ROZDZIAŁ XVIII

Gdy Sharon obudziła się następnego ranka, zobaczyła przy swym łóżku Margareth Warden.

– Jak się czujesz, kochanie? – zapytała przyjaciółka ze współczuciem. – To musiał być dla ciebie ciężki dzień. Że też Gordon nie mógł ci oszczędzić tego upokarzającego przesłuchania! No, ale inaczej nadal ciążyłoby na tobie oskarżenie. Gordon obawiał się o twoje zdrowie, dlatego prosił mnie, żebym z tobą dziś została. Co ty na to?

– Dziękuję, Margareth, ale to nie jest konieczne. Nie chciałabym sprawiać ci kłopotu, poza tym czuję się już zupełnie nieźle.

– Jesteś pewna? No, dobrze. Gordon chciałby z tobą porozmawiać, zaraz jak się obudzisz, więc może go poproszę?

W pierwszej chwili Sharon instynktownie odwróciła twarz do ściany, ale natychmiast opanowała się i rzekła:

– Powiedz mu, że może ze mną mówić, kiedy zechce.

Margareth wyszła z pokoju. Sharon przez drzwi słyszała, że rozmawia o niej z Gordonem, który już po chwili stanął przed łóżkiem Sharon.

– Usiądź – powiedziała obojętnie.

Przysiadł na skraju posłania. Wyglądało na to, że chce pogładzić dłoń Sharon, ale ona natychmiast schowała ręce pod kołdrę.

Gordon zagryzł wargi

– Sharon, naprawdę nie wiem, od czego zacząć – rzekł niepewnie. – Nie mam nawet odwagi prosić cię o wybaczenie. Zachowałem się jak ostatni dzikus. Nie wiem, czy zapomnisz, że nie wierzyłem w twoją niewinność. Chciałbym jednak prosić, żebyś choć spróbowała mnie zrozumieć. Natomiast tamte słowa… – przerwał skruszony, zagryzając wargi. – Myślałem, że wykorzystując swą urodę, chcesz mnie usidlić. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że mogłabyś coś do mnie czuć… Dopiero potem pojąłem, jak bardzo cię zraniłem. Co mam zrobić, żebyś mi to wybaczyła?

– To był mój błąd, po prostu nieporozumienie. Przez chwilę sądziłam, że też mnie kochasz.

Gordon westchnął ciężko.

– Gdybym teraz powiedział ci, że tak jest w istocie, nigdy byś nie uwierzyła. Zresztą takie słowa byłyby obrazą dla prawdziwego uczucia, bo ja nie potrafię nikogo kochać. Przecież miłość nie pyta, czy ktoś jest winny, czy też nie. Sharon, ile ja bym dał, żeby jeszcze raz ujrzeć cię szczęśliwą! Tyle mi ofiarowałaś, a ja wszystko brutalnie podeptałem. Jeśli zechcesz opuścić wyspę, zrozumiem tę decyzję. Mimo to błagam cię, żebyś została ze mną. Daj mi szansę, ja naprawdę bardzo żałuję i pragnę wszystko naprawić.

Sharon pokiwała głową.

– Oczywiście, że mogę zostać. I tak nie mam co ze sobą zrobić. Obiecuję, na przyszłość oszczędzę ci wszelkich wyznań.

Gordon był zupełnie bezradny.

– Kochanie, nie mów do mnie w ten sposób! Na miłość boską, Sharon! Posłuchaj mnie i pozwól wszystko wyjaśnić!

Starał się wytłumaczyć, że właściwie dotychczas nie miał żadnych doświadczeń z kobietami. Wczoraj był bardzo zmęczony, alkohol podziałał na niego wyjątkowo szybko. Sharon wyglądała tak pięknie, że obudziły się w nim pożądanie i zazdrość. Niestety, nie zdołał zapanować nad tymi uczuciami…

Sharon słuchała jego nieporadnych wyjaśnień obojętnie.

Kiedy skończył, westchnął i wstał z zamiarem odejścia.

– Spróbuj teraz zasnąć – powiedział na pożegnanie. – I pamiętaj, żeby zamknąć drzwi. Boję się, że Linda może tu wrócić.

Wyszedł, a Sharon leżała, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w sufit. Coś się w niej załamało, coś pękło. Wydawało się jej, że już nigdy nie będzie umiała nikomu okazać uczuć.


– A przecież ostrzegałem! – pastor załamywał ręce. – Przeczuwałem, że ty doprowadzisz ją do tragedii.

Od zabawy w świetlicy minęły dwa dni. Gordon siedział ze zwieszoną głową na schodach kościoła w popołudniowym słońcu, które, chyląc się ku zachodowi, oświetlało ryneczek ostatnimi promieniami.

– Co mam uczynić, żeby odzyskać jej zaufanie?

Warden chodził bez słowa w tę i z powrotem, w końcu zatrzymał się przy Gordonie.

– Naprawdę nie wiem – rzekł wreszcie. – To wyjątkowo wrażliwa dziewczyna. Czy ty nie rozumiesz, jak wielką krzywdę jej wyrządziłeś? Jak ty ją mało znałeś! Przecież ona nigdy by nie wyznała ci swojej miłości, gdyby naprawdę nie kochała. Złamałeś jej serce. Teraz Sharon wciąż będzie słyszała twoje okrutne słowa. Zaufała ci bez reszty, a ty ją tak poniżyłeś! Takiej krzywdy nie można ot tak po prostu zapomnieć. Nie, nie jestem w stanie tego pojąć. Gordon, coś ty narobił najlepszego?

– Ale co ja mam teraz począć?

– Co masz począć? Nic, absolutnie nic! Może ktoś inny byłby w stanie odzyskać jej zaufanie, ale nie ty! To niemożliwe!

– Wszystko bym oddał, żeby to odwrócić.

– Czy ty w ogóle kochasz Sharon? – zapytał zamyślony pastor.

Gordon nie wiedział, co ma odpowiedzieć.

– Ja…? Skąd ja mam wiedzieć? Sharon jest jedyną osobą na której mi kiedykolwiek zależało, która coś dla mnie znaczy. Ja… ja ją lubię. Czy to nie wystarczy?

– Wygląda na to, że więcej nie można od ciebie oczekiwać – rzekł ze smutkiem duchowny.

– Poza tym jest mi jej tak okropnie żal.

– Żebyś się czasem nie ważył jej tego okazywać, bo to jeszcze bardziej by ją zraniło. Jak ona się zachowuje? Nie rozmawia z tobą?

– Przeciwnie, rozmawia jak zwykle. Nie wygląda też na obrażoną, ale w ogóle się nie śmieje, jest jakaś inna. Jakby… martwa. Kiedy się do niej zbliżam, odruchowo się odsuwa.

– Trudno się jej dziwić – Warden pokiwał głową ze zrozumieniem.

Gordon skrył twarz w dłoniach. Milczał przez chwilę, a potem zaczął zdławionym głosem:

– Muszę, muszę za wszelką cenę odzyskać jej przyjaźń, bo inaczej co to wszystko jest warte? Tyle było ciepła i serdeczności w jej spojrzeniu, a teraz nic z tego nie zostało. Wszystko zniszczyłem. Wierzyłem święcie, że uczucia nikomu nie są potrzebne do szczęścia!

Warden usiadł obok Gordona.

– Posłuchaj. Wydaje mi się, że doszedłeś do punktu zwrotnego. Twoje życie musi się odmienić. Zresztą ty sam już jesteś inny. Szkoda tylko, że stało się to kosztem radości, jaką nosiła w sobie Sharon. Ta dziewczyna w żadnym razie nie zasłużyła na taki los.

– Ma pastor rację. Tyle się nacierpiała z powodu fałszywego oskarżenia, a ja, zamiast jej pomóc, jeszcze bardziej ją skrzywdziłem! Ale chyba rzeczywiście się zmieniam. Jeszcze do niedawna liczyła się dla mnie tylko praca. A teraz? Choćby te piece hutnicze. Nawet Kanadyjczycy mnie za nie pochwalili, ale ja nie czuję żadnej satysfakcji, żadnej dumy. To przestało być ważne.

Słońce zniknęło za horyzontem, więc obaj wstali ze schodów.

– Mam jeszcze jedną prośbę. To bardzo ważne. Mamy pastorowi coś ciekawego do pokazania – dorzucił Gordon, patrząc na wyraźny kontur zamkowych ruin na tle wieczornego nieba. – Już wcześniej chciałem to zrobić, ale tyle się ostatnio wydarzyło…

– Dobrze, zwłaszcza że Margareth jest pewnie u Sharon.

Gordon skinął głową.

– Prosiłem, by czuwała przy Sharon. Wciąż nie wiemy, gdzie może być Linda, szuka jej kilku mężczyzn.

Ruszyli w kierunku budynku biurowego.

– Czy Linda mogła targnąć się na swoje życie? – spytał Warden.

– W żadnym razie. To nie jest osoba, która uciekałaby się do tego rodzaju rozwiązań. Jestem pewien, że nadal jest na wyspie. Rano przeszukaliśmy każdy milimetr statku, który właśnie dzisiaj odpłynął. Tam jej nie było.

– Zdumiewające, że nikt jej jeszcze nie znalazł, minęły już dwie doby od jej ucieczki. Gdzie ona może się podziewać?

– Nie mam pojęcia – odparł zamyślony Gordon – Wiem natomiast, że stać ją na wszystko, i dlatego się boję. Dopiero teraz zrozumiałem, że Sharon miała tego świadomość i nieustannie czuwała nade mną, zwłaszcza po wypadku z windą. Tylko że teraz jej już na niczym nie zależy.


W saloniku zgromadziła się spora grupka gości. Na prośbę Gordona zjawili się doktor Adams i sklepikarz, Peter, Margareth i pastor Warden, Anna i Andy.

– Wielki Boże! Skąd wzięła się tu ta księga? – wykrzyknął zdumiony Warden, gdy pokazano mu znalezisko. – To rzeczywiście francuski, ale jaki dziwny!

– Czy może pastor coś z tego odcyfrować? – zapytał z napięciem w głosie Peter, który właśnie wrócił z bezowocnych poszukiwań Lindy.

– Częściowo, ale nie jestem pewien, czy powinienem to robić! – odpowiedział zafrasowany pastor.

– Dlaczego? – zdumiał się Gordon.

– Dlaczego? Toż to czarna magia! Aż roi się tu od zaklęć i magicznych receptur!

– Czy to znaczy, że księga jest dziełem francuskiego właściciela zamku? – Peter był coraz bardziej zaciekawiony.

– Z pewnością. To jakby jego własny dziennik, ale nie taki zwyczajny. Z lękiem myślimy o czarownicach, które potajemnie sporządzają straszliwe mikstury, by potem odprawiać czary na cmentarzu w noc przy pełni księżyca, choć to tylko bzdurne bajanie. Ta zaś księga jest naprawdę straszna. Wydaje się, że piszący ją człowiek bez trudu przenikał ludzkie myśli. Jak na tamte czasy musiał posiąść głęboką wiedzę i… nie, to zbyt odrażające!

Pastor z nie udawanym wstrętem odsunął księgę, ale zaraz sięgnął po nią Peter.

– Może to i dobrze, że on nie żyje… – skomentował sucho.

– Chyba tak rzeczywiście jest lepiej! – wykrzyknął wzburzony duchowny.

– Czy to możliwe, że on zjawia się tu jako duch? – spytała zaniepokojona Margareth.

– Nie, w to nigdy nie uwierzę.

Gordon bez powodzenia starał się pochwycić spojrzenie żony. Sharon siedziała bez słowa, przysłuchując się tylko dyskusji. Gordon z troską obserwował jej apatyczne zachowanie. Wiedział dobrze, że jeszcze kilka dni wcześniej zadawałaby mnóstwo pytań i żywo uczestniczyła w rozmowie.

– Spójrzcie! – wykrzyknął podniecony Peter. – To słowo chyba musiało zostać podkreślone całkiem niedawno! Te strony są najbardziej zniszczone.

Pastor pochylił się nad księgą i usiłował odczytać.

– Sumak… Nie, zupełnie nie wiem, co by to mogło znaczyć. Kartki są zbyt zniszczone.

– Gdzieś słyszałam to słowo, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie – Margareth zmarszczyła czoło.

– To słowo z pewnością odgrywa ważną rolę. Podejrzewam, że podkreślił je ten, kto podrzucił Sharon księgę – wtrącił się wreszcie Gordon.

– Zapiszmy je! Niech pastor jeszcze nam coś powie na temat tej mapy na końcu księgi – poprosił rezolutnie Peter. – Tu, gdzie znajduje się rynek, jest coś napisane, ale co…?

Duchowny przetłumaczył:

– Obóz… Być może chodzi o Indian, rybaków i myśliwych. Natomiast kolonizatorzy zamieszkiwali prawdopodobnie tereny, na których teraz stoją nowe domy.

– A to co? – zapytał Gordon. – W lesie, tam gdzie znajduje się najdalszy, północno-zachodni fragment wyspy? Tu jest też coś napisane.

Tym razem nawet Sharon się zainteresowała.

– „Vallee de la…” Literki są takie malutkie, że trudno je odróżnić – powiedziała. – Musi to być mniej więcej w okolicy, gdzie ogarnęło mnie to dziwne zamroczenie.

– Pokażcie mi to zdanie – rzekł Warden. – To miejsce nazywa się Dolina Śmierci.

– A więc owa dolina z opowiadania Sharon już od dawna wiąże się z jakąś mroczną tajemnicą – zauważył Peter.

– Chyba musimy się tam wreszcie wybrać. I do zamku także – dorzucił Gordon.

– Protestuję! – krzyknął doktor Adams. – Chodziliście tam tyle razy i co z tego wynikło? Nie mam zamiaru leczyć kolejnych rannych.

– Tak czy owak musimy tam dotrzeć – powiedział zdecydowanie Gordon. – Jutro po południu kończę rozbudowę kopalni i mam zamiar zrobić sobie parę dni wolnych. Chcę je poświęcić na rozwikłanie tajemnicy ruin.

– A co z kradzieżami chalkopirytu? – zapytał Peter.

– O nich też pamiętam.

Warden nadal w zamyśleniu studiował mapę.

– Jest tu jeszcze jakaś dziwna, szeroka droga, która prowadzi z zamku przez ową „Dolinę Śmierci”. Nigdy jej tu nie widziałem!

– Rzeczywiście. Ona nie istnieje – powiedział sklepikarz. – Jestem tego pewien. Nie raz spacerowałem w tamtych okolicach i na żadną drogę nie natrafiłem.

– Udało ci się dotrzeć do tej strasznej doliny?

– Nie, ale podobnych dolinek jest w okolicy mnóstwo.

Zebrani na moment zamilkli, jakby temat został wyczerpany. Margareth zapytała Petera:

– I co, udało wam się wreszcie odnaleźć Lindę?

Na twarzy Petera pojawił się cień rozgoryczenia.

– Nie, i wcale mnie to nie martwi. Skóra mi cierpnie na samą myśl o niej. To bezwzględna kobieta, która ukrywała swoje prawdziwe ja pod maską nieporadności. Omamiła mnie i zawiodła przed ołtarz. I pomyśleć, że kiedyś miałem okazję wybrać Sharon!

– To byłby błąd, Peter – cicho powiedziała Sharon.

– No tak, może i masz rację. Na mnie nigdy tak nie patrzyłaś jak na Gordona.

Gordon podniósł się tak gwałtownie, że krzesło, na którym siedział, przewróciło się z łoskotem. Stanął przy oknie odwrócony plecami do zebranych.

– Co ci się stało, Gordon? – spytał zdumiony jego reakcją Peter.

– Nic, zupełnie nic – odpowiedział tamten zduszonym głosem.

– Myślę, Peter, że nie powinieneś podejmować teraz spraw prywatnych – zauważyła Margareth.

– To prawda, poza tym na nas już czas – dodał pastor. – Jeśli pozwolicie, wezmę księgę do domu, żeby się jej dokładniej przyjrzeć. Może uda mi się rozszyfrować słowo „sumak”?

Gdy wszyscy sobie poszli, Sharon pogasiła lampy i wróciła do swojego pokoju. Na dworze wiatr szumiał w koronach drzew. Nadeszła jesień, pora sztormów. Od strony morza dochodził huk fal rozbijających się o skalisty, stromy brzeg.

Sharon pomyślała o Lindzie, która teraz ukrywa się gdzieś w mroku nocy i jest sama jak palec.

Przebrała się w nocną koszulę i usiadła na brzegu łóżka. Była bardzo zmęczona, ale mimo to nie chciało jej się spać. Dręczyły ją złe, przygnębiające myśli.

Na stoliku stał bukiet ostatnich jesiennych kwiatów. Dostała je od Petera, który w ten sposób, bez słów, prosił o wybaczenie. Rzeczywiście, nie raz boleśnie zranił Sharon, ale teraz to nie miało dla niej żadnego znaczenia.

Od chwili, gdy pomyślała, że już nigdy nie spojrzy Gordonowi w oczy, minęły dwa długie dni. A dziś… Sharon westchnęła.

Najgorsze było to, że wciąż nie potrafiła odnosić się do niego obojętnie. Gdyby mogła przestać go kochać, nie cierpiałaby aż tak bardzo. Kiedy jednak pojawiał się w pobliżu, odczuwała ból w sercu. Choć Gordon nie kochał Sharon, ze wszystkich sił próbował okazać żal i skruchę. Ale to i tak nie miało żadnego sensu. Sharon miała świadomość, że już nigdy nie zdoła się przed nim otworzyć. Zupełnie jakby między nimi wyrósł wysoki mur. Gdyby go kiedyś zburzyła, mąż znów mógłby ją zranić.

Westchnęła głęboko i położyła się do łóżka.

W chwilę potem zerwała się na równe nogi. Okno zadrżało pod wpływem silnego uderzenia.

Może to wiatr, pomyślała.

Sharon podeszła do okna i ostrożnie odsunęła firankę.

Po niebie pędziły ciemne chmury, wicher giął gałęzie drzew. Na tle szyby dostrzegła dziwny, duży cień, ale gęsty mrok sprawiał, że nie mogła określić, co właściwie widzi. W pewnej chwili na szybie odbiły się dwa lśniące punkty.

Co się dzieje? Przecież w pokoju mam tylko jedną lampę!

Cień pochylił się w kierunku okna i wtedy Sharon ujrzała przerażającą twarz o żółtych, płomiennych ślepiach.

Загрузка...