Powóz barona Renable'a podjechał wczesnym rankiem i zabrał Christine do Schofield. Zaaferowana Melanie z wdzięcznością przyjęła propozycję pomocy w ostatnich przygotowaniach. Christine wpadła na chwilę do przeznaczonego dla niej pokoiku na tyłach domu, z którego roztaczałby się widok na ogród warzywny, gdyby nie zasłaniały go dwa kominy. Zdjęła kapturek, poprawiła loki i rozpakowała swój skromny bagaż. Potem pobiegła do pokoju dziecinnego i przywitała się z dziećmi. Resztę poranka i wczesne popołudnie spędziła, biegając na posyłki tam i z powrotem. Zapewne biegałaby tak do końca dnia, gdyby Melanie nie zauważyła jej, jak wchodzi na górę ze stosem ręczników i nie zaprotestowała na jej widok.
– Christine, musisz się przebrać – oznajmiła, przyciskając dłoń do serca. – I zrób coś z włosami. Powiedziałam, że możesz pomóc, ale co nie oznacza, że masz być traktowana jak pokojówka. Czy to, co widzę w twoich rękach, to są naprawdę ręczniki? W tej chwili idź do swojego pokoju i zacznij się zachowywać jak gość.
Pół godziny później Christine pojawiła się na dole w swojej prawie najlepszej, choć nie najmodniejszej muślinowej sukni. Jej wyszczotkowane włosy aż lśniły. Była wściekła, że dała się wmanewrować w całą tę sytuację. Wolałaby jak co tydzień udzielać w szkole lekcji geografii i przynajmniej dobrze się przy tym bawić.
– O, tutaj jesteś – zawołała Melanie na jej widok. Chwyciła ją za rękę i mocno, niemal boleśnie ścisnęła. – Będzie świetna zabawa. Jeśli tylko o czymś nie zapomniałam. I jeśli nie zacznę wymiotować na widok zbliżających się gości. Dlaczego zawsze przy takich okazjach robi mi się niedobrze? To takie prostackie.
– Wszystko uda się tak wspaniale, że zostaniesz okrzyknięta najlepszą panią domu tego lata – zapewniła przyjaciółkę Christine.
– Naprawdę tak uważasz? – Melanie znowu przycisnęła dłoń do serca, jakby chciała uspokoić jego gwałtowne bicie. – Podobasz mi się w krótkich włosach. Omal nie dostałam waporów, gdy powiedziałaś, że chcesz je obciąć, ale wyglądasz młodo i ładnie, jakby ktoś cofnął czas. Nie, żebyś kiedykolwiek nie była ładna. Jestem śmiertelnie zazdrosna. Bertie, coś ty powiedział?
Stojący nieopodal lord Renable odchrząknął.
– Zbliża się powóz – oznajmił i popatrzył na żonę, jakby miał ich nawiedzić komornik i skonfiskować wszystkie ich dobra. – Christine, ty idź na górę i się schowaj. Możesz się cieszyć jeszcze godziną wolności.
Melanie głośno nabrała powietrza i w mgnieniu oka przeobraziła się w miłą, dystyngowaną panią domu, która nigdy w życiu nie czuła zdenerwowania ani nudności w chwilach napięcia.
Przez moment znów groziło jej załamanie nerwowe, gdy spojrzała po sobie i zauważyła, że trzyma w prawej ręce szklankę z nie – dopitą lemoniadą.
– Niech ktoś to ode mnie zabierze! – rozkazała, rozglądając się za najbliższym lokajem. – Dobry Boże, mogłam to wylać na czyjeś buty albo suknię.
– Ja to wezmę – powiedziała Christine i roześmiała się. – Oblewanie kogoś o wiele bardziej przystoi mnie niż tobie. Zabiorę stąd swoją osobę i lemoniadę, zanim narobią szkody.
Ruszyła po schodach w stronę żółtego saloniku, gdzie miała czekać, aż dołączą do niej pozostałe damy. Z nieznanych powodów Melanie zawsze po przyjeździe gości trzymała panie i panów osobno, dopóki nie mogła ich wszystkich zaprosić do salonu na podwieczorek i oficjalnie rozpocząć spotkania.
Christine zatrzymała się na chwilę na podeście ponad holem i przechyliła przez balustradę. Powóz, który usłyszał Bertie, musiał być bliżej, niż mu się wydawało. Pierwsi goście właśnie wchodzili do środka. Christine nie mogła się oprzeć, by zerknąć, czy to ktoś, kogo zna.
Dwóch dżentelmenów. Jeden był ubrany w za duży, pognieciony brązowy surdut, granatowe pantalony lekko wypchane na kolanach i znoszone buty. Jego halsztuk wyglądał, jakby został zawiązany bez pomocy lokaja ani nawet lusterka, kołnierzyk koszuli zwisał niedbale z braku krochmalenia, a jasne włosy sterczały na wszystkie strony. Hector Magnus, wicehrabia Mowbury.
– Ach to ty, Mel – zwrócił się z niepewnym uśmiechem do siostry, jakby spodziewał się, że w jej domu przywita go ktoś inny. – Jak się masz, Bertie?
Christine uśmiechnęła się ciepło. Zawołałaby do Hectora, gdyby nie obecność drugiego dżentelmena. Był całkowitym przeciwieństwem wicehrabiego. Wysoki, dobrze zbudowany, ubrany z wyszukaną elegancją w surdut z przedniego niebieskiego sukna, szarą haftowaną kamizelkę, ciemnoszare pantalony i wysokie, lśniące buty z białymi cholewkami. Kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli miał należycie wykrochmalony, a halsztuk zawiązany zgrabnie, choć w raczej klasycznym stylu. W ręce trzymał cylinder. Jego włosy były ciemne, gęste i dobrze ostrzyżone.
Doskonały krój ubrania podkreślał szerokie ramiona i sprawiał, że biodra wydawały się bardzo wąskie, a uda muskularne.
Ale to nie jego imponujący wygląd przykuł uwagę Christine, która wciąż stała na podeście, zamiast ruszyć na górę do swego pokoju. Zafascynowała ją pewność siebie widoczna w postawie i ruchach eleganckiego dżentelmena. Najwyraźniej rządził niepodzielnie swym otoczeniem i oczekiwał natychmiastowego posłuszeństwa ze strony stojących w hierarchii niżej od niego, co zapewne obejmowało niemal wszystkich śmiertelników. Christine uświadomiła sobie, że to musi być ten osławiony książę Bewcastle.
Wyglądał dokładnie tak, jak się spodziewała.
Był arystokratą od czubka głowy aż do pięt.
Ukłonił się dwornie pani domu i wyprostował. Twarz miał w pewien surowy sposób przystojną, z mocną szczęką, wąskimi wargami, wyraźnymi kośćmi policzkowymi i wydatnym, ale kształtnym nosem.
Zrobił krok do przodu, gdy Melanie odwróciła się do Hectora, więc Christine wychyliła się nad balustradą, by zobaczyć jego oczy. W tym samym momencie książę uniósł głowę, spojrzał do góry i zauważył ją.
Nie zdążyła się cofnąć, zażenowana, że przyłapano ją na podglądaniu. Zaskoczyły ją jego oczy, które usiłowała dojrzeć. Miała wrażenie, że przewiercają ją na wylot. Nie była pewna ich koloru. Bladoniebieskie? Jasnoszare? Była jednak na tyle blisko, by poczuć efekt ich spojrzenia.
Nic dziwnego, że cieszy się taką złą sławą!
Na krótką chwilę ogarnęło ją poczucie, że książę Bewcastle może być naprawdę groźnym człowiekiem. Serce mocno zabiło jej w piersi, jakby została przyłapana na podglądaniu przez dziurkę od klucza jakichś skandalicznych wydarzeń.
A potem stało się coś nadzwyczaj zdumiewającego.
On do niej mrugnął!
A przynajmniej tak jej się wydawało.
Wtedy zobaczyła, że książę ociera oko, którym do niej mrugał i uświadomiła sobie, że gdy spoglądała ponad poręczą, przechyliła trzymaną w ręce szklankę i kapnęła mu w nie lemoniadą.
– Och! – krzyknęła. – Niewymownie mi przykro.
Odwróciła się i uciekła ile sił w nogach. Co za wstyd! Ależ z niej niezdara! Obiecała nie wchodzić księciu w drogę, ale nie przyszło jej do głowy, by obiecać, że nie kapnie mu lemoniadą w oko.
Miała rozpaczliwą nadzieję, że nie jest to zły znak na najbliższą przyszłość.
Powinnam się uspokoić, zanim pojawią się inne damy, pomyślała, dotarłszy bezpiecznie do żółtego salonu. Przez następne trzynaście i pół dnia muszę trzymać się z dala od księcia Bewcastle'a. To nie powinno być trudne. On zapewne nawet mnie nie rozpozna, gdy mnie znów zobaczy. A w innych okolicznościach chyba w ogóle nie zauważyłby kogoś takiego jak ja.
Mimo że niechcący polała go lemoniadą, książę Bewcastle nie stanowił żadnego zagrożenia dla osoby tak niskiego pochodzenia jak ona.
Zresztą dlaczego miałaby się nim przejmować? Zdecydowanie nie był mężczyzną, na którym chciałaby zrobić wrażenie.
Wulfric zorientował się, że to lemoniada. Lemoniada była nader orzeźwiającym napojem, zwłaszcza w letni dzień, jednakowoż zupełnie nie nadawała się do przemywania oczu.
Książę nie poskarżył się na głos. Baron Renable i jego żona najwyraźniej niczego nie zauważyli, zajęci Mowburym. A istota, która go oblała, miała czelność wykrzyknąć przeprosiny, potem zaś uciec jak wystraszony zając.
Wulfric otarł oko chusteczką. Może nie będzie zaczerwienione, bo tylko trochę szczypało.
Nie był to najszczęśliwszy początek dwóch tygodni, które miał tu spędzić. W jego dobrach służący, którzy podglądaliby gości, oblewali ich czymkolwiek, głośno przepraszali, a potem uciekali, nie zagrzaliby miejsca. Miał nadzieję, że to tylko drobne potknięcie, a nie oznaka niedbałej służby w tym domu.
Ta istota nawet nie miała na głowie czepka. Zobaczył tylko bujne loki i okrągłą buzię z wielkimi oczami, choć oczywiście nie mógł się jej dobrze przyjrzeć.
Nie, żeby pragnął się przyglądać.
Przestał zawracać nią sobie głowę. Jeśli baron Renable i jego żona nie potrafią zdyscyplinować służby, to w końcu ich problem. On miał ze sobą własnego lokaja, który zadba o jego potrzeby.
Nadal żywił nadzieję, że rozrywki w Schofield Park okażą się w jego guście. Mowbury, oczytany mężczyzna, który dużo podróżował, zwłaszcza po Grecji i Egipcie, był bardzo ciekawym towarzyszem w czasie drogi z Londynu. Znali się i w pewnym sensie przyjaźnili od wielu lat. Baron z żoną serdecznie go powitali, a pokój Wulfrica okazał się eleganckim, przestronnym apartamentem z oknami wychodzącymi na trawnik i rabaty kwiatowe przed domem.
Książę przebrał się i usiadł w gotowalni przed lustrem, żeby lokaj go ogolił. Potem zszedł do pokoju bilardowego, gdzie mieli się zebrać panowie. Zastał tam już hrabiego Kitredge'a i wicehrabiego Elricka. Obaj byli od niego nieco starsi. Wulfric zawsze świetnie się czuł w ich towarzystwie. Uznał to za dobry znak. Oprócz nich w pokoju był też Mowbury i jego młodszy brat Justin Magnus, który wydał się księciu sympatycznym młodzieńcem.
Może właśnie tego mi trzeba, pomyślał Wulfric, włączając się do rozmowy. Spędzi dwa tygodnie w miłym towarzystwie, a potem wróci na resztę lata do Lindsey Hall. W końcu nie powinien stronić od ludzi tylko dlatego, że jego rodzeństwo pozakładało rodziny, a kochanka zmarła.
Drzwi się otworzyły i książę usłyszał wielce nieprzyjemne hałasy. Męskie i kobiece głosy przekomarzały się wesoło. Po chwili panie oddaliły się, a do pokoju weszła duża grupa dżentelmenów. Wszyscy młodzi, najwyżej dwudziestopięcioletni, jak ocenił. I żaden nie cierpiał na nadmiar rozumu, sądząc po ich butnym zachowaniu, pozach i śmiechu.
Jeśli się nie mylił, korytarzem właśnie przeszła równie liczna grupa ich towarzyszek.
Tacy ludzie wypełniali sale balowe Londynu. To z ich powodu unikał wszelkich przyjęć, chyba że do udziału zmuszały go okoliczności.
– Wygląda na to, że wszyscy już przyjechali – odezwał się jeden z nowo przybyłych, sir Lewis Wiseman, wesoły młodzieniec, którego Wulfric znał z widzenia. – Mężczyzna nie potrzebuje, by wyprawiano fetę z okazji jego zaręczyn, ale siostra Audrey i jej matka nie zgodziły się ze mną. Audrey też. I stąd nasze spotkanie – zaczerwienił się i roześmiał, podczas gdy kompani klepali go po plecach, wygłaszając niemądre, rubaszne uwagi.
Wulfric poniewczasie przypomniał sobie, że Wiseman niedawno ogłosił swoje zaręczyny z panną Magnus, siostrą lady Renable. Impreza w Schofield Park została przygotowana, by uczcić te zaręczyny. A że narzeczeni byli bardzo młodzi, większość gości była w ich wieku.
Książę poczuł się zbulwersowany.
Czy został tu sprowadzony pod fałszywym pretekstem, by baraszkować ze smarkaczami płci obojga?
Czy Mowbury celowo wprowadził go w błąd? Czy też ktoś wprowadził w błąd Mowbury'ego?
Oczywiście mógł mieć pretensje tylko do siebie. Uwierzył na słowo człowiekowi tak roztargnionemu, że podobno zdarzyło mu się pojawić w klubie White'a w dwóch różnych butach. Całkiem możliwe, że zapomniał o niedawnych zaręczynach swojej siostry.
Wulfric zacisnął palce na monoklu. Niemal podświadomie przybrał swoją najsurowszą, najgroźniejszą pozę, gdy młodzi panowie zaczęli okazywać skłonność, by traktować jego i resztę starszych od nich dżentelmenów jak kompanów do zabawy.
Zamrugał kilka razy. Oko jeszcze trochę go piekło.
Hermione Derrick, wicehrabina Elrick i szwagierka Christine, przybyła jako jedna z pierwszych dam. Wysoka, szczupła i jasnowłosa wyglądała jak zawsze pięknie i elegancko, choć przekroczyła już czterdziestkę. Christine z mocno bijącym sercem wstała i uśmiechnęła się do niej. Chciała pocałować Hermione w policzek, ale coś w zachowaniu szwagierki powstrzymało ją, więc tylko stała i czuła się bardzo niezręcznie.
– Jak się masz, Hermione? – spytała.
– Christine. – Szwagierka tylko sztywno skinęła głową, ignorując pytanie. – Melanie powiedziała mi, że jesteś jej gościem.
– Jak się mają chłopcy? – powiedziawszy to, Christine uświadomiła sobie, że bratankowie Oscara nie są już dziećmi, tylko młodzieńcami.
– Obcięłaś włosy – zauważyła Hermione. – To zdumiewające!
I odwróciła się do reszty dam.
Christine z powrotem usiadła.
No cóż, westchnęła w duchu. Najwyraźniej jej osoba została zauważona, ale jej głos będzie ignorowany. Fatalny początek. A raczej fatalna kontynuacja dotychczasowych kontaktów.
Hermione, córka prowincjonalnego adwokata, ponad dwadzieścia lat temu wyszła za wicehrabiego Elricka, robiąc jeszcze lepszą partię niż Christine. Po ślubie Christine serdecznie powitała ją w rodzinie i pomogła przystosować się do życia w wyższych sferach, a także przygotowała jej przedstawienie na dworze. Zaprzyjaźniły się mimo sporej różnicy wieku. A chociaż przez ostatnie kilka lat małżeństwa Christine łączące je stosunki stały się napięte, okropna kłótnia po śmierci Oscara była dla niej ogromnym zaskoczeniem i do głębi nią wstrząsnęła. Opuściła Winford Abbey, wiejską rezydencję Basila, nazajutrz po pogrzebie zdruzgotana i zrozpaczona. Wydała ostatnie pieniądze na bilet na dyliżans, bo pragnęła jak najszybciej wrócić do Hyacinth Cottage, by w spokoju lizać rany i jakoś odbudować swoje życie. Nie miała żadnego kontaktu ze szwagrem i jego żoną aż do dziś.
Żywiła nadzieję, że przez najbliższe dwa tygodnie będą zachowywać się wobec niej poprawnie. Przecież nie zrobiła nic złego.
Wicehrabina Mowbury, matka Melanie, pulchna, niewysoka kobieta o siwych włosach i żywym spojrzeniu, uściskała Christine i oznajmiła, że cieszy się, widząc znów jej śliczną buzię. Audrey również okazała radość. Zarumieniła się i uśmiechnęła promiennie, gdy Christine pogratulowała jej zaręczyn. Napięte kontakty z najbliższą rodziną Oscara nigdy nie miały wpływu na przyjazne związki Christie z jego ciotką i kuzynami, którzy w latach jej małżeństwa nie spędzali w Londynie zbyt wiele czasu.
Lady Chisholm i pani King, które Christine kiedyś poznała, zachowały się wobec niej bardzo uprzejmie.
Sześć bardzo młodych i bardzo modnie ubranych dam, zapewne przyjaciółek Audrey, które najwyraźniej bardzo dobrze się znały, siedziało w swoim kręgu. Paplały, chichotały i ignorowały towarzystwo wokół. Christine pomyślała, że musiały być jeszcze dziećmi, gdy ona gościła ostatnim razem w Londynie. Czuła się bardzo stara. Do tego jej prawie najlepsza muślinowa suknia wyglądała niemal jak wykopalisko. To była jedna z ostatnich sukien, jakie kupił jej Oscar przed śmiercią. Christine miała wątpliwości, czy rachunek za nią w ogóle został zapłacony.
– Jednym z gości ma być książę Bewcastle – oznajmiła lady Sarah Buchan siedzącym wokół niej przyjaciółkom. Oczy miała wielkie jak spodki, a na policzkach purpurowe rumieńce.
Można było dziewczynie wybaczyć przekonanie, że oto obwieszcza wielką nowinę. Pojawiła się zaledwie przed chwilą, wraz ze swym ojcem, hrabią Kitredge'em, i bratem, szacownym George'em Buchanem. Wszyscy inni już o tym wiedzieli, bo właśnie tą wiadomością Melanie raczyła każdego nowo przybyłego gościa. Najwyraźniej zapomniała już o irytacji na Hectora za to, że zaprosił księcia.
– Przez cały sezon nie widziałam go ani razu, mimo że był w tym czasie w Londynie – ciągnęła lady Sarah. – Mówią, że rzadko zjawia się gdziekolwiek poza Izbą Lordów i paroma swoimi klubami. A tutaj przyjedzie. Pomyśleć tylko!
– Jeden książę i całe tabuny dam – powiedziała Rowena Siddings i uśmiechnęła się wesoło, aż pokazały się dołeczki w jej policzkach. – Choć oczywiście mężatki się nie liczą. Audrey też nie, bo jest zaręczona z sir Lewisem Wisemanem. Niestety nadal pozostaje bardzo wiele dam ubiegających się o względy tylko jednego księcia.
– Książę Bewcastle jest stary – zauważyła Miriam Dunstan – Lutt. – Już dawno skończył trzydzieści lat.
– Ale jest księciem – odparła lady Sarah – więc jego wiek nie ma znaczenia. Papa mówi, że byłoby poniżej mojej godności wychodzić za mąż za kogoś o niższej pozycji niż hrabia, choć tej wiosny otrzymałam dziesiątki propozycji od dżentelmenów, których większość dziewcząt uznałaby za doskonałe partie. To nawet prawdopodobne, że wyjdę za mąż za księcia.
– To by dopiero był sukces, zostać żoną księcia Bewcastle'a – westchnęła Beryl Chisholm. – Dlaczego jednak miałybyśmy oddać ci go bez walki, Sarah? Może wszystkie powinnyśmy stanąć do zawodów o niego.
Rozległy się chichoty.
– Wszystkie jesteście bardzo ładnymi młodymi damami – odezwała się lady Mowbury, podnosząc głos, tak by słyszano ją w drugim końcu salonu. – Na pewno w ciągu najbliższego roku czy dwóch dobrze wyjdziecie za mąż. Chyba jednak powinnam was ostrzec, że Bewcastle od tak dawna unika wszelkich prób nakłonienia go do małżeństwa, że nawet najbardziej zdeterminowane matki zrezygnowały z prób zwrócenia jego uwagi na swoje córki. Nawet nie brałam go pod uwagę dla mojej Audrey.
– A kto by chciał za niego wyjść? – wtrąciła wspomniana młoda dama, już spokojna po zaręczynach. – Wystarczy, że wejdzie do pokoju, a temperatura spada o kilka stopni. Ten mężczyzna nie ma uczuć, wrażliwości i serca. Wiem to z najpewniejszego źródła. Lewis mówi, że większość młodych dżentelmenów w klubie White'a boi się go i unika jak ognia. To bardzo nieładnie ze strony mojego brata, że go tu zaprosił.
Christine w pełni zgodziła się z tą ostatnią opinią. Gdyby Hec – tor nie zaprosił księcia, nie siedziałaby teraz tutaj, jednocześnie skrępowana i znudzona. I nie kapnęłaby mu lemoniadą do oka. Czuła się osamotniona pomiędzy starszymi damami, które usiadły razem i pogrążyły się w poważnej konwersacji, a młodymi pannami, które siedziały bliżej, więc mimo woli stała się jedną z ich grona. Dziewczęta zniżyły głosy i znów zaczęły chichotać.
– Proponuję zakład – szepnęła lady Sarah, chyba najmłodsza z nich. Wyglądała, jakby dopiero co uciekła z pokoju dziecinnego, choć musiała mieć przynajmniej siedemnaście lat, skoro debiutowała już w towarzystwie. – Wygra ta, która skłoni księcia Bewcastle'a, by się jej oświadczył przed upływem dwóch spędzonych tutaj tygodni.
– Obawiam się, że to niemożliwe – powiedziała Audrey, podczas gdy reszta tłumiła chichoty. – Książę nie zamierza się żenić.
– A zakład, którego nikt nie ma szansy wygrać, jest mało interesujący – dodała Harriet King.
– To o co się założymy? – spytała Sarah z błyskiem w oku i rumieńcem na policzkach. Najwyraźniej nie chciała rezygnować ze swojego pomysłu. – Której z nas uda się zająć go rozmową? Nie, to zbyt łatwe. Która pierwsza z nim zatańczy? Audrey, czy twoja siostra planuje jakieś tańce? Albo… albo co?
– Może której się uda przez godzinę skupić na sobie jego uwagę – zasugerowała Audrey. – Wierzcie mi, to bardzo trudne zadanie. Zwyciężczyni, jeśli taka się znajdzie, naprawdę zasłuży na nagrodę. Myślę, że godzina w towarzystwie księcia równa się godzinie spędzonej na biegunie północnym.
Znów rozległy się chichoty.
Sarah zignorowała ostrzeżenie i powiodła roziskrzonym wzrokiem po kręgu przyjaciółek, omijając Christine, która przecież nie należała do ich grona, mimo że słyszała każde słowo.
– Zatem godzina sam na sam z księciem – ogłosiła Sarah. – Zwycięży ta, której to się uda pierwszej. Kto wie? Może osiągnie również to, że książę się w niej zakocha i zaproponuje małżeństwo?
Rozległy się wybuchy śmiechu.
– Kto bierze udział w zakładzie? – spytała lady Sarah.
Ona, Rowena, Miriam, Beryl, jej siostra Penelope i Harriet King podjęły wyzwanie przy wtórze pisków i chichotów. Starsze damy spojrzały na dziewczęta z pobłażliwymi uśmiechami i zażądały wyjaśnień, co je tak rozbawiło.
– Nic takiego, mamo – oznajmiła Harriet King. – Rozmawiałyśmy tylko o dżentelmenach, którzy mają tu przybyć.
Christine również się uśmiechnęła. Czy ona też była kiedyś taka niemądra? Na pewno tak. Wyszła za Oscara po zaledwie dwóch miesiącach znajomości, tylko dlatego, że był piękny jak grecki bóg. Zakochała się po uszy w jego wyglądzie i czarujących manierach.
– Kuzynko Christine, a ty? – spytała Audrey, gdy starsze damy wróciły do przerwanej konwersacji, a dziewczęta uzgodniły, że to ona będzie trzymać bank. Po gwinei od każdej z uczestniczek zakładu. Całą kwotę otrzyma zwyciężczyni, a jeśli żadna nie wygra, pieniądze zostaną im zwrócone.
Christine uniosła brwi.
– Ja? O nie, stanowczo nie – odparła i się roześmiała.
– A to dlaczego? – Audrey przekrzywiła głowę, uważnie przyglądając się Christine. – Przecież jesteś wdową, nie mężatką. W dodatku kuzyn Oscar nie żyje już od dwóch lat. A ty nie jesteś jeszcze taka stara. Nie wydaje mi się, byś przekroczyła trzydziestkę.
Pozostałe młode damy odwróciły się w stronę Christine i spojrzały na nią. Ich wymowne milczenie wyrażało przeświadczenie, że osoba w jej wieku raczej nie ma szans na skupienie na sobie uwagi księcia przez całą godzinę.
W pełni się z tym zgadzała, choć bynajmniej nie dlatego, że miała lat dwadzieścia dziewięć, a nie dziewiętnaście.
– Nie widzę powodu, by płacić za przywilej bycia zamrożoną na sopel lodu przez całą godzinę – powiedziała.
– Racja – przyznała Audrey.
– Pani Derrick, pani jest córką wiejskiego nauczyciela, prawda? – spytała Harriet King z wyraźną pogardą. – Zdaje się, że pani boi się przegrać zakład.
– Tak właśnie jest – zgodziła się Christine z uśmiechem, choć wiedziała, że pytanie jest retoryczne. – Ale jeszcze bardziej bałabym się wygranej. Co, na Boga, miałabym zrobić z księciem?
Na chwilę zapadła cisza, po czym znów rozległy się wybuchy śmiechu.
– Już ja wymyśliłabym to i owo – rzuciła Miriam Dunstan – Lutt i zarumieniła się na dwuznaczność własnych słów.
– Dość tego – ucięła Audrey stanowczo. Upewniła się, że żadna z grona starszych dam ich nie słucha, i uniosła dłoń, by uciszyć dziewczęta. – Kuzynko Christine, nie mogę pozwolić, byś rezygnowała z zabawy tylko dlatego, że nie chcesz wygrać. Ja założę gwineę za ciebie. Czyż to nie szokujące, jako że damy nie powinny się zakładać?
– Czego dżentelmeni nie wiedzą, tego im nie żal – stwierdziła Beryl Chisholm.
– Zapewniam cię, że stracisz swoją gwineę – powiedziała Christine do Audrey i roześmiała się. Zastanawiała się, jak zareagowałby książę Bewcastle, gdyby się dowiedział, co się dzieje w żółtym saloniku.
– Być może – zgodziła się Audrey. – Ja jednak spodziewam się, że nikt nie wygra, więc moje pieniądze po prostu do mnie wrócą. Oczywiście sama mogłabym włączyć się do współzawodnictwa, skoro w zakładzie chodzi tylko o dłuższą rozmowę z księciem, a nie o jego oświadczyny Ale chyba dam sobie spokój. Siedem gwinei to zbyt mała pokusa. Poza tym Lewis mógłby być zazdrosny, a wyjaśnianie mu, że tylko próbowałam wygrać zakład, byłoby marną obroną.
Gdzieś w głębi domu zabrzmiał gong, sygnalizując, że przybyli już wszyscy goście i teraz są oczekiwani w głównym salonie na podwieczorku.
– Naprawdę nigdy nie widziałaś księcia Bewcastle'a? – Harriet King zwróciła się do lady Sarah.
– Nie – przyznała Sarah. – Ale jeśli jest księciem, to na pewno jest przystojny.
– Ja go poznałam i w normalnych okolicznościach nie zabiegałabym o niego – odparła Harriet, wstając i biorąc lady Sarah pod rękę. – Ale przecież nie mogę ryzykować, że przegram z owdowiałą córką wiejskiego nauczyciela, która być może przekroczyła już trzydziestkę.
Ramię w ramię skierowały się do drzwi i wyszły. Audrey spojrzała na Christine i się skrzywiła.
– Cóż, obawiam się, że właśnie została wytyczona linia frontu – powiedziała. – Chyba teraz nie oprzesz się wyzwaniu, prawda? Po prostu musisz dla mnie wygrać.
Rowena Siddings ujęła Christine pod rękę.
– Jakie jesteśmy śmieszne – rzuciła. – Weźmiemy udział w tej rozgrywce czy też zachowamy dystans i będziemy się temu potężnemu człowiekowi przyglądać z daleka?
– Ja zachowam dystans i będę się z niego śmiać z daleka, jeśli okaże się, że jest tak pretensjonalny i zarozumiały, jak głosi opinia – odparła Christine. – Nie podziwiam potęgi, która nie ma podstaw.
– Jakie to odważne – uśmiechnęła się dziewczyna. – Śmiać się z księcia Bewcastle'a.
Albo z siebie, że dałam się wciągnąć w ten dziecinny zakład, pomyślała Christine. A wystarczyłoby, gdybym przedwczoraj w Hyacinth Cottage stanowczo odmówiła Melanie. Lub gdybym przed chwilą w salonie zdecydowanie powiedziała Audrey: nie.
Ale o to mogę mieć pretensję już tylko do siebie, westchnęła w duchu.