ROZDZIAŁ III

Ze srebrzystoszarej tafli morza wynurzyło się wschodzące słońce. Sharon przeciągnęła się, rozprostowując sztywne kości, gdyż po nocy spędzonej w niewygodnej pozycji całe ciało miała zdrętwiałe.

Nowy dzień sprawił, że obudziła się pogodniejsza i w nieco lepszym nastroju, choć w miarę jak upływały kolejne godziny, Sharon na nowo ogarniało przerażenie.

Statek posuwał się leniwie. Jego pasażerowie, a raczej pasażerki, bo wyłączając załogę były to same kobiety, nie wykazywali chęci nawiązania kontaktu z dziewczyną.

Pod wieczór do Sharon podeszła jednak dobrze zbudowana kobieta o życzliwej twarzy. Sharon zwróciła na nią uwagę już wcześniej dzięki ciepłemu uśmiechowi, jakim tamta odwzajemniła jej pozdrowienie.

– Czy mogłabym się do ciebie przysiąść? – spytała niepewnie.

– Oczywiście, proszę – odpowiedziała uradowana Sharon.

– Nazywam się Margareth. Pozwoliłam sobie podejść, bo wydajesz mi się bardzo osamotniona.

– Naprawdę? – uśmiechnęła się lekko dziewczyna. – Dostałam się na statek w ostatniej chwili i nikogo tu jeszcze nie znam.

– Ani ja. Ale cieszę się na tę podróż i nie mogę się doczekać jej końca. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.

Sharon wzięła głęboki oddech i zapytała:

– Powiedz mi, co to za wyprawa? Słyszałam, że chodzi o zaludnienie jakichś daleko położonych terenów.

Margareth spojrzała na Sharon zdumiona.

– To ty nic nie wiesz?

– A o czym miałabym wiedzieć? – zdziwiła się Sharon.

– Na wyspie znajduje się kopalnia węgla – zaczęła wyjaśniać Margareth. – Większość mieszkańców to mężczyźni, którym bardzo doskwiera samotność. Poza tym mówi się, że dzieją się tam niezwykłe, mistyczne rzeczy, ale nic więcej nie udało mi się dowiedzieć na ten temat. Słyszałam, że ludzie nie chcą się tam osiedlać na dłużej. Dlatego władze zdecydowały wysłać na wyspę kobiety, które być może znajdą sobie wśród górników towarzyszy życia.

Sharon ogarniało rosnące przerażenie. Słyszała niegdyś o takim sposobie zaludniania nowo zdobytych kolonii, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że i ona ma uczestniczyć w podobnym przedsięwzięciu.

– Przybyłe kobiety mają trzy miesiące na to, by znaleźć sobie partnera i zawrzeć z nim związek małżeński. Jeśli to im się nie uda, muszą powrócić do kraju. Na wyspie zostają wyłącznie rodziny, gdyż jest ona niewielka i nie pomieściłaby wszystkich. Jedziemy właśnie po to, by założyć rodziny.

Sharon siedziała jak sparaliżowana Po chwili jednak odzyskała mowę i krzyknęła:

– Nie! To nieprawda! Nie jestem żadnym towarem, żadną rzeczą! Nikt nie ma prawa mną handlować! Ja chcę z powrotem do Anglii!

Margareth przyglądała się Sharon ze zdumieniem.

– Teraz już za późno na powrót. Jeśli ci to nie odpowiada albo jeśli to rzeczywiście nieporozumienie, nic chyba nie stoi na przeszkodzie, byś zabrała się rejsem powrotnym za miesiąc.

– Tak! – zawołała Sharon żywo, ale zaraz spochmurniała, bo przypomniała sobie powód, dla którego znalazła się na statku. – Nie, nie mogę wracać – westchnęła zrezygnowana. – Boże, co ja mam teraz ze sobą począć?

– Sharon, nie możesz podchodzić do sprawy tak, jakby wyspę zamieszkiwały wyłącznie same ciemne typy – tłumaczyła cierpliwie Margareth. – To przecież tacy sami ludzie jak my wszyscy. Cóż widzisz złego w górniku? Być może któryś z nich przypadnie ci do gustu.

– Nie mam nic przeciwko górnikom, droga Margareth – Sharon uspokoiła się już nieco. – Nie mogę się tylko pogodzić ze sposobem, w jaki się to odbywa. Gdzie tu jest miejsce na miłość, ciepło, zrozumienie? Choć to dziecinne i banalne, zawsze pielęgnowałam w sercu marzenie o mężczyźnie mego życia, o tym, jaki będzie. Nie masz pojęcia, jak wiele razy pomogło mi to przetrwać trudne chwile, Wysoki, przystojny, o jasnych włosach i silnych ramionach, które mnie obejmują… Teraz nadszedł chyba czas, bym pożegnała się z moim księciem z bajki… – westchnęła na koniec Sharon.

– Nie bądź taka pewna, a nuż spotkasz go na wyspie? – zagadnęła wesoło Margareth.

– Powiedz mi teraz, dlaczego ty tam jedziesz dobrowolnie?

Margareth ogarnęła wzrokiem pokład. Powoli zapadał zmrok, który zamazywał wyraźny dotąd kontur masztu i łopoczących na wietrze żagli.

– Nie jestem już najmłodsza, nigdy też nie byłam zbyt ładna, a zawsze marzyłam o rodzinie i mężu. Nadal tego pragnę. Myślę, że to moja ostatnia szansa.

Sharon siedziała zamyślona.

– Czy wszystkie kobiety ze statku płyną w tym samym celu?

– Na ogół tak. Niektóre, tak jak ty i ja, pełne romantycznych marzeń, inne pragną znaleźć ojca dla dzieci, które noszą w swoim łonie. Młode i wesołe dziewczęta chcą przeżyć przygodę, dla nich ta podróż jest podniecająca. Jest też grupa kobiet, które uciekają przed wymiarem sprawiedliwości i policją. Inne policja sama wysyła na wyspę, bo chce się pozbyć kłopotu. Spotkasz tu kobiety dobre, uczciwe i te najgorszego gatunku.

– A mężczyźni chętnie je przyjmują?

– Przyjmują je z otwartymi ramionami, gdyż bardzo doskwiera im samotność.

To okropne, przeokropne, pomyślała Sharon, głośno zaś zapytała:

– Czy w takim razie kobieta po tym, jak została wybrana przez mężczyznę, musi się zgodzić na ślub?

– Nie, nikt nikogo nie zmusza do małżeństwa. Możesz powiedzieć „nie”. Masz trzy miesiące na podjęcie decyzji.

– To rzeczywiście wielkoduszne! – mruknęła Sharon.

Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Stała przy burcie i wpatrywała się w fale, które uderzały głucho o kadłub statku. Myśli dziewczyny krążyły wokół tego samego: nie chce umierać, ale cena, jaką przyjdzie jej zapłacić za ocalenie, wydaje się zbyt wysoka. Nie może powrócić do Anglii, resztę życia będzie zmuszona spędzić na odległej wyspie, i to u boku mężczyzny, z którym pewnie niewiele będzie ją łączyło.

Przytłoczona ciężarem problemów, stała zapatrzona w dal. Powoli dniało i żółty rogalik na niebie bladł z minuty na minutę.

W pewnej chwili Sharon drgnęła, wyczuwając czyjąś obecność. Był to marynarz, który przycupnął obok, wychylając się lekko za burtę. Dziewczyna ujrzała zarośniętą twarz starego wilka morskiego z gęstymi, wyrazistymi brwiami. Na głowie nosił lekko przekrzywioną czerwoną czapeczkę. Jego ogorzała twarz lśniła od potu.

– Przyszedłem się trochę ochłodzić – wyjaśnił głębokim basem. – A panienka jeszcze nie śpi?

– Nie – odpowiedziała Sharon życzliwie, gdyż rada była, że ktoś jeszcze chce z nią rozmawiać. – Martwię się o to, co przyniesie mi jutro. Czy wie pan, jak nazywa się owa wyspa, ku której zmierzamy? Odnoszę wrażenie, że kryje jakąś niezwykłą tajemnicę.

Za każdym razem kiedy Sharon usiłowała dowiedzieć się czegoś bliższego o celu podróży, napotykała niewidzialny mur milczenia. Także i teraz mężczyzna zapatrzył się w pluskające fale i odwrócił wzrok.

– Hm, to tylko mała wysepka, której nawet chyba nie ma na mapie. Przed kilkoma laty odkryto tu jednak bogatą żyłę miedzi. I tak powstała kopalnia.

– Czy wcześniej wyspa była nie zaludniona?

– Nie… chociaż… nie bardzo wiem. – Mężczyzna zdawał się szukać właściwych słów. – Podobno została skolonizowana przez Francuzów w szesnastym wieku, wtedy mieszkała tu grupa Indian. Ale potem… potem nie wiadomo dlaczego nagle wszyscy opuścili wyspę i odtąd nikt już na niej nie zagrzał miejsca. Aż do teraz.

Sharon miała wrażenie, że jej rozmówca coś ukrywa.

– Słyszałam, że ludzie niechętnie się tu osiedlają. Czy to jest związane z jakimś zabobonem?

Atak nagłego kaszlu nie pozwolił marynarzowi odpowiedzieć. Sharon jednak nie dawała za wygraną.

– Pan na pewno wie, jak nazywa się ta wyspa? – nalegała.

Dopiero po dłuższej chwili marynarz wymamrotał pod nosem:

– Wyspa Nieszczęść,

– Wyspa Nieszczęść? – Sharon uśmiechnęła się lekko. – A dlaczego właśnie tak ją nazwano?

– Podobno pobyt na niej zawsze źle się kończył, a poza tym opowiadano, że na niej straszy. Kiedyś panował tu bogaty, wpływowy pan. Był francuskim szlachcicem. Został wygnany ze swego kraju, ponieważ… rzekomo uprawiał sztuki magiczne. Do dzisiaj krąży na wyspie legenda o czarowniku z Wyspy Nieszczęść. Wygląda na to, że nawet po śmierci nie zaznał spokoju.

– Czy dlatego wyspa wyludniła się przed laty?

– Tak mówią. Znajdują się tam ruiny starego zamku, którego kiedyś ów Francuz był właścicielem. I ponoć włada nim do dziś…

Sharon zmarszczyła brwi.

– Nie wygląda pan na osobę, która wierzy w takie bajki, ale mam wrażenie, że tej akurat opowieści daje pan wiarę. Jak to możliwe?

– To prawda! Na moją matkę przysięgam, że on tam jest! – odparł z głębokim przekonaniem marynarz. – Znany był z tego, że jego wzrok miał magiczną moc. Jego spojrzenia nie sposób zapomnieć. Ludzie nie wytrzymywali napięcia i wszyscy, jeden po drugim, się wynieśli.

– I co, został tam zupełnie sam?

– Tak. Wprawdzie zdarzało się, że ktoś zawitał na wyspę, ale zawsze uciekał przed strasznym, budzącym grozę wzrokiem pana starych ruin. Nikt nie wie, kiedy umarł, niektórzy twierdzą nawet, że nadal żyje. Teraz wyspa jest zaludniona, ale panienka pewnie mi nie uwierzy: wielu górników zarzeka się, że widziało go w ruinach starego zamku. Niektórzy mówią też, że czasem o zmroku można dostrzec tam cień krążący pomiędzy opuszczonymi zamkowymi wieżami, ale w to raczej bym nie uwierzył. Mieszkańcy wyspy pędzą samogon, więc to jest pewnie przyczyną zwidów. W każdym razie przebywanie w pobliżu ruin nie jest bezpieczne i każdy o tym wie. Ludzi nie przeraża tak nawet sam demon o żółtych, ognistych oczach, ale paskudne rany, jakie pojawiają się na skórze śmiałków wkrótce po tym, jak porazi ich swym wzrokiem. Nawet tamtejszy lekarz nie może na nie nic zaradzić, są nieuleczalne. Sam widziałem kilku ludzi dotkniętych tą straszną chorobą. Nie, nigdy nikt mnie nie namówi, bym zbliżył się do ruin. To nie jest wytwór chorej wyobraźni, to święta prawda!

– Oczy, które wywołują chorobę i rany? – Sharon kręciła z niedowierzaniem głową. – Czy to możliwe? A jak wygląda ten zamek z bliska, w środku? – Choć opowieść tchnęła grozą, Sharon miała ochotę dowiedzieć się czegoś więcej.

– A któżby to mógł wiedzieć! Przecież strach tam chodzić! Nikomu jeszcze nie udało się przekroczyć bramy, bo zaraz tracił przytomność.

– Och, teraz mnie pan nastraszył! – uśmiechnęła się niepewnie Sharon.

– No tak. Właściwie nie wolno nam opowiadać tych historii nowo przybywającym kobietom. Proszę mnie nie zdradzić.

– Przecież to ja sama nalegałam, by ją usłyszeć. Ale wracając do codziennych spraw: proszę mi powiedzieć, kto jest administratorem na wyspie?

Mężczyzna podrapał się po głowie.

– Myślę, że oni też długo tam nie pozostaną. Mają nie tylko kłopoty z zabobonami, ale i z kradzieżą miedzi. Chociaż ten obecny administrator to rzeczywiście kawał chłopa i łatwo nie da za wygraną. Niektórzy górnicy jego samego nazywają demonem. Ale to prawda, trzeba nie lada charakteru i siły, żeby utrzymać całe to towarzystwo w ryzach. Jest Szkotem i nazywa się Gordon Saint John. Jego najbliższy współpracownik, Peter Ray, jest w przeciwieństwie do zarządcy bardzo lubiany. Nic dziwnego: to miły, pogodny młody człowiek.

– Więc na pewno jest łakomym kąskiem dla dziewcząt, które przybywają na wyspę? – zauważyła Sharon z uśmiechem.

– O tak! Ale ani jeden, ani drugi nie są chyba zainteresowani małżeństwem. Widać kandydatki im nie odpowiadają.

– Czy dużo było już takich kursów?

– Nie, ten jest dopiero trzeci. Wieziemy dwadzieścia pięć kobiet, a to największy transport jak dotychczas.

– Transport! – Na ustach Sharon pojawił się bolesny uśmiech. – Bardzo mi się to wszystko nie podoba. To okropne!

– Dlaczego panienka tak mówi? Co złego jest w tym, że ludzie próbują w ten sposób nawiązać kontakty, skoro nie mają innych możliwości? Towarzystwo kobiet jest na wyspie naprawdę pożądane, niech mnie piorun!

– Bardziej mnie przeraża kojarzenie par niż wasza opowieść o nieszczęściach i duchach.

– No, miło się z panienką rozmawiało, ale czas na mnie. Muszę wracać do swoich obowiązków – rzekł stary marynarz i odszedł.


Przez kolejne dni Sharon i Margareth spędzały czas razem, a nawet poznały kilka innych kobiet.

Aż pewnego dnia…

Na pokładzie pojawiło się kilka panien, które dotychczas trzymały się z boku, flirtując wesoło z załogą. Jedna z nich, przechodząc obok Sharon, zatrzymała się na moment i zaczęła uważnie się jej przyglądać. W końcu krzyknęła:

– Morderczyni! To ona! Widziałam, jak prowadzono ją na policję!

Na pokładzie zapadła grobowa cisza, ale Sharon najbardziej dotknęło pełne rosnącego niedowierzania i zawodu spojrzenie Margareth.

– Margareth, to nieprawda. Nie wierz tym plotkom – wyszeptała strwożona do przyjaciółki, po czym zwróciła się do oskarżającej ją kobiety. – Rzeczywiście, pomówiono mnie o morderstwo – mówiła spokojnym głosem. – Ale ponieważ jestem niewinna, puszczono mnie wolno.

Była to tylko połowa prawdy, gdyż tylko adwokat uwierzył jej i pomógł wydostać się z kraju.

– Czytałam, że się przyznała! – odezwała się inna kobieta.

– Wcale się nie przyznałam. Wzięłam jedynie na siebie winę za kogo innego, by uchronić moją przybraną matkę: nie mogła się dowiedzieć, czego dopuściła się jej własna córka.

– Tak, tak, obwiniła Lindę Moore! – krzyknęła ta sama kobieta imieniem Doris, która rozpętała awanturę. – Ja znałam Lindę, ale ona nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego! – Mówiąca mierzyła Sharon wzrokiem pełnym pogardy. – Nie od dziś cię obserwuję i od razu coś mi się w tobie nie podobało. Ani myślę podróżować razem z morderczynią! Nie chcemy cię tu!

Sharon zapewniała z rozpaczą w głosie:

– Ja naprawdę tego nie zrobiłam, uwierzcie mi!

W tej chwili przez grupkę podekscytowanych kobiet przecisnął się jeden z oficerów.

– Co to za wrzaski? Jeśli za chwilę nie będzie tu spokoju, zamknę was wszystkie w ładowni!

Kobiety rozeszły się niechętnie. Sharon oparła się o burtę. Zauważyła, że niektóre współpasażerki odchodząc spluwały.

Teraz znowu była samotna, zdana wyłącznie na własne towarzystwo. Najbardziej bolało ją to, że nawet nowe przyjaciółki odwróciły się od niej z odrazą.

Dalsza część podróży nie przyniosła zmiany. Nikt nie zamienił z Sharon ani słowa, a wrogie zaczepki i nienawistne spojrzenia raniły ją coraz boleśniej. Wyrok został już wydany. Nie będzie od niego odwołania. „Słodką” Lindę, która została w Anglii, uznano za niewinną.

Pewnego dnia Sharon stała na pokładzie wpatrzona w fale. Nie miała już żadnej nadziei. Mieszkańcy wyspy z pewnością szybko dowiedzą się o ciążących na niej zarzutach i odwrócą od niej, jak więc będzie mogła żyć pod taką presją? Zbrodnia popełniona przez Lindę splamiła Sharon już na zawsze.

Woda wokół statku mieniła się w słońcu. A gdyby tak skończyć ze sobą? Statek popłynąłby dalej, a morze zamknęłoby się nad nią na wieki…?

Nie, tak nie można. Nie wolno się tak od razu poddawać, pomyślała Sharon i w tej chwili poczuła, że ktoś stanął obok niej. Była to Margareth.

Sharon nie powiedziała ani słowa, czekała.

– Pewnie uważasz, że stchórzyłam, nie stając po twojej stronie? – spytała wreszcie Margareth, a w jej głosie dało się wyczuć zdenerwowanie i żal.

Sharon tylko pokręciła głową.

– Tak, rzeczywiście stchórzyłam – ciągnęła tamta. – Nie wyobrażasz sobie, jakim ta wiadomość była dla mnie szokiem. Przecież tak dobrze się rozumiałyśmy, tak często zgadzałyśmy się ze sobą. Poczułam się oszukana, bo nagle okazałaś się kimś zupełnie innym niż Sharon, którą polubiłam, a ty nawet mi się nie zwierzyłaś! Myślałam, że cię znienawidzę!

– Zachowałaś się zupełnie naturalnie… – odparła cicho Sharon.

– Zachowałam się dokładnie tak, jak te przeklęte babska na statku, którymi kilka minut wcześniej sama gardziłam. Dziś też nie wiem, co mam o tobie myśleć.

Na te słowa Sharon gwałtownie odwróciła się do Margareth i spytała z goryczą:

– Więc i ty także uważasz, że mogłabym zamordować człowieka?

– A cóż mi pozostaje? – spytała Margareth z żalem. – Dowody przeciw tobie są nie do podważenia. Ale najbardziej wstydzę się, że nie potrafię ci wybaczyć i pogodzić się z tym, co zrobiłaś.

– Jeśli nawet ty mi nie wierzysz, jak mogę oczekiwać, że uwierzą mi inni? – wyszeptała Sharon. – Nie mam nic więcej do dodania ponad to, że jestem niewinna.

Margareth westchnęła ciężko.

– Chciałabym z całego serca, by to była prawda, a jednocześnie nie jestem pewna. Niczym się nie różnię od reszty kobiet. Spójrz na te dwie, dzisiaj ważne i dumne, choć jeszcze niedawno zadawały się z najgorszym elementem w mieście, z każdym, kto im się nawinął. Teraz znalazły kogoś jeszcze gorszego od siebie. Przy tobie mają się za uczciwe, one przecież nigdy nikogo nie zabiły. Tamta znowu wymyślała ci wczoraj od ulicznic, a sama trudni się nierządem.

– Margareth, daj spokój, nie mówmy już o tym. Wyświadcz mi lepiej przysługę. Widzisz tę dziewczynę w ciąży z jasnymi włosami? Wydaje mi się, że nie ma pieniędzy i jest głodna. Cały czas trzyma się z boku. Podaj jej ten kawałek chleba i suszone mięso. Ode mnie nie chciała przyjąć, od razu uciekała. Nie musisz mówić, od kogo to jedzenie, bo pewnie odmówi.

Po tych słowach Sharon wręczyła Margareth żywność, a sama odeszła w przeciwnym kierunku. Nie chciała pokazywać przyjaciółce, jak bardzo czuje się zraniona.

Kiedy zbliżyła się do grupy kobiet, tamte poczęły krzyczeć jedna przez drugą:

– Ratunku! Pomocy! Ona może nas zabić!

Sharon przystanęła, przytłoczona bólem i upokorzeniem. Panie Boże, pomóż mi wytrwać! pomyślała.

Загрузка...