Gordon spojrzał wymownie na Sharon.
– Jedno z nas miało rację: obie zagadki są ze sobą ściśle powiązane.
– Wydaje mi się, że wszyscy w ten czy inny sposób wiązaliśmy kradzież chalkopirytu z tajemnicą zamku – powiedziała z uśmiechem Sharon.
Pozostali potwierdzili, kiwając głowami.
– Wiemy już, gdzie ukryta jest ruda. To dość wysoko, pewnie musieli zamontować jakąś windę – odezwał się jeden z górników.
– Na pewno. Ciekawe, co dzieje się teraz na górze. Chyba nie przypadkiem znowu zapalono światełko.
– A może mają tam jakieś piece? – podsunął niepewnie pastor Warden.
– Nie, to niemożliwe. Przyczyna jest z pewnością inna.
– Jeśli świeci się to zielonkawe światło, na pewno odbywa się tam coś ważnego.
– Chyba powinniśmy jeszcze raz wybrać się dziś wieczór na zamek – oświadczył Gordon. – Wracajmy do kopalni. I tak tędy nie wydostaniemy się na górę.
– Jak sobie wyobrażasz dotarcie na zamek? – zapytała zaniepokojona Sharon.
– Jeszcze nie wiem.
Sharon nie miała najmniejszej ochoty znaleźć się znowu w pobliżu siedziby złego czarownika. Dobrze pamiętała, co się wówczas z nią działo.
Inni także, choć zadowoleni z ostatnich odkryć, czuli się zmęczeni całodzienną wędrówką i mnóstwem wrażeń. Wciąż mieli przed oczami zamkowe schody, na których szczycie stał potwór. Żadne z nich nie miało ochoty znowu przeżywać tych okropności.
W pewnej chwili Sharon potknęła się na nierównej powierzchni i jęknęła z bólu. Gordon natychmiast zatrzymał się i poczekał na żonę.
– Jesteś bardzo zmęczona? – zapytał przyciszonym głosem.
– Jeśli mam być szczera, to tak.
– Pewnie źle spałaś dzisiejszej nocy?
– Rzeczywiście. Byłeś tak blisko mnie, że nie mogłam się opanować, by nie myśleć o naszej sytuacji.
Przedostali się przez zawalisko i szli w kierunku windy. Nagle z oddali usłyszeli, że Percy z kimś rozmawia.
– Przecież to Margareth! – zawołał zdumiony Warden. – Skąd ona się tu wzięła i jak odważyła się tu zjechać sama, kiedy demon krąży po całej osadzie?
– Coś mi się zdaje, że on tym razem jest bardzo zajęty swoim zamkiem. Myślę, że właśnie warzy magiczny napój – zażartował Gordon.
Rzeczywiście; Margareth przekonywała Percy’ego, że powinien przepuścić ją dalej. Percy wyraźnie się opierał. Na widok nadchodzącej grupki Margareth odetchnęła z ulgą.
– Dzięki Bogu, że wreszcie jesteście! Znalazłam to, czego szukałam!
– Co takiego? – spytał Gordon.
– Słowo „sumak”, na które natknęliśmy się, wertując starą księgę czarownika. Mam już pełną odpowiedź na tę część zagadki. Zajrzałam do książki o roślinach i oto, co w niej znalazłam.
– Książka o roślinach? Chwileczkę. Pokaż mi to! – poprosił zdziwiony Gordon.
Otoczyli ciasno Margareth, trzymającą w rękach pokaźnych rozmiarów tomisko.
– Znalazłam to słowo w rozdziale „Środki odurzające”. Byłam pewna, że kiedyś ta nazwa, to znaczy sumak, obiła mi się o uszy. Przeczytaj, proszę, tak, by wszyscy słyszeli!
Gordon nachylił się nad kartkami księgi i począł powoli czytać
– „Sumak, Rhus, drzewo, krzew lub pnącze występujące głównie w Ameryce Północnej. Do najbardziej trujących należy sumak jadowity, Rhus toxicodendron, pnącze, którego kora i sok mleczny mają działanie silnie trujące. Nawet niewielka ilość soku przy nieznacznym zetknięciu ze skórą wywołuje bolesne i trudne do wyleczenia stany zapalne, które zwykle, po czterech do pięciu dni, objawiają się opuchlizną, pęcherzami i ranami. W niektórych przypadkach objawy mogą wystąpić po kilku godzinach. Niekiedy zakażenie i powikłania mogą także pojawić się w wyniku kontaktu z wyziewami tej trującej rośliny, spotykanej często u wybrzeży Kanady”.
Gordon zamilkł. Także słuchający nie byli w stanie nic powiedzieć.
– Nie raz przychodziło mi do głowy, że to może jakaś trucizna w postaci oparów, ale nie słyszałem o żadnej, która wywoływałaby podobne objawy. Być może mieszkańcy Ameryki od razu by wiedzieli, że chodzi o tę właśnie roślinę, ale nam, Europejczykom, jest ona zupełnie nieznana. Sharon, przyjrzyj się rysunkowi. Czy to ta sama roślina, którą widziałaś w Dolinie Śmierci?
– Wtedy było bardzo ciemno, więc nie pamiętam – powiedziała zaskoczona. – Ale przypominam sobie, że zaplątałam się w jakieś kłącza. Myślę, że to mógł być właśnie sumak.
– A czy zadrapałaś się w okolicy kolan?
– Nie musiała – wtrącił pastor. – Tu piszą, że nawet samo dotknięcie może wywołać chorobę.
– Tego wieczoru podarła mi się spódnica, a poza tym zasłabłam i pełzałam na czworakach.
– To rozwiewa wszelkie wątpliwości – stwierdził Gordon. – Dobrze, że poleciłem wam dzisiaj założyć rękawice. Dokładnie pamiętam moją pierwszą wyprawę na zamek; tylko ci, którzy coś nieśli, nie mieli żadnych wyprysków na skórze. Pozostali opierali się o skałę, co było zupełnie naturalne. Wygląda więc na to, że oni smarują ścianę tą trucizną, na wypadek gdyby się zjawił ktoś niepożądany.
– Kogo masz na myśli, mówiąc „oni”? – spytał Andy.
– Hm, to się dopiero okaże – odpowiedział Gordon. – Trzech spotkaliśmy na schodach, jednego z nich widziała Sharon w dolinie, jeden stracił życie, gdyż usiłował nam pomóc, podrzucając tajemniczą księgę. Ostatni to sam demon, pan zamkowych włości.
– Mamy jeszcze jednego – powiedziała w zamyśleniu Sharon.
– Kogo?
– Lindę.
– No tak. Chyba że trzymają ją jako zakładnika. Ale znając jej przebiegłość, podejrzewam, że przyłączyła się do bandy. Właściwie może ich być nawet mniej: mężczyzna, którego zamordowano, mógł przecież być tym, którego spotkała Sharon.
– Przepraszam, ale chciałbym coś dodać – do rozmowy wtrącił się teraz jeden z górników.
– Tak?
Mężczyzna odchrząknął, po czym zaczął wolno mówić.
– Mogę się mylić i nie chciałbym na nikogo rzucać podejrzeń, ale wiem o grupie kilku górników, którzy zazwyczaj spędzają przerwę śniadaniową w pobliżu ślepego chodnika. Odpoczywają w takim miejscu, które pozwala im na ciągłe obserwowanie przechodzących osób.
Do rozmowy wtrącił się inny górnik:
– Chodzi o to, że mają swobodny dostęp do wydobytej, zważonej już miedzi. Że też nie przyszło nam to wcześniej do głowy!
– To wcale nie było takie proste – rzekł Gordon. – Przecież nikt z nas nie przypuszczał, że jest tu taka świetna kryjówka. Pamiętacie, ilu ich jest i którzy to?
Górnik zastanawiał się przez chwilę: – Pięciu, może sześciu – powiedział i wymienił kilka nazwisk. – Teraz przypomniałem sobie, że ten, który nagle zmarł, także należał do grupy.
– Świetnie! Więc jesteśmy na dobrym tropie! Pozostało zatem pięciu. Tylko kim jest sam demon?
– A może najpierw wydostalibyśmy się na powierzchnię? – zaproponowała niepewnie Margareth. – Wcale mi się tu nie podoba.
– Oczywiście – przytaknął jakby nieobecny duchem Gordon. – Wsiadajcie do windy.
Winda zaczęła trzeszczeć i skrzypieć. Sharon zamarła, wstrzymując oddech. A jeśli winda znowu się urwie?
– Tak więc węże, które przedstawiła na rysunku Sharon, mogły być lianami lub kłączami? – upewniał się Andy.
Nareszcie winda się zatrzymała. Sharon dopiero teraz odzyskała mowę.
– Myślę, że tak. Może urwali kilka pnączy, by posmarować ich sokiem ścianę skalną?
– To całkiem możliwe – zgodził się Peter. – Myślę, że rzecz miała się tak: czarownik, który faktycznie mieszkał na zamku przed trzystoma laty, odkrył tajemnicę straszliwej doliny, w której rosły trujące rośliny. Dlatego nadał jej nazwę: „Dolina Śmierci”. Podejrzewam, że wtedy sumak nie rósł jeszcze w pobliżu zamku. Być może to czarownik przesadził rośliny, ale mogły także rozsiać się tam same. Jest też możliwe, że ktoś całkiem niedawno je przesadził. Tak, to by miało sens: ktokolwiek zjawi się w pobliżu zamku, uwierzy w starą legendę. Dlatego ona wciąż żyje. Rozumiecie?
– Chyba tak – powiedziała Sharon. – Jeśli to prawda, podejrzewam, że zbierają rośliny w Dolinie Śmierci. Ale skoro uważacie, że spotkaliśmy ludzi z krwi i kości, to dlaczego tak przedziwnie wyglądają?
– Mają na sobie maski gazowe.
– Co takiego?
– Maski gazowe. Wykorzystuje się je w niektórych fabrykach, tam gdzie wydzielają się trujące opary. Ogromne, żółtawe ślepia to okulary, „pysk” jest rodzajem filtra, który zabezpiecza usta i nos. Ich ubranie wskazuje na to, że chronią też ręce i całe ciało przed skutkami roślinnych wyziewów.
– Słuchajcie! – wykrzyknęła podniecona Sharon. – To znaczy, że i my moglibyśmy bezpiecznie udać się na zamek!
– Właśnie – przytaknął Gordon i zaraz dodał: – I chyba nie ma co tracić czasu, bo zgaśnie zielone światełko. Ochotnicy, ręka do góry!
Zgłosili się wszyscy.