Trzy dni później Sharon zauważyła u siebie pęcherze. Były bardzo bolesne i wywołały lekką gorączkę, więc dziewczynie nakazano leżeć w łóżku. Gordon był niezadowolony, bo teraz musiał więcej czasu spędzać w biurze. Im dłużej Gordon pracował, tym częściej tracił cierpliwość. Kradzieże chalkopirytu nie ustawały, ale na razie nie było na nie rady. Teraz należało skupić się na jak najszybszym uruchomieniu pieców hutniczych. Tak więc kłopoty z „duchem” zeszły na dalszy plan.
Doktor Adams nakłonił Gordona, by Sharon posłać na jeden dzień na obserwację do szpitalika. Dziewczyna, choć niechętnie, musiała się na to zgodzić. Adams spędzał przy niej nieprzyzwoicie dużo czasu, podczas gdy Sharon udawała wycieńczoną, by tym sposobem uniknąć rozmowy ze swoim adoratorem. Na szczęście pęcherze przyschły i choć kilka z nich pozostawiło niewielkie ranki, nawet i one zaczynały się już goić. Wieczorem Sharon oznajmiła, że wraca do domu.
W szpitaliku Sharon spotkała Margareth. Początkowo się unikały, ale w końcu pokonały niepewność i nawiązały rozmowę.
Sharon pytała zaciekawiona:
– No i jak ci się pracuje dla doktora Adamsa?
– Och, on jest tak często poza szpitalem – odparła. – Przeważnie pracuję tu sama, znam już swoje obowiązki i staram się je wykonywać jak najlepiej. Wydaje mi się, że nie jestem złą pielęgniarką.
Sharon pokiwała głową.
– Z pewnością. Pastor bardzo cię chwalił.
– Taaak? – zawołała Margareth poruszona. – A co mówił?
– Dokładnie nie pamiętam. „Wspaniała kobieta”, między innymi tak się wyraził.
Radosny uśmiech Margareth nagle zgasł.
– Powinnam być dumna jak paw, a tymczasem wcale nie jestem rada, że darzy mnie aż takim szacunkiem.
Sharon położyła na ramieniu Margareth swoją dłoń.
– Uważam, że przemilczał to, co dla ciebie najważniejsze. Może się mylę, ale odniosłam wrażenie, że nie jesteś mu obojętna.
– Mam nadzieję, że to prawda – wyszeptała.
– Ale przecież on jest duchownym? – zapytała naiwnie Sharon.
– Tak, ale przecież pastor może się ożenić – wykrzyknęła przyjaciółka i zaraz poczerwieniała; zdała sobie bowiem sprawę, że się zdradziła.
– Oby tylko nie przegapił tej szansy. Musisz go trochę rozruszać, Margareth – zdecydowanie rzekła Sharon.
– Co ty mówisz, Sharon! Nigdy bym nie śmiała!
Panikę, która wybuchła po leśnej przygodzie Sharon, szczęśliwie udało się załagodzić. Tematem dnia stawały się inne wydarzenia: najczęściej komentowano, kto się z kim zaręczył lub ożenił, kto zdobył nową pracę.
Od dnia, w którym Doris wyszła za mąż i wyprowadziła się z baraku, zmienił się także stosunek pozostałych kobiet do Sharon. Wprawdzie nie od razu przestały ją szykanować, ale nie atakowały jej już bezpośrednio. Niektóre zaczęły nawet z Sharon rozmawiać, choć za jej plecami nierzadko wymieniały kąśliwe uwagi na jej temat. Dziewczyna wierzyła, że z czasem wszystko się unormuje i załagodzi, choć jednocześnie miała świadomość, że mieszkanki wyspy nigdy nie przestaną o niej myśleć jako o morderczyni.
Nie powiedziała nic Peterowi ani Gordonowi o kamieniu, który pewnego wieczoru wpadł do jej pokoju, wybijając szybę. Mimo to obaj odkryli wkrótce, co się stało, i bez powodzenia usiłowali dociec przyczyny.
– Na szczęście od czasu, kiedy zamieszkała u nas Sharon, nie miewamy już nocnych gości – skomentował Gordon.
– Boże uchowaj! – wykrzyknęła Sharon. – Jeszcze by tego brakowało! A co słychać w kopalni, czy kradzieże ustały?
– Raczej na to nie wygląda – odpowiedział zmartwiony Gordon. – W przyszłym tygodniu przypływa statek, więc znowu przeprowadzimy kontrolę. Ale obawiam się, że ilość surowca znów się nie będzie zgadzać.
Sharon posłała Gordonowi współczujące spojrzenie, ale on jak zwykle zareagował na to wzruszeniem ramion.
Któregoś dnia Gordon Saint John w drodze do kopalni wstąpił do biura i, nie bawiąc się w żadne uprzejmości, zagadnął wprost:
– Słuchaj, czy ty znalazłaś już sobie jakiegoś kawalera?
Sharon w jednej chwili zaczerwieniła się po uszy. Ze wstydu nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Pokręciła więc tylko przecząco głową.
– Czas najwyższy, żebyś się za kimś rozejrzała. Pozostał ci tylko miesiąc – przypomniał tonem, w którym zabrzmiała groźba.
Sharon nagle ujrzała siebie samą powracającą do Anglii: Proces, potem wyrok i… koniec, koniec wszystkiego!
Och, Peter!
– Wydaje mi się, że w mojej sytuacji nie ma żadnego wyjścia… – wyszeptała z rozpaczą.
Gordon przez chwilę przypatrywał się dziewczynie.
– Chcesz wracać?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Dobrze się tu czuję, choć jeszcze nie do końca udało mi się pokonać niechęć ludzi. Mimo to mam kilku przyjaciół i… i tak bardzo nie chcę umierać!
Twarz Gordona była niezgłębiona.
– Więc znajdź sobie kandydata na męża! Kogokolwiek, kto się zgodzi. Nie możemy sobie pozwolić na to, by cię utracić. Wyobrażasz sobie, co by się stało z biurem? Istny chaos. Przejęłaś całą papierkową robotę, której tak nie cierpię. Dzięki tobie mogę dużo więcej czasu poświęcać sprawom kopalni. Rozpuściłaś nas…
Zamilkł i zamyślił się. Sharon usiłowała ukryć uśmiech. Gordon nigdy by się nie przyznał, jak wiele znaczyły dla niego przerwy na kawę ze świeżym ciastem Sharon. Dziewczyna wyobrażała sobie jego dzieciństwo i wczesną młodość w domu dziecka: gołe, smutne ściany sierocińca, drewniana podłoga, którą dzieci musiały regularnie szorować, brud, bieda wyzierająca z każdego kąta, a przede wszystkim brak miłości i rodzinnego ciepła.
– Nie, Sharon. Twój wyjazd byłby dla nas wielką stratą. Gdybyśmy nawet przyuczyli do pracy przy rachunkach kogoś innego, zawsze myślelibyśmy to samo: „Żeby tak Sharon tu była i ogarnęła sprawy swoim jasnym, sprawnym umysłem”.
Gordon Saint John nieczęsto pozwalał sobie na tego typu pochwały, toteż Sharon bardzo wzruszyły jego słowa.
– Niestety sądzę, że nikt mnie nie zechce…
– Głupstwa pleciesz. Tutejsi mężczyźni nie są aż tak wymagający.
Sharon przymknęła powieki i odpowiedziała:
– Spróbuję się nad tym zastanowić.
Rozmowa z Gordonem wprawiła ją w minorowy nastrój. Czasu rzeczywiście pozostało niewiele. Przez kilka następnych nocy dziewczyna przewracała się z boku na bok i długo nie mogła zasnąć, rano zaś wstawała zmęczona.
Ale niedługo potem wydarzyło się coś, co dodało życiu Sharon prawdziwych kolorów.
Pewnego dnia Sharon stała pochylona nad biurkiem. Nie zauważyła wejścia Petera i dopiero gdy wyszeptał kilka słów do jej ucha, ocknęła się.
– Sharon, masz takie zachwycające włosy…
Ażeby ukryć zmieszanie, zapytała szybko:
– Co robi Gordon, czy jeszcze jest w kopalni? W ogóle go dziś nie widziałam.
– W kopalni był dzisiaj wypadek. Przysypało jednego z górników, ale na szczęście jest cały, tak przynajmniej twierdzi. Tylko że bardzo trudno go wydostać. Na miejscu jest doktor Adams i Margareth, no i oczywiście Gordon, który zawsze w takich sytuacjach pojawia się w kopalni jako pierwszy. Odpowiedzialny w najwyższym stopniu. Czy wiesz, że twoje włosy lśnią w blasku słońca wszystkimi kolorami tęczy? Nigdy u żadnej dziewczyny nie widziałem tak pięknych włosów. Nawet mi się nie śniło, że będę mógł je kiedyś głaskać…
Sharon nie była w stanie wypowiedzieć słowa.
– Takie błyszczące, takie miękkie – Peter objął głowę Sharon i zatopił ręce w jej lokach. Lekko przyciągnął dziewczynę do siebie i przytulił. – Sharon, jesteś zachwycająca, delikatna i pełna gracji jak lilia. Sharon…? – Delikatnie zwrócił twarz Sharon ku swojej twarzy, tak że patrzyli sobie głęboko w oczy. W końcu Peter leciutko pocałował dziewczynę w usta. – Wybacz mi, ale nie mogłem się powstrzymać.
– Nic się nie stało – ledwo wyszeptała Sharon. – Jaa… mnie jeszcze nikt przedtem nigdy nie całował, a ty…
Peter roześmiał się zaskoczony.
– No, teraz to chyba żartujesz! Nikt cię przedtem nie pocałował? W to nie uwierzę.
Sharon odsunęła się, boleśnie dotknięta jego słowami.
– Dlaczego tak mówisz? Czy ty naprawdę myślisz, że ja…
Westchnął i znowu przytulił jej głowę do swojego ramienia. Sharon opierała się, ale w końcu dała za wygraną.
– Dobrze wiesz, że nigdy nie wierzyłem w to morderstwo. Ale całowanie to zupełnie inna sprawa. Poza tym nie możesz się aż tak przejmować oskarżeniem. Mnie ono nie interesuje, więc najlepiej zapomnijmy o tym.
Tym razem pocałunek Petera był bardziej namiętny.
Sharon poczuła, że ogarnia ją dziwna niemoc. Co się teraz stanie? pomyślała.
Nagle jednak Peter oprzytomniał.
– Idzie Gordon. Lepiej, żeby nas nie widział w takiej sytuacji.
Oboje wrócili do swoich obowiązków, Sharon przygładziła tylko potargane włosy. Kiedy Gordon wszedł do biura, pochylali się pilnie nad swoimi papierami.
– Peter, zastąp mnie na chwilę w kopalni. Od rana nic nie miałem w ustach, jestem głodny jak wilk.
Sharon poderwała się momentalnie:
– Ja ci zaraz coś przygotuję.
Kiedy Sharon po dłuższej chwili weszła do pokoju z parującym talerzem zupy, Gordon siedział skulony z głową ukrytą w dłoniach, starając się pokonać senność.
– Jesteś okropnie zmęczony, powinieneś odpocząć.
– Dam sobie radę – odburknął. – Zjem coś niecoś i muszę wracać.
– To niemożliwe. Kopalnia nie zawali się bez ciebie, a przecież wysłałeś tam Petera.
Jak miło wypowiadać jego imię, jakie to szczęście kochać i czuć się kochaną, pomyślała Sharon, po czym dodała stanowczym tonem:
– Zjedz obiad, a potem pójdziesz przespać się chwilę. Obudzę cię niedługo.
Chyba tylko świadomość, że Peter darzy ją uczuciem, pozwoliła Sharon wydawać Gordonowi takie dyspozycje. Czuła w sobie teraz jakąś niezwykłą siłę.
Gordon w pierwszej chwili otworzył usta, by zaprotestować, w końcu jednak się poddał.
– Może masz rację? Niewielki teraz ze mnie pożytek.
I zasnął.
Późnym wieczorem ktoś niespodziewanie zastukał do drzwi. Przez kilka sekund Sharon zastanawiała się, kto też mógłby ją odwiedzać o tej porze, Andy’ego i Anny jednak zupełnie się nie spodziewała. Młodzi sprawiali wrażenie podenerwowanych.
– Proszę – Sharon zaprosiła ich do środka. – Czy coś się stało?
Weszli do przedpokoju, a Sharon wskazała im drogę do jej pokoiku.
– Sharon, musisz mi pomóc – poprosiła urywanym głosem Anna. – Nie chcę, żeby te okropne kobiety ze szpitalika wytrząsały się nade mną, a Margareth i doktor są w kopalni i…
– Pobraliśmy się – przerwał jej Andy, jakby ta nowina miała wszystko wytłumaczyć. – Anna jest wspaniałą dziewczyną, a ja przecież mogę się zająć dzieciakiem. Ona się wcale nie przejmuje moją egzemą, więc powiedziałem jej, że tylko ty możesz nam pomóc.
– Tak, a ja się wcale ciebie nie boję, bo wiem, jaka jesteś dobra. Ty jedna okazałaś mi serce na statku. Doktor mówił, że to dla ciebie nie pierwszyzna. Co ja mam zrobić, to cały miesiąc za wcześnie, a ja tak się boję…
Resztę zdania pochłonął szloch dziewczyny.
Sharon dopiero teraz zorientowała się, o co chodzi.
– Anno, chyba nie chcesz powiedzieć, że właśnie nadszedł czas rozwiązania…?
– Tak… – zdołała tylko wyszeptać.
– Przed chwilą znowu miała bóle i jest taka blada – dodał zdenerwowany Andy. – To chyba już pora. A ja z powodu wypadku muszę stawić się w kopalni!
– Mój Boże, ale ja tylko asystowałam przy porodzie! Nigdy nie przyjmowałam dziecka sama! Andy, musisz tu zostać i mi pomóc! – wykrzyknęła przerażona Sharon.
Andy cofnął się o kilka kroków.
– Kazano mi przyjść na nocną zmianę, bo mamy za mało ludzi przy wydobyciu. Większość pomaga przy zawalisku.
Podczas gdy Sharon zbierała myśli, twarz Anny znowu wykrzywiła się boleśnie.
– W takim razie powiedz koniecznie doktorowi, żeby jak najszybciej tu się zjawił – poleciła Andy’emu. – Mogę sobie nie poradzić, bo to wcześniejszy poród, a wiec i większe ryzyko.
Sharon podbiegła do łóżka i szybko zaczęła zmieniać pościel, po czym pomogła Annie zdjąć suknię. W chwilę później Anna już leżała na posłaniu.
Dopiero teraz rodząca nieco się uspokoiła i rozejrzała po pokoju.
– Więc tu mieszkasz? Jak tu miło, nawet ładniej niż w nowych domach.
– Przedtem był tu składzik – odpowiedziała zadowolona z pochwały Sharon. – Mam też piecyk, ale zasłoniłam go szafką, więc nie jest aż tak widoczny. Jestem dumna z tego pokoiku, choć dotychczas nie miałam go komu pokazać, nikt mnie tu nie odwiedza. Jesteś moim pierwszym gościem. No, a teraz leż spokojnie, bo muszę się przygotować – Sharon mówiła dużo w nadziei, że Anna nie usłyszy, jak głośno szczękają jej ze strachu zęby.
Co robić? myślała w popłochu. Nożyczki, balia, gorąca woda, czyste ręczniki, bandaże…
Przeszywający powietrze krzyk rodzącej sprawił, że Sharon zastygła z przerażenia.
Nie było chwili do namysłu, nadchodziło rozwiązanie. Jak sobie poradzi? Przecież nawet nie zdąży wszystkiego przygotować. Gdyby choć ktoś mógł jej pomóc…
– Sharon, wzięłam ubranka dla maleństwa – odezwała się Anna między jednym a drugim bólem.
– To świetnie. Poczekaj teraz chwileczkę, zaraz wracam. Nic się nie bój!
Zanim Anna zdołała cokolwiek odpowiedzieć, Sharon biegła już w kierunku części mieszkalnej.
Co ja zrobię? myślała w popłochu. Przecież powinien się wyspać, ale nie mam wyjścia. Może się nie zdenerwuje. Boże, dopomóż mi!
Gordon rzeczywiście spał głęboko na kanapie, nie zdjął nawet butów. Sharon odczekała chwilę, zanim odważyła się szarpnąć go za ramię i potrząsnąć mocno. Gordon obudził się i uniósł na posłaniu.
– Co, kopalnia? – zapytał wystraszony.
– Nie, nie kopalnia. Zwykła ludzka sprawa. Potrzebuję twojej pomocy. Chodź szybko!
Gordon oprzytomniał w okamgnieniu. Bez słowa podążył za Sharon w kierunku jej pokoju. Kiedy na łóżku Sharon ujrzał bliską rozwiązania Annę, na jego twarzy pojawiło się przerażenie.
– Nie musisz mi towarzyszyć, ale przynieś natychmiast gumowe prześcieradło i gorącą wodę. Tu stoją wiadra. I jeszcze parę rzeczy ze sklepu, zapisałam ci na kartce. Pamiętaj, żeby dali jak najdelikatniejszą tkaninę. Wodę zagrzejesz na piecu, a drewno znajdziesz pod szafką. I napal solidnie, bo to wcześniak. Musi mieć cieplutko!
Gordon tylko kiwał głową, nie protestując przeciwko temu, że tym razem Sharon wydaje polecenia.
– Posłałaś po doktora? – zapytał niepewnie.
– Oczywiście. Mam nadzieję, że zjawi się szybko. Jeszcze nigdy nie odbierałam porodu sama.
– Poradzisz sobie?
– Spróbuję, z twoją pomocą, ma się rozumieć.
– W porządku, już biegnę.
Kiedy wyszedł, Sharon ustawiła z krzeseł prowizoryczny parawan i przykryła go zasłonami.
Anna uśmiechnęła się przez łzy.
– Że też masz odwagę tak się zwracać do samego dyrektora!
– Są chwile, kiedy to kobiety decydują o wszystkim – odparła Sharon. – No, jak się czujesz?
– To trwa tak długo… – jęknęła Anna.
Sharon otarła krople potu z czoła rodzącej.
– Wręcz przeciwnie, wygląda na to, że pójdzie całkiem sprawnie.
Aż za sprawnie, dodała w myśli zaniepokojona Sharon. Żeby choć Margareth tu była!
– Sharon, jesteś taka miła. Nie rozumiem, jak mogłabyś kogoś zabić – wyszeptała Anna.
– Nie mogłabym nikogo zabić. Ale opowiedz mi lepiej o sobie. Czy w Anglii było ci ciężko?
Anna pokiwała głową, a jej wargi lekko zadrżały.
Sharon miała nadzieję, że w ten sposób odwróci uwagę dziewczyny od bólu związanego z porodem. Historia Anny była jedną z tysiąca opowieści o tej jedynej miłości, o wyśnionym mężczyźnie, który odszedł, i rodzicach, którzy odwrócili się od zhańbionej córki.
Po twarzy Anny spływały łzy.
– Mówił, że nie uwierzy w moją miłość, jeśli mu nie ulegnę. To miał być dowód mojej miłości…
– No tak, to częsty sposób przekonywania dziewcząt. I na ogół kończy się to podobnie. Mam nadzieję, że inaczej życie ułoży ci się z Andym.
– Bardzo go lubię – potwierdziła Anna.
Dziewczyna nie mogła mówić dalej, gdyż bóle znowu się nasiliły.
Tymczasem wrócił Gordon.
– Przyniosłem ci nieprzemakalne prześcieradło. Chyba się nada?
– Tak, dziękuję ci.
Anna mamrotała teraz coś pod nosem.
– Sharon, nie zabijesz maleństwa? Nie zrobisz tego, prawda?
Sharon zbladła i spojrzała na Gordona. Ten poklepał ją uspokajająco po ramieniu i odezwał się zdecydowanym głosem:
– Anno, co to za głupstwa przyszły ci do głowy? Sharon próbuje ci tylko pomóc!
– A czy ja coś mówiłam? – spytała dziewczyna półprzytomnie.
Sharon wyprosiła Gordona i posłała go do kuchni, by rozpalił ogień i zagrzał wodę.
W nadzwyczajnie krótkim czasie Sharon i Gordon przygotowali wszystko, co mogło być potrzebne. Wreszcie nadszedł decydujący moment.
Sharon starała się nie myśleć o niczym, tylko skoncentrować na porodzie. Polecenia, które wydawała Gordonowi, brzmiały niczym pojedyncze wystrzały z karabinu:
– Wlej wodę! Za gorąca! Wygotuj nożyczki!
Zza zasłony słyszała tylko szybkie kroki Gordona.
Nagle przeszywające krzyki rodzącej zupełnie umilkły, zapanowała niezmącona cisza. Gordon stanął bez ruchu w oczekiwaniu na to, co jeszcze się wydarzy. Po chwili usłyszał słaby płacz noworodka.
W pokoju były teraz cztery osoby.
Gordon odetchnął z ulgą.
– Masz synka, Anno – zakomunikowała wzruszona Sharon. – Gordon, weź chłopca i ostrożnie go wykąp.
Gordon stał niepewnie z zakasanymi rękawami i przyglądał się Sharon ze zdumieniem.
– Ja?
Sharon zrobiła nieznaczny gest głową w kierunku Anny. Gordon zrozumiał, że ze względu na spokój matki jemu chciała teraz powierzyć maleństwo.
Anna leżała z przymkniętymi oczami i była nadal bardzo blada. Martwiło to Sharon, która modliła się, by doktor Adams zjawił się jak najprędzej. Zmieniła Annie pościel i podeszła do Gordona.
Gordon poradził sobie całkiem nieźle z kąpielą i maleństwo leżało teraz spokojnie, starannie opatulone w ręczniki.
– Widzę, że świetnie ci poszło – pochwaliła Sharon.
– Oj, nie jestem taki pewien. Cały czas wydawało mi się, że mały tonie w moich rękach. To taka kruszyna!
– Możesz już odetchnąć. Ale broń Boże, żebyś zapalił fajkę.
Gordon usiadł w fotelu i otarł pot z czoła. Jego wzrok spoczął na Sharon, wyrażał podziw i niedowierzanie. Sharon zmieszała się i zaczęła nerwowo poprawiać włosy.
– To był pewnie trudny poród?
– Nie, raczej nadspodziewanie szybki. Niekiedy poród trwa kilkadziesiąt godzin.
Gordon westchnął:
– Dla mnie to było przerażające, krzyki, krew! Chyba nigdy się nie ożenię.
– A to dlaczego? – zapytała Sharon.
– Czegoś podobnego nie przeżyłbym po raz drugi. Nie dopuszczę, by kobieta musiała tak dla mnie cierpieć.
Sharon rzekła w zamyśleniu:
– A gdyby tego pragnęła?
– To niemożliwe. Czy sądzisz, że Anna zdecydowałaby się przeżyć coś podobnego jeszcze raz?
Sharon uśmiechnęła się.
– Dziś jej o to nie pytaj, ale za tydzień zobaczysz, co ci odpowie.
Gordon pokręcił głową:
– To przechodzi wszelkie pojęcie.
W korytarzu dały się słyszeć czyjeś kroki, zaraz potem do pokoju wbiegli doktor Adams i Margareth. William zwrócił się do Sharon:
– Ależ tu parówka! No, jak tam, Sharon, czy dziś wieczór ktoś przyjdzie na świat?
Sharon uśmiechnęła się i wskazała na stół, gdzie leżał niemowlak. William i Margareth stanęli jak wryci.
Doktor obejrzał dokładnie dziecko, po czym wszedł za kotarę, by ocenić stan matki.
– Czy miałaś kłopoty z udrożnieniem płuc? – spytała Margareth.
– Nawet nie jak na tak wczesny poród.
Gordon wracał myślami do trudnych chwil w trakcie porodu, które, jak mu się zdawało, trwały wieczność. Nabrał szacunku dla Sharon, cały czas tak niezwykle opanowanej. Dopiero teraz dostrzegł, że dziewczyna drży jak osika.
William wyszedł zza kotary z uśmiechem na twarzy.
– Z matką wszystko w porządku. Jest wycieńczona, to zrozumiałe, ale nic jej nie będzie. Sharon, spisałaś się na medal!
– Nic dziwnego: z takim pomocnikiem? – roześmiał się wesoło Gordon.
Sharon napotkała jego wzrok. Kto by pomyślał, że jest taki dowcipny? Szkoda tylko, że tak rzadko żartuje, pomyślała.
William pogłaskał Sharon po głowie.
– Jesteś bardzo zmęczona, zasłużyłaś na odpoczynek, przyjaciółko.
– Sharon da sobie radę – odparł na to Gordon, – To kobieta ze stali.
Słysząc te słowa William zdenerwował się naprawdę i podniesionym głosem powiedział:
– Nie, mój drogi, ona nie jest ze stali, jak ci się wydaje. To ty traktujesz ją jak urządzenie. Zupełnie nie rozumiem, jak ona jeszcze to wytrzymuje. Usługuje ci we wszystkim!
– Ha, dobre sobie! Szkoda, że nie było cię tu przed godziną, a zobaczyłbyś, kto tu komu usługiwał! Biegałem w tę i z powrotem jak w ukropie. I nawet… nawet dobrze się czułem w tej roli!
– Rzeczywiście, chciałbym to zobaczyć… – zamruczał zaskoczony William.
Kiedy już wszyscy opuścili pokój – młodą mamę wraz z niemowlakiem wyniesiono na noszach – Gordon zmarszczył czoło w zadumie.
– O czym tak myślisz, Gordonie? – zapytała Sharon.
Gordon ocknął się z zamyślenia.
– Siadaj, przyniosę ci herbaty.
Sharon zaskoczyła ta niespodziewana uprzejmość. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest wyczerpana. Oparła głowę o ścianę i obserwowała krzątającego się Gordona, z trudem unosząc ciężkie powieki.
Gordon postawił na stoliku kubki z gorącym napojem i usiadł naprzeciwko dziewczyny.
– Nie będzie mnie tu William pouczał. Sam zauważyłem, że jesteś zmęczona. No, a teraz pij!
Sharon podniosła kubek do ust. Gorąca herbata szybko ją rozgrzała, tak że aż policzki jej poróżowiały.
– Dziękuję ci za herbatę, i nie tylko. Bez twojej pomocy nie dałabym sobie rady przy porodzie.
Gordon wiercił się na krześle, mile połechtany pochwałą.
– Całkiem tu u ciebie przyjemnie – rzucił, rozglądając się po pokoju
– Mógłbyś mnie od czasu do czasu odwiedzić po pracy. Dotychczas nie miałam tu gości – odparła zawstydzona. – Czuję się trochę osamotniona. Moglibyśmy pogawędzić na różne tematy, napić się herbaty.
Zamruczał coś niewyraźnie pod nosem, nie wiedząc, jak zareagować na tę propozycję.
– No, na mnie już czas – powiedział i wstał niechętnie. Zatrzymał się jednak przy drzwiach.
– Pamiętasz, co ci radziłem ostatnio? Jak tam, znalazłaś już sobie kogoś?
– Ja… ja mam nadzieję, że mi się uda…
– Doskonale. Sama widzisz, że stajesz się tu coraz bardziej niezastąpiona.
Kiedy wyszedł, Sharon opadła bez sił na łóżko. Wydarzenia ostatnich godzin sprawiły, że zapomniała o czymś ogromnie miłym: Peter dziś ją pocałował!
Kto wie, może uda jej się jednak pozostać na wyspie? I do tego u boku Petera!
Ale następnego dnia wszystkie jej nadzieje legły w gruzach.
Poranek nie zapowiadał niczego złego, przeciwnie: Gordon był w niezłym humorze, gdyż Andy poprosił go, by został ojcem chrzestnym jego synka. Gdy Gordon wyszedł, w biurze pozostali tylko Sharon i Peter, który, nie zwlekając, wziął dziewczynę w ramiona i pocałował czule.
– Muszę już iść, Sharon. O której będziesz dziś wolna?
– Myślę, że jak zwykle około piątej.
– Dobrze, więc wybierzemy się na spacer. Mamy tyle spraw do omówienia, prawda, kochanie?
Serce Sharon zabiło żywiej.
– Bardzo chętnie.
– Och, Sharon, musisz dzisiaj się chyba zabarykadować. – Peter przytulił dziewczynę do siebie. – Wieczorem przypływa statek, jest wypłata i mężczyźni pewnie pójdą na piwo. Wiedzą, że mieszkasz tu sama, więc musisz bardzo uważać.
– Statek? I znowu z kobietami na pokładzie?
– No tak. A potem zacznie się zabawa. Ale my tam chyba nie pójdziemy.
– Dla mnie spacer byłby dużo przyjemniejszy.
Sharon była tego dnia inna: podekscytowana i uśmiechnięta. Gordon obserwował ją ukradkiem znad filiżanki kawy, Peter zaś porozumiewawczo puszczał do niej oko, ale się nie odzywał.
Po południu grupy mężczyzn pociągnęły na nabrzeże. Peter także tam poszedł, gdyż jak zwykle miał przywitać nowo przybyłe kobiety. Sharon obserwowała wszystko z okna biura, wzdychając od czasu do czasu.
Gordon także podszedł do okna i stanął obok Sharon.
– Znowu ten cyrk! Mam już tego dosyć. Ta maskarada zabiera zbyt dużo czasu – rzekł sucho.
Minęła dłuższa chwila, zanim kobiety zeszły na ląd. Potem wszyscy powoli ruszyli w kierunku osady.
Sharon z łatwością odróżniała wysoką postać Petera wśród tłumu.
– Teraz Peter z kimś rozmawia – zauważyła.
– To jakaś kobieta – dodał Gordon. – Ale się rozgadała!
Była to młoda, żywo gestykulująca osoba. Im mniejsza dzieliła ją i Petera odległość od biura, tym więcej szczegółów sylwetki dostrzegała Sharon: ciemne, lśniące włosy, wielkie, niewinne oczy wpatrzone w Petera i jego z sekundy na sekundę zmieniającą się w chmurę gradową twarz.
Sharon skuliła się nagle, instynktownie odwróciła się do Gordona i przytuliła do niego.
Gordon przytrzymał ją za ramiona i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
– Co się stało, Sharon?
Jej wzrok wyrażał najgłębsze przerażenie.
– O, Gordon, to niemożliwe!
– Co takiego?
– Ta dziewczyna koło Petera to… Linda Moore!