Rozdział 15

Ivan Petrovsky spojrzał na adres, który podała mu Katia. – Tu, Vlad. Zatrzymaj się. Vladimir wypatrzył miejsce do parkowania kilkanaście metrów od bezpiecznego domu w New Rochelle. Po obu stronach słabo oświetlonej uliczki wyrosły wąskie piętrowe domy z małymi gankami i jeszcze mniejszymi ogródkami. W większości budynków paliły się światła, ale dom, do którego zmierzali, spowijały ciemności.

Nie ma innej wampirzycy, którą Ivan darzyłby takim szacunkiem jak Katię; po raz kolejny dowiodła, że jest warta swojej wagi w złocie. Od dawna należała do jego klanu i była równie bezwzględna jak jej pan. Odnalazła i uwiodła agenta federalnego, który opiekował się Shanną Whelan. Mając go w swojej władzy, zastawiła pułapkę.

Ivan kazał Vladowi zostać w aucie, a sam szybko podszedł do budynku. Przy tylnych drzwiach czekał, aż Alek i Galina, kobieta z jego haremu, do niego dołączą. Weszli do środka. Doskonale widzieli w ciemnościach, nie musieli zapalać światła. Minęli kuchnię, pokonali wąski korytarzyk i znaleźli się w saloniku. Katia i jej agent siedzieli na kanapie, czy raczej Katia siedziała okrakiem na mężczyźnie. Miała spódnicę zakasaną do pasa.

– Dobrze się bawisz? – zapytał Ivan. Wzruszyła ramionami.

– Nudziło mi się, a to przynajmniej coś do roboty.

– Ja też mogę? – Galina przycupnęła koło agenta. Miał nieprzytomny wzrok. Z ranek na szyi ciekła krew.

Ivan machnął mu ręką przed oczami. Żadnej reakcji. Miał ochotę przykleić mu karteczkę na czole: „Do wynajęcia”.

– A gdzie Whelan?

Katia zeszła z agenta. Czarna spódnica opadła aż do kostek.

– Podoba ci się? – Stanęła tak, że odsłoniła nogę w rozcięciu, które kończyło się dopiero węzłem na biodrze. Nie miała na sobie bielizny. Biała bluzka bez rękawów odsłaniała piersi.

– Bardzo. Ale gdzie jest Whelan? – Zerknął na zegarek. Dwudziesta czterdzieści. Za dziesięć minut muszą jechać. Zabicie Shanny potrwa chwilę, ale liczył, że jeszcze zdąży się z nią zabawić.

Katia spojrzała ze współczuciem na jego przybocznego.

– Biedny Alek, co noc widzi swojego pana z kobietami, ale sam nie śmie ich tknąć. – Wsunęła dłoń pod spódnicę i odsłoniła nagi pośladek.

Alek zacisnął pięści i uciekł wzrokiem.

– Dość tego, Katia. – Czyżby chciała skłócić go z Alkiem? W dzisiejszych czasach trudno o dobrego pomocnika, silnego wampira, który słucha rozkazów, ale nie dobiera się do haremu. W ciągu minionych stuleci Ivan zabił wielu, bo nie potrafili trzymać się z daleka od kobiet. Nie stać go na utratę kolejnego. Wskazał nieprzytomnego agenta.

– Domyślam się, że Whelan jest w podobnym stanie. Gdzie ją trzymasz? Na górze?

Katia cofnęła się o krok. W jej oczach pojawiła się czujność.

– Jeszcze nie przyjechała.

– Co? – Ivan szedł w jej stronę. Zacisnęła powieki. Oczekiwała ciosu.

Ivan zacisnął pięści. Napięcie znów koncentrowało się w karku, stawało się nie do wytrzymania. Strzelił kręgami. Katia pobladła. Może obawiała się, że to samo spotka jej śliczny kark.

Schyliła głowę.

– Przykro mi, że cię zawiodłam, panie. – Wróciła do starych form grzecznościowych.

– Mówiłaś, że Whelan będzie o wpół do dziewiątej. Co się z nią stało?

– Nie wiem. Bob kazał jej tu przyjechać. Tak się umówili. Zazgrzytał zębami.

– Ale jej nie ma.

– Nie, panie.

– Usiłowała się z nim skontaktować?

– Nie.

– Chciałem się nią pożywić przed tym pieprzonym balem. – Nerwowo przechadzał się po pokoju. Miał doskonały plan. Nie dość, że zarobi ćwierć miliona dolarów, to jeszcze z rozkoszą będzie patrzeć na cierpienie Romana Draganestiego. Najpierw wypije całą krew z Shanny Whelan, potem, na balu, rzuci ciało Romanowi pod nogi. Draganesti i jego mięczaki wpadną w panikę, a tymczasem Vladimir wymknie się chyłkiem i doprowadzi wieczór do imponującego zakończenia. Idealny plan. Wszystko miało się udać. Gdzie do cholery jest ta dziewczyna? Nie znosił opóźnień w posiłkach.

– Głupia suka! – Przekrzywił głowę z głośnym trzaskiem.

Katia zadrżała.

– Może jeszcze przyjedzie. Może się spóźni.

– Nie mogę na nią czekać bez końca. Musimy iść na ten cholerny bal. To jedyny sposób, by dostać się na teren Romatechu, nie budząc podejrzeń Szkotów. – Z całej siły walnął pięścią w ścianę. – Muszę tam iść o pustym żołądku, a przecież na takiej imprezie nie będzie nic do jedzenia.

– Ja też jestem głodna. – Galina wydęła usta. Seksowna rudowłosa, dawniej prostytutka na Ukrainie, wiedziała, jak sprawić mężczyźnie przyjemność.

– W Bobie jest jeszcze sporo krwi – zapewniła Katia. – Uszczknęłam tylko trochę.

– Pycha. – Galina usiadła na nim okrakiem. Zwilżyła usta językiem.

Ivan sprawdził godzinę.

– Mamy jeszcze pięć minut. – Patrzył, jak Galina wbija kły w szyję agenta. – Zostaw coś dla mnie. – Facet i tak już im się na nic nie przyda.


Gregori zerknął na zegarek.

– Dochodzi dziewiąta. Chodźmy do sali balowej. Roman wstał zza biurka. Nie miał ochoty na bal. Jak może się bawić, skoro Shannie grozi niebezpieczeństwo? Na samą myśl o bubbly blood zrobiło mu się niedobrze. I do tego ostatnie rewelacje – ojciec Shanny stoi na czele grupy, która chce go zabić.

Na rany boskie. Czyżby historia miała się powtórzyć? Aż za bardzo przypominało to klęskę z Londynu, z 1862 roku. Poznał wtedy śliczną młodą damę imieniem Eliza. Kiedy jej ojciec odkrył sekret Romana, zażądał, żeby wyjechał z kraju. Zgodził się, ale liczył, że Eliza zrozumie jego dylemat i ucieknie z nim do Ameryki. Zwierzył się jej. Następnego wieczoru obudził się w otwartej trumnie, z drewnianym kołkiem w piersi.

Przypisywał ten czyn jej ojcu, ale okazało się, że to Eliza wbiła mu kołek w pierś. Ojciec nie dopuścił, by umieściła go w sercu, bo obawiał się zemsty innych wampirów. Roman, zniesmaczony tą sprawą, zatarł ich wspomnienia. Szkoda, że nie mógł pozbyć się swoich. W Ameryce zaczął nowe życie, ale ta smutna sprawa nie dawała mu spokoju. Przysiągł sobie, że nigdy więcej nie zainteresuje się śmiertelną kobietą. Jednak teraz w jego życiu pojawiła się Shanna i dała mu promyk nadziei.

Co zrobi, kiedy pozna prawdę? Też będzie chciała zabić go podczas snu? Czy poczeka, aż ojciec wykona swój plan?

Jakim cudem CIA dowiedziała się o wampirach? Mogło się zdarzyć, że wampir idiota popisywał się sztuczkami przed śmiertelnikami, a później nie zmodyfikował ich pamięci.

Nieważne, jak do tego doszło; sytuacja jest poważna. Jean-Luc, Angus i Roman będą zastanawiać się podczas konferencji, jak rozwiązać ten problem.

Wszyscy szli do sali balowej.

– Ian, co wiesz o projekcie „Trumna”? Ile agentów liczy zespół?

– Pięciu, z ojcem Shanny.

– Tylko pięciu? – Zdziwił się Szkot. – Nie jest źle. Znasz ich nazwiska? Może uda nam się ich dopaść.

Romanowi to się nie podobało. Zabić ojca Shanny? Kiepski początek romansu.

– Bez sensu. – Jean-Luc rytmicznie stukał laseczką w podłogę. – Jeśli nie śpimy, śmiertelny nic nam nie zrobi. Od razu przejmujemy kontrolę nad jego umysłem.

Roman zatrzymał się w pół kroku. Czyżby o to chodziło? Shanna wykazała zadziwiającą odporność na próby kontroli myśli. Co więcej, kiedy już zdołał się z nią połączyć, z niesamowitą zręcznością czytała jego myśli. Niewykluczone, że ma zdolności paranormalne. Odziedziczone. O Boże. Zespół zabójców wampirów, który dostał błogosławieństwo rządu i któremu niestraszna hipnoza – bardzo niepokojąca perspektywa.

– Pewnie chcą nas wykańczać za dnia – mruknął Angus. – Wyszkolę więcej dziennych strażników.

– Pan Draganesti pracuje nad preparatem, który umożliwiłby nam funkcjonowanie w ciągu dnia – wtrącił Laszlo. Zerknął niespokojnie na Romana. – Może niepotrzebnie o tym mówię.

– To prawda? – Angus złapał go za ramię. – Możesz to zrobić, bracie?

– Tak mi się wydaje. Jeszcze tego nie testowałem.

– Zgłaszam się na ochotnika – zaproponował Gregori z uśmiechem.

Roman pokręcił głową – O nie, nie mogę dopuścić, żeby coś ci się stało. Jesteś mi potrzebny, prowadzisz firmę, a ja w tym czasie mogę sobie siedzieć w laboratorium.

Jean-Luc pchnął podwójne drzwi prowadzące do sali balowej i natychmiast wycofał się do holu.

Merde. Jest tam ta straszna kobieta z DVN. Chyba nas widziała.

– Dziennikarka? – zapytał Roman.

– Nie do końca. – Jean-Luc się wzdrygnął. – To Corky Courrant. Prowadzi program o gwiazdach Na żywo z nieumarłymi.

MacKay nie krył irytacji.

– A co tu robi?

– Panowie, jesteście sławni. – Gregori przyglądał się im z niedowierzaniem. – Chyba o tym wiecie?

– Owszem. – Laszlo pochylił głowę. – Wszyscy jesteście sławni.

Roman zmarszczył brwi. Rzeczywiście, jego wynalazki zmieniły oblicze wampirycznego świata, on jednak do dziś spędzał każdą noc w laboratorium. Szczerze mówiąc, teraz też wolałby tam być.

– Nie nabierz się na jej uśmiech – ostrzegł Angus. – Wiem od informatorów, że za czasów Henryka VIII kierowała w Tower salą tortur. Wtedy nazywała się Catherine Courrant. Podobno osobiście wymusiła na bracie Anny Boleyn wyznanie kazirodztwa.

Jean-Luc zbył te rewelacje nonszalanckim wzruszeniem ramion.

– A teraz pracuje w telewizji. Oczywiście.

– Mówimy na nią Mokry Balon. – Spojrzeli na Iana pytająco. – No, to taki żart. Ze względu na jej biust.

– Podoba mi się. – Gregori wyciągnął ręce przed siebie, jakby niósł dwa wielkie melony. – Ma wielkie cycki. Pewnie sztuczne.

Aye - zgodził się Ian. – Są ogromne.

– No dobrze. – Roman zazgrzytał zębami. – Dziękuję za te informacje. Ale one nic nie zmieniają. Bez względu na jej wątpliwe zaplecze i sztuczną… fasadę, nie możemy do końca balu czaić się w holu.

Aye. - Angus dumnie uniósł głowę. – Musimy zmierzyć się ze smokiem.

Ian głęboko zaczerpnął tchu.

– Musimy być smokiem. Drzwi otworzyły się gwałtownie.

Mężczyźni tchórzliwie cofnęli się o krok. Żaden nie zionął ogniem.

– Tu jesteście! – wykrzyknęła Smoczyca z triumfalnym błyskiem w oczach. – Teraz już mi nie uciekniecie!

Corky skinęła na ekipę, żeby zajęła odpowiednie miejsca. Dwaj mężczyźni przytrzymywali drzwi. Potężny kamerzysta nastawiał obiektyw, makijażystka pudrowała Corky. Wszyscy mieli na sobie czarne dżinsy i koszulki z białym napisem „DVN”. Goście, eleganccy w bieli i czerni, stali tuż za ekipą i tym samym tarasowali drogę ucieczki.

Jesteśmy w pułapce. Roman zdawał sobie sprawę, że jedynym bezpiecznym miejscem byłby teraz jego gabinet, a nachalna reporterka bez wątpienia i tam nie dałaby im spokoju.

– Nawet nie ważcie się uciekać. – Wbiła w nich spojrzenie ciemnych oczu. – Będziecie gadać.

To było pewnie jej ulubione powiedzonko w izbie tortur. Angus i Roman wymienili spojrzenia.

– Dosyć tego! – Przegoniła makijażystkę. Dotknęła miniaturowej słuchawki w uchu i słuchała przez chwilę. – Za trzydzieści sekund wchodzimy na antenę. Wszyscy na miejsca. – Stanęła przed kamerzystą. Czarna sukienka opinała duże pośladki.

Implanty, na pewno. Zapewne skorzystała z usług doktora Uberlingena z Zurychu. To jedyny wampiryczny chirurg plastyczny, który za odpowiednio wysoką sumę gwarantował każdemu wampirowi wieczną młodość i urodę. Implanty reporterki zapewne okazały się atutem, który przeważył szalę na jej korzyść, gdy ubiegała się o pracę. DVN to nowa stacja; co tydzień jej właściciele dostawali setki zgłoszeń od wampirów, którym marzyła się kariera na ekranie.

Póki nie wynaleziono kamery cyfrowej, nie można było uwieczniać wampirów. Technologia cyfrowa niosła ze sobą nowe możliwości i zarazem problemy. Roman nie zdziwiłby się wcale, gdyby właśnie tym sposobem CIA dowiedziała się o ich istnieniu. Może odkryli tajną częstotliwość, na której nadawał DVN.

Zadzwonił telefon, Gregori odebrał.

– Cześć, Connor – mówił cicho. – Co nowego? Roman nadstawił ucha.

– Dom w New Rochelle? I co się stało?

Kamerzysta dał znak. Corky rozpromieniła się w uśmiechu.

– Witajcie, to ja, Corky Courrant, na żywo dla Na żywo z nieumarłymi. Dziś mamy dla was coś szczególnego – nadajemy prosto z największej imprezy tego roku! Na pewno chętnie posłuchacie, co nasze znakomitości mają nam do powiedzenia.

Wskazała Angusa MacKaya i powiedziała o nim kilka słów, potem obiektem zainteresowania stał się Jean-Luc Echarpe. Roman łowił urywki rozmowy Gregoria.

– Jesteś pewien? – szepnął młody wampir. – Nie żyje? Przełknął głośno. Chodzi o Shannę? Wyobraził sobie jej bezwładne ciało. Nie! To nie może być ona!

– Sam Roman Draganesti! – Reporterka stanęła tuż przed nim. – Nasi widzowie umierają z ciekawości, co pan im powie.

– To nieodpowiednia chwila, panno Melon. – Poczuł, że Jean-Luc wali go w plecy laską. – To znaczy, Cyc. To znaczy…

– Do cholery, jak ona właściwie się nazywa?

Oczy dziennikarki zapłonęły gniewem. Uśmiech przerodził się w grymas.

– Mademoiselle Courrant – Jean-Luc wpadł mu w słowo – czy zaszczyci mnie pani pierwszym tańcem wieczoru?

– Ależ oczywiście. – Corky uśmiechnęła się triumfalnie do kamery i zacisnęła dłoń na jego ramieniu. – Czyż to nie marzenie każdej z nas? Taniec w ramionach zwierzchnika klanu Europy Zachodniej. To lepsze niż rodzina królewska! – Poszła za nim na parkiet.

Roman szedł w stronę Gregoria.

– Co się stało? Mów?

Angus, Ian i Laszlo do nich dołączyli. Gregori schował komórkę do kieszeni.

– Connor pojechał za Petrovskim do prywatnego domu w New Rochelle; podejrzewał, że przetrzymują tam Shannę. Kiedy Ivan i jego świta weszli do środka, obszedł budynek, lewitował na wysokość drugiego piętra i dostał się do środka.

Roman nie wytrzymał.

– I co, znalazł ją tam?

– Nie. Pokoje na piętrze były puste. Odetchnął ulgą.

– Natomiast na parterze mieli śmiertelnika – ciągnął Gregori. – Connor ich podsłuchiwał. Ivan był wściekły, że Shanna nie przyjechała. Zabili tego człowieka. Ma wyrzuty sumienia, że nie zareagował, ale nie dałby sobie rady z czterema wampirami. Słyszał, że zadzwonił telefon, a potem wszyscy wyszli. Pobiegł na parter i zobaczył ofiarę. Agent federalny.

– A niech mnie – burknął Angus. – Nic dziwnego, że CIA chce nas wytłuc. Tacy jak Petrovsky rujnują nam reputację.

– Ale ja nie chcę zrobić nikomu krzywdy. – Laszlo pastwił się nad guzikiem u fraka. – Może uda nam się przekonać CIA że nie wszyscy jesteśmy źli?

– Spróbujemy. – Angus zaplótł ręce na szerokiej piersi. – A jeśli nie uwierzą, to się drani zabije.

Roman zmarszczył brwi. Nie pojmował logiki Szkota.

– Gdzie teraz jest Connor?

– W drodze na bal – odparł Gregori. – Podobnie jak Petrovsky. Connor wywnioskował, że chcą tu coś zrobić.

– A zatem musimy być gotowi. – MacKay wkroczył do sali balowej.

Roman czekał przy drzwiach. Zespół grał walca i czarno-białe pary wirowały na parkiecie. Jean-Luc i dziennikarka przemknęli obok niego. Przyjaciel posłał mu błagalne spojrzenie. Angus w kącie sali instruował regiment Szkotów.

Ivan Petrovsky jest już w drodze. Chce im narobić kłopotów. Dobrze przynajmniej, że zostali uprzedzeni. Niewiedza doprowadzała Romana do szaleństwa. Gdzie jest Shanna, do cholery?


Zegar na tablicy rozdzielczej taksówki wskazywał dwudziestą pięćdziesiąt. Shanna się spóźni, ale przynajmniej miała pewność, że nikt jej nie śledzi. Dzięki umiejętnościom kierowcy o imieniu Oringo zgubili czarnego SUV-a.

– To tu. – Zerknęła na karteczkę z adresem. – Numer 52/67. Widzisz?

Na nieoświetlonej uliczce było ciemno, trudno było odczytać numery domów. Minęli budynek pogrążony w ciemności. Oringo zwolnił.

– Chyba tu.

– Ten ciemny? – Co Bob robi po ciemku? Poczuła na karku lodowate palce strachu. Przez telefon głos agenta wydawał się jakiś dziwny.

Oringo zatrzymał się przy krawężniku.

– Dostaję ekstra pięćdziesiątaka, tak?

– Tak. – Shanna wyjęła pieniądze z torebki. Zerknęła na ciemny budynek. – Myślisz, że to bezpieczne miejsce?

– Myślę, że puste. – Odgryzł kawałek kanapki i odwrócił się, by spojrzeć na pasażerkę. – Zawieźć panią gdzie indziej?

Przełknęła ślinę.

– Nie mam dokąd pójść. – Rozejrzała się. Po obu stronach uliczki stało kilkanaście samochodów. Czy jest wśród nich czarny sedan? Zimny dreszcz z karku przeszedł na kręgosłup. – Możemy przejechać obok tego czarnego wozu?

– Nie ma sprawy. – Odpalił silnik i powoli minęli sedana. Wytężyła wzrok. Za kierownicą siedział mężczyzna.

Boże! Ten sam, który klął po rosyjsku przed domem Romana. Zobaczył ją. Zmrużył oczy. Shanna się odwróciła.

– Jedziemy! Szybko!

Oringo docisnął pedał gazu. Opony zapiszczały. Odważyła się spojrzeć za siebie. Rosjanin krzyczał coś do komórki. Oringo dojechał do rogu i ostro skręcił w lewo, pozbawiając ją widoku na prześladowcę.

Cholera. Rosjanie wiedzieli o tym domu. Dokąd teraz ma iść?

– Och. – Osunęła się na siedzeniu, ukryła twarz w dłoniach.

– Wszystko w porządku, psze pani?

– Ja… muszę pomyśleć. – Przyjaciel. Potrzebny jej przyjaciel. Ktoś, kto udzieli jej pomocy, pożyczy gotówkę. Myśl! Uderzyła się dłonią w czoło. Daleko nie zajedzie. Już teraz kończy się jej gotówka. Przyjaciel. W pobliżu.

– Radinka! – Wyprostowała się.

– Co? – Zerknął na nią niepewnie.

– Jedziemy do siedziby Romatechu. – Otworzyła torebkę, znalazła fotografię, którą wcześniej wydrukowała. – Tu masz adres. To pod White Plains. – Podała mu arkusik.

– Dobra. Nie ma sprawy.

Opadła na siedzenie. Radinka jej pomoże, jest dobra i troskliwa. Mówiła, że wieczorami pracuje w Romatechu. No i tam jest ochrona. Mnóstwo ludzi. Wśród nich, Roman Draganesti.

Wzdrygnęła się. Za żadne skarby nie poprosi tego drania o pomoc. Wytłumaczy Radince, że nigdy więcej nie chce go widzieć. Musi gdzieś tylko bezpiecznie przeczekać do rana, a wtedy skontaktuje się z agentem. Biedny Bob. Oby nic mu nie groziło. Na wspomnienie Rosjanina za kierownicą czarnego sedana przeszył ją dreszcz. Odwróciła się.

– Jadą za nami?

– Chyba nie. Mamy nad nimi przewagę czasową. – Oby.

– To mi przypomina polowanie na sawannie. Moje imię, Oringo to ten, który kocha polowanie. Ja uwielbiam.

Shanna założyła ręce na piersi.

– A jak się pan czuje w roli zwierzyny? Roześmiał się i ostro skręcił w prawo.

– Proszę się nie martwić. Gdy zobaczymy czarny samochód, to mu uciekniemy.

Wkrótce znaleźli się przed Romatechem. Długi kręty podjazd prowadził od bramy do budynku, zawijał, zawracał, zataczał koło z powrotem pod bramę. Wszędzie tłoczyły się limuzyny.

– Stajemy w kolejce? – zapytał Oringo.

Shanna niespokojnie spojrzała na sznur samochodów. Co tu się dzieje, do cholery? Nie, perspektywa ugrzęźnięcia w korku bez możliwości ucieczki to kiepski pomysł.

– Dzięki, tu wysiądę. Zjechał na pobocze.

– Pewnie mają tu dziś coś ważnego – zauważył.

– Pewnie tak. – I dobrze, im więcej ludzi, tym lepiej. Tłum gwarantuje jej bezpieczeństwo. Rosjanie nie zabiją jej przy tylu świadkach.

– Proszę. – Podała mu plik banknotów.

– Dzięki.

– Żałuję, że nie mogę dać większego napiwku. Jestem panu naprawdę bardzo wdzięczna, ale kończą mi się pieniądze.

Błysnął zębami w uśmiechu.

– Nie ma sprawy. Od przyjazdu do Ameryki tak dobrze się nie bawiłem.

– Do widzenia. – Wzięła torebkę, siatkę i pobiegła do bramy.

– Stop! – Z budki przy wjeździe wyszedł strażnik. Szkot. Znieruchomiała. Przypomniały jej się otwarte trumny. Nie myśl o tym. Masz dotrzeć do Radinki.

Szkot miał na sobie kilt w szarobiałą kratę. Przyglądał się jej podejrzliwie.

– Nie przyszła pani w czerni i bieli.

No i co z tego? Nie wolno chodzić na różowo?

– Chciałabym się spotkać z Radinką Holstein. Czy może jej pan przekazać, że przyszła Shanna Whelan?

Szkot wybałuszył oczy.

– Jezu Chryste! Toć pani wszyscy szukają! Proszę się stąd nie ruszać! Zaraz wracam.

Wszedł do budki, sięgnął po telefon. Shanna odwróciła się i mierzyła wzrokiem sznur limuzyn. Od kiedy to w instytucjach badawczych urządza się eleganckie przyjęcia?

Wstrzymała oddech. Nieco dalej zatrzymał się czarny sedan. Cholera.

Puściła się biegiem do wejścia. Oby wewnątrz czekała armia Szkotów uzbrojonych po zęby. Pieprzyć te cholerne trumny. Póki są po jej stronie, zapomni o tym widoku. Nie, nie do końca.

Dopadła do drzwi wejściowych. Z limuzyny wysiadała akurat grupka gości w biało-czarnych strojach wieczorowych. Patrzyli na nią z góry. Kilka osób węszyło, jakby dziwnie pachniała.

Co za snoby, pomyślała, wchodząc do środka. W wielkim holu kłębiło się morze eleganckich gości, pogrążonych w rozmowie. Omijała poszczególne grupki, czuła na sobie ich pogardliwe spojrzenia. Jezu, czuła się, jakby przyszła na bal maturalny w dresie i bez chłopaka.

Po prawej stronie zobaczyła podwójne drzwi, przytrzymywane wielkimi donicami. Z pomieszczenia w głębi dobiegały dźwięki muzyki i szmer rozmów. Skierowała się w tamtą stronę.

Nagle w holu zjawił się oddział Szkotów. Ukryła się za skrzydłem drzwi i wielką donicą.

– Szukacie śmiertelniczki? – zapytał siwowłosy mężczyzna we fraku.

Śmiertelniczki?

Aye - odparł Szkot. – Weszła tu?

– Owszem. – Siwy skinął głową. – Jest fatalnie ubrana.

– Tak, to na pewno śmiertelna. – Jego towarzyszka prychnęła pogardliwie. – Zawsze można ich poznać po zapachu.

Litości. Szkoci zainteresowali się cholernymi snobami, a Shanna czmychnęła przez otwarte drzwi i znalazła się w sali balowej. Pary w biało-czarnych kreacjach tańczyły menueta – jakby żywcem przeniesione z osiemnastego wieku. Inni goście przechadzali się, gawędzili, popijali coś z kieliszków.

Przeciskała się przez tłum. Wszyscy się za nią oglądali. Bomba. Ubrana od stóp do głów na różowo, demonstrowała, że tu nie jest jej miejsce. Musi znaleźć Radinkę, i to szybko. Minęła stół, na którym królowała wielka lodowa rzeźba. Nietoperz. Nietoperz? Przecież to nie Halloween? Po co komu nietoperze na wiosnę?

Zastygła w pół kroku, zszokowana, gdy zobaczyła otwartą trumnę przy stole. Służyła za lodówkę. To chore! Przepychała się przez tłum. Gdzie ta Radinka? I czy to Roman wchodzi na podest? Na pewno ją zobaczy. Ukryła się za potężnym mężczyzną w czarnej koszulce z napisem „DVN”. Trzymał kamerę cyfrową.

– Wchodzisz. – Dał znak kobiecie o bujnych piersiach.

– Tu Corky Courrant na żywo w programie Na żywo z nieumarłymi. Co za ekscytujący wieczór! Jak widzicie, za moimi plecami – wskazała za siebie – na scenę wchodzi Roman Draganesti, by powitać nas na dwudziestym trzecim corocznym balu otwierającym konferencję. Wszyscy zapewne wiecie, że Roman to naczelny dyrektor Romatechu, twórca linii fusion i przywódca najpotężniejszego klanu w Ameryce Północnej.

Jak to: klanu? Co za klanu? Czy to przykrywka dla czegoś innego? Sekty wyznawców czarnej magii? Czy to wszystko czarnoksiężnicy? To by tłumaczyło czarne stroje i zamiłowanie do upiornych dekoracji, takich jak lodówka w kształcie trumny.

– Coś do picia? – Zatrzymał się przy niej kelner z czarną tacą zastawioną kieliszkami.

Czy on także jest czarnoksiężnikiem? I Radinka? Roman?

– Ja… poproszę coś lekkiego.

– Ależ oczywiście! Najnowsze dzieło pana Draganestiego. – Kelner podał jej kieliszek. – Smacznego. – Odszedł.

Shanna zajrzała do kieliszka. Czerwony płyn. Jej uwagę zwrócił głos Romana. Boże, ależ seksowny. Sukinsyn.

– Witam wszystkich… – Przeczesywał wzrokiem tłum. Shanna usiłowała zminimalizować się za facetem z DVN, ale do cholery, w różowym stroju mogła równie dobrze machać czerwoną płachtą.

– …na corocznym balu… – Urwał.

Wyjrzała zza olbrzyma. O Boże, Roman patrzył prosto na nią. Skinął ręką i przy nim zjawił się Ian. Młody Szkot rozejrzał się i zobaczył Shannę. Zbiegł ze stopni, szedł w jej stronę.

– Miłej zabawy – zakończył Roman. Ruszył za łanem.

– Cudownie! – pisnęła dziennikarka. – Roman Draganesti idzie do nas. Porozmawiajmy z nim! Och, Roman!

Cholera. I co teraz? Zaufać Szkotowi, który sypia w trumnie? Kobieciarzowi Romanowi, czarnoksiężnikowi od siedmiu boleści?

Mężczyzna z DVN cofnął się i wpadł na nią.

– O, przepraszam.

– Nie ma sprawy – mruknęła. Nagle przypomniała sobie logo i slogan na ekranie telewizora: DVN. 24/7. Bo gdzieś kiedyś zawsze jest noc. Zawsze jest noc? Co to za stacja? Dla czarnoksiężników?

– Przepraszam, co znaczy skrót DVN? Facet się żachnął.

– Gdzieś ty się podziewała przez ostatnie pięć lat? – Zmrużył oczy. – Chwileczkę. Jesteś śmiertelna. Co ty tu robisz?

Shanna przełknęła ślinę. Jeśli tylko ona jest śmiertelna, kim są ci wszyscy ludzie? Cofnęła się o krok. – Co znaczy skrót DVN?

Facet uśmiechnął się powoli.

– Digital Vampire Network.

Shanna jęknęła. Nie, to jakiś chory dowcip. Przecież wampiry nie istnieją naprawdę. Podszedł do niej Ian.

– Proszę za mną, panno Whelan. Tu nie jest pani bezpieczna.

Szarpnęła się.

– Zostaw mnie. Ja wiem… wiem, gdzie śpicie. – Wdziałam trumny. A w trumnach sypiają wampiry.

Zmarszczył czoło.

– Proszę mi dać ten kieliszek. Pójdziemy do kuchni, zje pani coś normalnego.

Normalnego? Więc co to niby jest? Uniosła kieliszek i pociągnęła nosem. Krew! Z krzykiem rzuciła go na ziemię. Rozprysł się o posadzkę, jego zawartość pochlapała wszystkich dokoła.

– No i zobacz, co narobiłaś! – wrzasnęła jakaś kobieta. – Krwawe plamy na nowiutkiej sukni! Ty… – Spojrzała na nią i syknęła.

Shanna się cofnęła. Rozejrzała się. Wszyscy sączyli coś z kieliszków. Pili krew. Przycisnęła torbę do piersi. Wampiry.

– Shanna, proszę. – Roman zbliżał się powoli. – Chodź ze mną. Ochronię cię.

Uniosła drżącą dłoń do ust.

– Ty… ty też. – Miał nawet czarną pelerynę, jak Dracula. Facet z DVN zawołał głośno:

– Corky, musimy to mieć! Dziennikarka przepychała się przez tłum.

– Nieoczekiwane wydarzenie na balu w Romatechu! Na imprezie wampirów zjawiła się kobieta śmiertelna! – Podsunęła Shannie mikrofon pod nos. – Powiedz, jakie to uczucie znaleźć się w tłumie wygłodniałych wampirów?

– Idź do diabła! – Shanna odwróciła się na pięcie i spojrzała na drzwi. Stali tam Rosjanie.

– Pójdziesz ze mną. – Roman złapał ją żelaznym uściskiem i otulił oboje peleryną.

Otoczyła ją ciemność.

Загрузка...