ROZDZIAŁ II

– Zwykle starannie się ukrywa – ciągnęła podniecona kobieta. – Ale kiedy dzisiaj zbiegała ze schodów, dostrzegłam te rude włosy!

Lindo, na Boga, powiedz coś, wyjaśnij!

Policjant zbliżył się do Sharon.

– Nazwisko?

– Sharon O’Brien, ale to pomyłka. Rzeczywiście, byłam w tym domu, gdyż miałam coś zabrać. Kiedy przyszłam, mężczyzna już nie żył!

Policjant nie dał wiary słowom Sharon, zaśmiał się tylko pogardliwie.

– Gospodyni widziała panią także wczorajszego wieczoru.

– To nie byłam ja!

– Ależ to ona, bez wątpienia! Poznaję po tej pelerynie – zapewniała kobieta.

Sharon zwróciła się teraz w stronę Lindy, lecz ta milczała jak zaklęta, tylko jej oczy nadal wyrażały ogromne zdumienie. Sharon dostrzegła w nich także ledwo uchwytny złowróżbny błysk.

– Jest mi naprawdę przykro, ale moja przyjaciółka ma identyczną pelerynę.

Policjant i kobieta spojrzeli na Lindę.

– To… to nieprawda! – po chwili zaskoczenia Linda odzyskała koncept. – Nigdy nie miałam takiego okrycia.

– Lindo! – pełen rozpaczy krzyk Sharon wyrażał najgłębszy zawód.

Policjant spoglądał to na jedną, to na drugą pannę. Po chwili nie miał już wątpliwości, która z nich jest winna: dziewczyna o rudych, falujących włosach, o prowokujących zielonych oczach z pewnością niejedno ma na sumieniu. I śmie jeszcze oskarżać tę kruszynę o anielskiej twarzy i melancholijnym spojrzeniu? Tego już za wiele!

– Odwiedzała nie tylko naszego gospodarza, lecz także innych. Ta kobieta jest w mieście dobrze znana!

– Więc na pewno ci… chciałam powiedzieć… panowie rozpoznają właściwą dziewczynę? – łudziła się Sharon.

– Nie sądzę, by się przyznali do takiej znajomości – rzekł sceptycznie policjant. – Zresztą pani i tak nic to nie pomoże. Czy pani tu mieszka?

– Tak

W tym momencie do rozmowy wtrąciła się Linda:

– Właściwie trafiła tu z sierocińca. Jej matka była kobietą lekkich obyczajów.

– Ach, tak – powiedział policjant, jakby to przesądzało o wszystkim.

– Ja nikogo nie zabiłam! Przysięgam! – krzyknęła zrozpaczona Sharon.

– To się jeszcze okaże. A teraz proszę ze mną.

– Czy mogłabym przedtem zabrać kilka drobiazgów? – zapytała.

– Jeśli się pani pośpieszy.

Sharon pobiegła do swojego pokoju. Linda ruszyła za nią.

– Sharon, musisz mnie zrozumieć. Mama nie może się o niczym dowiedzieć, więc gdybyś mogła wziąć winę na siebie aż do czasu, gdy nadejdzie jej koniec? Sama wiesz, że to kwestia kilku dni!

Sharon zastanawiała się przez moment.

– Nie, nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za tę straszną zbrodnię. Mogę jedynie przemilczeć twoje nazwisko. Nie przyznam się do niczego, ale nie wyjawię też prawdy pod jednym wszakże warunkiem: napiszesz oświadczenie, które okażę po śmierci twojej mamy.

Linda zgodziła się i szybko przyniosła papier i pióro.

Ja, Linda Moore, przyznaję się do popełnienia morderstwa, o które oskarżono Sharon O’Brien. Nie jest też prawdą, jakoby Sharon O’Brien była kobietą lekkich obyczajów.

– Dobrze, a teraz sprowadź do mamy doktora.

Linda rzuciła się Sharon na szyję.

– Dziękuję! Obiecuję ci, że za parę dni będziesz wolna. Następnie wybiegła z pokoju, pozostawiając w nim swą przybraną siostrę z kawałkiem papieru w dłoni. Sharon nie mogła zabrać oświadczenia ze sobą, gdyż policja na pewno będzie ją przeszukiwać. Zastanawiała się, co ma z nim zrobić, w końcu ukryła list w jednej ze szczelin w ścianie.

Pogłoski o morderstwie bardzo szybko rozniosły się po okolicy. Gdy wóz policyjny zajechał przed posterunek, na ulicy kłębił się już rozwścieczony, żądny zemsty tłum.

– To ona, to ta zbrodniarka! – padały okrzyki.

Sharon szybko znalazła się w budynku, po czym poprowadzono ją do niewielkiej celi. Po kilku godzinach celę otwarto i do środka wszedł starszy mężczyzna. Przedstawił się jej jako adwokat z urzędu i polecił opowiedzieć własną wersję wydarzeń.

– Pan powinien chyba usłyszeć prawdę?

– Ma się rozumieć.

– A może mi pan obiecać, że zachowa ją dla siebie?

– Nie, proszę pani. Tego oczywiście nie mogę zrobić. Moim zadaniem jest obrona pani przed sądem. To, co przemawia na pani korzyść, przedstawię sędziom, przemilczę zaś obciążające panią fakty. Słucham więc.

Sharon przyglądała się swojemu adwokatowi. Niespodziewanie wydał się jej człowiekiem godnym zaufania, opowiedziała mu więc całą historię z najdrobniejszymi szczegółami. Gdy skończyła, mężczyzna rzekł:

– Doprawdy nie rozumiem, jak pani może brać na siebie winę za kogoś innego.

– A więc wierzy mi pan?

– Moim obowiązkiem jest wierzyć pani. Sądzę, że zebranie dowodów przeciwko owej Lindzie nie powinno sprawić nam trudności. Ktoś z sąsiadów musiał ją przecież zauważyć w tej nieszczęsnej czerwonej pelerynie.

– Nie sądzę, gdyż zawsze wychodziła późnym wieczorem, a wracała wcześnie rano. O pelerynie wie oczywiście pani Moore, ale jej nie wolno niepokoić! To by ją zabiło.

Adwokat kręcił zdumiony głową.

– Spróbuję obejrzeć mieszkanie, które wynajmowała Linda. Może znajdę jakieś resztki sukna w piecu. Porozmawiam też z jej podopiecznym. Niech się pani nie martwi, postaram się panią szybko stąd wyciągnąć.

Sharon odetchnęła z ulgą. Następnego dnia wezwano ją na przesłuchanie, w trakcie którego ani razu nie wymieniła imienia Lindy. Twierdziła, że jest niewinna, choć nie mogła na razie nic więcej powiedzieć.

Mijały dni. Od czasu do czasu odwiedzał ją adwokat, ale nie miał dla Sharon dobrych wieści: po pelerynie nie pozostało śladu, a przyjaciel Lindy nigdy jej w tym okryciu nie widział, jako że pokój dziewczyny mieścił się w tej samej kamienicy.

– Byłem także w pani pokoju, jednak nie znalazłem szczeliny, w której schowała pani oświadczenie. Ściany są tam pełne najróżniejszych dziur. Poza tym pani Moore ma się coraz gorzej.

Któregoś dnia policja, w związku z anonimowym zgłoszeniem, przeszukała ponownie pokój Sharon i znalazła ukryte w materacu pieniądze oraz kosztowności.

– Och, Linda! Jak ona mogła! – zapłakała dziewczyna. – A co z listem, czy niczego nie znaleziono?

– Nie – odparł adwokat.

– Musi pan tam znowu pojechać, Linda jest nieobliczalna. A jak ma się pani Moore?

– Pani Moore zmarła wczoraj po południu.

– Mój Boże! O niczym się nie dowiedziała?

– Nie. Gdy umierała, córka czuwała przy jej łóżku.

– Jak to dobrze! Teraz nie muszę już dłużej milczeć. Czy ona się nie zgłosiła?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Jakże teraz wyjaśnię panu, gdzie leży list?

– Sądzę, że udałoby mi się wyciągnąć stąd panią na kilka godzin. Wtedy pani sama wskaże mi skrytkę.

– Och, dziękuję panu, ale tak mi szkoda tej dziewczyny.

– Zupełnie niepotrzebnie – odparł szorstko adwokat. – Rozmawiałem z nią kilka razy. Ze swoim niewinnym wyrazem twarzy wyprowadzi w pole każdego.

– Czy pan jej wierzy?

Adwokat długo przyglądał się Sharon.

– Nie wiem dlaczego, ale wierzę, że to raczej pani mówi prawdę, tylko że jestem w tym, niestety, odosobniony.

W kilka godzin później opuścili więzienie. Dom pani Moore trwał pogrążony w głębokiej ciszy.

Trumnę z ciałem gospodyni przewieziono do kaplicy, a cały jej dobytek sprzedano. W domu spodziewali się zastać jedynie Lindę.

Ale Lindy już nie było. Sharon znalazła za to krótki list:

Droga Sharon,

wyjeżdżam, gdyż nie chcę pozostawać dłużej w domu, w którym zabrakło mamy. Nie mogę tu być również ze względu na Ciebie i to, co uczyniłaś. Wybaczam Ci wszystko, nawet fakt, że usiłowałaś obwinie mnie, twierdząc, że posiadałam taką samą pelerynę, jak Ty. Poinformowałam policję o przyczynach swojego wyjazdu.

Twoja przyjaciółka Linda

Sharon usiadła kompletnie zdruzgotana.

– Na szczęście mamy jej oświadczenie. Niech mi pani zaraz wskaże ten schowek.

Sharon z łatwością mogła przewidzieć dalszy bieg zdarzeń. To Linda ukryła pieniądze pod jej materacem. Musiała także przeszukać pokój co do milimetra i z pewnością to uczyniła.

Po oświadczeniu, rzecz jasna, nie było śladu.

W pokoju zapanowało długie milczenie. Sharon z twarzą ukrytą w dłoniach płakała cicho. Straciła resztki nadziei na wyjaśnienie sprawy.

– Teraz już wszystko przepadło?

– Obawiam się, że tak – rzekł adwokat. – Będę się starał robić, co w mojej mocy, ale kto w tej sytuacji uwierzy w pani niewinność?

– Jedynym ratunkiem była dla mnie pani Moore – szepnęła Sharon. – Sama zaciągnęłam sobie stryczek na szyję.

– No właśnie. Powinna mi była pani pozwolić z nią porozmawiać.

– Nie. Bez względu na to, co się stanie, cieszę się, że ominęła ją ta straszliwa prawda.

Adwokat nie wierzył własnym uszom.

– Sharon, w tej sytuacji nie mogę pani bronić. Właściwie już jest pani skazana za zbrodnię. Niech pani posłucha! – Adwokat schwycił ją za ramię i rzekł stanowczo: – Ma pani jeszcze jedną szansę. Proszę stąd uciekać! Słyszałem, że w nocy odpływa z portu statek. Powiem, że umknęła mi pani w kierunku skał i rzuciła się w przepaść.

– Ale… ja nie mam przy sobie żadnych pieniędzy?

– Podróż jest darmowa. Statek płynie na jedną z wysp u wybrzeży Kanady.

– Dlaczego darmowa?

Prawnik odpowiedział wymijająco:

– Och, chodzi, zdaje się, o kolonizowanie nie zamieszkanych terenów i odbywa się to za zgodą władz.

– A co to za wyspa?

– Ja… ja… nie pamiętam jej nazwy. A zresztą to nie ma znaczenia. Nie mogę patrzeć, jak się pani pogrąża, biorąc na siebie winę za kogoś innego. Niech pani ucieka, ja wszystko załatwię. Niech pani już idzie prosto na statek!

– Dziękuję. – Sharon patrzyła z wdzięcznością na swego adwokata. – Nigdy nie zapomnę, co pan dla mnie zrobił.

Adwokat towarzyszył Sharon aż do portu, przy którym cumował duży żaglowiec. Przez chwilę Sharon wahała się, dostrzegając coś niepokojącego w spojrzeniach stojących na nabrzeżu mężczyzn. Wokół panowała przytłaczająca cisza.

Wreszcie wzięła głęboki oddech i weszła na pokład.

Загрузка...