ROZDZIAŁ XIII

Uwagę Sharon przykuły dwa jaskrawe, ogniste punkty, które rozświetlały panujący wokół mrok. Po chwili postać posunęła się kilka kroków w dół i wtedy dziewczyna wyraźnie dostrzegła sylwetkę wysokiego mężczyzny, odzianego w długi, powiewny płaszcz. Więcej szczegółów nie zdołała zaobserwować, gdyż Linda straciła panowanie nad sobą i z przeraźliwym krzykiem rzuciła się do ucieczki. Natychmiast pobiegł za nią Peter. Gordon, widząc, że droga w kierunku ruin została odcięta, nakazał wszystkim zawracać.

– Ruszajcie się! – krzyknął. – Nic tu po nas. Jest za ciemno. Musimy tu wrócić za dnia.

Wziął Sharon za rękę i zbiegli szybko w dół.

– A co z tymi, którzy idą przed nami? – pytała niepewnym głosem Sharon.

– Jeszcze nie wiem. To zależy, czy się na nich natkniemy. Najpierw trzeba uspokoić Lindę. Że też ciągle mam ją na karku!

Odnalezienie Petera i Lindy nie sprawiło im żadnych trudności, gdyż krzyki dziewczyny słychać było na kilometr. Oboje przycupnęli w niewielkiej dolince.

Wspólnymi siłami udało się im uspokoić Lindę i teraz mogli ruszyć w drogę powrotną.

– Ciekaw jestem, czy ktoś z nas został porażony wzrokiem czarownika? – zapytał Andy.

– No, a jak się czujecie? Macie jakieś dolegliwości? – spytał Gordon.

– Ja na razie chyba nic nie zauważyłam. Co prawda mam wrażenie, że swędzi mnie całe ciało, ale to chyba tylko nerwy – rzekła po chwili zastanowienia Sharon.

Gordon spojrzał pytająco na pozostałych, ale nikt nie narzekał na swędzenie, więc ruszyli w dalszą drogę.

– Musimy zachować ostrożność. Pamiętajcie, że mamy przed sobą tamtych trzech.

Linda cały czas pochlipywała, choć już znacznie ciszej.

Sharon odruchowo wzięła Gordona za rękę, lecz on szybko cofnął swoją dłoń. Zorientowała się, że popełniła gafę i wyszeptała:

– Wybacz mi!

Gordon spojrzał na żonę ze zdziwieniem. Czyżby się bała? Na wszelki wypadek postanowił się trzymać blisko niej.

Ku zdziwieniu Sharon nie natknęli się na nikogo po drodze. Dotarli bezpiecznie do wschodniej części wyspy i ujrzeli migoczące światełka baraków.

– Jednak trochę się bałaś, co? – zwrócił się do Sharon Gordon, gdy dochodzili do domu.

– Czy się bałam? Nawet gdyby tylko zahukała sowa, w jednej chwili padłabym martwa. Cały czas zachodzę w głowę, gdzie podziały się te potwory?

– Może po prostu zniknęły, jak przystało na prawdziwe duchy?

– O, nie. Nie wiem, czy to twoja zasługa, Gordonie, ale staram się na wszystkie te zjawiska patrzeć bez emocji. Coś mi mówi, że przynajmniej ci trzej, których dzisiaj spotkaliśmy, to mężczyźni z krwi i kości.

– Świetnie. To mi się podoba – pochwalił żonę Gordon.


Tego dnia Sharon późnym wieczorem zabrała się do przeprowadzki. Gordon zajął się przenoszeniem mebli, choć nie wyglądał na zachwyconego. Nie protestował jednak, nawet gdy chodziło o doniczki z kwiatami.

Sharon zajęła pokój, który wcześniej służył Gordonowi do pracy. Z lękiem wodziła wzrokiem po zabałaganionym pomieszczeniu z oknami bez firan, z mnóstwem rysunków technicznych i dokumentów w każdym kącie. Na domiar złego cały pokój przesiąknięty był zapachem tytoniu.

I tu mam się czuć jak u siebie w domu? pomyślała ze smutkiem.

Po raz ostatni weszła do dawnego pokoju, by przynieść pudło z drobiazgami. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym każdy krok odbijał się teraz echem od pustych ścian. Spędziła w tym pokoju trzy miesiące i wiązała z nim wyłącznie miłe wspomnienia. Udało jej się stworzyć tu domową, ciepłą atmosferę, a teraz musi stąd odejść.

Miała jednak świadomość, że i Gordon zdecydował się na ustępstwa: zrezygnował z prywatności w swoim własnym domu, dzieląc go z Sharon, z kobietą, której przecież nie kochał. Z pewnością nie było to dla niego łatwe.

Jaki jest, taki jest, w każdym razie zasługuje na wdzięczność i powinna mu ją okazać. Może uda się jej nadać temu miejscu bardziej rodzinny charakter, ale tak, by Gordon nie uznał tego za przesadę. Może znajdzie sposób, by ulżyć mu w codziennych obowiązkach.

Z tym postanowieniem Sharon zabrała się do porządków w nowym miejscu, które jak na razie tchnęło smutkiem i melancholią. Najpierw otworzyła na oścież wszystkie okna, by pozbyć się zaduchu i zapachu tytoniu.

Pracowała pół nocy. W końcu wyczerpana ułożyła się do snu, ale nie mogła zasnąć. Wiedziała, że w pokoju obok spał jej mąż, a kilka metrów dalej, w następnym pomieszczeniu, Peter. Nagle Sharon poczuła się tak bezradna, opuszczona i pełna obaw co do własnej przyszłości, że serce omal jej nie pękło. Ludzie nigdy nie zapomną o strasznym oskarżeniu, które na niej ciąży, nigdy też nie zdobędzie Petera, choć to już nie wydawało się jej takie straszne. Na zawsze będzie zmuszona pozostać na wyspie, a jeśli nawet znalazłaby kogoś, dla kogo jej serce mocniej zabije, czy będzie umiała opuścić Gordona? Czy to rzeczywiście takie proste, jak mu się wydaje? I co powiedzą na to inni? Sharon zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie całe życie spędzi u boku nie kochanego męża. Jak ma żyć z człowiekiem, dla którego miłość i ciepło domowego ogniska w ogóle się nie liczą?

Dlaczego Peter nie okazał się tym silnym, wspaniałym mężczyzną, o jakim marzyła? Dlaczego zdradził ją dla Lindy Moore? Dlaczego Linda pojawiła się na wyspie?

Jedno Sharon wiedziała na pewno: mimo że oboje z Gordonem zawarli swoisty układ, ona nie powinna obnosić się ze swym złamanym sercem. Czuła, że niespełnione marzenie o Peterze musi jak najszybciej wymazać z pamięci. Dla własnego dobra i dla dobra swego małżeństwa.


William Adams, dowiedziawszy się o zamążpójściu Sharon, wpadł w prawdziwą rozpacz.

– Sharon, jak mogłaś zrobić mi coś podobnego? Dlaczego nie przyszłaś do mnie?

– Moje nazwisko długo widniało na liście – odparła Sharon. – Nigdy nie poprosił pan o moją rękę, a ja nie mam w zwyczaju oświadczać się mężczyznom.

William ukrył twarz w dłoniach.

– Nie śledziłem tej przeklętej listy. Nawet bym nie przypuszczał, że minęły już całe trzy miesiące od twojego przyjazdu! Przecież ty go wcale nie kochasz?

– Uważam, że tak jest lepiej – mówiła Sharon spokojnym, prawie zimnym głosem. – On mnie też nie kocha, mamy więc równe szanse. Byłoby znacznie gorzej, gdyby jedna z osób cierpiała z powodu nieodwzajemnionej miłości.

William był niepocieszony i Sharon w końcu zrobiło się go żal. Mimo to nie miała wątpliwości, że podjęła właściwą decyzję. Gdyby po raz drugi przyszło jej wybierać między nimi dwoma, i tak wolałaby Gordona. William zawsze ją odstręczał nadmiernym okazywaniem troskliwości i uczuć, których Sharon nie potrafiła przyjąć.

Nareszcie William zmienił temat i wrócił do wieczornej wyprawy na zamek. Andy, Percy i Sharon nabawili się kolejnych pęcherzy na skórze. Pozostałej trójce dziwnym trafem nic się nie stało.

– Jak to możliwe, skoro wszyscy widzieliśmy czarownika? – dziwiła się Linda.

– Daj spokój i nie mów więcej o tym, bo jeszcze się to dla nas źle skończy! – wtrącił Peter.

– Może nie zdążył rzucić swojego uroku na całą szóstkę? A poza tym prysnęliśmy stamtąd prawie jednocześnie.

Gordon stał pogrążony w głębokiej zadumie. Percy miał rany na twarzy i ramionach, u Andy’ego i Sharon ucierpiały dłonie.

– O czym tak myślisz, Gordonie? – zapytała z zaciekawieniem Sharon.

– Nie jestem pewien, ale chyba zauważyłem pewną prawidłowość.

– Co masz na myśli?

– Dlaczego akurat wy macie te rany? Może… Nie, muszę się jeszcze nad tym zastanowić.

Niczego więcej nie udało im się wyciągnąć z Gordona.

Sharon obawiała się, że pojawią się u niej nowe rany, tymczasem po upływie kilku kolejnych dni pęcherze zaczynały przysychać. Gorzej było z Percym i Andym, ich okaleczenia nie chciały się goić. Sharon zaczęła posądzać czarownika o słabość do dam; im wyraźnie oszczędzał bólu.

Na wieść o małżeństwie Gordona z Sharon Linda przeżyła szok. Stało się to tak nagle, a przy tym nawet ona nie przewidziała takiego obrotu sprawy. Od dawna rozmyślała, jak by tu pozyskać względy zarządcy. Była przekonana, że prędzej czy później dopnie swego, trzeba tylko nieco cierpliwości! Gdyby tak ona została panią dyrektorową, los Sharon byłby przesądzony…

Linda liczyła na to, że Sharon będzie zmuszona opuścić wyspę, by w Anglii zapłacić głową za zbrodnię. Teraz już nie może być o tym mowy.

Zgrzytała więc z wściekłości zębami.

Był czas, kiedy Lindę lubiano, była miłą i dobrą dziewczynką. Ale któregoś dnia na jej drodze pojawiły się pokusy i Linda nie potrafiła się im przeciwstawić. Stała się kobietą złą i zawistną, choć wyjątkowa uroda pomagała jej to ukryć.

Linda nie ustawała w poszukiwaniu sposobów pozbycia się Sharon. Gdyby tak wszyscy bez wyjątku uwierzyli w jej zbrodnię, Linda spałaby spokojnie. Ale to było niemożliwe. Ciągłe powracanie do tej sprawy mogłoby okazać się niebezpieczne dla samej Lindy.

Musi się znaleźć inne wyjście…

Może by tak udowodnić, że Sharon popełnia błędy w prowadzeniu ksiąg, tak by Gordon stracił do niej zaufanie? Ale czy tego rodzaju zwycięstwo zadowoliłoby żądną srogiej zemsty Lindę?

A może… Tak, to całkiem proste i jakże skuteczne rozwiązanie! Że też nie wpadła na to wcześniej!

Tego dnia Linda promieniała. Znowu snuła kolejny przebiegły plan…

Przede wszystkim postanowiła poślubić Petera. Wbrew przewidywaniom, wcale nie miało się to okazać łatwe; Peter nie śpieszył się do żeniaczki, wolał prowadzić nieskrępowany kawalerski żywot. Ale ponieważ Linda nawykła do osiągania celów, jakie sobie zakładała, wymogła w końcu na Peterze obietnicę małżeństwa. Potem zabrała się do realizacji kolejnego pomysłu, który miał zdecydować o jej zwycięstwie.


Życie Sharon u boku Gordona nie układało się tak, jak to sobie wyobrażała, mimo iż nie liczyła na idyllę. Oprócz codziennej pracy biurowej spadło na nią wiele dodatkowych domowych obowiązków. Gordon nie zmienił się ani na jotę: nie raz wyrażał swoje niezadowolenie, gdy Sharon nie spełniała wszystkich jego oczekiwań. Tym bardziej Sharon nie spodziewała się tego, co miało nastąpić…

Nie była pewna, kiedy się to zaczęło. Być może jednego z tych wieczorów, gdy Gordon, po całym dniu pracy, padał po obiedzie na kanapę i zasypiał, opierając głowę na jej ramieniu. Zdarzało się, że mamrotał przez sen ledwo słyszalnym głosem: „Jak to dobrze, słonko, że czekasz na mnie w domu…” Sharon nie wierzyła własnym uszom. Szybko jednak uznała, że Gordon nie zdaje sobie sprawy z tego, co mówi.

Mimo to te słowa, niespodziewanie dla Sharon, niby ziarenko zakiełkowały w jej sercu, a myśli coraz częściej błądziły wokół męża. Zastanawiała się, czy ciężko pracuje w kopalni, kiedy wróci, może należałoby już wstawić obiad, by był gotowy na czas. A gdyby tak kupić kawałek mięsa albo świeżej ryby i zaskoczyć Gordona wyborną kolacją?

A może zaczęło się to dużo wcześniej i dojrzewało powolutku, by rozkwitnąć z całą siłą w dniu, kiedy Linda znowu zaatakowała…


Gordon obserwował swoją żonę krzątającą się przy śniadaniu. Zręcznymi ruchami Sharon szybko nakryła do stołu.

Jest bardzo zaradna, wszystkie obowiązki wykonuje nienagannie i bez szemrania, myślał Gordon. To właśnie cenił najbardziej w ludziach.

Analizował zmiany, jakie w jego życiu wniosło pojawienie się Sharon. Nie musiał już chodzić do stołówki, której nie znosił. Każdego dnia czekał na niego ładnie zastawiony stół. Jego ubranie było zawsze czyste i zreperowane, w całym domu wprost pachniało czystością. Sharon nie odzywała się za wiele i za to najbardziej był jej wdzięczny. Rano, po wyjściu męża, Sharon szła do biura; wracała tuż przed jego przyjściem, by przygotować obiad. Bywało, że wieczorami siadywali razem, gawędząc o pracy Gordona, ale gdy pojawiał się Peter, Sharon cicho wycofywała się do swojego pokoju. Umiała trzymać się w tle, pojawiała się tylko wtedy, gdy Gordon naprawdę jej potrzebował

Rzeczywiście, nie mógł jej nic zarzucić: Sharon zawsze bezwzględnie przestrzegała reguł ich wspólnej umowy. Czasami Gordonowi wydawało się, że żona jest zmęczona, zwłaszcza wtedy, gdy nie nadążała z jakąś pracą w biurze lub gdy karcił ją ostrymi słowami…

Tego dnia Sharon była podenerwowana i Gordon dobrze wiedział, jaka jest tego przyczyna. Następnego dnia Peter i Linda mieli wziąć ślub, po czym Linda zamierzała wprowadzić się do swego męża. Gordon przyglądał się bacznie Sharon i nawet on się domyślał, że musi jej być ciężko na sercu.

– Kochanie… – zaczął niepewnie.

Zaskoczona, stanęła z tacą w dłoni i spojrzała na męża.

– Tak?

– Pamiętasz tę górkę, na której chciałaś zbudować dom? Byłem tam dzisiaj i bardzo mi się to miejsce podoba. Czy nadal chciałabyś tam mieszkać?

Sharon ożywiła się nagle, ale po chwili uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Jest mi naprawdę wszystko jedno.

Gdy ruszyła w kierunku kuchni, Gordon przytrzymał ją za rękę:

– Wiem, że to nieprawda. Nie jest ci wcale wszystko jedno. Przecież obie nie możecie mieszkać pod jednym dachem, a ja też nie mam ochoty wiecznie zmuszać się do rozmów. Pogadam z cieślami. Jeśli się pośpieszą, moglibyśmy wyprowadzić się stąd jeszcze przed zimą.

Na myśl o nowym własnym domu Sharon się rozmarzyła. O Peterze przestała już myśleć, ani trochę jej nie obchodził.

– Moglibyśmy dziś wieczór przyjrzeć się istniejącym planom, a może sami byśmy coś naszkicowali? – zaproponował Gordon.

– Gordon, mówisz tak, jakbyśmy byli razem…

– Razem z pewnością będziemy mieszkać – powiedział spokojnie.

– Tak, to prawda – odparła Sharon i powróciła do nakrywania stołu.

Gordon wyszedł do pracy, a Sharon pozostała z własnymi myślami. Przerażała ją perspektywa życia pod jednym dachem z Lindą. Wspólna kuchnia, posiłki… To wprost nie do zniesienia! Linda zachowywała się w ostatnim czasie wyjątkowo spokojnie i już to niepokoiło Sharon. Przeczuwała, że prędzej czy później coś złego się wydarzy. Nie miała jednak pojęcia, skąd nadejdzie atak i jak się przed nim obronić.

Загрузка...