ROZDZIAŁ XXII

Gordon spojrzał wymownie na Sharon.

– Jedno z nas miało rację: obie zagadki są ze sobą ściśle powiązane.

– Wydaje mi się, że wszyscy w ten czy inny sposób wiązaliśmy kradzież chalkopirytu z tajemnicą zamku – powiedziała z uśmiechem Sharon.

Pozostali potwierdzili, kiwając głowami.

– Wiemy już, gdzie ukryta jest ruda. To dość wysoko, pewnie musieli zamontować jakąś windę – odezwał się jeden z górników.

– Na pewno. Ciekawe, co dzieje się teraz na górze. Chyba nie przypadkiem znowu zapalono światełko.

– A może mają tam jakieś piece? – podsunął niepewnie pastor Warden.

– Nie, to niemożliwe. Przyczyna jest z pewnością inna.

– Jeśli świeci się to zielonkawe światło, na pewno odbywa się tam coś ważnego.

– Chyba powinniśmy jeszcze raz wybrać się dziś wieczór na zamek – oświadczył Gordon. – Wracajmy do kopalni. I tak tędy nie wydostaniemy się na górę.

– Jak sobie wyobrażasz dotarcie na zamek? – zapytała zaniepokojona Sharon.

– Jeszcze nie wiem.

Sharon nie miała najmniejszej ochoty znaleźć się znowu w pobliżu siedziby złego czarownika. Dobrze pamiętała, co się wówczas z nią działo.

Inni także, choć zadowoleni z ostatnich odkryć, czuli się zmęczeni całodzienną wędrówką i mnóstwem wrażeń. Wciąż mieli przed oczami zamkowe schody, na których szczycie stał potwór. Żadne z nich nie miało ochoty znowu przeżywać tych okropności.

W pewnej chwili Sharon potknęła się na nierównej powierzchni i jęknęła z bólu. Gordon natychmiast zatrzymał się i poczekał na żonę.

– Jesteś bardzo zmęczona? – zapytał przyciszonym głosem.

– Jeśli mam być szczera, to tak.

– Pewnie źle spałaś dzisiejszej nocy?

– Rzeczywiście. Byłeś tak blisko mnie, że nie mogłam się opanować, by nie myśleć o naszej sytuacji.

Przedostali się przez zawalisko i szli w kierunku windy. Nagle z oddali usłyszeli, że Percy z kimś rozmawia.

– Przecież to Margareth! – zawołał zdumiony Warden. – Skąd ona się tu wzięła i jak odważyła się tu zjechać sama, kiedy demon krąży po całej osadzie?

– Coś mi się zdaje, że on tym razem jest bardzo zajęty swoim zamkiem. Myślę, że właśnie warzy magiczny napój – zażartował Gordon.

Rzeczywiście; Margareth przekonywała Percy’ego, że powinien przepuścić ją dalej. Percy wyraźnie się opierał. Na widok nadchodzącej grupki Margareth odetchnęła z ulgą.

– Dzięki Bogu, że wreszcie jesteście! Znalazłam to, czego szukałam!

– Co takiego? – spytał Gordon.

– Słowo „sumak”, na które natknęliśmy się, wertując starą księgę czarownika. Mam już pełną odpowiedź na tę część zagadki. Zajrzałam do książki o roślinach i oto, co w niej znalazłam.

– Książka o roślinach? Chwileczkę. Pokaż mi to! – poprosił zdziwiony Gordon.

Otoczyli ciasno Margareth, trzymającą w rękach pokaźnych rozmiarów tomisko.

– Znalazłam to słowo w rozdziale „Środki odurzające”. Byłam pewna, że kiedyś ta nazwa, to znaczy sumak, obiła mi się o uszy. Przeczytaj, proszę, tak, by wszyscy słyszeli!

Gordon nachylił się nad kartkami księgi i począł powoli czytać

– „Sumak, Rhus, drzewo, krzew lub pnącze występujące głównie w Ameryce Północnej. Do najbardziej trujących należy sumak jadowity, Rhus toxicodendron, pnącze, którego kora i sok mleczny mają działanie silnie trujące. Nawet niewielka ilość soku przy nieznacznym zetknięciu ze skórą wywołuje bolesne i trudne do wyleczenia stany zapalne, które zwykle, po czterech do pięciu dni, objawiają się opuchlizną, pęcherzami i ranami. W niektórych przypadkach objawy mogą wystąpić po kilku godzinach. Niekiedy zakażenie i powikłania mogą także pojawić się w wyniku kontaktu z wyziewami tej trującej rośliny, spotykanej często u wybrzeży Kanady”.

Gordon zamilkł. Także słuchający nie byli w stanie nic powiedzieć.

– Nie raz przychodziło mi do głowy, że to może jakaś trucizna w postaci oparów, ale nie słyszałem o żadnej, która wywoływałaby podobne objawy. Być może mieszkańcy Ameryki od razu by wiedzieli, że chodzi o tę właśnie roślinę, ale nam, Europejczykom, jest ona zupełnie nieznana. Sharon, przyjrzyj się rysunkowi. Czy to ta sama roślina, którą widziałaś w Dolinie Śmierci?

– Wtedy było bardzo ciemno, więc nie pamiętam – powiedziała zaskoczona. – Ale przypominam sobie, że zaplątałam się w jakieś kłącza. Myślę, że to mógł być właśnie sumak.

– A czy zadrapałaś się w okolicy kolan?

– Nie musiała – wtrącił pastor. – Tu piszą, że nawet samo dotknięcie może wywołać chorobę.

– Tego wieczoru podarła mi się spódnica, a poza tym zasłabłam i pełzałam na czworakach.

– To rozwiewa wszelkie wątpliwości – stwierdził Gordon. – Dobrze, że poleciłem wam dzisiaj założyć rękawice. Dokładnie pamiętam moją pierwszą wyprawę na zamek; tylko ci, którzy coś nieśli, nie mieli żadnych wyprysków na skórze. Pozostali opierali się o skałę, co było zupełnie naturalne. Wygląda więc na to, że oni smarują ścianę tą trucizną, na wypadek gdyby się zjawił ktoś niepożądany.

– Kogo masz na myśli, mówiąc „oni”? – spytał Andy.

– Hm, to się dopiero okaże – odpowiedział Gordon. – Trzech spotkaliśmy na schodach, jednego z nich widziała Sharon w dolinie, jeden stracił życie, gdyż usiłował nam pomóc, podrzucając tajemniczą księgę. Ostatni to sam demon, pan zamkowych włości.

– Mamy jeszcze jednego – powiedziała w zamyśleniu Sharon.

– Kogo?

– Lindę.

– No tak. Chyba że trzymają ją jako zakładnika. Ale znając jej przebiegłość, podejrzewam, że przyłączyła się do bandy. Właściwie może ich być nawet mniej: mężczyzna, którego zamordowano, mógł przecież być tym, którego spotkała Sharon.

– Przepraszam, ale chciałbym coś dodać – do rozmowy wtrącił się teraz jeden z górników.

– Tak?

Mężczyzna odchrząknął, po czym zaczął wolno mówić.

– Mogę się mylić i nie chciałbym na nikogo rzucać podejrzeń, ale wiem o grupie kilku górników, którzy zazwyczaj spędzają przerwę śniadaniową w pobliżu ślepego chodnika. Odpoczywają w takim miejscu, które pozwala im na ciągłe obserwowanie przechodzących osób.

Do rozmowy wtrącił się inny górnik:

– Chodzi o to, że mają swobodny dostęp do wydobytej, zważonej już miedzi. Że też nie przyszło nam to wcześniej do głowy!

– To wcale nie było takie proste – rzekł Gordon. – Przecież nikt z nas nie przypuszczał, że jest tu taka świetna kryjówka. Pamiętacie, ilu ich jest i którzy to?

Górnik zastanawiał się przez chwilę: – Pięciu, może sześciu – powiedział i wymienił kilka nazwisk. – Teraz przypomniałem sobie, że ten, który nagle zmarł, także należał do grupy.

– Świetnie! Więc jesteśmy na dobrym tropie! Pozostało zatem pięciu. Tylko kim jest sam demon?

– A może najpierw wydostalibyśmy się na powierzchnię? – zaproponowała niepewnie Margareth. – Wcale mi się tu nie podoba.

– Oczywiście – przytaknął jakby nieobecny duchem Gordon. – Wsiadajcie do windy.

Winda zaczęła trzeszczeć i skrzypieć. Sharon zamarła, wstrzymując oddech. A jeśli winda znowu się urwie?

– Tak więc węże, które przedstawiła na rysunku Sharon, mogły być lianami lub kłączami? – upewniał się Andy.

Nareszcie winda się zatrzymała. Sharon dopiero teraz odzyskała mowę.

– Myślę, że tak. Może urwali kilka pnączy, by posmarować ich sokiem ścianę skalną?

– To całkiem możliwe – zgodził się Peter. – Myślę, że rzecz miała się tak: czarownik, który faktycznie mieszkał na zamku przed trzystoma laty, odkrył tajemnicę straszliwej doliny, w której rosły trujące rośliny. Dlatego nadał jej nazwę: „Dolina Śmierci”. Podejrzewam, że wtedy sumak nie rósł jeszcze w pobliżu zamku. Być może to czarownik przesadził rośliny, ale mogły także rozsiać się tam same. Jest też możliwe, że ktoś całkiem niedawno je przesadził. Tak, to by miało sens: ktokolwiek zjawi się w pobliżu zamku, uwierzy w starą legendę. Dlatego ona wciąż żyje. Rozumiecie?

– Chyba tak – powiedziała Sharon. – Jeśli to prawda, podejrzewam, że zbierają rośliny w Dolinie Śmierci. Ale skoro uważacie, że spotkaliśmy ludzi z krwi i kości, to dlaczego tak przedziwnie wyglądają?

– Mają na sobie maski gazowe.

– Co takiego?

– Maski gazowe. Wykorzystuje się je w niektórych fabrykach, tam gdzie wydzielają się trujące opary. Ogromne, żółtawe ślepia to okulary, „pysk” jest rodzajem filtra, który zabezpiecza usta i nos. Ich ubranie wskazuje na to, że chronią też ręce i całe ciało przed skutkami roślinnych wyziewów.

– Słuchajcie! – wykrzyknęła podniecona Sharon. – To znaczy, że i my moglibyśmy bezpiecznie udać się na zamek!

– Właśnie – przytaknął Gordon i zaraz dodał: – I chyba nie ma co tracić czasu, bo zgaśnie zielone światełko. Ochotnicy, ręka do góry!

Zgłosili się wszyscy.

Загрузка...