawróciła jej w głowie i skradła serce. Dziewięć lat temu była płochą dziewczyną i zwracała uwagę tylko na wygląd, ślepa na jakiekolwiek inne zalety.
Teraz była dojrzałą kobietą.
Widziała, że książę Bewcastle jest nie tylko przystojny, ale i pociągający.
Samo sformułowanie tej myśli sprawiło, że jej piersi napięły się boleśnie, a między udami poczuła mrowienie.
Jakie to żenujące.
I przerażające.
Był naprawdę niebezpiecznym mężczyzną, choć nie w oczywisty sposób. Przecież nie rzucił się na nią i nie próbował sobie z nią nikczemnie poczynać tam w lesie. I wcale nie próbował jej oczarować. Ani razu nawet się nie uśmiechnął.
A jednak gdy szła obok niego, jej ciało pulsowało podnieceniem.
Zebrała się w sobie i usiadła przy toaletce. Chyba ma źle w głowie, skoro czuje pociąg do księcia Bewcastle'a, którego można by już teraz postawić na wysokiej kolumnie w Lindsey Hall. Mógłby udawać marmurowy posąg i nikt nie zauważyłby różnicy.
Spojrzała w lustro i pospiesznie zakryła usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Jej włosy wyglądały, jakby przeszło przez nie tornado. Policzki miała zarumienione od wiatru, a nos cały czerwony.
Na litość boską! Ten człowiek chyba naprawdę jest z marmuru, skoro patrzył na nią w tym stanie i nie wybuchnął gromkim śmiechem.
Każda cząstka jej ciała drżała z podniecenia, a on pewnie czuł niesmak.
Zawstydzona i bardzo już spóźniona chwyciła za szczotkę.
Gdy Christine kładła się spać tego wieczoru, czuła się o wiele lepiej niż po podwieczorku. Nie chciała tu przyjeżdżać, a pobyt u Melanie zaczął się dla niej okropnie. Jednak fakt, że zdołała skłonić księcia Bewcastle'a, by spędził z nią godzinę, bardzo ją rozbawił i wprawił w świetny humor. Postanowiła nie chwalić się swym triumfem reszcie pań, opowiedziała jednak całą historię Justinowi, gdy po kolacji usiedli w salonie przy herbacie.
– Ta godzina nie należała do łatwych – zakończyła. – Teraz rozumiem, dlaczego książę słynie ze swego chłodu. Ani razu się nie uśmiechnął. A gdy opowiedziałam mu, że Melanie wpadła w histerię po tym, jak Hector go zaprosił, i tylko dlatego ja zostałam zaproszona, ani się nie roześmiał, ani nie zmartwił.
– Zmartwił? – powtórzył Justin. – Wątpię, czy on w ogóle zna to słowo. Zapewne uważa za swoje boskie prawo uczestniczyć w każdym przyjęciu, na które spodoba mu się przybyć.
– Wydaje mi się, że tych przyjęć nie jest zbyt wiele – rzuciła. – Ale powinniśmy powstrzymać się od złośliwości, prawda? Bardzo się cieszę, że wygrałam ten zakład. Teraz mogę unikać księcia przez następnych trzynaście dni.
– Jego strata, mój zysk – powiedział Justin i uśmiechnął się do niej szeroko. – Chciałbym zobaczyć jego minę, gdy na niego wpadłaś.
Pod koniec wieczoru miała jeszcze jeden powód do radości. Wreszcie stawiła czoło temu, czego obawiała się od dwóch lat: stanęła oko w oko z Basilem i Hermione. I przeżyła. Uświadomiła sobie, że już niczego nie musi się lękać i że już nic nie powstrzymuje jej od bycia sobą.
Przyjechała do Schofield zdecydowana wtopić się w tło, być raczej obserwatorką niż uczestniczką wydarzeń, unikać wszelkich okazji i sytuacji, które mogłyby uczynić ją obiektem plotek. Chciała zachowywać się tak, jak przez kilka ostatnich lat swego małżeństwa. Nigdy się jej to nie udało, choć bardzo się starała. Teraz też, sądząc po kilku pierwszych godzinach jej pobytu.
Ale to nawet dobrze.
Dzięki temu zaczęła się zastanawiać, dlaczego miałaby się zachowywać w sposób obcy własnej naturze? Gdyby jej sąsiedzi usłyszeli, że Christine Derrick zamierza przesiedzieć w kącie dwa tygodnie i tylko obserwować, co się dzieje wokół niej, pewnie umarliby ze śmiechu. Jeśli w ogóle uwierzyliby w to.
Czemu miałaby się tak zachowywać? Tylko dlatego, że byli tu jej szwagier z żoną? Przecież i tak mieli o niej jak najgorsze zdanie. Nadal jej nienawidzili, co stało się oczywiste tego popołudnia. Lecz teraz wreszcie się od nich uwolniła. Nic jej z nimi nie łączyło. Oscar nie żył od dwóch lat.
Znów mogła być sobą.
To była cudownie wyzwalająca myśl. Nawet jeśli wspomnienia o Oscarze, przywrócone do życia przy kamiennym mostku oraz na widok Hermione i Basila, sprawiły, że boleśnie ścisnęło się jej serce.
Resztę wieczoru spędziła, grając w szarady. Początkowo nie przydzielono jej do żadnego zespołu, zapewne w przekonaniu, że jej miejsce jest pośród matron. W końcu jednak została zaproszona do zabawy, gdyż w którejś grupie brakowało jednej osoby, a Penelope Chisholm odmówiła udziału, tłumacząc, że jest w szaradach beznadziejna i wkrótce nawet członkowie jej drużyny będą ją błagać, by zrezygnowała z gry.
Christine całkiem nieźle dawała sobie radę. Szarady były jedną z jej ulubionych zabaw. Uwielbiała odgrywać bez słów jakąś frazę i odgadywać znaczenie tego, co przedstawiał ktoś inny. Z entuzjazmem włączyła się do gry i wkrótce stała się ulubienicą wszystkich, a na pewno swojego zespołu.
Jej drużyna wygrała z dużą przewagą punktów. Rowena Siddings i Audrey, zarażone entuzjazmem Christine, wspięły się na wyżyny szaradziarskiego kunsztu, i tylko Harriet King, która była w tej grze beznadziejna, udawała znudzenie i jasno dała do zrozumienia, że tego typu rozrywki są poniżej jej godności. Pan George Buchan i sir Wendell Snapes zaczęli patrzeć na Christine z podziwem i aprobatą. Podobnie hrabia Kitredge i sir Clive Chisholm, którzy obserwowali zabawę i okrzykami dodawali wszystkim animuszu.
Książę Bewcastle również się przyglądał, ze znużoną, nieco lekceważącą miną. Christine nie zwracała na niego uwagi, choć zauważyła wyraz jego twarzy. Możliwe, że potrafił zmrozić atmosferę w każdym miejscu, gdzie przebywał, ale ona postanowiła nie dopuścić, by zepsuł jej humor.
Gdy kładła się spać, całkiem zaakceptowała myśl, by przez następne dwa tygodnie po prostu dobrze się bawić i zapomnieć o wszystkich obowiązkach, które zwykle wypełniały jej czas.