Rozdział 3

Shanna masowała czoło. Gdzieś w oddali odzywały się klaksony i wyły syreny. W życiu pozagrobowym chyba ich nie ma? Więc nadal żyje. Ale gdzie jest?

Otworzyła oczy i zobaczyła nocne niebo. Gwiazdy nikły za mgłą. Wiatr rozwiewał włosy. Spojrzała w prawo. Dach? Leżała na leżaku. Jak tu się znalazła? Spojrzała w lewo.

On. Walnięty pacjent. Pewnie ją tu przyniósł; teraz się zbliża. Chciała wstać z leżaka, i jęknęła, gdy fotel się rozsunął.

– Ostrożnie. – Od razu był przy niej, drgnęła, gdy chwycił ją za ramię. Jakim cudem reaguje tak szybko?

Ból w głowie się nasilał. Mocno trzymał ją za ramię. Zaborczo.

– Puść mnie.

– Proszę bardzo. – Wyprostował się.

Shanna głośno przełknęła ślinę. Nie zdawała sobie sprawy, że jest taki wysoki. I potężny.

– Później mi podziękujesz za uratowanie życia.

I znów ten głos. Niski, zmysłowy, kuszący. Ale ona już nikomu nie zaufa.

– Wyślę kartkę z podziękowaniami.

– Nie ufasz mi. Bystrzak z niego.

– Niby dlaczego miałabym ci zaufać? Z mojego punktu widzenia zostałam porwana. Nie wyraziłam na to zgody.

Uśmiechnął się.

– A zazwyczaj wyrażasz? Łypnęła gniewnie.

– Gdzie my właściwie jesteśmy?

– Naprzeciwko kliniki. – Podszedł do krawędzi dachu. – Ponieważ mi nie ufasz, możesz sama się przekonać.

Jasne, stanie nad przepaścią u boku świra. O nie. Była na tyle głupia, że zemdlała w klinice, zamiast uciekać. Nie może więcej popełniać błędów. Zabójczo przystojny świr zapewne ją stamtąd wyniósł. Uratował jej życie. Wysoki, mroczny, przystojny i bohaterski. Idealny, nie licząc drobnego szczegółu – chciał, żeby mu wstawiła wilczy kieł. Czyżby miał zaburzenia psychiczne i wydawało mu się, że jest wilkołakiem? Czy dlatego nie przestraszył się jej broni? Może myśli, że tylko srebrne kule mogą go zranić. Ciekawe, czy wyje do księżyca.

Weź się w garść. Masowała obolałe skronie. Zamiast myśleć o bzdurach, powinna zastanowić się, co dalej.

Dostrzegła torebkę na ziemi. Alleluja! Zajrzała do niej. Jest! Dotknęła beretty. Poczuła się pewnie. Jeśli będzie trzeba, obroni się nawet przed boskim wilkołakiem.

– Nadal tam są, jeśli chcesz ich zobaczyć – powiedział. Zamknęła torebkę i zmierzyła go wzrokiem bambi.

– Kto?

Krążył spojrzeniem między jej twarzą a torebką.

– Ci, którzy chcą cię zabić.

– Chyba na dziś mam dosyć. Pójdę już. – Wstała.

– Złapią cię, jeśli wyjdziesz na ulicę.

Pewnie tak. Ale czy na dachu, w towarzystwie przystojnego zbiega z psychiatryka, jest bezpieczniejsza? Przycisnęła torebkę do piersi.

– No dobrze, na razie zostanę.

– Słusznie. – Ton głosu urzekał łagodnością. – Będę ci towarzyszyć.

Cofnęła się, chciała, żeby dzieliły ich plastikowe mebelki.

– Dlaczego mnie uratowałeś? Uśmiechnął się.

– Potrzebuję dentystki.

Co za uśmiech. Taki uśmiech sprawia, że kobieta rozpływa się w morzu hormonów.

– Jak ja… Jak ja… Jak się tu dostałam? W jego oczach pojawił się błysk.

– Wniosłem cię.

Przełknęła ślinę. Jak widać dodatkowe kilogramy, które zawdzięczała uzależnieniu od pizzy, nie sprawiły mu kłopotu.

– Wniosłeś mnie? Na dach?

– Ja… Wjechaliśmy windą. – Wyjął komórkę z kieszeni. – Zaraz ktoś po nas przyjedzie.

Po nas? Czy on oszalał? Nie ufała mu za grosz. Ale przecież uratował jej życie. I zachowuje się jak dżentelmen. Odważyła się podejść do brzegu dachu, ale na wszelki wypadek zachowała bezpieczną odległość od tajemniczego zbawcy.

Zerknęła w dół. O rany. Mówił prawdę. Byli przed kliniką. Trzy czarne sedany na ulicy i grupka mężczyzn zajętych rozmową. Pewnie planują następny krok, chcą ją zabić. Jest w pułapce. Może rzeczywiście przyda jej się pomoc. Może powinna zaufać wilkołakowi, pięknemu i szurniętemu.

– Radinka? – Podniósł telefon do ucha. – Masz telefon do Laszla?

Radinka? Laszlo? Czy to nie rosyjskie imiona? Przeszył ją dreszcz. O Boże. Facet pewnie udaje jej sprzymierzeńca, chce ją zwabić za miasto i…

– Dzięki. – Wybrał kolejny numer.

Shanna rozejrzała się i zobaczyła drzwi na klatkę schodową. Rzecz w tym, żeby mogła do nich dotrzeć niezauważona.

– Laszlo. – W jego głosie pojawił się władczy ton. – Sprowadź samochód. Mamy problem.

Shanna poruszała się cicho. Wolno.

– Nie, nie ma czasu, żebyś jechał do laboratorium. Zawracaj. – Chwila ciszy. – Nie, nie wstawiła mi zęba. Ale mam ją. – Zerknął na nią.

Znieruchomiała, usiłowała przybrać znudzoną minę. Może powinna coś zaśpiewać? Jedyna melodia, która przychodziła jej na myśl, to piosenka, którą wcześniej słyszała – Strangers in the Night. Odpowiednia, nie ma co.

– Zawróciłeś już? – Wilkołak wydawał się zirytowany. – Dobra. Słuchaj uważnie. Nie podjeżdżaj pod klinikę, słyszysz? Powtarzam, nie podjeżdżaj pod klinikę. Jedź przecznicę dalej, tam się spotkamy, rozumiesz?

Znów milczenie. Spojrzał w dół, na ulicę. Shanna skradała się do drzwi.

– Później ci to wyjaśnię. Rób, co ci każę, a wszystko będzie dobrze.

Minęła komplet mebli ogrodowych.

– Tak, wiem, że jesteś chemikiem, ale wierzę w ciebie. Pamiętaj, nie możemy pozwolić, żeby ktokolwiek dowiedział się o sprawie. No właśnie, skoro o tym mowa, czy nasza… pasażerka jest w samochodzie? – Wilkołak stał w rogu dachu, tyłem do niej i mówił cicho.

Dba o dyskrecję, nie bez powodu.

– Słyszysz mnie?

To zdanie ją drażniło. Nie, nie słyszy, do cholery. Szła na paluszkach. Instruktorka baletu byłaby dumna z jej tempa.

– Słuchaj, Laszlo, mam ze sobą dentystkę i nie chcę jej denerwować bardziej niż to konieczne. Zapakuj Vannę do bagażnika.

Shanna zamarła. Otworzyła usta z wrażenia. Nie mogła oddychać.

– Nie obchodzi mnie, co jeszcze masz w bagażniku. – Podniósł głos. – Ale nie będziemy jeździć z gołą babą na tylnym siedzeniu.

O nie! Sapnęła głośno. To zabójca!

Odwrócił się gwałtownie. Przerażona odskoczyła w tył.

– Shanna? – Skończył rozmowę, podał jej telefon.

– Trzymaj się ode mnie z daleka. – Cofnęła się, sięgając do torebki.

Zmarszczył brwi.

– Nie chcesz telefonu?

To jej aparat? Morderca i złodziej. Wyjęła berettę i wycelowała w niego.

– Ani kroku dalej.

– Znów do tego wracamy? Nie pomogę ci, jeśli wciąż będziesz ze mną walczyć.

– Jasne, bo ty oczywiście chcesz mi pomóc. – Szła w stronę schodów. – Słyszałam, jak rozmawiałeś ze wspólnikiem: Laszlo, mamy towarzystwo. Wpakuj trupa do bagażnika.

– To nie tak, jak myślisz.

– Nie jestem głupia, wilku. – Ciągle zmierzała do schodów. Dobrze chociaż, że on stoi w miejscu. – Powinnam była od razu cię zastrzelić.

– Nie strzelaj. Faceci na ulicy usłyszą i tu przyjdą. Nie wiem, czy zdołam pokonać wszystkich.

– Wszystkich? Ho, ho, jakie wysokie mniemanie o sobie. Jego oczy pociemniały.

– Mam ukryte talenty.

– Nie wątpię. Ta biedna dziewczyna z bagażnika na pewno miałaby na ten temat sporo do powiedzenia.

– Nie jest w stanie.

– Co za pech! Ale rzeczywiście, po śmierci ludzie stają się jakoś mało rozmowni.

Uśmiechnął się pod nosem. Podeszła do drzwi.

– Jeśli będziesz mnie gonić, zabiję cię.

Gdy otworzyła drzwi, błyskawicznie znalazł się przy niej. Zamknął drzwi, wyrwał jej pistolet i odrzucił. Z głośnym brzękiem upadł na dach, potoczył się w mrok. Shanna wierciła się i szarpała, kopała go w łydki. Złapał ją za nadgarstki i przycisnął do drzwi.

– Do cholery, kobieto, niełatwo cię opanować.

– Dobrze, że to zauważyłeś. – Mimo że walczyła zajadle, nie zdołała się uwolnić.

Pochylił się. Jego oddech burzył włosy, muskał czoło.

– Shanna – szepnął. Głos był jak chłodny powiew. Zadrżała. Hipnotyzował ją, niósł spokój i poczucie bezpieczeństwa. Fałszywe poczucie bezpieczeństwa.

– Nie zabijesz mnie.

– Nie mam takiego zamiaru.

– Więc mnie puść.

Pochylił głowę. Jego oddech owionął jej szyję, był jak balsam.

– Chcę, żebyś pozostała taka sama, żywa i ciepła. Przeszył ją dreszcz. O Boże, zaraz ją dotknie. Może nawet pocałuje. Czekała, czuła, jak serce tłucze się w piersi. Szeptał jej do ucha:

– Potrzebuję ciebie.

Rozchyliła usta i zaraz je zamknęła – dotarło do niej, jak mało brakowało, a powiedziałaby: tak. Cofnął się, ale jej nie puszczał.

– Shanna, musisz mi zaufać. Ochronię cię.

Ból głowy powrócił z nową siłą, lodowate ostrza wbijały się w skronie. Resztkami sił zebrała się w sobie i walnęła go kolanem w podbrzusze.

Wypuścił powietrze z głośnym sykiem, nie wrzasnął z bólu; krzyk zaalarmowałby złoczyńców. Zgiął się wpół, osunął na kolana. Wcześniej był blady, teraz poczerwieniał.

Nieźle mu dowaliła. Dostrzegła swój pistolet pod stolikiem i rzuciła się w tamtą stronę.

– Na miłość boską! – wyjęczał. – Boli jak cholera.

– I dobrze. – Wsunęła berettę do torebki i pobiegła do schodów.

– Ja nigdy… Nikt mi tego nigdy nie zrobił. – Podniósł na nią wzrok. Na jego pięknej twarzy ból ustępował zdumieniu. – Dlaczego?

– To jeden z moich ukrytych talentów. – Dopadła do drzwi na klatkę schodową, chwyciła za klamkę. – Nie idź za mną. Następnym razem strzelę ci… między nogi. – Drzwi otworzyły się ze zgrzytem.

Była już na schodach, gdy drzwi, skrzypiąc przeraźliwie, zatrzasnęły się i zapanowała ciemność. Świetnie. Zwolniła. Ostatnie, na co miała ochotę, to skończyć jak idiotki w filmach; przewracają się, skręcają nogę i leżą bezbronne, przerażone, gdy zjawia się morderca. Poręcz się skończyła. Była na najwyższym piętrze. Po omacku szukała drzwi.

Natrafiła na nie, szarpnęła i klatkę schodową zalało światło. Hol wydawał się pusty. Super. Podbiegła do windy. Na metalowych drzwiach wisiała tabliczka z napisem „Awaria”. Cholera! Zerknęła przez ramię. Sukinsyn ją oszukał. Nie wjechali tu windą. Rozejrzała się, szukając windy dla personelu, lecz takiej nie było. Ciekawiło ją, w jaki sposób dostał się na dach, ale teraz nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Znalazła główną klatkę schodową. Dobrze, że jest oświetlona. Zbiegała po schodach.

Była już na samym dole. Cisza. Dzięki Bogu. Wygląda na to, że wilk dał sobie spokój z pościgiem. Uchyliła drzwi, wyjrzała na zewnątrz. W słabo oświetlonym holu nie zauważyła nic podejrzanego. Dostrzegła wyjście z budynku – podwójne przeszklone drzwi. A za nimi – czarne samochody i płatnych zabójców. Zakradła się do holu i przyciśnięta do ściany, skradała się w stronę tylnego wyjścia. Czerwony napis nad drzwiami kusił, obiecywał bezpieczeństwo. Złapie taksówkę, zadekuje się w obskurnym hoteliku i stamtąd zadzwoni do Boba Mendozy, agenta. Jeśli nie będzie odbierać, ona rano podejmie wszystkie pieniądze z banku i wsiądzie do pociągu. Byle dalej stąd.

Wyjrzała na zewnątrz; pewna, że nikogo nie ma, wymknęła się z budynku. I natychmiast znalazła się w ramionach twardych jak skała. Czyjaś dłoń zatkała jej usta. Szarpnęła się, kopała i waliła na oślep rękami, próbując się wyrwać.

– Przestań, Shanna. To ja. – Znajomy szept w uchu. Wilkołak? Jakim cudem wyprzedził ją na schodach? Wściekła jęknęła cicho.

– Uspokój się. – Ciągnął ją za sobą wymarłą uliczką. Minęli pustą kafejkę i rząd stolików pod parasolami. Markiza na drzwiach zdradzała nazwę lokalu. Kolejny sklep i wystawa za grubymi kratami. Markizy chroniły ich przed światłem latarni.

– Laszlo zaraz tu będzie. Poczekaj spokojnie. Pokręciła głową. Chciała się uwolnić.

– Możesz oddychać? – Wydawał się zaniepokojony. Znów pokręciła głową.

– Nie będziesz krzyczeć, jeśli cię puszczę? Nie mogę pozwolić, żebyś się darta, przecież oni są blisko. – Poluzował uścisk.

– Nie jestem aż tak głupia – mruknęła.

– O nie, sądzę, że jesteś bardzo inteligentna, ale wdepnęłaś w bagno. W takim stresie trudno kontrolować swoje reakcje.

Odwróciła się, żeby na niego zerknąć. Miał wyraziste, regularne rysy. Wpatrywał się czujnie w uliczkę.

– Kim jesteś? – szepnęła.

Spojrzał na nią i na szerokich ustach przemknął cień uśmiechu.

– Kimś, kto potrzebuje dentysty.

– Nie żartuj. W tym mieście są miliony dentystów.

– Nie żartuję.

– Ale kłamiesz. Mówiąc o windzie, też blefowałeś. Jest zepsuta. Szedłeś schodami.

Zacisnął usta i dalej wpatrywał się w mrok. Nie raczył odpowiedzieć.

– Jakim cudem znalazłeś się tu tak szybko?

– Czy to ważne? Chcę cię chronić.

– Ale dlaczego? Dlaczego cię obchodzę? Zawahał się.

– To nie takie proste. – Ból w oczach wilkołaka zaparł jej dech w piersiach. Nieważne, kim jest; wie, czym jest cierpienie.

– Nie skrzywdzisz mnie?

– Nie, kochanie. W życiu skrzywdziłem już dość ludzi. – Uśmiechnął się smutno. – Zresztą, gdybym naprawdę chciał cię zabić, mogłem to już zrobić wcześniej.

– Dodajesz mi otuchy – burknęła. Obejmował ją mocniej. Po drugiej stronie ulicy jaśniał neon salonu wróżb. Shanna rozważała, czy nie zaryzykować sprintu przez jezdnię i zadzwonić na policję. A może lepiej zapytać o przyszłość? Czy ją w ogóle ma, czy może linia jej życia dobiegła końca? Dziwne, ale nie czuła, że coś jej grozi. Wilk jest masywnej postury, ma silne ramiona i szeroką pierś. Mówi, że chce ją chronić. Ostatnio była bardzo samotna. Pragnęła mu zaufać. Odetchnęła głęboko i rozejrzała się dokoła. – Jezu, co tak śmierdzi.

– Sklep z cygarami. Domyślam się, że nie palisz?

– Nie, a ty?

– Palę w słońcu. Się – dodał z rozbawieniem.

Nie zdążyła nic powiedzieć, bo minął ich ciemnozielony samochód i wilkołak pociągnął ją za sobą.

– To Laszlo. – Pomachał, żeby przyjaciel go zauważył. Honda accord podjechała do krawężnika. Szli w tamtą stronę.

Czy może mu zaufać? Jak zdoła uciec, kiedy już wsiądzie do samochodu?

– Kim jest ten Laszlo? To Rosjanin?

– Nie.

– Ale to obce imię.

Uniósł brew, jakby rozdrażniła go ta uwaga.

– Jest z pochodzenia Węgrem. – A ty?

– Jestem Amerykaninem.

– Urodziłeś się tu? – Miał obcy akcent, wolała się jednak upewnić.

Uniósł obie brwi. Widać było, że jest zirytowany.

Mężczyzna w hondzie wiercił się niespokojnie. Bagażnik się uchylił. Shanna drgnęła, uświadomiwszy sobie, że w środku mogą być zwłoki.

– Uspokój się. – Wilkołak objął ją mocniej.

– Chyba żartujesz! – Usiłowała wyrwać się z uścisku. Na darmo. – Macie tam zwłoki, tak?

Westchnął ciężko.

– Boże, dopomóż, ale chyba na to zasłużyłem.

Niski mężczyzna w białym kitlu wygramolił się z samochodu.

– Witam pana, sir. Przyjechałem najszybciej, jak mogłem. – Zobaczył Shannę i dopiął guziki kitla. – Dobry wieczór pani. Jest pani dentystką?

– Owszem. – Wilk obejrzał się przez ramię. – Laszlo, nie mamy czasu.

– Tak jest, sir. – Otworzył tylne drzwiczki i zajrzał do środka. – Już zabieram Vannę. – Wyprostował się i wyciągnął z wozu nagą kobietę.

Shanna nie zdążyła krzyknąć. Wilk zakrył jej usta dłonią, przyciągnął ją do siebie i trzymał mocno.

– Ona nie jest prawdziwa. Spójrz na nią, to zabawka, lalka naturalnej wielkości.

Laszlo zauważył jej zdenerwowanie.

– Ależ tak, proszę pani. Nie jest prawdziwa. – Ściągnął jej perukę z głowy i założył z powrotem.

O Boże. No dobrze, wilkołak nie jest mordercą, ale to zboczeniec!

Znienacka walnęła go łokciem w brzuch, wyswobodziła się z jego objęć i odskoczyła.

– Shanna. – Wyciągnął ręce.

– Trzymaj się ode mnie z daleka, zboczeńcu.

– Co?

Wskazała lalkę, którą Laszlo upychał do bagażnika.

– Tylko zboczeńcy mają takie zabawki. Wilkołak zamrugał.

– To nie mój samochód.

– A zabawka?

– Też nie. – Odwrócił się. – Cholera! – Pchnął ją w stronę samochodu. – Wsiadaj!

– Dlaczego? – Chwyciła się drzwiczek i rozstawiła szeroko łokcie. W kreskówkach ten manewr zawsze działał, gdy kot nie chciał wylądować w wannie.

Wilk stanął z boku, zasłonił jej widok.

– Na rogu jest czarny samochód. Nie mogą cię zobaczyć. Czarny samochód? Ma wybór – czarny sedan albo zielona honda. Oby podjęła właściwą decyzję. Wsiadła do hondy, położyła torebkę na podłodze. Odwróciła się, chcąc wyjrzeć przez tylną szybę, ale nic nie widziała, bo Laszlo jeszcze nie zamknął bagażnika.

– Szybciej, Laszlo! Jedźmy już. – Wilk usiadł obok niej, zamknął drzwi. Zerknął do tyłu.

Laszlo zatrzasnął bagażnik.

– Cholera! – Wilkołak złapał Shannę za ramiona i pchnął na podłogę.

– Au! – Wszystko działo się bardzo szybko. Pęd powietrza, a potem, nie wiadomo kiedy, zaryła nosem w czarny dżins. Otaczał ją zapach mydła i mężczyzny. A może to tylko płyn zmiękczający tkaniny? No nie, leży twarzą na jego kolanach. Chciała się wyprostować, ale nie pozwolił.

– Przykro mi, okna nie są zaciemnione, a nie chcę, żeby cię zobaczyli.

Laszlo odpalił silnik i ruszyli. Czuła wibracje samochodu i szorstki materiał dżinsów na twarzy.

Wierciła się, aż znalazła szczelinę z powietrzem. Oddychała głęboko, póki sobie nie uświadomiła, że szczelina to przerwa między jego nogami. Świetnie, sapie mu w rozporek.

– Czarny samochód jedzie za nami. – Laszlo się denerwował.

– Wiem. – Wilk nie ukrywał irytacji. – Na następnym skrzyżowaniu skręć w lewo.

Shanna usiłowała przewrócić się na bok, ale samochód skręcił i straciła równowagę. Upadła na Wilka, walnęła głową w jego rozporek. Ojej. Może nie zauważy. Poruszyła się, odsunęła głowę od jego krocza.

– Czy wykonujesz te wszystkie ruchy w konkretnym celu? O rany. Jednak zauważył.

– Ja… nie mogłam oddychać. – Poprawiała się, aż leżała na boku, z podkulonymi nogami i głową na jego udach.

Samochód zatrzymał się gwałtownie. Przesunęła się do przodu i znów uderzyła twarzą w jego rozporek. Skrzywił się.

– Przepraszam. – Jezu, najpierw walnęła go kolanem, a teraz zaatakowała bykiem. Ile jeszcze wytrzyma? Przekręciła głowę, próbując się odsunąć.

– Bardzo mi przykro, sir, światło nieoczekiwanie zmieniło się na czerwone – wymamrotał Laszlo.

– Zdarza się. – Wilkołak położył jej rękę na głowie. – Czy mogłabyś przestać się wiercić?

– Sir, podjeżdżają do nas!

– Nie szkodzi. Niech się dobrze przyjrzą. Zobaczą tylko dwóch facetów.

– I co teraz? Prosto czy skręcać?

– Na następnym skrzyżowaniu skręć w lewo. Zobaczymy, czy za nami pojadą.

– Tak jest, sir. – Laszlo denerwował się coraz bardziej. – Wie pan, że nie nadaję się do takich rzeczy. Może powinniśmy wezwać Connora albo Iana.

– Świetnie ci idzie. – Wilk uniósł biodra.

Shanna sapnęła głośno i przytrzymała się jego kolan, żeby nie spaść. Mięśnie jego ud napięły się pod jej policzkiem. O rany, ależ emocjonująca przejażdżka.

– Proszę. – Opadł na siedzenie. – Miałem twoją komórkę w kieszeni.

– Och. – Przewróciła się na plecy, żeby coś widzieć. Samochód szarpnął, przetoczyła się i zaryła nosem w jego rozporek.

– Przepraszam – mruknęła i się odsunęła.

– Nie ma… sprawy. – Rzucił telefon na siedzenie. – Nie powinnaś go używać. Jeśli znają twój numer, wszędzie cię namierzą.

Położył jej rękę na ramieniu, pewnie chciał w ten sposób zapobiec dalszym ruchom jej głowy.

Skręcili w lewo. Na szczęście tym razem poruszyła się tylko odrobinę.

– Jadą za nami? – zapytała.

– Nie widzę nikogo. – Laszlo cieszył się jak dziecko.

– Za wcześnie na radość. – Wilk rozglądał się na boki. – Jedziemy dalej, żeby się upewnić.

– Tak jest, sir. Do domu czy do laboratorium?

– Do laboratorium? – Shanna usiłowała wstać. Wilk nie pozwolił.

– Leż spokojnie. To jeszcze nie koniec.

Świetnie. Zaczynała podejrzewać, że ta sytuacja mu się podoba.

– Dobrze. Co za laboratorium? Zerknął na nią z góry.

– Romatech Industries.

– Słyszałam o tej firmie.

– Naprawdę? – Uniósł brew.

– Pewnie. Dzięki sztucznej krwi uratowali miliony ludzkich istnień. Pracujesz tam?

– Tak, Laszlo też. Odetchnęła z ulgą.

– To cudownie. Zajmujecie się ratowaniem życia, a nie… niszczeniem go.

– Taki jest nasz cel.

– Nawet się nie przedstawiłeś. Nie mogę ciągle zwracać się do ciebie per: wilk czy wilkołak.

Uniósł brwi.

– Mówiłem ci już, nie jestem wilkołakiem.

– Ale masz w kieszeni wilczy kieł.

– To część eksperymentu, podobnie jak lalka w bagażniku.

– Och. – Spojrzała na przednie siedzenie. – Pracujesz nad tym, Laszlo?

– Tak, proszę pani. Lalka jest częścią mojego nowego projektu. Nie ma się czego obawiać.

– Co za ulga. – Shanna się uśmiechnęła. – Nie podobała mi się myśl, że jeżdżę po mieście z dwoma zboczeńcami. – Odwróciła się w stronę wilka i znów musnęła nosem jego rozporek. Ojej. Poprzednio było tu więcej miejsca.

Odsunęła się trochę.

– Może już usiądę.

– Jeszcze za wcześnie.

Jasne. Jakby była bezpieczna centymetr od jego pęczniejącego rozporka. Poprzedni atak na jego podbrzusze nie spowodował trwałych szkód. Wilk szybko dochodził do siebie. Bardzo szybko.

– Więc jak się nazywasz?

– Roman, Roman Draganesti. Laszlo skręcił zbyt gwałtownie.

Znów wpadła na Romana. Nabrzmiałego i twardego jak skała.

– Przepraszam. – Odchyliła głowę. Był coraz większy.

– Dokąd jedziemy? – dopytywał się Laszlo. – Do laboratorium czy do domu?

Roman błądził dłonią po jej karku. Kreślił delikatne kółka na skórze.

Zadrżała. Serce biło jej coraz szybciej.

– Do domu – szepnął.

Wstrzymała oddech. W głębi duszy wiedziała, że to przełomowa noc, że od tej chwili jej życie już nie będzie takie samo.

Samochód zatrzymał się gwałtownie. Znów potarła głową o potężną erekcję wilka. Jęknął.

Shannę przeszedł dreszcz, gdy na nią spojrzał. Roman miał czerwone oczy. Ale to przecież niemożliwe. To na pewno odbicie świateł na skrzyżowaniu.

– U pana będzie bezpieczna? – zagadnął Laszlo.

– Póki nie otworzę ust… – Uśmiechnął się. – I rozporka.

Shanna z trudem przełknęła ślinę i odwróciła głowę. Powinna była bardziej doceniać nudę, na którą kiedyś narzekała. Nadmiar emocji może zabić.

Загрузка...