ROZDZIAŁ XIX

Sharon krzyknęła przerażona i odskoczyła od okna. W okamgnieniu znalazła się przy drzwiach i teraz mocowała się z zamkiem. W końcu udało jej się wydostać z pokoju. Wpadła prosto w ramiona Gordona.

– Usłyszałem najpierw jakiś głuchy stuk, a zaraz potem twój krzyk. Co się stało? – zapytał zdenerwowany.

Dziewczyna długo nie mogła wydobyć z siebie głosu.

– Demon! Czarownik! Tam, za oknem!

Gordon przytknął twarz do szyby.

– Coś się tam poruszyło, ale już zniknęło! Poczekaj na mnie, zaraz wrócę.

– Nie! Błagam, nie zostawiaj mnie samej! Boję się też o ciebie!

Gordon zatrzymał się.

– Może rzeczywiście najlepiej będzie, jeśli zostanę z tobą. Na dworze jest całkiem ciemno, więc i tak nic nie zobaczę. Ale że odważył się przyjść aż tutaj? Zaczyna mnie to naprawdę niepokoić, nigdzie nie jesteśmy już bezpieczni. Właściwie należałoby chyba ostrzec wszystkich mieszkańców wyspy, a może nawet podjąć poszukiwania. Ale czuję, że moje miejsce jest dziś tutaj. Pojutrze będę miał wolne i wtedy spróbujemy go poszukać. Gdybym tylko wiedział, w jaki sposób moglibyśmy uchronić się przed ranami…

– Czy myślisz, że tym razem chciał zabrać księgę?

– Nie, nie wydaje mi się – uśmiechnął się Gordon.

– A co by było, gdyby tu wszedł?

– Słonko, nie daj się ponieść fantazji! Ów rzekomy duch z pewnością nie potrafi przenikać przez ściany, za to ręczę!

– Gordonie – zaczęła niepewnie Sharon. – Nie odważę się zostać sama. Tak okropnie się boję. Czy mogłabym posiedzieć do rana w twoim pokoju w fotelu?

Twarz Gordona rozjaśniła się w ciepłym uśmiechu.

– Moja mała Sharon! Jeśli chcesz, możesz nawet spać w moim łóżku. Jest wystarczająco szerokie, zmieścimy się w nim oboje. Pomiędzy nami położę miecz, niczym za czasów Tristana i Izoldy. Obiecuję, że nic ci nie zrobię.

Po chwili namysłu Sharon się zgodziła.

– No dobrze, niech tak będzie.

Kwadrans później już leżała wpatrzona w rozbłyskujący w ciemnościach ogieniek z fajki Gordona.

– Nie powinieneś palić przed snem.

– Wiem, ale nie mogę teraz sobie odmówić tej przyjemności.

Co prawda w obecności Gordona Sharon nie bała się już „ducha”, ale mimo to przeżywała męki. Nie chcę o nim myśleć, nie o nim! powtarzała sobie, zaciskając mocno powieki, jak gdyby to właśnie miało pomóc.

Opanowała się w końcu na tyle, że mogła zacząć rozmawiać na neutralne tematy.

– Gordon, wciąż myślę o kradzieży chalkopirytu. A gdybyś tak podjął pewien eksperyment?

– Co masz na myśli? – zapytał, wytrząsając resztkę tytoniu z fajki.

– Waszą rudę waży się skrupulatnie w kopalni na dole, a następnie transportuje na powierzchnię już bez kontroli. Jej ilość sprawdza się po raz drugi dopiero przed załadunkiem. Czy sądzisz, że ginie ona na powierzchni?

– Chyba tak.

– A gdybyś jednak zważył ją jutro zaraz po wydobyciu na powierzchnię?

– Przypuszczasz, że może znika na dole?

– No właśnie.

– Cóż, tę ewentualność także braliśmy pod uwagę. Kilkakrotnie przeszukiwaliśmy bardzo dokładnie cały teren kopalni. A poza tym w jaki sposób złodzieje przetransportowaliby skradzioną rudę na górę?

– Ale czy kiedykolwiek ważyłeś wydobyty surowiec? – Sharon nalegała na odpowiedź.

– Nie, nigdy. Mamy tylko dwie wagi, które stoją w specjalnie wykopanych dołach: jedna z nich znajduje się na dole, druga w porcie; przetransportowanie tej drugiej w okolice szybu sprawiłoby nam wiele kłopotów.

– Ale mógłbyś spróbować – dziewczyna upierała się przy swoim.

Gordon uśmiechnął się.

– Twarda z ciebie sztuka. Rzeczywiście, mógłbym. Można by jeszcze raz zważyć rudę tuż przed samym wywiezieniem jej na powierzchnię, musielibyśmy jednak zrobić to w największej tajemnicy. Ale i wtedy nie uzyskamy odpowiedzi na pytanie, kto kradnie. Twój pomysł chyba nam nie pomoże, ale zrobię, jak radzisz.

– No to dobrze.

– Czy już przestałaś się bać ducha?

– Tak, teraz czuję się dużo pewniej.

Gordon zawahał się, a Sharon wyczuła, że chce zadać jej jakieś ważne pytanie.

– Czy nie uważasz, że teraz moglibyśmy zamieszkać w jednym pokoju? Nie chciałabyś się do mnie przeprowadzić?

Sharon milczała przez chwilę.

– Mogę, to dla mnie bez różnicy. W końcu jestem przecież twoją żoną.

– Nie – powiedział zakłopotany. – Nie o to mi chodzi. Jeśli sama nie odczujesz takiej potrzeby, nie będę cię do tego namawiał.

Sharon westchnęła głęboko i rzekła:

– Zdarzyło się raz, że przyszłam do ciebie z własnej woli. Nigdy więcej się to nie powtórzy.

Gordon żachnął się, jakby chciał zaprotestować, ale się opanował. Teraz leżeli spokojnie, wsłuchani we własne oddechy.

– Gordon, czy w sierocińcu było ci bardzo ciężko? – spytała Sharon po dłuższej chwili.

– Myślę, że było mi tak samo ciężko jak tobie.

Dzieciństwo mieli podobne, to ich zbliżało do siebie.

– Wydaje mi się, że tobie było dużo gorzej.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Ponieważ nie stałbyś się taki, jaki jesteś.

Gordon długo nic nie odpowiadał.

– Może masz rację – wyszeptał w końcu.- Było mi tam naprawdę bardzo źle. Z tego okresu pamiętam właściwie tylko głód. Przypominam też sobie jednego chłopaka, który wciąż mi dokuczał, zabierał mi dosłownie wszystko. Gdy skarżyłem się opiekunom, wymierzali mi chłostę, a potem bił mnie kolega. Wtedy zrodziła się we mnie nienawiść.

Sharon pokiwała głową w zadumie:

– Pamiętasz, wtedy spytałeś: „Czy może nie jestem dla ciebie dostatecznie przystojny?”

Gordon westchnął ze smutkiem.

– Tamtego wieczoru wypowiedziałem wiele trudnych do wybaczenia słów. Dałbym wszystko, żeby to odwrócić, żeby znów było jak dawniej. Wówczas stopniowo jakoś by się między nami ułożyło, nie sądzisz?

– Nie – powiedziała cicho Sharon. – Nadal brakowałoby w tym związku czegoś, bez czego nie potrafiłabym żyć.

– Czego?

– Twojej miłości.

– Nigdy przedtem z nikim tyle nie rozmawiałem. Czy nie rozumiesz, że to jest właśnie najlepszy dowód na to, jak wiele dla mnie znaczysz? No, dobrze, opowiadam dalej. Bardzo wcześnie zacząłem pracować na swoje utrzymanie. Już jako ośmioletni chłopak zostałem uczniem w zakładzie kowalskim. Wstawałem o czwartej rano i pracowałem do późna wieczór. Wynagrodzenie zabierał oczywiście sierociniec. Potem trafiłem do kopalni, w której wytrzymałem aż do czasu, kiedy musiałem odejść z sierocińca. Wtedy postanowiłem się uczyć.

Umilkł na moment. Wiedział jednak, ze Sharon słucha go z prawdziwym zainteresowaniem, więc zaczął mówić dalej;

– Teraz nie mam pojęcia, jak mi się to udało. Były to dla mnie najcięższe lata i naprawdę nie chcę o tym opowiadać. Krótko mówiąc, byłem poniżany, wszystkiego sobie odmawiałem, imałem się najcięższych prac, żeby tylko nie przerwać nauki. To wtedy do reszty zamknąłem się w sobie, odwróciłem zupełnie od świata i teraz ponoszę tego konsekwencje. Jedyną osobę, która kiedykolwiek coś dla mnie znaczyła, zraniłem do głębi

W jego głosie Sharon słyszała gorycz i żal. Drgnęła, gdy Gordon nieoczekiwanie zapytał:

– Powiedz, czy ty już całkiem przestałaś mnie kochać?

– Nie chciałabym odpowiadać na to pytanie!

– Musisz! Proszę cię! To dla mnie nieskończenie ważne! Czy naprawdę nic już do mnie nie czujesz?

– Wybacz mi, Gordonie – wyszeptała prawie niedosłyszalnie Sharon. – Ale nie odważę się o tym mówić.

Jego oddech stał się nierówny.

– Chyba dałaś mi właśnie odpowiedź – rzekł z westchnieniem. – A czy nadal się mnie boisz?

– Nie boję się ciebie, ale twojej pogardy.

– Tego naprawdę nie powinnaś się już obawiać.

– Wierzę ci, ale mimo to nie potrafię pozbyć się lęku. A nade wszystko przecież mnie nie kochasz.

– Tego nie możesz wiedzieć, słonko – odparł zasmucony.

– Owszem, mogę. I nie próbuj mnie okłamywać.

– Ja sam przecież nie wiem, bo nie wiem, czym jest miłość. Moje serce już dawno zamieniło się w lód. Jedyne uczucie, jakie przez tyle długich lat je wypełniało, to nienawiść. Ale teraz wiem, że moje serce kiedyś odtaje. Jeśli tylko zechcesz poczekać.

– Mogę poczekać, ale nie obiecuję, że przestanę się ciebie bać.

– Chociaż spróbuj! – prosił. – Weź moją dłoń!

Ostrożnie położył rękę na jej ramieniu. Sharon z wahaniem jej dotknęła, drżąc przy tym na całym ciele. Najpierw zapragnęła natychmiast się od niego odsunąć, ale się przemogła. Po chwili poczuła, że delikatnie i wolniutko, jak nigdy przedtem, pogładził ją po policzku. Jego palce przesunęły się ku włosom. Sharon leżała sztywna jakby połknęła kij, niemal wstrzymując oddech.

– No już dobrze, dobrze – szeptał uspokajająco, jak do dziecka. – Nie bój się mnie. Bardzo mi na tobie zależy i nigdy więcej już cię nie skrzywdzę.

Jego głos brzmiał łagodnie i usypiająco. Sharon czuła oddech męża tuż przy skroni. Nagle jęknęła przerażona.

W jednej chwili Gordon odsunął się od niej.

– Przebacz mi – wyszeptał zakłopotany. – Chciałem tylko pomóc ci przezwyciężyć strach.

– To na nic, Gordon. Nie w taki sposób. Może gdybyś pokochał mnie naprawdę… Chociaż nie wiem już sama, czy i wtedy… Och, Gordon, co my teraz poczniemy?

Sharon nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co mówi. Ale on zapamiętał jej słowa. Zaczynał mieć nadzieję, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy Sharon jednak przyjmie jego miłość.

W pokoju zapadła głęboka cisza. Oboje leżeli bez ruchu, nie mogąc zasnąć. Tej nocy byli sobie bardzo dalecy.

Ale zaraz następnego dnia ich sprawy osobiste zeszły na dalszy plan…

Загрузка...