ROZDZIAŁ VIII

– Poślij natychmiast po Williama! – polecił Gordon.

Gdy Peter zniknął za drzwiami, Gordon ujął Sharon za ramiona i rzekł stanowczo:

– Słuchaj, nie ma najmniejszych powodów do paniki! Williamowi nie raz udawało się wyleczyć te rany w krótkim czasie. Wszystko zależy od tego, jak bardzo zostałaś poszkodowana. Czy bolą cię ręce albo ramiona?

– Nie, tylko noga.

Gordon przyglądał się uważnie dłoniom i ramionom Sharon. Kiedy jej dotykał, czuła dziwne, a zarazem przyjemne mrowienie. Tak ją to speszyło, że czym prędzej przyciągnęła dłonie do siebie. Nadal nie opuszczał jej nieznany strach i nieufność wobec tego mężczyzny. Czemu był wobec niej taki oschły? Rozmawiał z nią tylko na temat pracy, i na dodatek takim oficjalnym tonem. Sharon było z tego powodu przykro, wydawało się jej, że przy odrobinie dobrej woli z jego strony mogliby zostać przyjaciółmi. Ale Gordonowi nie zależało na jej przyjaźni…

– Na ogół pierwsze rany pojawiają się na dłoniach i ramionach – rzucił obojętnie. – Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby kogoś trafił w nogę.

Słowo „trafił” utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że Gordon istotnie ma na myśli przenikliwy wzrok demona.

– Może tym razem bardziej zainteresowały go damskie kolana? – dodała żartem, ale Gordona wcale to nie rozbawiło.

– Może i tak – wymruczał pod nosem. Dokładnie obejrzał ręce Sharon, skręcając je tak, jakby to były kawałki drewna.

– Wierzysz w tego czarownika? – spytała.

– Nie – odparł bez chwili zastanowienia.

Sharon miała teraz okazję z bliska przyjrzeć się Gordonowi Jego proste, ciemne brwi ściągnęły się w głębokiej koncentracji, a mocno wystające kości policzkowe w świetle żarówki uwydatniły się jeszcze bardziej, nadając twarzy surowy wyraz.

– Ręce wyglądają całkiem dobrze. Jak na razie – dodał.

– Jeśli nie wierzysz w duchy, to jak wytłumaczysz te rany?

– Nie wiem, Sharon.

Podoba mi się sposób, w jaki wypowiada moje imię, pomyślała. Ale to chyba jedyna rzecz, jaka mi się w nim podoba.

Tymczasem pojawił się Peter w towarzystwie doktora Adamsa. Doktor był niepocieszony.

– Sharon, dziecinko, dlaczego musiało się to przytrafić właśnie tobie? Jesteś taka śliczna!

Tym razem jej imię nie zostało wypowiedziane w równie romantyczny sposób, tak przynajmniej odebrała to Sharon. Doktor Adams, który wiele lat spędził w Ameryce Południowej, mówił dziwacznym angielskim, co drażniło Sharon.

Jego dłonie zadrżały lekko, gdy dotykał nimi łydki dziewczyny. Wprawdzie na skórze nie pojawiły się jeszcze pęcherze, ale noga była wyraźnie zaczerwieniona i obrzmiała.

– Niestety, nie mam wątpliwości: to te same objawy. Pęcherze pojawią się za cztery do pięciu dni. Ale jak to się mogło stać?

Peter zrelacjonował w kilku zdaniach przygodę Sharon. William Adams nie mógł wyjść ze zdumienia,

– Tam? Znam wyspę wzdłuż i wszerz, ale takiej doliny zupełnie sobie nie przypominam. Poza tym czego on, na miłość boską, szukał w lesie? Wydawało mi się, że jesteśmy bezpieczni, o ile nie zbliżamy się do zamku, ale teraz?

– Odnoszę wrażenie, że tym razem nie mieliśmy do czynienia z duchem Francuza – rzekł spokojnie Gordon.

– A kto mógłby to być? Opis zupełnie nie odpowiada postaci z zamku, ale cała reszta…?

Gordon stanął za plecami Sharon i położył dłonie na jej ramionach. Dziewczynę znowu przeniknął błogi dreszcz.

– Naturalnie miało to jakiś związek z czarownikiem – stwierdził zdecydowanie. – Myślę jednak, że mamy do rozwikłania dużo większą zagadkę, niż się spodziewaliśmy. Prawdopodobnie Sharon była bliska jej rozwiązania i dlatego ktoś ją zaatakował. Nikomu przedtem się to nie zdarzyło.

Doktor Adams nasmarował maścią i owinął opuchniętą nogę Sharon.

– Mam nadzieję, że to szybko przejdzie – powiedział zduszonym głosem. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Zajrzyj do mnie jutro przed południem, maleńka.

Obiecała, że przyjdzie, mimo że od początku czuła się w jego obecności nieswojo. Raziło ją, że bezustannie się w nią wpatrywał, czy to przy obiedzie, czy też w przerwie na kawę. Nawet Peter zwrócił na to uwagę i od czasu do czasu żartował sobie z Sharon.

Dziewczyna nie chciała, żeby doktor Adams się w niej zadurzył. Wprawdzie potrzebowała teraz przyjaciół, lecz tym bardziej nie chciała znaleźć się w sytuacji, gdy będzie zmuszona odrzucić doktora. Był z pewnością sympatyczny, dlaczego więc miałby cierpieć z powodu miłosnej porażki? Pani Moore rzeczywiście miała rację: niełatwo odmawiać niechcianym zalotnikom.

Doktor odprowadził ją do drzwi i Sharon szybko się pożegnała. Była bardzo zmęczona i chciała się jak najprędzej położyć. Teraz najbardziej brakowało jej firanek w oknie, za którym w ciemnościach mogło kryć się nieznane zagrożenie. Z postanowieniem, iż nazajutrz kupi zasłony do pokoju, naciągnęła kołdrę na głowę i zapadła w sen.

Następnego dnia podczas wizyty u lekarza okazało się, że z nogą Sharon nie jest tak źle, jak można by się spodziewać. Obrzęk i zaczerwienienie nie powiększyły się.

– Masz wielkie szczęście, Sharon – powiedział doktor Adams i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy. – Musisz być przygotowana na wystąpienie pęcherzy i zapalenia, ale wydaje mi się, że twój organizm da sobie z tym radę.

Zaproponował, żeby mówiła mu po imieniu, ale nie zgodziła się na to. Dla niej był wciąż doktorem Adamsem i nie chciała tego zmieniać. Obiecała, że odwiedzi go następnego dnia. Doktor Adams chyba się ucieszył.

Gdy wychodziła, zawołał ją jeszcze raz. Położył swoje pulchne dłonie na jej ramionach i rzekł ciepło:

– Sharon, pamiętaj, że do mnie możesz zwrócić się w każdej sprawie i o każdej porze. Wiem, że czujesz się odrzucona i samotna. U mnie będziesz bezpieczna i… kochana – dodał po chwili wahania.

Sharon poczuła narastającą niechęć. Miała ochotę wyrwać się z objęć doktora i uciec na kraj świata. Przypomniała sobie jednak słowa pani Moore i opanowała wzburzenie.

Tymczasem doktor Adams ciągnął:

– Zaproponowano mi dobrze płatną posadę w Ameryce Środkowej. Pomyśl tylko: moglibyśmy oboje opuścić tę okropną wyspę. Nie wiesz nawet, jak bardzo byś mnie uszczęśliwiła!

Sharon spuściła głowę i wybąkała:

– Dziękuję, doktorze, będę o tym pamiętać. Wciąż jednak jestem posądzana o zabójstwo i nie mam prawa od nikogo przyjmować miłości.

Sharon nawet się nie spodziewała, że ten straszny zarzut, jaki na niej ciążył, okaże się teraz pomocny. Na te słowa doktor ożywił się i schwycił ją silniej:

– Sharon, dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia, słyszysz?

– Ale dla mnie ma znaczenie zasadnicze – odparła, uznając rozmowę za zakończoną, i wysunęła się z ramion niefortunnego adoratora.

Wyszła od Adamsa dużo wcześniej, niż się spodziewała, miała zatem trochę czasu dla siebie. Postanowiła pójść do kościoła, by porozmawiać z pastorem.

Przed kościołem natknęła się na Doris w towarzystwie poślubionego właśnie męża. Przystanęła i rzekła z uśmiechem:

– Chciałabym wam pogratulować.

– Dziękujemy – zaczął mężczyzna, ale Doris zaraz mu przerwała:

– A co, zazdrościsz? – rzuciła ostro. – Jakoś nie widzę twojego narzeczonego! Czyżbyś nikogo jeszcze nie złapała w swoje sieci? Czyżby nikt cię nie chciał?

– Ależ, kochanie – obruszył się młody małżonek. – Sharon jest miłą i życzliwą osobą, dlaczego tak brzydko się do niej odzywasz?

– Żebyś mi się więcej nie ważył rozmawiać z tą morderczynią! – wrzasnęła Doris, popychając męża. – Czuję, że odtąd to my, żony, będziemy odbierać w biurze pensje. Już ja się o to postaram!

Tom, sympatyczny młody górnik, wyglądał na mocno zdenerwowanego całą tą nieprzyjemną sceną. Doris odwróciła się jeszcze i krzyknęła na odchodnym:

– A w ogóle czego taka szuka w kościele! To hańba! A może sumienie cię ruszyło?

Sharon patrzyła za nimi, przygnębiona.

Znalazła pastora w zakrystii niewielkiego, skromnego kościółka.

– Sharon, drogie dziecko! Spodziewałem się ciebie.

– Naprawdę? – spytała zdumiona dziewczyna. – Czy mogłabym z pastorem porozmawiać?

– Naturalnie, siadaj. Co chciałabyś mi powiedzieć? – zapytał po przyjacielsku.

– Och, jest tak wiele spraw, że właściwie nie wiem, od czego zacząć. – Sharon mocno zacisnęła dłonie na oparciu fotela.

– Może jednak mógłbym ci w czymś pomóc?

– Tak, chyba tak. Czy mogę rozmawiać otwarcie?

– Oczywiście. Powinnaś jak najszybciej zrzucić ciężar z serca.

Sharon spojrzała na szczupłą, pełną dobroci twarz duchownego i wzięła głęboki oddech.

– Próbowałam z całych sił postępować uczciwie, być dobrym człowiekiem. Ale jest mi coraz trudniej. Wieczorami przed snem przychodzą mi do głowy różne złe myśli. Czuję w sobie narastającą nienawiść, a jednocześnie jest mi z tym ciężko. Przeraża mnie to. Ja nie chcę stać się zła.

– Kogo tak nienawidzisz?

– Wszystkich, którzy prześladują mnie i obrażają, nie wierząc w moją niewinność. Ale najbardziej nie mogę znieść Lindy Moore. Gdy tylko o niej pomyślę, ogarnia mnie straszliwa złość i chęć zemsty. Czy sądzi pastor, że Bóg mi to wybaczy?

Duchowny popatrzył poważnie na Sharon.

– Oczywiście, że tak, ale nie możesz nadal żywić w sercu nienawiści.

– To prawda. Co mam robić? Chciałabym o wszystkich móc dobrze myśleć, chciałabym, żeby mnie oczyszczono z zarzutów, zwłaszcza że…

– Tak? – Warden uśmiechnął się, dodając dziewczynie odwagi.

– Ja… – Sharon znowu wzięła głębszy oddech – zakochałam się w pewnym mężczyźnie. Ale jak mogę zdobyć jego przychylność, skoro ciąży na mnie takie oskarżenie?

– Powinnaś postępować tak, jak to dotychczas czyniłaś, okazując innym życzliwość i pomoc. Myślę, że ludzie w końcu zapomną. Wielu mieszkańców tej wyspy bardzo cię lubi…

Sharon pokręciła głową:

– To oskarżenie będzie się za mną ciągnęło do końca moich dni! Gdybym odtąd była niczym święta albo anioł, zawsze znajdą się ludzie, którzy mi dokuczą. Nigdy nie uwierzą w moją niewinność, chyba że zostałabym oficjalnie uwolniona od zarzutów!

– Obawiam się, że masz dużo racji, moje dziecko. W dzisiejszych czasach ludzie wolą szukać źdźbła w oku bliźniego, niż dostrzec belkę we własnym.

– Mówił pastor, że jestem lubiana. Kogo pastor miał na myśli?

Warden uśmiechnął się:

– Na przykład siebie. Muszę wyznać, że ostatnio z ogromną przyjemnością wstępuję do biura. Jest jakaś radosna aura wokół ciebie, która sprawia, że przyciągasz ludzi.

Sharon westchnęła uszczęśliwiona, po chwili jednak spoważniała:

– Czy pastor myśli, że jestem winna?

– Nigdy nie zastanawiałem się nad tym – rzekł spokojnie. – Muszę ci natomiast powiedzieć, że odbyliśmy poważną rozmowę na twój temat.

– Naprawdę? Nic nie wiedziałam.

– Tak. Była to bardzo burzliwa dyskusja. Zdajesz sobie pewnie sprawę, że nie tolerowalibyśmy mordercy na wyspie i nie raz padał pomysł, by cię odesłać. Wiadomo jednak, że nie zostałaś skazana, lecz tylko podejrzana o ten czyn, dlatego postanowiliśmy dać ci trochę czasu. Istnieje prawdopodobieństwo, że jesteś niewinna, więc nie chcieliśmy sami osądzać, gdyż moglibyśmy popełnić niewybaczalny błąd. Sam muszę przyznać, że staram się nie myśleć o tej sprawie. Wiem tylko, że tutaj na wyspie okazałaś się dobrą i wrażliwą młodą osobą. Inni też są tego zdania.

– Kto?

Warden uśmiechnął się, rozbawiony niepohamowaną, dziecięcą ciekawością Sharon.

– Nasz doktor zawsze mówi o tobie ciepło. Poza tym Margareth…

– Margareth, naprawdę? – wykrzyknęła uradowana.

– To bardzo dobra kobieta. Na szczęście trafiła tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. Często ją spotykam, kiedy odwiedzam chorych. Ogromnie ją cenię. Znam też wielu innych, którzy nie mogą uwierzyć, że byłabyś zdolna zabić kogokolwiek. Naturalnie lubi cię też Peter Ray…

– Och! – Sharon odetchnęła z ulgą.

– Mogłem się domyślać, że chodzi właśnie o niego – zaśmiał się duchowny.

– Ach, gdyby nie to oskarżenie! – szeptała Sharon. – A co myśli Gordon Saint John?

– O, tego zupełnie nie da się odgadnąć. Dotyczy to zresztą nie tylko twojej sprawy, ale też każdej innej.

Warden położył swoją dłoń na dłoni Sharon.

– Szczerze mówiąc, Sharon, martwię się, że na co dzień obcujesz z tym człowiekiem. Chwilami mam wrażenie, że on gardzi ludźmi, robiąc tym samym krzywdę tobie. A ty jesteś taka wrażliwa…

– Niech się pastor o mnie nie martwi. Ja go rozumiem: bo oboje mieliśmy tak samo nieszczęśliwe dzieciństwo. Ja też nie raz miałam ochotę wykrzyczeć swój żal do całego świata. Nie sądzi pastor, że jesteśmy w tym trochę do siebie podobni?

Duchowny spojrzał na Sharon smutnym wzrokiem.

– Chyba się mylisz, moje dziecko. Jego reakcje naprawdę trudno przewidzieć. Nagromadził w sobie tak wiele nienawiści, że to mnie przeraża. Bądź ostrożna, bo nie wiadomo, co mu może przyjść do głowy. Ani się obejrzysz, jak złamie cię i pognębi, tak że już nigdy nie zdołasz się podźwignąć. Trzymaj się raczej Petera, jest prostolinijny, dobroduszny i wyrozumiały. A do tego zawsze wierzył w twoją niewinność.

– Dobrze, ale dość już na mój temat. Proszę teraz o radę. Słyszał pastor zapewne, że wczoraj nabawiłam się tych dziwnych ran.

– Owszem. Wie już o tym cała wyspa.

– Czy, zdaniem pastora, ten rzekomy duch naprawdę istnieje?

Warden wstał i ujął Sharon za ramię.

– Chętnie odpowiem ci na to pytanie, dziecko, ale wyjdźmy na zewnątrz. O takich rzeczach nie rozmawia się w świątyni. Przejdziemy się w kierunku targowiska.

Po długim siedzeniu w mrocznej i chłodnej zakrystii promienie słoneczne oślepiły ich oboje. Demony i czarownice wydawały się teraz czymś absolutnie nierealnym.

– Mieliśmy piękne lato – powiedział pastor. – Ale ma się ono już ku końcowi, a znaczy to, że nadchodzą burze i sztormy.

– Czy to możliwe, że jestem tu już miesiąc? – zawołała zaskoczona Sharon. – Jak ten czas szybko leci!

– Pracowałaś. Ale wracając do twojego sympatycznego ducha…

– Ufff! – wzdrygnęła się dziewczyna.

– Cóż, to rzeczywiście dziwna sprawa.

– Czy pastor wierzy w czarownika?

– Nie wierzę w błąkające się po świecie duchy zmarłych. Nie wątpię jednak, że wszyscy widzieliście coś dziwnego i że to coś wiąże się z historią zamku. Ale nie potrafię powiedzieć, co to może być.

– Czy nikt nie może udzielić wam pomocy?

– Prosiliśmy o to, ale odpisano nam, że naszym zadaniem jest wydobywanie rudy, a nie zajmowanie się duchami – odrzekł pastor, wzdychając głęboko.

– Ale czy nie dałoby się zbadać ruin zamku?

– Zrozum, że nie możemy narażać życia i zdrowia ludzi. Sama się przekonałaś, jakie są tego skutki. Podobnie jak Gordon nie dopatruję się tu działania sił nadprzyrodzonych. Peter nie jest pewien. Twoja przygoda wszystkich bardzo przeraziła: po raz pierwszy ktoś został poraniony poza obrębem zamku. Dzisiaj rano niektóre kobiety były bliskie paniki, ale jakoś udało nam się je uspokoić.

– Jeśli uważacie, że jest jakieś realne wytłumaczenie tego zjawiska, na czym ono może polegać? – zapytała Sharon, gdy dotarli właśnie do rozgrzanego słońcem targowiska.

– Zagadką nie jest sama historia czarownika, ale właśnie twoja przygoda.

– Czyżby ktoś próbował mnie nastraszyć?

– Hm, w takim razie musiałoby to zostać zaplanowane dużo wcześniej. Historia czarownika ma blisko trzysta lat.

– A przedtem?

Długa sutanna pastora wlokła się po błotnistej ziemi.

– Przedtem mieszkali tu spokojni Indianie, którzy trudnili się rybołówstwem i łowiectwem. Strach zagościł tu dopiero wraz z pojawieniem się francuskiego pana zamku.

Pastor i Sharon mijali właśnie świetlicę, przed którą, opalając się w słońcu, siedziały usługujące tu kobiety. O tej porze nie miały dużo zajęć, gdyż większość klientów pracowała. Skłoniły się pastorowi, musiały też pozdrowić Sharon.

Duchowny odpowiedział im skinieniem głowy. Sharon, wciąż podekscytowana, mówiła:

– Och! Żeby tak się dowiedzieć, jakiego rodzaju czarną magię uprawiał i co sprawiło, że aż wygnali go z kraju!

– Sądzisz, że to możliwe? Przecież nawet nie znamy prawdziwego imienia i nazwiska tego człowieka.

Powoli zbliżali się do budynku biura.

– Wejdę z tobą – powiedział Warden. – I spróbuj, droga Sharon, być nieco bardziej wyrozumiała dla tych, którzy cię zbyt szybko osądzają i gardzą tobą. To typowa ludzka reakcja. Twoja słabość pozwala im czuć się pewniej.

– No tak, ich zdaniem, jestem przecież od nich gorsza – stwierdziła z goryczą w głosie.

– Nie wolno ci tak mówić. Proszę, wchodź do środka – Duchowny przepuścił Sharon przed sobą.

Ku ich wielkiemu zdumieniu biuro pełne było mężczyzn.

– Ach, więc jesteś wreszcie! – zawołał Peter. – Czekaliśmy na ciebie. Witamy, pastorze, może i pastora to zainteresuje. Jak tam twoja rana, Sharon?

– Dziękuję, nie najgorzej – uśmiechnęła się dziewczyna. – Chyba będzie się goić.

– Czy mogłabyś usiąść tutaj, przy stole, razem z innymi? – Gordon raczej wydał polecenie niż zapytał. – Sprowadziłem wszystkich siedmiu ludzi, którzy widzieli czarownika. Poza nimi także inni nabawili się ran, ale nie mieli okazji zobaczyć naszego „ducha”. Tu leżą ołówki i papier, chcę, żebyście spróbowali narysować postać, którą ujrzeliście w lesie. Potem porównamy wasze rysunki

– Ale ja nie umiem rysować – żachnęła się Sharon.

– Nic nie szkodzi, nie oczekuję od ciebie arcydzieła – rzucił Gordon niecierpliwie. – Spróbuj skupić się na najważniejszych szczegółach.

Wszyscy usiedli nad kartkami papieru i zabrali się do roboty.

Sharon znała z widzenia kilku mężczyzn, w tym Andy’ego. Niektórzy mieli na dłoniach wciąż jątrzące się rany.

– Czy wy wszyscy byliście w pobliżu zamku? – spytała.

– Owszem, nawet po kilka razy. Za poprzedniego szefa urządziliśmy nawet całą ekspedycję z zamiarem rozwiązania zagadki.

Sharon zwróciła się do Gordona:

– A was nigdy tam nie ciągnęło?

– Owszem. Któregoś dnia wybraliśmy się w tamtym kierunku, ale nie doszliśmy do końca. Mam wkrótce zamiar ponowić tę próbę.

– Ja odradzam, koledzy także. Uważam, że to bezsensowne. Wtedy doszliśmy do schodów wykutych w skale u stóp ruin. I na tym koniec. Skóra zaczęła nas piec, szczypały oczy. Ale czterech z nas nie poddało się i dotarło do niewielkiej polanki tuż przed bramą – opowiadał jeden z mężczyzn. – Trzech z miejsca zamroczyło i upadli na ziemię. Czwarty, Percy, ujrzał postać z przerażająco jasnymi ślepiami, stojącą pod łukiem bramy. Cudem udało mu się odciągnąć zemdlonych kolegów ze schodów. Gdy obejrzał się znowu, postać stała już niżej.

– Czy kiedykolwiek widziałeś tego kogoś stojącego na murze obronnym?

– Tak, ale najczęściej ukazuje się właśnie w pobliżu schodów.

– Ja go dostrzegłem pomiędzy drzewami – odezwał się inny mężczyzna. – Strzeliłem, ale kula przeszła przez ciało jak przez powietrze.

– Słuchajcie, nie mamy czasu na takie brednie – zauważył sucho Gordon. – Zabierajcie się za rysowanie. Tylko jak najdokładniej.

W pokoju zapadła cisza, od czasu do czasu przerywana mozolnym postękiwaniem.

Trzej „egzaminatorzy” stali z tyłu, obserwując wysiłki rysujących. Sharon podniosła wzrok i napotkała zamyślone spojrzenie Gordona. Może nie wierzył w jej przygodę w lesie? Może dlatego zorganizował ten popis?

Nachyliła się nad kartką papieru, by jeszcze coś poprawić, ale nie szło jej to łatwo. Sharon miała przed oczyma obraz postaci, jednak ołówek nie bardzo był jej posłuszny.

W końcu ostatni z mężczyzn oddał swoją pracę Gordonowi Saint Johnowi. Ten rozłożył wszystkie rysunki na drugim stole. Spośród ośmiu dzieł rysunek Percy’ego był wyraźnie lepszy od innych. Percy nie odmówił sobie przyjemności złożenia gigantycznego podpisu, dużo większego od samej postaci.

Teraz wszyscy nachylili się nad stołem. Siedem „portretów” było w miarę do siebie podobnych. Przedstawiały mężczyznę nienaturalnie dużego wzrostu z długimi włosami i brodą, odzianego w obszerny płaszcz. Postać miała ludzką twarz, ale za to płonące, żółte oczy. Tylko rysunek Sharon był zupełnie inny…

Rzeczywiście rysowanie nie było jej mocną stroną, ale jej postać bez wątpienia odróżniała się od pozostałych.

Andy parsknął śmiechem:

– Wygląda mi na mrówkojada! A do tego trzyma jakieś flaki?

– To jest wąż, a nie żadne flaki – powiedziała obruszona Sharon. – On naprawdę miał taki długi nos!

– To chyba jakiś kot w butach – dodał Peter wesoło. – Poza tym nagryzmoliłaś tyle krzaków w tle, że nie wiadomo, co jest co.

– Gordon polecił rysować możliwie jak najdokładniej – broniła się Sharon.

– To dopiero biedne stworzenie, o ile rzeczywiście takie właśnie spotkałaś! – skomentował Andy.

– Cisza! Dajcie już spokój – uciął krótko Gordon, ale Sharon zorientowała się, że z trudem utrzymuje powagę. Sharon nie widziała jeszcze Gordona rozbawionego do tego stopnia. W końcu sama zaczęła się śmiać.

– Wiesz co, Sharon? Wreszcie odkryłem, że jest coś, czego naprawdę nie potrafisz robić! – dodał Gordon rozbawiony.

Sharon już chciała mu odpowiedzieć, gdy wtrącił się pastor.

– Zwróćcie uwagę, że Sharon widziała coś innego, niż pozostali. Nie można porównać nieźle prezentującego się ducha z tą pokrzywioną, dziwaczną istotą z wybałuszonymi oczami i długim nosem. To zupełnie coś innego!

– Tak. Poza tym ten, którego spotkałam, miał zupełnie normalny wzrost, a nawet powiedziałabym, że był dość niski.

Gordon polecił wszystkim wracać do pracy. Z westchnieniem opuściła pokój także Sharon; poszła do swoich liczb i tabel. Udział w tym spotkaniu nawet ją odprężył. Choć na chwilę zapomniała o własnej dramatycznej sytuacji i klątwie, jaka spoczęła na wyspie.

Ale ciemne chmury nadal zbierały się nad horyzontem…

Загрузка...