Tyle, jeśli chodzi o utrzymanie pożądania w tajemnicy. O ile Roman był w stanie zorientować się, urocza dentystka z głową na jego podbrzuszu zdała sobie wreszcie sprawę, że przed jego erekcją nie ma ucieczki. Ilekroć zdołała trochę odsunąć się od niego, Roman podejmował wyzwanie i wypełniał wolną przestrzeń.
Sam był tym zaskoczony. Od ponad stu lat nie odczuwał takiego pożądania. Shanna przestała się wiercić, leżała spokojnie oparta o jego rozporek. Niebieskie oczy wpatrywały się w sufit, jak gdyby nigdy nic, ale rumieniec na policzkach i mimowolny dreszcz, którzy przenikał jej ciało, mówiły coś innego. Odpowiadała na jego bliskość. I wiedziała, że jej pragnie.
Żeby przekonać się o tym, nie musiał czytać w jej myślach. Interpretował reakcje. Było to dla niego nowe doświadczenie i ta świeżość rozpalała pożądanie.
– Roman? – Spojrzała na niego i zarumieniła się jeszcze bardziej. – Wiem, że marudzę jak kapryśny bachor, ale daleko jeszcze?
Wyjrzał przez okno.
– Jesteśmy przy Central Parku. Już blisko.
– Och. Mieszkasz sam?
– Nie. Mieszka ze mną… kilka osób. I mam ochronę, przez całą dobę. Będziesz bezpieczna.
– Po co ci ochrona? Uparcie patrzył w okno.
– Dla poczucia bezpieczeństwa.
– Przed czym?
– Nie chcesz wiedzieć.
– No, świetnie – mruknęła.
Nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Wampirzyce z jego klanu robiły wszystko, żeby go uwieść, nigdy by sobie nie pozwoliły na marudzenie; dąsy i ataki złości Shanny stanowiły przyjemną odmianę. Miał nadzieję, że nie dostanie kolejnego ciosu w podbrzusze. Jakimś cudem udało mu się przetrwać pięćset czterdzieści cztery lata, nie doświadczając akurat tego bólu. Zabójcy wampirów celują w serce.
Chociaż, szczerze mówiąc, Shanna także to robiła. Wyschnięty wiór w jego piersi bił starym, prymitywnym rytmem.
Posiąść i chronić. Pragnął jej. I nie pozwoli, by jego wróg zdobył albo skrzywdził tę dziewczynę.
Ale chodziło też o coś więcej. Intrygowało go, dlaczego nie może nad nią zapanować. Stanowiła wyzwanie, któremu nie mógł się oprzeć. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie, czego dowodził jego obecny stan.
– Jesteśmy na miejscu. – Laszlo zahamował przy jednym z samochodów szefa.
Roman otworzył drzwiczki, uniósł głowę Shanny, wysunął się spod niej. Chciała się podnieść.
– Leż, póki się nie upewnię, że droga wolna – oświadczył twardo.
Westchnęła ciężko.
– Dobrze.
Roman wysiadł i zamknął za sobą drzwi. Laszlo zrobił to samo i na znak szefa wraz z nim odszedł od samochodu.
– Świetnie się spisałeś, Laszlo. Dziękuję.
– Nie ma sprawy, sir. Mogę już wracać do laboratorium?
– Jeszcze nie. Przede wszystkim wejdź do środka i uprzedź wszystkich, że dziś gościmy śmiertelniczkę. Musimy zapewnić jej bezpieczeństwo i zarazem dopilnować, żeby nie wiedziała, kim jesteśmy.
– Czy mogę zapytać, czemu to robimy, sir? Roman przeczesywał ulice wzrokiem, szukał Rosjan.
– Słyszałeś o rosyjskim klanie pod wodzą Ivana Petrovskiego?
– O Boże. – Chemik zacisnął dłoń na jednym z dwóch ostatnich guzików na swoim kitlu. – Podobno jest okrutny i brutalny.
– Owszem. Z jakiegoś powodu chce zabić tę lekarkę. A ona jest mi potrzebna. Włos nie może spaść jej z głowy, a Petrovsky nie może dowiedzieć się, że to my krzyżujemy mu plany.
– O kurczę. – Laszlo nerwowo kręcił guzikiem. – Byłby wściekły. Mógłby… wypowiedzieć nam wojnę.
– No właśnie. Ale Shanna nie musi tego wiedzieć. Zadbamy, żeby nic nie wiedziała.
– Skoro będzie pod pańskim dachem, to może okazać się bardzo trudne.
– Wiem, ale musimy spróbować. Jeśli dowie się zbyt wiele, wymażę jej pamięć. – Roman, przewodniczący wielkiej firmy, robił wszystko, by pozostać niezauważalny wśród śmiertelników. Kontrola umysłów i wymazywanie pamięci ułatwiały sprawę. Problem w tym, że nie był pewien, czy zapanowałby nad umysłem Shanny.
Pokonał stopnie prowadzące do drzwi kamienicy i wystukał szyfr na klawiaturze przy drzwiach.
– Przedstaw sytuację szybko i zwięźle.
– Tak jest, sir. – Laszlo otworzył drzwi i pierwsze, co poczuł, to ostrze sztyletu na szyi. – Au! – Cofnął się i wpadł na Romana. Dzięki temu nie runął ze schodów.
– Przepraszam, sir. – Connor wsunął sztylet do pochwy u pasa. – Nie spodziewałem się jaśnie pana w drzwiach.
– Dobrze, że jesteś czujny. – Roman wepchnął Laszlo do środka. – Mamy gościa. Laszlo ci wszystko wytłumaczy.
Chemik skinął głową i odruchowo poszukał palcami guzika u kitla. Connor zamknął drzwi.
Roman wrócił do hondy. Otworzył tylne drzwi i zobaczył wycelowaną w siebie lufę beretty.
– Och, to ty. – Shanna odetchnęła z ulgą i schowała broń do torebki. – Długo cię nie było. Już się obawiałam, że mnie zostawiliście.
– Jesteś pod moją opieką. Nie pozwolę cię skrzywdzić. – Uśmiechnął się. – Nie chcesz już mnie zastrzelić, to pewien postęp.
– Jasne, to zawsze dobry znak w związku.
Roman roześmiał się, z trudem, ale naprawdę roześmiał. Rany boskie, kiedy ostatnio się śmiał? Nawet nie pamiętał. A tu proszę, piękna Shanna odwzajemnia jego uśmiech. Urocza dentystka wniosła w jego ponurą, przeklętą egzystencję odrobinę życia.
Ale to nieistotne. Musi zwalczyć odruch, by z nią być. Jest demonem, a ona śmiertelniczką. Prawdę mówiąc, powinien widzieć w niej lunch i dawcę krwi, a nie towarzyszkę. On jednak pragnął jej towarzystwa. Miał wrażenie, że jego umysł czeka na kolejne słowa z jej ust tylko po to, by móc na nie zareagować. A ciało na kolejne przypadkowe zetknięcie. Cholera, przypadkowe zetknięcie to za mało.
– Pewnie nie powinnam ci ufać, ale ci ufam, choć sama nie wiem dlaczego. – Wysiadła z samochodu i jego ciało natychmiast obudziło się do życia.
– Masz rację – szepnął i podniósł dłoń do jej policzka. – Nie powinnaś mi ufać.
Otworzyła szeroko oczy.
– Ale… Przecież mówiłeś, że nic mi nie grozi.
– Są różne rodzaje niebezpieczeństwa. – Musnął palcami jej podbródek.
Cofnęła się, lecz Roman i tak poczuł, że przeszył ją dreszcz. Odwróciła się w stronę kamienicy, przewiesiła torebkę przez ramię.
– Tu mieszkasz? Ładnie. Ślicznie. Dobra okolica.
– Dziękuję.
– Na którym piętrze? – Mówiła szybko, chciała udawać, że nic się nie stało, że między nimi nie iskrzyło się od napięcia erotycznego. Może ona wcale tego nie poczuła. Może to tylko jego wrażenie.
– A na którym byś chciała?
Spojrzała na niego, utonęła w jego oczach. Uniosła podbródek, rozchyliła usta. O tak, ona też to czuje. Mówiła, jakby nagle zabrakło jej tchu.
– Jak to? Podszedł bliżej.
– Cały budynek należy do mnie. Cofnęła się o krok.
– Cały?
– Tak. I kupię ci nowe ciuchy.
– Co? Chwileczkę. – Spuściła oczy, prześlizgnęła się między dwoma samochodami, weszła na chodnik. – Nie będę twoją… utrzymanką. Mam własne ciuchy i chętnie zapłacę za pokój i wyżywienie.
– Twoje ciuchy są u ciebie w domu, a nie sądzę, żebyś mogła tam teraz wrócić. Dostarczę ci odzież, chyba że… – Dołączył do niej na chodniku. – Chyba że wolisz obejść się bez ubrania.
Przełknęła ślinę.
– No dobrze, niech będzie kilka ciuchów. Zwrócę ci za nie.
– Nie chcę pieniędzy.
– No cóż, nie licz, że dostaniesz coś innego!
– A odrobina wdzięczności za uratowanie ci życia?
– Jestem ci wdzięczna. – Łypnęła groźnie. – Ale uprzedzam, że będę ci wyrażać wdzięczność jedynie w pozycji pionowej.
– W takim razie pozwól, że ci przypomnę, że teraz jesteśmy w pionie. – Podszedł bliżej.
– No… chyba tak. – W jej oczach pojawiła się czujność. Podszedł na tyle blisko, że dzieliły ich centymetry. Położył dłoń na nasadzie jej pleców, na wypadek, gdyby chciała się cofnąć. Nie chciała.
Dotknął policzka. Taki miękki i ciepły. Przesuwał palcami w dół policzka, na szyję. Wyczuwał jej puls, coraz szybszy. Uniosła powieki i zobaczył w jej oczach ufność. I pożądanie.
Przyciągnął ją do siebie, musnął ustami skroń i miękkie włosy. Wcześniej widział jej przerażenie, gdy oczy mu poczerwieniały, więc na wszelki wypadek wolał unikać kontaktu wzrokowego, póki Shanna nie zamknie oczu i nie rozchyli ust w oczekiwaniu na pierwszy pocałunek.
Odgarnął jej włosy z karku, odsłonił szyję, przesuwał ustami wzdłuż ucha, na pulsującą żyłkę.
Z westchnieniem odrzuciła głowę do tyłu. Wdychał jej zapach, A Rh dodatnie, jego ulubiona grupa krwi. Musnął językiem arterię i poczuł, jak zadrżała. Odważył się zerknąć na jej twarz. Zamknęła oczy. Była gotowa. Już miał ją pocałować, gdy spowił ich strumień światła.
– A niech mnie – sapnął szkocki akcent. Connor otworzył drzwi do domu.
Shanna drgnęła i spojrzała w stronę światła.
– Co jest? – zapytał Laszlo. – Oj, może powinniśmy zamknąć drzwi.
– O nie! – Gregori włączył się do rozmowy. – Chcę popatrzeć!
Shanna cofnęła się, czerwona jak burak.
Roman gniewnie łypnął na trzech mężczyzn w progu.
– Nie ma co, Connor, świetne wyczucie czasu.
– Aye, sir. – Ochroniarz stropił się, jego twarz była niewiele jaśniejsza od płomienia rudej szopy włosów. – Jesteśmy gotowi na przyjęcie gościa.
A jednak dobrze zrobili. Gdy Roman pomyślał o tym na spokojnie, doszedł do wniosku, że pewnie smakowałby krwią, a zważywszy, jak Shanna na nią reaguje, mogłoby się źle skończyć. Na przyszłość musi być bardziej ostrożny.
Przyszłość? Jaką przyszłość? Przysiągł sobie, że nigdy więcej nie zwiąże się ze śmiertelniczką. Kiedy zorientuje się, z kim ma do czynienia, będzie chciała go zabić. I trudno się dziwić. Przecież naprawdę jest potworem.
– Chodź. – Wziął ją pod rękę.
Nie drgnęła. Cały czas wpatrywała się w drzwi.
– Shanna?
Gapiła się na Connora.
– Roman, w progu twojego domu stoi facet w kilcie.
– Jest tu jeszcze z tuzin szkockich górali, highlanderów. To moi ochroniarze.
– Naprawdę? Zadziwiające. – Weszła sama na schody. Nawet na niego nie spojrzała.
Cholera. Czyżby już zapomniała, jak się czuła w jego ramionach?
– Witaj, jaśnie pani. – Connor odsunął się, żeby mogła wejść. Laszlo i Gregori cofnęli się, choć Shanna zdawała się ich nie zauważać.
Z uśmiechem na twarzy patrzyła na Szkota.
– Jaśnie pani? Jeszcze nikt nigdy tak się do mnie nie zwracał. To brzmi niemal… średniowiecznie.
Rzeczywiście. Staroświecki czar Connora był naprawdę wiekowy. Roman pokonał kilka stopni.
– Jest trochę staromodny.
– Podoba mi się to. – Rozglądała się po holu, chłonęła wzrokiem posadzki z marmuru i kręte schody. – A dom jest cudowny. Po prostu cudowny.
– Dziękuję. – Roman zamknął drzwi i dokonał prezentacji.
Shanna skupiła się na Connorze.
– Cudowny kilt. Jaki klan symbolizuje?
– To tartan klanu Buchanan. – Skłonił się lekko.
– A te dzyndzelki przy skarpetkach… pasują do kiltu. Urocze.
– Och, pani, dziękuję.
– A to nóż? – Pochyliła się, by uważniej przyjrzeć się skarpetom Connora.
Roman stłumił jęk. Lada chwila powie Connorowi, że owłosione kolana też ma słodkie.
– Connor, zaprowadź naszego gościa do kuchni. Może Shanna jest głodna.
– Aye, sir.
– A twoi ludzie niech robią pełny obchód co pół godziny.
– Aye, sir. – Connor wskazał korytarz. – Tędy, jaśnie pani.
– Idź z nim, Shanno. Zaraz do was dołączę.
– Aye, sir. – Spojrzała na niego gniewnie i poszła z Connorem, mrucząc pod nosem: – Powinnam była go zastrzelić.
Gregori gwizdnął cicho, gdy drzwi do kuchni się zamknęły.
– Urocze. Twoja dentystka to ostry kociak.
– Gregori… – Roman posłał mu surowe spojrzenie, które jednak zostało zlekceważone.
Młody wampir poprawił jedwabny krawat.
– Tak, myślę, że kontrola dentystyczna mi nie zaszkodzi. Mam dziurę do zaplombowania.
– Dosyć tego! – warknął Roman. – Zostaw ją w spokoju, jasne?
– Jasne. Widzieliśmy, jak się do niej ślinisz. – Podszedł do Romana. – Więc kręci cię śmiertelniczka, co? – zagadnął z błyskiem w oku. A co się stało z zasadą: nigdy więcej?
Roman uniósł brew.
Gregori się uśmiechnął.
– Wiesz, od razu widać, że podobają jej się te męskie spódnice. Może Connor ci pożyczy.
– Kilty – podsunął usłużnie Laszlo, który wciąż bawił się guzikiem.
– Nieważne. – Gregori zmierzył Romana wzrokiem. – Więc jak, masz seksowne nogi?
Przyjaciel spojrzał na niego ostrzegawczo.
– Co ty tu właściwie robisz, chłopie? Wydawało mi się, że wybierasz się gdzieś z Simone.
– Bo tak było. Poszliśmy do tego nowego klubu przy Times Square, ale wkurzyła się, bo nikt jej nie poznał.
– A dlaczego ktoś miałby ją poznać?
– Stary, przecież to znana modelka! Jest na okładce ostatniego „Cosmo”! Nie wiesz? W każdym razie tak się wściekła, że cisnęła stolikiem na parkiet.
Roman jęknął. Transformacja w wampira potęgowała siłę fizyczną i wyostrzała wszystkie zmysły, niestety, jednak nie podnosiła ilorazu inteligencji.
– Pomyślałem, iż wyda się podejrzane, że osoba tak chuda ma tyle siły – ciągnął Gregori – więc się tym zająłem. Usunąłem wszystkim wspomnienia i przyprowadziłem ją z powrotem. Jest teraz z twoim haremem, który poprawia jej humor słowami i pedikiurem.
– Wolałbym, żebyś ich tak nie nazywał. – Roman zerknął na zamknięte drzwi do salonu. – Są tam?
– Tak. – Gregori był rozbawiony. – Kazałem im siedzieć cicho, ale kto wie, co robią?
Roman westchnął.
– Nie mam dla nich czasu. Zadzwoń do matki, może ona je okiełzna.
– Będzie zachwycona. – Gregori pokiwał głową. – Wyjął komórkę z kieszeni i wystukał numer.
– Laszlo? Naukowiec aż podskoczył.
– Tak, sir?
– Idź do kuchni i zapytaj Shannę, co jej będzie potrzebne do zabiegu.
W pierwszej chwili Laszlo wydawał się zagubiony, zaraz jednak się rozpromienił.
– Ach tak, zabieg!
– I zawołaj tu Connora.
– Dobrze, sir. – Podreptał do kuchni.
– Mama już jedzie. – Gregori schował telefon do kieszeni. – Więc jeszcze ci nie wstawiła zęba?
– Nie. Mieliśmy kłopoty. Właściwie kłopot – Ivan Petrovsky. Wygląda na to, że pani doktor jest jego celem numer jeden.
– Chyba żartujesz! Co takiego zrobiła?
– Nie wiem dokładnie. – Spojrzał na drzwi do kuchni. – Ale się dowiem.
Drzwi się otworzyły i Connor wyszedł do holu. Zatrzymał się u stóp schodów.
– Możecie mi powiedzieć, czemu właściwie przed chwilą zrobiłem pani doktor kanapkę z indykiem?
Roman westchnął. Szef jego ochrony musi znać prawdę.
– Kilka godzin temu, podczas pewnego eksperymentu, straciłem kieł. – Wyjął z kieszeni zakrwawioną chusteczkę i pokazał jej zawartość.
– Kieł? Rany boskie! Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
– Ja też nie, a żyję już ponad pięćset lat.
– Może się starzejesz – podsunął Gregori i skrzywił się, gdy i Roman, i Connor łypnęli na niego gniewnie.
– Znajduję tylko takie wytłumaczenie: nasz nowy sposób odżywiania. – Roman owinął ząb w chusteczkę i wsunął do tylnej kieszeni dżinsów. – To jedyne, co się zmieniło, odkąd przeszliśmy transformację.
Connor zmarszczył brwi.
– Ale przecież nadal pijemy krew. Nie widzę różnicy.
– Chodzi o sposób picia – powiedział Roman. – Nie kąsamy. Kiedy ostatni raz użyłeś kłów?
– Nawet nie pamiętam. – Gregori rozwiązał jedwabny krawat. – Po co ci kły, kiedy pijesz ze szklanki?
– Prawda – zgodził się Connor. – W szklance będą tylko przeszkadzać.
– No właśnie. – Wyjaśnienie nie przypadło Romanowi do gustu, ale nic innego nie przychodziło mu do głowy. – To ilustracja powiedzenia, że organ nieużywany zanika.
– A niech mnie – sapnął Connor. – Musimy mieć kły. Gregori zrobił wielkie oczy.
– O nie, nie zacznę kąsać śmiertelników, nie ma mowy! Tyle pracy poszłoby na marne.
– Rzeczywiście. – Roman skinął głową. Gregori Holstein bywał czasem denerwujący, ale bardzo zaangażował się w misję uczynienia świata bezpiecznym zarówno dla śmiertelników, jak i dla wampirów. – Może popracujemy nad programem ćwiczeń.
– Super! – W oczach Gregoria pojawił się błysk. – Zaraz się do tego zabiorę!
Roman się uśmiechnął. Gregori podchodził do wszystkiego z niesłabnącym entuzjazmem. W takich chwilach upewniał się, że dobrze zrobił, awansując chłopaka.
Drzwi do kuchni się otworzyły i Laszlo wybiegł do holu.
– Sir, mamy problem. Lekarka powtarza, że zabieg powinien się odbyć w gabinecie dentystycznym, a do swojego nie chce wracać.
– I ma rację – mruknął Roman. – Na pewno jest tam już pełno policji.
Connor zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu.
– Laszlo twierdzi, że ktoś chce zabić tę dzierlatkę. Piekielne dranie.
– Tak. – Roman westchnął. Liczył, że Shanna wstawi mu ząb w domowym zaciszu. – Gregori, znajdź inny gabinet, niedaleko, z którego będziemy mogli skorzystać.
– Nie ma sprawy, brachu.
– Wracam do dziewczyny – burknął Connor. – Nie chcemy przecież, żeby zajrzała nam do lodówki. – Szkot poszedł do kuchni.
Laszlo bawił się guzikiem przy kitlu.
– Sir, wymieniła pewien produkt, który znacznie zwiększa szanse skuteczności zabiegu. Jest przekonana, że można go znaleźć w każdym gabinecie dentystycznym.
– Świetnie. – Roman wyjął z kieszeni ząb w chusteczce i podał chemikowi. – Idź z Gregorim i dopóki nie przybędę, pilnuj mojego kła.
Laszlo z trudem przełknął ślinę i wsunął kieł do kieszeni fartucha.
– To… To będzie włamanie, prawda, sir?
– Nie przejmuj się tym. – Gregori poklepał chemika po plecach i pchnął w stronę drzwi. – Śmiertelnicy nigdy nie odkryją, co się tam działo.
– No, dobrze. – Laszlo zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił. – Muszę pana uprzedzić, sir. Chociaż młoda dama nie szczędziła nam informacji, obstaje przy swoim i twierdzi, że w żadnym wypadku nie wstawi panu wilczego kła.
Gregori się roześmiał.
– Myśli, że to wilczy kieł? Roman wzruszył ramionami.
– Z jej punktu widzenia to logiczne.
– No, tak. – Gregori spojrzał na niego z rozbawieniem. – Ale dlaczego nie zasugerowałeś jej czegoś innego?
Roman milczał. Laszlo i Gregori patrzyli wyczekująco. Na miłość boską, czy jednej nocy nie dość już upokorzeń?
– Ja… Nie udało mi się przejąć kontroli nad jej umysłem. Laszlo otworzył usta ze zdumienia.
Gregori cofnął się o krok.
– Niemożliwe! Nie mogłeś zahipnotyzować zwyczajnej śmiertelniczki?
Roman zacisnął pięści.
– Nie.
– A niech mnie! – Gregori uderzył się w czoło.
– Czemu się walisz? Komar cię gryzie czy co? – W takich chwilach Roman utwierdzał się w przekonaniu, że dobrze zrobi, wywalając chłopaka z pracy.
– To wyraz mojego zdumienia. Nie masz pojęcia o najnowszych powiedzonkach czy gestach, co?
Laszlo ściągnął brwi. Machinalnie bawił się guzikiem.
– Bardzo przepraszam, sir, czy kiedykolwiek wcześniej do tego doszło?
– Nie.
– Może naprawdę się starzejesz – podsunął Gregori.
– Pieprz się – warknął Roman.
– Nie, nie, bracie, to za łagodnie. Nie bój się, użyj mocniejszych słów. – Gregori urwał i poczerwieniał. – To było do mnie?
Roman uniósł brew.
– Młodzi nieznośnie wolno myślą. Laszlo przechadzał się po holu.
– To nie moja dziedzina, ale wygląda na to, że podchodzimy do sprawy od złej strony.
Roman i Gregori wbili wzrok w chemika. Oblizał wargi, pociągnął za guzik.
– Skoro pan Draganesti do tej pory nie mierzył się z takim… problemem, rzecz niekoniecznie musi dotyczyć jego umiejętności, tudzież ich braku. – Guzik upadł na ziemię. Schylił się, żeby go podnieść.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Gregori. Laszlo schował guzik do kieszeni.
– Że niewykluczone, iż problem leży po stronie kobiety.
– Ma bardzo silną wolę – przyznał Roman. – Nigdy dotąd nie spotkałem śmiertelnika, który zdołałby się nam oprzeć.
– No właśnie. – Laszlo zaatakował ostatni guzik przy kitlu. – Ale jakimś cudem jej się to udało. Jest w niej coś dziwnego.
Zapadła cisza. Roman już wcześniej domyślał się, że jest inna, ale te słowa padły z ust jego najzdolniejszego naukowca.
– Fatalnie – mruknął Gregori. – Skoro nie możemy nad nią zapanować, jest bardzo…
– Fascynująca – szepnął Roman. Gregori się skrzywił.
– Chciałem raczej powiedzieć: niebezpieczna.
To też. Ale tego wieczoru nawet niebezpieczeństwo wydawało się Romanowi fascynujące. Zwłaszcza jeśli wiązało się z Shanną.
– Może poszukamy innego dentysty – zasugerował Laszlo.
– Nie. – Roman pokręcił głową. – Zostało tylko kilka godzin, a sam mówiłeś, że ząb trzeba wstawić jeszcze dziś. Gregori, zabierz Laszla do najbliższego gabinetu dentystycznego i zabezpieczcie teren. Pojedziecie jego wozem, stoi przed domem. Laszlo, pilnuj mojego kła. Dajcie mi pół godziny i zadzwońcie.
Chemik wytrzeszczył oczy.
– Będzie się pan teleportować za moim głosem?
– Tak. – To najszybszy środek transportu. Jednak nie zrobi tego, póki nie zyska całkowitej kontroli nad umysłem Shanny, musi mieć pewność, że po zabiegu zatarł jej wspomnienia. – Gregori, wracaj jak najszybciej. Ty i Connor pomożecie mi przy dentystce. Musimy przejąć kontrolę nad jej umysłem.
– Nie ma sprawy. – Gregori wzruszył ramionami. – W klubie wymazałem wspomnienia stu osób naraz. To pikuś.
Sądząc po wyrazie twarzy, Laszlo nie podzielał optymizmu Gregoria.
– Powinno się udać – mruknął Roman. – Nawet jeśli zdołała się oprzeć jednemu wampirowi, trzem nie da rady.
Gregori i Laszlo wyszli, ale słowa chemika ciągle brzmiały w uszach Romana. W Shannie jest coś innego. A jeśli nie uda mu się zapanować nad jej umysłem? Nie wstawi mu kła, póki będzie uważać, że to zwierzęcy ząb. Przez resztę wieczności będzie pośmiewiskiem wszystkich wampirów. Jednozębne dziwadło.
Nie śmiał jej powiedzieć, czym jest. Wtedy już na pewno nie wstawi mu kła. Zareaguje jak Eliza i zapragnie wbić mu kołek w serce.