5

Książę Bewcastle doszedł do wniosku, że pani Derrick naprawdę brakuje ogłady.

Gdy pierwszego wieczoru towarzystwo grało w szarady, bawiła się z zapałem, cała w rumieńcach. Śmiała się, zamiast dyskretnie chichotać jak inne damy, i głośno zgadywała, nie obawiając się, że okaże się lepsza od mężczyzn. A gdy nadeszła jej kolej, by coś odegrać, urządziła niezłe przedstawienie.

Wulfric nie chciał marnować czasu na przyglądanie się nudnej grze towarzyskiej. Zorientował się jednak, że nie może oderwać oczu od Christine Derrick. Już wcześniej uznał, że jest ładna, ale w ożywieniu, które zresztą przychodziło jej bardzo naturalnie, wydawała się zdumiewająco piękna.

– Nie można jej nie podziwiać, prawda? – odezwał się ze śmiechem Justin Magnus, który podszedł do Wulfrica i stanął u jego boku. – Oczywiście brak jej wyrafinowania, którego wielu członków wyższych sfer oczekuje od dam. Często wprawiała w zakłopotanie mojego kuzyna Oscara, a także Elricka i Hermione. Ale jeśli chce pan znać moje zdanie, Oscar, mając taką żonę, wygrał los na loterii. Zawsze lojalnie jej broniłem i nigdy nie przestanę. To naprawdę atrakcyjna kobieta, choć oczywiście nie dla tych, którzy mają wygórowane wymagania.

Wulfric zerknął przez monokl na młodego człowieka, niepewny, czy Justin subtelnie wytknął mu wygórowane wymagania, czy też traktuje go jak kompana, który zgodzi się z opinią, że „niezłe sztuki” są znacznie ciekawsze od dam o wykwintnych manierach. Tak czy inaczej, nie spodobała mu się poufałość, z jaką został potraktowany. Wprawdzie Magnus był bratem Mowbury'ego, ale Wulfric nie utrzymywał z nim żadnych kontaktów.

– Mniemam, że mówi pan o pani Derrick – odezwał się tonem, którego zawsze używał, by ograniczyć poufałości. – Przyglądałem się grze.

Dama, przebywając w dystyngowanym towarzystwie, nie powinna okazywać podekscytowania i ożywienia i… być potargana. Krótkie czarne loki tańczyły wokół jej twarzy i wkrótce jej fryzura straciła wszelkie pretensje do elegancji. Fakt, że pod koniec gry pani Derrick wyglądała dwa razy ładniej niż na początku, nie miał tu nic do rzeczy.

Nie powinna się tak zachowywać. Jeśli tak się prowadziła w trakcie swego małżeństwa, Derrick i Elrickowie mieli wszelkie prawo do urazy.

Wulfric musiał przyznać, że przypominała mu nieco jego siostry, choć brak jej było dobrych manier. Nie, żeby pani Derrick była wulgarna. Po prostu jej zachowanie nie było w dobrym tonie. Ale przecież nie przynależała do wyższych sfer.

Przez następnych kilka dni zachowywała się z większą powagą. Dużo czasu spędzała w towarzystwie Justina Magnusa, z którym najwyraźniej łączyła ją zażyła przyjaźń. Ilekroć jednak Wulfric na nią spoglądał, a zdarzało się to stanowczo za często, widział w jej twarzy tę samą iskrę, którą zauważył pierwszego popołudnia. Już ani razu nie siedziała samotnie w kącie salonu. Zyskała popularność wśród młodych ludzi, co samo w sobie wydawało się dziwne. Nie była już przecież młoda. Nie powinna figlować z dzieciakami.

Któregoś popołudnia całe towarzystwo wybierało się na wycieczkę do ruin normańskiego zamku, odległych o kilka kilometrów. Zajechały powozy i wszyscy już mieli zajmować przeznaczone im miejsca, gdy nagle okazało się, że brakuje jednej z dam. Brakowało pani Derrick, co zauważyła lady Elrick. Jej surowy ton sugerował, że można się tego było spodziewać. Po piętnastu minutach poszukiwań, w ciągu których lady Renable wyglądała, jakby miała dostać waporów, pani Derrick wreszcie się pojawiła.

A właściwie przybiegła od strony jeziora z dwójką dzieci u boku i jeszcze jednym na rękach.

– Bardzo przepraszam! – zawołała radośnie zdyszanym głosem. – Skakaliśmy nad wodą po kamieniach i nie zwróciłam uwagi, która godzina. Melanie, będę gotowa, jak tylko odprowadzę dzieci do ich pokoju.

Lady Renable powierzyła jednak swoje pociechy – o których istnieniu Wulfric aż do tej chwili nie miał pojęcia – opiece lokaja, a pani Derrick, w stroju nieco niedbałym, tym niemniej prześliczna, wsiadła do powozu przy pomocy przydzielonego jej towarzysza podróży, pana Gerarda Hilla.

Przez resztę dnia pani Derrick zachowywała się poprawnie, choć wspięła się na blanki zamku razem z mężczyznami, podczas gdy reszta dam została na trawiastym podwórzu, podziwiając widoki z dołu. W dodatku grupa młodzieńców, z którymi się wspinała, wydawała się bardzo rozbawiona. Gdyby pani Derrick miała naście lat, można by to uznać za nieprzyzwoite, ale że była wdową, i to już nie pierwszej młodości, Wulfric doszedł do wniosku, że jej zachowanie nie było niestosowne, lecz po prostu nie do końca w dobrym tonie.

Jednak piątego dnia naprawdę posunęła się za daleko. Nazajutrz po wycieczce do zamku padało, kolejnego dnia pogoda była niepewna, ale w końcu znów zaświeciło słońce. Ktoś zaproponował spacer do wsi, by obejrzeć kościół i wstąpić do gospody na przekąskę. Wyruszyli całkiem sporą grupą.

Wulfric także. Interesował się starymi kościołami. A że nie potrafił zniechęcić dziewcząt, by przestały się wokół niego kręcić, zdecydował się dotrzymać towarzystwa dwóm z nich, pannie King i pannie Beryl Chisholm. Po drodze zastanawiał się, kiedy ten świat oszalał. Od lat młode damy omijały go szerokim łukiem, jednak te dwie szczebiotały do niego w sposób, który można by uznać za zalotny. Pani Derrick szła między siostrzeńcami Renable'a, bliźniakami Culver, trzymając ich pod ręce. Rozmawiali wesoło i często wybuchali śmiechem, ale Wulfric nie był na tyle blisko, by słyszeć, o czym mówią. Pani Derrick, która wyglądała bardzo pociągająco w słomkowym kapeluszu z szerokim rondem, maszerowała żwawym krokiem, jakby nigdy w życiu nie słyszała, jak powinna się zachowywać dama.

Weszli do kościoła. Pastor zapoznał ich z historią i architekturą budynku, a potem odpowiedział na wszystkie pytania, zadawane głównie przez Wulfrica. Gdy wyszli na dziedziniec, zaciszne miejsce z dwoma starymi cisami rosnącymi pośrodku, zaczął im pokazywać co bardziej zabytkowe nagrobki. Kilka młodych dam zaczęło się niecierpliwić, gdyż chciały już iść do gospody. Lady Sarah Buchan, stojąca obok Wulfrica, oświadczyła, że zemdleje z upału, jeśli w ciągu najbliższych kilku minut nie przejdzie do cienia. Brat ujął ją pod rękę i nazwał niemądrą gąską, po czym zwrócił uwagę, że właśnie stoją w cieniu cisów, a dzień wcale nie jest aż taki upalny.

Wulfric pomyślał, że George Buchan nie ma za grosz wyrafinowania albo nie umie rozpoznać flirtu, nawet gdy trwa tuż pod jego nosem. A może po prostu zbyt się przyzwyczaił traktować swoją siostrę jak dziecko. Tak czy inaczej, Wulfric był mu bardzo wdzięczny.

Ze stosowną powagą stanęli nad grobowcem przodków barona Renable'a, a pastor już szykował się do lekcji historii, gdy nagle przerwał dziecięcy głosik.

– Ciocia Christine! – zawołał chłopczyk, który z piłką w rękach nadbiegł od strony ogrodu plebanii. Rzucił się na szyję pani Derrick, ta zaś krzyknęła radośnie, chwyciła malca w ramiona i śmiejąc się głośno, zakręciła się z nim w kółko.

– Uciekłeś z ogrodu, Robinie – powiedziała. – Mama spuści ci lanie, a papa już srogo marszczy brwi. – Potarła nosem o jego nos i opuściła chłopca na ziemię. – Ale mimo wszystko to rozkoszne spotkanie!

Pastor rzeczywiście groźnie marszczył brwi. Jakaś niewiasta, zapewne jego żona, czyli siostra pani Derrick, gorączkowo machała od progu plebanii, a dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka nieco starsi od Robina, biegła w stronę ich grupy, najwyraźniej z zamiarem zaciągnięcia młodszego brata do domu.

Kilka dam, niewątpliwie znudzonych nagrobkami, zaczęło zachwycać się Robinem, którego jasne loczki i pucołowate policzki upodobniały do amorka. Jeden z Culverów zabrał chłopcu piłkę i zaczął się z nim drażnić, rzucając ją nad jego głową do brata. Tamten odrzucił, a malec ze śmiechem próbował ją złapać.

Cała niestosowna scena skończyłaby się zapewne w ciągu kilku chwil. Jeden z bliźniaków oddałby chłopcu piłkę i pogłaskał go po głowie. Damom znudziłyby się zachwyty nad jego urodą, pastor poskromiłby swojego najmłodszego potomka jakąś groźbą, a dwójka jego rodzeństwa wzięłaby go za ręce i zaprowadziła z powrotem do domu.

Niestety pani Derrick znów się zapomniała. Wyglądało na to, że naprawdę lubi dzieci i korzysta z każdej okazji, by się z nimi pobawić. Wśród łopotu kapelusza i furkotu wstążek rzuciła się do zabawy, łapiąc piłkę nad głową siostrzeńca.

– Hej, Robin! – zawołała i cofnęła się o kilka kroków, nie zważając, że pokazała przy tym kostki nóg. – Łap!

Chłopiec oczywiście nie złapał. Klasnął tylko za przelatującą piłką. Ale pobiegł za nią i w końcu, pochwyciwszy, odrzucił. Niestety zamiast do przodu, rzucił piłkę do góry. Poleciała w kierunku cisu i już nie spadła. Zaklinowała się między pniem a konarem.

Malec wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć płaczem. Ojciec wymówił jego imię z wyraźnym niezadowoleniem, brat zawołał, żeby zobaczył, co zrobił, a siostra nazwała go niezdarą. Pani Derrick podeszła do cisu, a Anthony lub Ronald Culver – naprawdę trudno było ich odróżnić – wspiął się na drzewo.

Nawet wtedy scena mogła się jeszcze szybko zakończyć. Jeden z bliźniaków bez problemów sięgnął piłki i rzucił ją na ziemię. Sam jednak nie mógł się uwolnić, bo zaczepił surdutem o grubą gałąź.

Drugi z bliźniaków, zamiast pospieszyć bratu z pomocą, wyśmiewał się z położenia, w jakim ten się znalazł. W tym czasie ktoś inny ruszył uwięzionemu Culverowi na ratunek. Było jasne, że pani Derrick nie po raz pierwszy wdrapuje się na drzewo.

Wulfric przyglądał się z rezygnacją, jak Christine wsuwa dłoń pod surdut Culvera i odczepia go z gałęzi. Doprawdy wulgarne zachowanie, mimo śmiechu, który mu towarzyszył, już nie wspominając o tym, że po drodze na górę pani Derrick odsłoniła nogi.

Culver zsunął się na ziemię i z galanterią odwrócił się, by pomóc zejść z drzewa swej wybawicielce. Ona jednak odprawiła go machnięciem ręki i usiadła na najniższej gałęzi.

– Gdy wspinam się na drzewa, zawsze zapominam, że będę musiała zejść – powiedziała wesoło. Kapelusz miała przekrzywiony, włosy w nieładzie, rumieńce na policzkach i błyszczące oczy. – Uwaga! – zawołała i skoczyła na ziemię.

Zostawiając na drzewie część sukni.

Rozległ się głośny trzask, gdy materiał zaczepił o jedną z gałęzi i rozdarł się z boku na całej długości od rąbka do dekoltu.

Wulfric nie stał najbliżej, ale pierwszy znalazł się przy niej. Stanął przed panią Derrick, by ją osłonić przed wzrokiem reszty. Nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Może stanął trochę za blisko, ale nie zwrócił na to uwagi. Dopiero potem przypomniał sobie ciepło i zapach rozgrzanego słońcem kobiecego ciała. Wyswobodził się z surduta, co nie było łatwe bez pomocy lokaja, i rozpostarł go przed nią, gdy próbowała zebrać rozdarte brzegi sukni.

Spojrzał jej w oczy. Roześmiała się, ale jej twarz pokrywał silny rumieniec.

– Co za straszne upokorzenie – westchnęła. – Czy dziwi się pan, Wasza Wysokość, że często stawałam się pośmiewiskiem w wytwornym towarzystwie?

Nie dziwił się.

Uniósł brwi, ale nie odpowiedział. Za jego plecami rozległ się gwar.

– Christine, sugeruję, byś wycofała się na plebanię, gdzie zajmie się tobą Hazel – powiedział pastor.

– Tak właśnie zamierzam. Dziękuję ci, Charles – odparła, nie spuszczając z Wulfrica rozbawionego spojrzenia. – Nie wiem jednak, czy uda mi się to zrobić, nie wywołując zgorszenia. – Przytrzymywała materiał obiema dłońmi, ale nawet dziesięciu rąk byłoby za mało.

– Pani pozwoli, madame. – Wulfric owinął surdut dookoła niej, próbując ją osłonić od pasa w dół. Starał się jej nie dotykać, by nie wprawiać jej w jeszcze większe zażenowanie.

Niestety, wkrótce stało się jasne, że pani Derrick nie zdoła przejść na plebanię, nie odsłaniając przy tym więcej niż kostki, które pokazała, wspinając się na drzewo.

– Proszę przytrzymać surdut – nakazał.

Schylił się, wziął ją na ręce i ruszył prosto na plebanię, zły, że wpakował się w tak niedorzeczną sytuację.

Czuł się zdecydowanie nieprzyjaźnie nastawiony do świata i ludzkości, a zwłaszcza do niesionej w ramionach jej przedstawicielki.

Dzieci biegły obok nich. Najmłodszy chłopiec opowiadał rodzeństwu, co się właśnie wydarzyło, jakby sami tego nie widzieli. Doskonale naśladował odgłos rozdzieranego materiału.

– Ojej, chyba jestem bardzo ciężka – odezwała się pani Derrick.

– Wcale nie – zapewnił ją Wulfric.

– Pan się wydaje bardzo posępny – rzuciła. – Zapewne ma pan służących, którzy zwykle robią za pana rzeczy takie jak ta.

– Zwykle w pobliżu mnie czy moich służących damy nie skaczą z drzew, drąc sobie przy tym suknie – odparł.

To ją uciszyło.

Minutę później znaleźli się na plebanii. Pastorowa przygotowała już duży biały obrus, którym owinęła siostrę, gdy tylko Wulfric postawił ją na podłodze w kuchni. Kucharka przeżegnała się i na powrót zajęła gotowaniem.

– Hazel, moja prawie najlepsza muślinowa suknia właśnie została zniszczona – jąknęła pani Derrick. – Będę ją szczerze opłakiwać. Bardzo ją lubiłam i nosiłam tylko trzy lata. Teraz zamiast czterech przyzwoitych sukien mam tylko trzy.

– Może da się ją naprawić – rzuciła pastorowa z nadzieją, choć wbrew zdrowemu rozsądkowi. – Marianne pobiegnie do Hyacinth Cottage, by przynieść ci czystą suknię, którą mogłabyś włożyć na drogę powrotną do Schofield. Moje będą na ciebie za duże. Marianne, poproś babcię albo ciocię Eleanor, by coś przysłały, dobrze? A tymczasem, Christine, zabiorę cię na górę.

Dopiero teraz pani Derrick przypomniała sobie, że książę i jej siostra nie zostali sobie przedstawieni, i naprawiła gafę.

– Hazel, to jest książę Bewcastle – powiedziała. – Wasza Wysokość, to moja siostra, pani Lofter. Zdaje się, że powinnam była najpierw zapytać, czy chce pan być przedstawiany, prawda? Cóż, teraz już na to za późno.

Wulfric ukłonił się, a pani Lofter, wyraźnie onieśmielona, niezgrabnie dygnęła.

– Zapewne chce pan ruszyć do gospody, by dołączyć do reszty. – Pani Derrick, szamocząc się pod obrusem, zdjęła i oddała księciu surdut. – Proszę się nie czuć w obowiązku na mnie czekać.

– Tym niemniej poczekam – odparł, skinąwszy sztywno głową. – Postoję na zewnątrz, a potem odprowadzę panią do gospody.

Nie wiedział, co skłoniło go do takiej decyzji. Przecież mieszkała w tej wiosce prawie całe życie i trafiłaby do oberży nawet z zawiązanymi oczami. Czekał dobre pół godziny. Najpierw włożył surdut, co bez pomocy lokaja było nie lada sztuką. Potem rozmawiał z pastorem na obojętne tematy. W tym czasie starszy chłopiec nosił młodszego po ogrodzie na barana.

Gdy w końcu pani Derrick wyszła na zewnątrz, miała na sobie bladoniebieską suknię, która kiedyś była chyba o wiele ciemniejsza. Spódnica nosiła ślady cerowania, co być może oznaczało, że kiedyś też uległa wypadkowi. Przyczesała porządnie włosy i zawiązała prosto kapelusz. Twarz miała zaróżowioną i błyszczącą, jakby przed chwilą obmyła ją wodą.

– Ojej, jednak pan poczekał – westchnęła na jego widok.

Zastanawiał się, jak to możliwe, że to obszarpane stworzenie wygląda nie tylko pięknie, ale też wydaje się pełne życia. Christine wetknęła głowę w kuchenne drzwi.

– Idę już! – zawołała. – Pani Mitchell, dziękuję za przyniesienie wody i mydła. Jest pani kochana.

Czy ona mówiła do służącej?

Pastorowa wyszła na zewnątrz i siostry uściskały się serdecznie. Potem przybiegły dzieci, które też należało po kolei poprzytulać. Wreszcie Christine uścisnęła rękę szwagra i cmoknęła go w policzek. Cała rodzina obeszła dom, by stanąć na ganku i machać do niej na pożegnanie, gdy ruszała do oberży, odległej o dwie minuty drogi.

Zdumiewające widowisko, pomyślał Wulfric.

– Nie wiem, dlaczego ciągle wpadam w takie okropne tarapaty – powiedziała pani Derrick, ujmując ramię, które jej podał. – Ale zawsze tak było. Hermione, która próbowała zrobić ze mnie damę, gdy wyszłam za Oscara, była bliska rozpaczy. Oscar z czasem zaczął twierdzić, że robię to z rozmysłem, by okryć go hańbą. A ja zawsze byłam niewinna.

Wulfric milczał.

– Oczywiście gdybym poczekała, Anthony Culver pewnie sam wszedłby na drzewo – ciągnęła. – Nie sądzi pan?

– O tak, madame – rzucił szorstko.

Roześmiała się.

– Cóż, przynajmniej goście Melanie i Bertiego nieprędko mnie zapomną – stwierdziła.

– Istotnie, madame, nieprędko – przyznał.

W tym momencie weszli do gospody. Christine otoczyła grupa osób, wśród nich Justin Magnus, jego młodsza siostra i bliźniacy Culver. Powitali ją niemal jak bohaterkę, choć nieco komiczną. Śmiali się wszyscy razem. Wulfric musiał przyznać, że pani Derrick przynajmniej potrafi się śmiać z samej siebie.

Gdy jednak ten nieznośnie dłużący się poranek dobiegł końca, stwierdził, że po prostu brakuje jej ogłady. Przez resztę pobytu w Schofield powinien uważać i utrzymywać wobec niej odpowiedni dystans.

Co nie wydawało się łatwe, bo choć szybko przestał odróżniać jedną damę od drugiej, o pani Derrick myślał zdecydowanie za często. Miała piękne oczy i śliczną buzię, choć trochę oszpeconą opalenizną i piegami na nosie. Gdy była ożywiona albo się śmiała, stawała się olśniewająco piękna. Miała wąskie kostki, zgrabne nogi i ładnie zaokrągloną figurę.

Nie tylko on to zauważył. Szybko stała się ulubienicą niemal wszystkich panów. Trudno było wytłumaczyć jej urok, bo przecież nie była ani elegancka, ani wytworna, ani młoda.

Miała jednak w sobie iskrę, wewnętrzną radość, promienne ożywienie…

Fizycznie bardzo go pociągała.

Zorientował się, że jest biedna jak mysz kościelna. Zadając Mowbury'emu pozornie niewinne pytania, dowiedział się, że jej mąż w ciągu ostatnich kilku lat życia roztrwonił majątek na hazard i gdy zginął w wypadku na polowaniu w majątku Elricka, wdowa została bez grosza. Elrick najwyraźniej spłacił jego długi, lecz nie zajął się wdową. Przecież jej prawie najlepsza suknia została kupiona trzy lata temu. Poza nią miała niewiele więcej.

Wulfric nie czuł rozbawienia, gdy zdał sobie sprawę, że czuje pociąg do kobiety, która nie miała ani jednej cechy, jakie podziwiał u kobiet. I nie na żarty zaniepokoiło go, gdy przyłapał się na tym, że zastanawia się, jak by to było znaleźć się z nią w łóżku. Nie miał w zwyczaju myśleć w ten sposób o kobietach.

Ale ciągnęło go do pani Derrick.

I nie mógł się uwolnić od lubieżnych myśli.

Po wypadku na dziedzińcu kościoła Christine wracała do Schofield w towarzystwie Justina.

– Strasznie długo musiałeś czekać w gospodzie – powiedziała. – Jestem ci bardzo wdzięczna, Justinie. Gdybyś nie poczekał, musiałabym wracać w towarzystwie księcia Bewcastle'a.

– Myślałem, że będziesz na niego patrzeć jak na rycerza w lśniącej zbroi – odparł z rozbawioną miną.

– Nigdy dotąd nie przeżyłam takiego upokorzenia – wyznała. – Gdyby tylko został w domu i nie był świadkiem tego okropnego widowiska, wszystko nie wydałoby się takie straszne. Justinie, on ani razu się nie uśmiechnął, nie odezwał jednym współczującym słowem. Nie mam nic przeciwko temu, żeby się ze mnie śmiać, zresztą potrafię się śmiać z samej siebie. On zachował się, jak na dżentelmena przystało, i jestem mu bardzo wdzięczna, że tak szybko zareagował. A jednak przez cały czas miał tak ponurą minę, że czułam się mała jak robaczek. Szkoda, że nie mogłam się skurczyć do tej wielkości, wtedy mogłabym się spokojnie owinąć podartą suknią i przemknąć na plebanię. Nie ucierpiałaby moja godność.

– Chrissie, gdybyś tylko mogła się zobaczyć – roześmiał się Justin.

– Dziękuję, mam aż nadto bujną wyobraźnię – odparła i też wybuchnęła śmiechem.

Ale w duchu westchnęła. Dobry Boże! Gdy stanął przy niej i patrząc prosto w oczy, osłaniał jej półnagie ciało przed wścibski – mi spojrzeniami reszty towarzystwa, cała aż drżała z pożądania. Na szczęście mogła złożyć tę reakcję na karb skrępowania swoim wyglądem i próżnym wysiłkiem, by się osłonić. Czuła jego zapach; używał wody kolońskiej z nutą piżma, niewątpliwie bardzo drogiej. I czuła żar bijący od niego niczym z wielkiego paleniska.

To dobrze, że Justin nie domyślał się tych jej odczuć. Niektóre rzeczy trzeba zachować w sekrecie nawet przed najlepszymi przyjaciółmi. To było niedorzeczne i właściwie naganne, że pałała pożądaniem do mężczyzny, którego z całego serca nie znosiła.

Kiedy dotarli do domu, miała ochotę uciec do swojego pokoiku. Ba, z radością zapadłaby się w czarną otchłań, gdyby w jej pokoju były takie udogodnienia. Lecz młode damy, które były świadkami jej upokorzenia, nie zamierzały pozwolić jej tak łatwo umknąć. Lady Sarah poprosiła Christine i resztę pań, by zebrały się w żółtym salonie.

– Choćby nie wiem, jaki był zakład, nie zrobiłabym z siebie takiego widowiska – rzuciła pogardliwie.

– A jeśli pani, pani Derrick, myśli, że wygrała, to ja jestem innego zdania – dodała urażonym tonem Miriam Dunstan – Lutt. – Od naszego wejścia do gospody do chwili, gdy pani pojawiła się tam z księciem Bewcastle'em, upłynęło tylko pięćdziesiąt minut, specjalnie patrzyłam na zegar nad drzwiami. Zresztą przez większość czasu książę i pani przebywaliście w towarzystwie pastora i jego rodziny, czyli wcale nie sam na sam. Znów ten przeklęty zakład!

– Kuzynko Christine, cieszę się, że nie muszę ci wręczać dzisiaj nagrody – odezwała się z przekąsem Audrey. – Jeszcze nikt nie wpłacił ustalonej jednej gwinei.

– Należy współczuć pani Derrick – oznajmiła Harriet King, bynajmniej nie współczującym tonem. – Mam wrażenie, że żona pastora wyciągnęła tę suknię z worka na szmaty.

– Ale łatka na spódnicy została przyszyta bardzo zgrabnie – zauważyła lady Sarah ze sztuczną słodyczą. – Prawie jej nie widać.

– Trzeba przyznać, że ta scena na dziedzińcu kościoła była pyszna – wtrąciła się Rowena Siddings. – Nigdy się tak nie uśmiałam. Pani Derrick, gdyby pani mogła zobaczyć swoją twarz, gdy zeskoczyła na ziemię – wybuchnęła śmiechem, a pozostałe damy, z wyjątkiem panny King i lady Sarah, zawtórowały jej.

Christine nie zamierzała wdawać się w wymianę uszczypliwości, nie miała więc innego wyjścia niż też się roześmiać. Śmiech z samej siebie zaczynał ją już jednak męczyć.

Rozmowa przerodziła się w ożywioną dyskusję na temat tego, jak wygrać zakład.

Potem starsze damy, z których żadna nie uczestniczyła w wycieczce do wsi, usłyszały o nieszczęsnym incydencie podczas wyprawy. Oczywiście tylko cud mógłby Christine przed tym uchronić. Lady Mowbury była bardzo miła. Zaprosiła Christine, by usiadła koło niej w salonie i opowiedziała jej swoją wersję wydarzeń, co ta uczyniła, znacznie ubarwiając całą historię.

Lady Chisholm i pani King trzymały się od Christine z dala, jakby się bały, że jej przypadłość jest zaraźliwa i zanim się obejrzą, one również będą skakać z drzew, rozdzierając sobie suknie.

Gdy lady Mowbury w końcu zaczęła rozmawiać z kimś innym, do Christine przysiadła się Hermione, a obok niej stanął Basil. Po raz pierwszy od przyjazdu do Schofield zwrócili się bezpośrednio do niej.

– Zapewne nie należało oczekiwać, że będziesz się odpowiednio zachowywać przez całe dwa tygodnie – powiedziała Hermione tonem pełnym goryczy.

– A nawet pierwszy tydzień jeszcze nie dobiegł końca – zauważył sucho Basil.

– Nie masz względu na pamięć mego szwagra? – spytała Hermione drżącym głosem. – Ani na nas?

– I ze wszystkich obecnych to właśnie Bewcastle'a zmusiłaś, by pospieszył ci z pomocą – rzucił Basil. – Sam nie wiem, dlaczego poczułem zaskoczenie, gdy usłyszałem o tym incydencie.

– Co on sobie o nas pomyśli? – Hermione uniosła chusteczkę do ust. Wyglądała na szczerze zmartwioną.

– Myślę, że jego zdanie o was jest takie samo jak wczoraj i przedwczoraj – odparła Christine, czując, jak gorący rumieniec oblewa jej policzki. – Z kolei ja w jego oczach upadłam jeszcze niżej. Skoro jednak od początku nie miał o mnie najlepszego zdania, nie sądzę, bym mogła pogrążyć się dużo bardziej. Nie zamierzam więc z tego powodu spędzać bezsennych nocy.

Dawno nie zdarzyło się jej powiedzieć czegoś równie niedorzecznego. Była naprawdę do głębi wstrząśnięta. Incydent, o którym mówili, był straszny, lecz nie na tyle, by odebrać jej apetyt czy sen. Bardziej martwiła się ich niesłabnącą wrogością. Kiedyś byli dla niej mili. Lubili ją. Hermione chyba nawet ją kochała. Christine przepadała za obojgiem. Ze względu na nich bardzo się starała odnaleźć w eleganckim świecie i przez pierwszych kilka lat nawet jej się to udawało. Próbowała być dobrą żoną dla Oscara. Kochała go. A potem wszystko się popsuło. Teraz byli pełnymi pretensji, zajadłymi wrogami. Po śmierci Oscara nie chcieli jej słuchać. A właściwie słuchali, ale nie chcieli jej wierzyć.

– Pewnie flirtowałaś z księciem Bewcastle'em – powiedziała Hermione. – Właściwie nic w tym dziwnego. Ze wszystkimi tu flirtujesz.

Christine wstała i odeszła bez słowa. Znów to stare oskarżenie! I zabolało tak samo jak dawniej. Dlaczego inne damy mogły rozmawiać, śmiać się i tańczyć z dżentelmenami i tylko podziwiano ich towarzyską ogładę, podczas gdy jej zawsze zarzucano flirtowanie? Przecież nawet nie umiała flirtować, a co więcej, nigdy nie zamierzała tego robić. Ani gdy była mężatką, uważała bowiem, że żona jest mężowi winna absolutną wierność, ani potem, kiedy była znów wolna. Po co miałaby flirtować? Gdyby chciała ponownie wyjść za mąż, miała kilku kandydatów wśród znanych jej mężczyzn. Ale nie chciała wychodzić za mąż.

Jak ktokolwiek, nawet Hermione, mógł pomyśleć, że flirtowała z księciem Bewcastle'em?

Zanim zdążyła wybiec z salonu, Melanie ujęła ją pod rękę i uśmiechnęła się serdecznie.

– Christine, ja wiem, że jeśli gdzieś jest jakieś dziecko, to musisz się z nim pobawić, a jeśli trzeba komuś pospieszyć z pomocą, zrobisz to, nawet jeśli oznacza to wspinanie się na drzewo – powiedziała. – Muszę przyznać, że gdy usłyszałam, co się wydarzyło, obawiałam się, że dopadnie mnie migrena, Kiedy jednak Justin opowiedział nam całą historię, Bertie zaczął najpierw chichotać, a potem wybuchnął głośnym śmiechem. Nawet Hectorowi wydała się ona śmieszna. Ja też nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Błagam, nie patrz na mnie, bo znów zacznę chichotać. Tylko Hermione i Basil nie widzieli niczego zabawnego w całej sytuacji, choć Justin zapewniał ich, że zrobiłaś to z dobrego serca, a nie po to, by zwrócić na siebie uwagę, a już zwłaszcza uwagę Bewcastle'a. Szkoda, że tego nie widziałam.

– Jeśli chcesz, usunę się na bok i nie wyjdę z domu przez resztę tych dwóch tygodni – zaofiarowała się Christine. – Naprawdę bardzo cię przepraszam, Melanie.

Melanie tylko uścisnęła jej rękę i odparła:

– Nie przejmuj się, moja droga, i po prostu zacznij się dobrze bawić. Zaprosiłam cię właśnie po to, żebyś trochę odpoczęła przez dwa tygodnie. Fatalnie, że akurat książę Bewcastle był zmuszony pospieszyć ci z pomocą, ale nie wolno nam się tym zamartwiać. On o wszystkim zapomni, nim minie dzień, i prawdopodobnie nie odezwie się do ciebie ani słowem do końca pobytu.

– Bardzo bym się z tego cieszyła – powiedziała Christine.

– Tymczasem wielu dżentelmenów, między innymi hrabia, jest tobą najwyraźniej zauroczonych – ciągnęła Melanie.

– Hrabia Kitredge? – zdumiała się Christine.

– Nie kto inny – potwierdziła Melanie. – Jego dzieci są już dorosłe i hrabia rozgląda się za nową żoną. Gdybyś tylko zechciała, mogłabyś po raz kolejny doskonale wyjść za mąż. Tylko obiecaj mi, że przed wyjazdem gości nie wdrapiesz się już na żadne drzewo. – Poklepała ją po dłoni i ruszyła dopilnować obowiązków gospodyni.

Po raz kolejny doskonale wyjść za mąż. Na samą myśl o tym Christine robiło się gorąco.

Co do jednego Melanie miała jednak rację. Przez resztę dnia i kilka następnych Bewcastle unikał wszelkich z nią kontaktów. Nie, żeby szukała jego towarzystwa. Sama myśl, że książę lub ktoś inny z towarzystwa mógłby pomyśleć, iż ona z nim flirtuje…

Ilekroć na niego spojrzała – a ku jej irytacji, gdy byli w tym samym pokoju, nie mogła oderwać od niego wzroku na dłużej niż pięć minut – wydawał się zimny i wyniosły. Ilekroć skrzyżowali wzrok, co zdarzało się aż nazbyt często, unosił brwi i chwytał za monokl, jakby chciał się upewnić, czy rzeczywiście osoba tak niskiego stanu odważyła się podnieść na niego oczy.

Zaczynała nienawidzić tego monokla. Zabawiała się wymyślaniem, co by z nim zrobiła, gdyby miała okazję. Raz wyobraziła sobie, że wcisnęłaby go księciu do gardła i patrzyła, jak rozpycha mu szyję. Siedziała wtedy w kącie salonu, próbując na nowo wcielić się w rolę zdystansowanego obserwatora, i w chwili, gdy jej wizja nabrała rumieńców, nagle zorientowała się, że znów jest obserwowana przez monokl.

Musiała przyznać, że książę ogromnie ją pociąga.

Zastanawiała się nawet, jakby to było znaleźć się z nim w łóżku.

Sama myśl o tym napełniała ją przerażeniem. Ale jej ciało, nad którym nie potrafiła zapanować, zaczynało drżeć z nieposkromionego pożądania.

Stanowczo nie lubiła księcia Bewcastle'a. Więcej, gardziła nim i sferą, z której pochodził. I trochę, tylko odrobinę, się go bała. Choć nie przyznałaby się do tego głośno, nawet gdyby łamano ją kołem.

Mimo to zastanawiała się, jakby to było znaleźć się z nim w łóżku. A czasami nie tylko się zastanawiała, ale zaczynała to sobie nawet wyobrażać.

Z jej głową stanowczo było coś nie tak.

Загрузка...