ROZDZIAŁ XVI

Nadszedł dzień, w którym miał odbyć się ślub Lindy i Petera.

Boże, pozwól mi zasnąć i nigdy więcej nie obudzić się do tego okrutnego życia, modliła się Sharon po wczesnym przebudzeniu. Wiedziała, że odtąd Linda będzie mieszkać tuż za ścianą. Znów będzie musiała słuchać oskarżeń i przykrych docinków. Bała się poza tym, że Gordon zażąda od niej wyjaśnień w sprawie wypadku z windą. Kto by jej w tej sytuacji uwierzył? Ponad wszystko jednak bała się bliskości Gordona. Teraz, kiedy zrozumiała, jak bardzo go kocha, było jej naprawdę ciężko.

Uświadomiła sobie, że obecność Gordona zawsze wywoływała w niej niepokój. Teraz to uczucie stało się tak intensywne, że wprost trudne do zniesienia. Nagle Sharon zrozumiała, że właściwie już na początku znajomości Gordon zrobił na niej wielkie wrażenie jako mężczyzna i tylko jego pełne rezerwy zachowanie sprawiło, że nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Jeszcze do wczoraj Sharon wydawało się, że nie potrzebuje Gordona, tymczasem wciąż za nim tęskniła. Było to uczucie tak nowe, tak jej nie znane, że nie umiała sobie z nim poradzić. Marzyła, by objął ją czule, otoczył silnymi ramionami, ale wiedziała, że to marzenie nigdy się nie spełni. Jakie czeka mnie życie? myślała. Jak mam zwrócić na siebie jego uwagę? Czy to nie obłęd?

Z ciężkim sercem rozpoczęła kolejny dzień.


Już od dłuższego czasu Gordon i Peter zajmowali się wyłącznie kopalnią. Spodziewali się gości z Kanady; mieli to być fachowcy nadzorujący budowę pieców hutniczych. W miasteczku panowało podniecenie. Murarze spieszyli z robotą, gdyż piece miały wkrótce zostać uruchomione.

Obaj, Gordon i Peter, wracali teraz do domu bardzo późno, by natychmiast paść na łóżko i zasnąć. Sharon spędzała większą część dnia w biurze, gdzie również nie brakowało zajęć. Linda wprowadziła się do nowo poślubionego męża, więc Sharon nie czuła się swobodnie nawet we własnym pokoju. Bała się, że Linda podejmie kolejną próbę pozbycia się Gordona, i starała się nad nim czuwać.

Jak dotąd mąż nie miał czasu porozmawiać z nią o wypadku. Także stara księga w dalszym ciągu spoczywała w zamknięciu i choć wszyscy troje byli ogromnie ciekawi, jakie kryje tajemnice, nie mieli nawet kiedy o tym pomyśleć.

Któregoś wieczoru Gordon oznajmił:

– No, moja droga, dziś skończyliśmy pierwszy piec, jutro będą gotowe dwa pozostałe. Robotnicy chcą to koniecznie uczcić, dlatego pomyślałem, że warto by urządzić dla wszystkich zabawę. Wystąpimy na niej jako gospodarze, więc postaraj się ładnie wyglądać. Zjawią się też Kanadyjczycy, musimy ich godnie przyjąć.

Sharon nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.

– Dajesz mi zaledwie jeden dzień i mówisz, że mam świetnie wyglądać? Przecież ja nie mam żadnej wizytowej sukni!

– Nie możesz kupić czegoś w sklepie?

– W sklepie? Tam wiszą jedynie niemodne suknie dla podstarzałych panien!

– Wybacz, ale ja nie mam pojęcia, jak chcesz się ubrać – westchnął Gordon.

– A może kupiłabym materiał i coś sobie uszyła?

– Rób, co chcesz.

Ale jak uszyć wizytową suknię w ciągu zaledwie jednej doby?

Sharon ogarnęło przyjemne podniecenie. W sklepie znalazła biały, nieco grubszy jedwab, który doskonale nadawał się na elegancką suknię. Potem pomogły jej Margareth i Anna i w końcu Sharon miała taką kreację, o jakiej zawsze marzyła: suknia była mocno dopasowana w talii, z udrapowanym karczkiem. Obszerny dół sukni dochodził aż do ziemi, ramiona zaś były odkryte. Anna upięła włosy Sharon w kunsztowny kok, pozostawiając kilka niesfornych loków luźno opadających na kark.

– Sharon, wyglądasz przecudownie! – wykrzyknęła Margareth. – Ręczę, że dziś przyćmisz nawet Lindę!

– Lindę? A co mnie Linda obchodzi? Ona dla mnie nie istnieje.

Ani Margareth, ani Anna nie mogły wiedzieć, że dla Sharon istotne jest tylko, czy spodoba się Gordonowi. Nie miała ochoty zwierzać się nawet przyjaciółkom.

Nareszcie nadszedł oczekiwany wieczór. Zbliżała się pora wyjścia z domu. Gordon zawołał ze swego pokoju:

– Sharon, jesteś gotowa? Już czas!

– Tak, idę.

Gordon ubrany starannie w białą koszulę i czarny garnitur, zapalał właśnie fajkę, kiedy Sharon, ogromnie przejęta, wkroczyła do jego pokoju.

– Czas już… – zaczął Gordon i nagle zaniemówił. – Dobry Boże! – jęknął po chwili.

– Co takiego? Czy coś nie tak? – spytała niepewnie Sharon.

– Nie tak? – powtórzył Gordon, jakby nie mogąc znaleźć właściwych słów.

– Nie dręcz mnie dłużej. Powiedz wreszcie, o co chodzi!

W końcu Gordon opanował się i rzekł:

– Bardzo piękna suknia! Tylko że… tylko te odkryte ramiona… – tu zrobił nieokreślony ruch dłońmi.

– Mogę je przykryć tym zielonym szalem. I co, teraz lepiej?

– Dużo lepiej – stwierdził. – Chodźmy już.

Otworzył drzwi przed Sharon z niezwykłą jak na niego galanterią i poprowadził żonę w kierunku świetlicy. Zachowuje się tak, jak gdyby nagle odkrył drogocenny minerał, pomyślała z rozbawieniem, ale zaraz posmutniała.

Nie powiedział jednak nic więcej. Szli w milczeniu, jakby byli sobie zupełnie obcy. Sharon odczuwała ogromną tremę, po raz pierwszy miała wystąpić oficjalnie u boku męża i chciała wypaść jak najlepiej…

Gdy weszła do środka, na sali rozległ się szmer zachwytu. Goście z Kanady nie odstępowali Sharon na krok, William miał ze wzruszenia łzy w oczach i nawet Peter był nieswój. Wciąż wodził za dziewczyną wzrokiem, w którym zachwyt mieszał się z żalem. Cóż, zawsze był wrażliwy na niewieścią urodę, a tego wieczoru Sharon wyglądała wspaniale.

Ale nie podziw tych mężczyzn sprawił, że Sharon tego wieczoru miała znakomity humor. Dostrzegła oto, że Gordon zerka na nią z prawdziwym zainteresowaniem. Nawet złośliwe docinki Lindy nie zdołały zepsuć jej dobrego nastroju.

– Widzę, że wybrałaś biel: kolor niewinności? No, no… Myślałby kto – rzuciła uszczypliwie Linda, sama ubrana w bladoróżową suknię, która znakomicie pasowała do jej ciemnych włosów.

Złośliwą uwagę dosłyszał Gordon.

– Daruj sobie dzisiaj ten temat, Lindo – rzucił sucho.

Linda popatrzyła na niego ze złośliwym uśmiechem. Zauważyła, rzecz jasna, że Gordon i Sharon mają oddzielne sypialnie, i nie omieszkała tego skomentować. Po tej niezbyt przyjemnej wymianie zdań Linda przeszła na drugi koniec sali. Margareth była zdania, że Linda nie chce, by porównywano ją tego wieczoru z Sharon.

Na zabawie zjawili się wszyscy mieszkańcy wyspy. Goście z Kanady, a także co odważniejsi z górników, nieustannie prosili Sharon do tańca. Teraz nikt już nie pamiętał, że całkiem niedawno traktowano ją jak zadżumioną. Tego wieczoru Sharon przyćmiła urodą wszystkie mieszkanki wyspy. Była przy tym miła i bezpośrednia, tak że tancerze jej nie odstępowali. Sharon nikomu nie odmawiała. Czuła się w pewnym stopniu gospodynią, była przecież żoną zarządcy kopalni. Tak bardzo pragnęła, żeby Gordon był z niej dumny.

Ale Gordon zachowywał się jakoś dziwnie. Nie tańczył; stał zamyślony ze szklaneczką whisky w dłoni i od czasu do czasu wymieniał z gośćmi jakieś zdawkowe uwagi. Wciąż jednak patrzył na Sharon, a jego twarz była zacięta i skupiona.

Po skończonym tańcu Sharon z uśmiechem podeszła do męża.

– Dobrze się bawisz? – zapytał, ale w jego głosie więcej było pretensji niż prawdziwego zainteresowania.

– Owszem, tylko się już trochę zmęczyłam.

– Mówiłem przecież, żebyś nie zdejmowała szala! – rzucił gniewnie.

– Kiedy wciąż mi się zsuwa – rzekła tonem usprawiedliwienia. – Nie tańczyliśmy jeszcze ani razu – dodała z lekkim wyrzutem.

– Ja się do tego nie nadaję. Byłbym natomiast wdzięczny, gdybyś trochę ograniczyła te flirty.

Sharon, urażona, zbladła, a jej oczy wprost miotały skry. Tak rozgniewanej żony Gordon nigdy jeszcze nie widział.

– To właśnie dla ciebie staram się być gościnna i miła! Jeśli nie widzisz różnicy między uprzejmością a flirtem, to jesteś…

W tej chwili przed Sharon skłonił się Peter, prosząc ją do tańca.

– Proszę bardzo, jest wolna – powiedział obrażony Gordon.

Sharon całkiem już straciła dobry humor, ale poszła zatańczyć z Peterem. Od czasu do czasu zerkała na męża, który stał teraz samotnie przy drzwiach, nawet na moment nie spuszczając jej z oczu. Uśmiechnęła się do niego lekko, jakby przepraszająco, ale on na to nie zareagował.

Co się z nim dzieje? Czemu tak dziwnie na mnie patrzy? Jeszcze niedawno wcale się mną nie interesował, a teraz nieustannie mnie śledzi.

Zmartwiona, nie słuchała nawet, co Peter do niej mówi.

Kiedy orkiestra przestała grać, Sharon znów wróciła do Gordona. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego.

– Idziemy – powiedział zmienionym głosem Gordon, mocno, aż do bólu ściskając jej rękę.

Gdy bez słowa szli długim korytarzem do mieszkania, Sharon opanowało nieprzyjemne przeczucie.

Gordon otworzył drzwi do pokoju Sharon, w którym wcześniej był tylko jedyny raz.

– Wchodź do środka! – polecił ostro.

Serce Sharon biło niespokojnie, gdy drżącymi dłońmi zapalała lampę. Nagle poczuła, że otoczył ją ramionami, i odwróciła się do niego.

Patrzyła mu teraz prosto w oczy; widziała w nich powagę. Jego pierś wznosiła się i opadała w niespokojnym oddechu, usta miał mocno zaciśnięte. Sharon była zaskoczona i przerażona zarazem. Nie miała pojęcia, co ją teraz czeka. Nie potrafiła przewidzieć zachowania tego zwykle tak opanowanego mężczyzny.

Stalowe dłonie zaciskały się coraz mocniej wokół jej ramion. Bała się. Zastanawiała się, czy mimo woli swym zachowaniem na zabawie nie uraziła Gordona. W jego spojrzeniu dostrzegła jednak raczej rozpacz, a nie gniew.

– Dlaczego jesteś taka piękna, Sharon? – szepnął.

Sharon nie mogła uwierzyć własnym uszom.

– Naprawdę tak uważasz? – pytała zaskoczona,

– Kiedy Peter mówił, że jesteś bardzo piękna, musiałem mu przyznać rację. Dotąd jednak nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Uroda to tylko zewnętrzna oprawa, która z czasem przemija. Nie za wygląd tak bardzo cię ceniłem. Ale dzisiejszego wieczoru…! Ci wszyscy mężczyźni, wpatrzeni w ciebie jak w obrazek! To wprost nie do zniesienia!

Usłyszała tylko niewyraźne, zdławione westchnienie, po czym zatonęła w jego ramionach. Jego twarz dotykała jej włosów, niespokojne dłonie gładziły jej plecy. Sharon czuła drżący oddech Gordona tuż przy skroni.

On mnie kocha, pomyślała. Trzyma mnie w ramionach! To nie sen! Boże, nie ma dla mnie większego szczęścia!

– Och, Gordon – szepnęła, obejmując go za szyję. – Tak się bałam, że nigdy nie będzie ci na mnie zależało. Było mi tak ciężko, nie miałam już sił, by dłużej czekać, ale teraz nareszcie… teraz należysz tylko do mnie. Mój ukochany, mój jedyny Gordon!

Sharon raz po raz wypowiadała jego imię, tak jakby uczyła się go od nowa na pamięć.

Jego usta znalazły się tuż przy jej ustach, a Sharon ogarnęło niewypowiedziane szczęście. Przytuliła się do męża gorąco, z oddaniem. Czuła na ciele jego ręce, czuła pocałunki na szyi, chętnie poddawała się pieszczotom, nie zauważając, że stają się coraz bardziej brutalne. Nie stawiała oporu, gdy podniósł ją i ułożył na łóżku. Należała do niego, była zakochana i kochana!

Patrzyła mu czule w oczy, gładziła ukochaną twarz. Pragnęła dać mu całą głęboką miłość, całe ciepło i dobroć, jakie w sobie nosiła.

– Gordon, tak cię kocham! – wyszeptała wzruszona.

I wtedy rzucił zachrypniętym głosem:

– A więc nie zapomniałaś jeszcze swoich umiejętności? Teraz, kiedy już i mnie usidliłaś, mówisz, że kochasz, tak? Nie masz za grosz wstydu! Zachowujesz się jak prawdziwa dziwka.

Sharon jęknęła. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy, to musi być zły sen! Ale Gordon mówił dalej.

– Dlaczego to inni mogli się z tobą zabawić, a ja nie? Jak było z Peterem, jakie to miłosne igraszki odbywały się w biurze pod moją nieobecność? Mnie też się przecież coś należy! W końcu jesteś moją żoną, tak czy nie? Tylko się nie opieraj, bo nic ci to nie pomoże!

Przerażona brutalnością męża Sharon próbowała się wyswobodzić z jego ramion, ale daremnie. On zaś krzyczał:

– A może nie jestem dostatecznie przystojny? Może czekasz na zapłatę? Proszę bardzo! Oto ona!

Sięgnął ręką do kieszeni, wyciągnął banknot i położył go na stoliku. Upokorzona Sharon nie była już w stanie dłużej powstrzymać łez.

– Jeszcze ci mało? No to jeszcze jeden!

Opór i płacz dziewczyny jeszcze bardziej rozdrażniły Gordona. Już nie panował nad sobą. Sharon starała się uwolnić z jego objęć, gdy przywarł wargami do jej warg, ale bez powodzenia. W końcu musiała się poddać. Przymknęła oczy, z których płynęły łzy, i szepnęła:

– O dobry Boże!

Загрузка...