Rozdział 20

Roman leżał w łóżku i rozmyślał. Poprzednia noc była cudowna, ale zarazem niepokojąca. Za dużo energii kosztowało go trzymanie na dystans myśli kobiet z drugiego piętra.

Rany boskie, miał ich po dziurki w nosie. Nie wiedział nawet, jak wszystkie mają na imię. Tak naprawdę nie zajmował się nimi. Podczas seksu wampirycznego wyobrażał sobie po prostu, że kocha się z kobietą. Może paniom z haremu sprawiało to przyjemność, jednak jeśli chodzi o niego, równie dobrze mógłby kochać się z Vanną. To nie było prawdziwe. Nigdy.

I nawet nie z Shanną. To go drażniło. Oczyma wyobraźni widział właśnie ją, miał jednak świadomość, że to nie do końca ona. Nie wiedział, jak wygląda nago, a teraz wyobraźnia już mu nie wystarczyła. Zapragnął prawdziwego doznania. I wydawało mu się, że Shanna także tego pragnie. Wczoraj na pewno tego chciała, narzekała, że nie może go dotknąć. Musi dokończyć specyfik, nad którym obecnie pracuje. Gdyby udało mu się nie spać za dnia, mógłby czuwać nad Shanną całą dobę. I mieliby dla siebie czas wtedy, gdy inne wampiry śpią. A gdyby udało mu się ją namówić, by z nim zamieszkała, i gdyby nie spał w ciągu dnia, pozwoliłby im prowadzić bardziej normalne życie.

Wstał, wziął gorący prysznic. Bardzo chciał ją dziś zobaczyć, musi jednak też pojechać do Romatechu. Pozostałą część tygodnia zajmie mu konferencja. Jean-Luc, Angus i Roman chcieli opracować plan walki z Malkontentami, zwłaszcza że teraz wiedzieli już na pewno, że Petrovsky stoi na ich czele. A obalenie Petrovskiego to nie tylko spokój w życiu przyzwoitych, pokojowo nastawionych wampirów, ale i bezpieczeństwo Shanny.

Uśmiechnął się. Nawet wobec perspektywy nieuchronnej wojny wampirycznej nie mógł przestać myśleć o tej dziewczynie. Była taka inna, taka intensywna, taka otwarta, jeśli chodzi o uczucia. Przebywając w jej umyśle, usiłował zorientować się, co do niego czuje. Szybko przyzwyczaiła się do tego, iż ma do czynienia z wampirem; jest taka dobra i ciepła. Naprawdę słodka. Pokochał jej szczerość i dobroć. Uśmiechnął się i sięgnął po ręcznik. Bywa odważna, zadziorna, kiedy się zdenerwuje. To też w niej uwielbiał. Liczył, że odwzajemni jego uczucie. Byłoby cudownie – przecież już stracił dla niej głowę.

Uświadomił to sobie, gdy zobaczył ją na balu, plamę różu wśród bieli i czerni. Była życiem, kolorem, jego wielką miłością. Wyczuwał, że jeśli Shanna go pokocha i zaakceptuje, z jego mroczną duszą, nie wszystko stracone. Jeżeli jest w nim coś choćby odrobinę warte miłości, pojawi się nadzieja na wybaczenie. Już wczoraj chciał jej powiedzieć, że ją kocha, ale się powstrzymał. Chciał jej to powiedzieć osobiście, oko w oko.

Pochylił się, włożył bokserki. Przed oczami tańczyły mu czarne plamy. Rany, ależ jest głodny. Powinien był zjeść coś przed kąpielą, ale zapomniał pogrążony w myślach o Shannie. W samej bieliźnie poszedł do gabinetu, otworzył lodówkę, wyjął butelkę krwi. Tak zgłodniał, że mógłby ją wypić na zimno.

Drzwi do gabinetu trzasnęły. Odwrócił się. Shanna. Z uśmiechem odkręcił nakrętkę.

– Dobry wieczór. Cisza.

Odwrócił się. Szła w jego stronę, zapłakana, z czerwonymi, zapuchniętymi oczami. Wściekła.

– Co się stało, kochanie?

– Wszystko! – Dyszała ciężko, wręcz emanowała wściekłością. – Nie wytrzymam tego dłużej.

– Dobrze. – Odstawił butelkę. – Chyba coś zrobiłem, nie wiem tylko, co.

– Wszystko! Nie powinieneś mieć haremu. To koszmarne, że zostawiłeś mnie w łóżku rozpaloną, a sam uciąłeś sobie z nimi pogawędkę. A już szczytem wszystkiego jest, że chciały do nas dołączyć! Co to miało być? Mentalna orgia?

– Nie dopuściłbym do tego. To dotyczy tylko nas.

– Nieprawda! Wiedziały, że się kochamy. I cały czas waliły pięściami w drzwi.

Skrzywił się mimowolnie. Cholerne kobiety.

– Domyślam się, że z nimi rozmawiałaś.

– Z twoimi kobietami? Z twoim haremem? – Zmrużyła oczy ze złości. – Wiesz, że zapraszały mnie do siebie?

O rany.

– A wiesz, dlaczego? Chcą, żebym była jedną z nich, bo wtedy nic nie stanie na przeszkodzie, żeby do nas dołączyły w łóżku! Słyszałeś o wielokrotnym orgazmie? Już się nie mogę doczekać!

– To ironia, tak?

– A jak myślisz? – Fuknęła wściekle. Zazgrzytał zębami.

– Posłuchaj, Shanno, utrzymanie w tajemnicy tego, co było między nami, kosztowało mnie sporo wysiłku. – Skręcało go z głodu.

– Nie udało ci się! Nawet Szkoci wiedzieli, co robimy! A mimo wszystko robiłeś to ze mną!

Podszedł bliżej.

– Nikt nie słyszał, co się dzieje między nami – mówił ze złością. – To naprawdę było tylko między nami. Tylko ja słyszałem twoje jęki i szlochy. Tylko ja czułem, jak drżysz, kiedy…

– Dość już. Niepotrzebnie się zgodziłam w sytuacji, gdy masz harem kobiet gotowych do nas dołączyć.

Zacisnął pięści. Starał się nad sobą zapanować, ale to cholernie trudne, kiedy z głodu kręci się w głowie.

– Nic nie mogę z nimi zrobić. Nie dałyby sobie rady same.

– Chyba żartujesz! Ile musi minąć stuleci, zanim dorosną?

– Urodziły się w czasach, gdy kobiet niczego nie uczono. Są bezbronne i bezradne, a ja jestem za nie odpowiedzialny.

– Naprawdę je chcesz?

– Nie! Przejąłem harem wraz z tytułem głowy klanu, w 1950 roku. Nie wiem nawet, jakie mają imiona. Poświęcałem cały czas pracy w laboratorium i tworzeniu Romatechu.

– Jeśli ich nie chcesz, przekaż je komuś innemu. W okolicy jest zapewne mnóstwo wampirów płci męskiej, którzy umierają z rozpaczy i tęsknoty za porządną, martwą towarzyszką.

Denerwował się coraz bardziej.

– Tak się składa, że ja też jestem martwy! Skrzyżowała ręce na piersi.

– Ty i ja… bardzo się różnimy. To się chyba nie uda.

– Wydawało mi się, że już to sobie wyjaśniliśmy. – Boże, chyba nie chce go zostawić. Nie pozwoli jej na to. Są do siebie podobni. Rozumie go lepiej niż ktokolwiek inny.

– Ja nie… Nie będę się z tobą kochać, jeśli cały harem ma do nas dołączyć. Nie pogodzę się z tym.

Gniew go zaślepiał.

– Nie chcesz mi chyba wmówić, że ci się nie podobało. Wiem, co czułaś. Byłem w twojej głowie.

– To wydarzyło się wczoraj. Teraz jest mi tylko wstyd. Z trudem przełknął ślinę.

– Wstydzisz się tego, co robiliśmy? Wstydzisz się mnie?

– Nie, jestem wściekła! Te kobiety uważają, że mają do ciebie prawo, że należysz do nich!

– Nigdy! One są nieważne. Nie wpuszczę ich.

– Nie chodzi o to, żebyś ich nie wpuszczał, tylko żeby ich tu nie było. Nie pojmujesz? Nie chcę się tobą z nimi dzielić. Muszą odejść!

Zaschło mu w gardle. A więc w tym rzecz. Zależy jej na mnie. Pragnie go. Chce mieć dla siebie. Szeroko otworzyła oczy.

– Niepotrzebnie to powiedziałam.

– Ale to prawda.

– Nie. – Cofała się w stronę biurka. – Ja… nie mam do ciebie prawa. I nie mogę liczyć, że specjalnie dla mnie postawisz swoje życie na głowie. Zresztą z tego związku i tak nic nie będzie.

– Będzie. – Podszedł do niej. – Pragniesz mnie, mojej miłości, i namiętności tylko dla siebie.

Cofnęła się dalej i wpadła na szezlong.

– Muszę iść.

– Nie chcesz się mną dzielić, prawda, Shanno? Jej oczy błysnęły.

– Ale nie zawsze ma się to, czego się chce, niestety. Złapał ją za ramiona.

– Tym razem będziesz mieć.

Uniósł ją i posądził na czerwonym szezlongu.

– Co…?

Pchnął ją lekko. Opadła na kanapę.

– Co ty wyprawiasz? – Uniosła się, wsparła na łokciach. Półleżała na czerwonym szezlongu.

Ściągnął jej z nóg białe adidasy, upuścił na podłogę.

– Tylko ty i ja, Shanno. Nikt nie będzie wiedział, co robimy.

– Ale…

– Całkowita dyskrecja. – Rozpiął suwak w jej spodniach, zsuwał z nóg. – Tak, jak tego chciałaś.

– Chwileczkę! To co innego! To… To się dzieje naprawdę!

– Oczywiście. I jestem na to gotowy. – Dostrzegł jej czerwone koronkowe majteczki. Rany boskie. Prawdziwa krew.

– Musimy to sobie przemyśleć.

– Myśl szybko. – Dotknął czerwonej koronki. – Bo to znika.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Oddychała płytko.

– Ty… masz czerwone oczy. Świecą.

– To znaczy, że jestem gotowy.

Przełknęła ślinę. Opuściła wzrok na jego nagą pierś.

– To będzie poważny krok.

– Wiem. – Głaskał ją po policzku. Prawdziwy seks ze śmiertelną kobietą. – Przestanę, kiedy tylko zechcesz. Nie mógłbym cię skrzywdzić, Shanno.

Opadła na oparcie. Ukryła twarz w dłoniach.

– O Boże.

– No i jak? Naprawdę?

Opuściła dłonie i spojrzała mu w oczy. Przeszedł ją dreszcz.

– Zamknij drzwi na klucz – szepnęła.

Roman doświadczył burzy uczuć. Mieszało się w nim podniecenie, pożądanie i przede wszystkim ulga. Nie odrzuciła go. Szybko zamknął drzwi i wrócił do niej.

Zatrzymał się. Dopadły go zawroty głowy. Wampiryczne tempo pozbawiało go resztek energii, a potrzebował każdej jej odrobiny. Dla Shanny. Zsunął jej skarpetkę z jednej nogi. To działo się naprawdę, więc miał tylko dwie ręce. Tu nie wchodziły w grę sztuczki wyobraźni.

Miała wąskie i szczupłe stopy; inne niż myślał. Duży palec i jego sąsiad były tej samej długości. Wczoraj nie widział tych drobiazgów oczami wyobraźni, ale teraz nabierały ogromnego znaczenia. Prawdziwa Shanna. Nie erotyczny sen. Bo też żaden sen nie może równać się z rzeczywistością.

Zacisnął dłoń na kostce, uniósł nogę. Długa, kształtna. Pogładził łydkę. Skóra była miękka, taka jak sobie wyobrażał, ale znów zaskoczyły go pewne drobiazgi. Piegi na kolanie, mały pieprzyk po wewnętrznej stronie uda.

Przyciągał go jak magnes. Przywarł do niego ustami. Zdziwiło go ciepło jej skóry. To coś nowego. Innego. Wampiry nie wytwarzają dużo ciepła, więc podczas setek lat seksu wampirycznego nie zetknął się z ciepłem ludzkiego ciała. Ani z jego zapachem. Skóra Shanny pachniała czystością, kobiecością i… życiem. Życiodajną krwią. Pod skórą pulsowała żyła. A Rh dodatnie. Pocierał nosem jej udo, rozkoszował się głębokim metalicznym zapachem.

Stop! Odwrócił głowę, przywarł policzkiem do uda. Musi przestać, zanim instynkt zwycięży i wysuną się kły. Właściwie, tak na wszelki wypadek, powinien wypić butelkę, zanim posuną się dalej.

I wtedy wyczuł inny zapach. Nie krew, ale coś równie upajającego. Pochodził z jej majteczek. Podniecenie. Rany boskie, jaki cudowny. Nie podejrzewał, że istnieje tak mocny zapach i tak silnie działa. Nabrzmiał, napierał na bawełniane bokserki. Opuścił głowę niżej. Shanna sapnęła głośno. Wstrząsnął nią dreszcz.

Roman wyprostował się, stanął między jej nogami. Pochylił się, ściągnął czerwoną koronkę o kilka centymetrów. Dotknął pasma loczków.

Patrzył. No tak, przecież Shanna to kolor. Podniósł wzrok.

– Jesteś ruda?

– Jak widać. – Zwilżyła usta językiem.

– Złotoruda. – Muskał włosy wierzchem dłoni. Były inne – szorstkie, kręcone, podniecające. Uśmiechał się. – Powinienem się tego domyślić. Masz temperament rudzielca.

Łypnęła na niego spod oka.

– Miałam powody do złości. Wzruszył ramionami.

– Seks wampiryczny jest przereklamowany. To… – Spojrzał na swoją dłoń między jej nogami. – To jest o wiele lepsze.

– Wsunął palec w jej wilgotne wnętrze. Drgnęła zaskoczona.

– Boże, co ty ze mną wyprawiasz… – Przycisnęła rękę do piersi, jakby miała kłopoty z oddychaniem. – Nie… Nie narzucasz mi tych reakcji, prawda? No wiesz, wczoraj, kiedy byłeś w mojej głowie, wczoraj w nocy…

– Podsuwałem ci tylko doznania. Reakcje są twoje. – Wsunął palec głębiej, dotknął nabrzmiałego guziczka. Jęknęła głośno.

– Uwielbiam twoje reakcje. – Czuł wilgoć na palcu. Zapach go otaczał, upajał. Nabrzmiał, chciał posunąć się dalej. Ściągnął jej bieliznę, upuścił na podłogę.

Powitała go między udami, otworzyła się dla niego, oplotła nogami. Erekcja bardzo mu przeszkadzała, ale najpierw chciał się napatrzeć. Pochylił się, dotknął wilgotnych loczków. Proszę, jest, cudownie delikatne ciało zwilżone podnieceniem. Dla niego. Nie mógł wytrzymać, ale stłumił swoje pragnienia. Jeszcze nie. Najpierw chciał nasycić się smakiem.

Wsunął dłonie pod jej pośladki i przyciągnął do ust. Jęknęła. Zacisnęła uda dokoła niego, drżała przy każdym powolnym dotknięciu jego języka. Zaczął powoli i delikatnie, ale jęki Shanny kazały mu przyspieszyć, wzmocnić nacisk. Wbiła mu pięty w plecy, przyciągała do siebie. Zacisnął dłonie na jej biodrach i z wampiryczną prędkością pracował językiem.

Krzyknęła. Poczuł wilgoć na twarzy. Wstrząsały nią dreszcze, gorączkowo łapała oddech. Czuł na ustach jej nabrzmiałą płeć, a pod skórą – krew. Odwrócił się, nie chcąc zareagować instynktownie, ale przy tym musnął nosem jej udo, poczuł krew w żyle.

Instynkt przetrwania wziął górę. Wysunął kły i wbił je w żyłę po wewnętrznej stronie uda. Krew wypełniła mu usta, krzyk ogłuszył, ale nie mógł przestać. Głód wziął górę. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio pił tak pyszną krew. Shanna usiłowała go odepchnąć. Przycisnął jej udo do ust i zaczerpnął potężny haust.

– Roman, nie! – Kopała go drugą nogą. Znieruchomiał. Rany boskie, co on zrobił? Przysięgał, że już nigdy więcej nie ugryzie śmiertelnika.

Wyrwał kły z jej ciała. Z ranek na udzie płynęła krew. Odsunęła się od niego.

– Odejdź!

– Sha… – Uświadomił sobie, że ma wysunięte kły. Ostatkiem sił wepchnął je, choć nie chciały się schować – jest przecież taki głodny. Cholernie słaby. Musi dojść do stolika, na którym zostawił butelkę krwi.

Coś spływało mu po brodzie. Jej krew. Cholera, nic dziwnego, że patrzy na niego takim wzrokiem. Pewnie wygląda jak potwór.

I pewnie nim jest. Ukąsił kobietę, którą kocha.

Загрузка...