EPILOG

Był dzień trzydziestych siódmych urodzin księcia Bewcastle'a i zarazem pierwsza rocznica jego ślubu.

Wulfric nie zwykł uroczyście świętować swoich urodzin, a pierwszą rocznicę spędziliby pewnie tylko we dwoje w gołębniku.

Dom jednak był pełen gości. Przybyło ich nawet więcej niż na Wielkanoc zeszłego roku. Kolejni pojawią się po uroczystości w kościele, która wkrótce się rozpocznie.

Uroczystości bynajmniej nie z okazji urodzin księcia czy rocznicy ślubu. Christine i Wulfric wcale nie oczekiwali, że znajdą się w centrum uwagi.

Ten honor miał przypaść Jamesowi Christianowi Anthony'emu Bedwynowi, markizowi Lindsey.

Lecz w godzinę po tym, jak książę z idealnie zawiązanym halsztukiem przywdział resztę odświętnego stroju, a księżna włożyła nową błękitną suknię i kapturek pasujące kolorem do jej oczu, markiz nie kwapił się, by zwracać na siebie uwagę.

Spał.

Obudził się na chwilę, gdy lodowata woda kapnęła mu na czoło, i przez dwie czy trzy minuty dawał ujście furii.

Wodę wytarto, a markiz znalazł się w silnych ramionach kogoś, kto szepnął mu, że wprawdzie jest bezgranicznie kochany, ale musi się nauczyć panować nad sobą i nie wrzeszczeć z byle powodu.

Zamiast wdać się w dyskusję, James Christian Anthony Bedwyn znów zasnął.

Właśnie został ochrzczony. Miał na sobie wspaniałą sukienkę, w której od pokoleń chrzczono dzieci książąt Bewcastle'ów.

Tłoczyli się wokół niego zachwycone ciotki i wujowie, babka i cioteczna babka, której lorgnon na chwilę zaplątało się w koronki jego sukienki. Ku zdumieniu i przerażeniu niani ojciec zaniósł go w ramionach do domu. Mali kuzyni domagali się, by pozwolono im potrzymać niemowlę. Wszyscy z wyjątkiem najstarszego Davy'ego, który uważał, że takie rzeczy są poniżej jego męskiej godności. I najmłodszego Roberta, syna wuja Alleyne'a i ciotki Rachel, który spał w kołysce w pokoju dziecinnym. Tylko Becky i Mariannę dostąpiły tego zaszczytu, każda po minucie.

Podchodzili sąsiedzi i zachwycali się nim.

W końcu matka pocałowała malca w pulchny policzek, ojciec w drugi i zanieśli go na piętro do pokoju dziecinnego, żeby tłum gości go nie obudził.

Nie obudził się. Owinięty w kocyk spał obojętny na wszystko.

Słyszał jednak dwa głosy nad swoją kołyską. Pewnie uznałby je za najdroższe mu głosy na świecie, gdyby w wieku sześciu tygodni był w stanie formułować takie myśli.

– Nasz mały cud – westchnęła matka z czułością.

– Nasz kłębek utrapień – powiedział ojciec surowym tonem, choć z nie mniejszą czułością. – Christine, tam w kościele on nie był po prostu zły, ale wręcz wściekły. Chyba będziemy mieć z nim mnóstwo kłopotów.

Markiz Lindsey spał tak mocno, że nie czuł palców głaszczących go po policzku.

– Taką mam nadzieję, Wulfricu – oznajmiła matka z zachwytem. – I chciałabym, żeby miał siostry i braci, z którymi będziemy mieli jeszcze więcej kłopotów.

– Cóż, kochanie, jeśli mogę jakoś pomóc w spełnieniu akurat tego życzenia, to z rozkoszą się tym zajmę – powiedział książę Bewcastle.

Księżna Bewcastle roześmiała się cicho. Markiz nawet nie wiedział, co to brat czy siostra. Ale się dowie…

Загрузка...