Rozdział 1

Roman Draganesti wiedział, że ktoś wszedł do jego gabinetu. Wróg czy przyjaciel? Przyjaciel, zdecydował. Wróg nie przedarłby się przez kordon ochroniarzy, strzegących wejścia do jego kamienicy na Upper East Side na Manhattanie, i nie uszedłby uwagi strażników stale obecnych na pięciu piętrach budynku.

Przypuszczał, że w ciemności widzi lepiej niż tajemniczy gość, a utwierdził się w tym przekonaniu, gdy intruz wpadł na sekretarzyk w stylu Ludwika XVI i zaklął cicho.

Gregori Holstein. Przyjaciel, który działa mu na nerwy. Wiceprzewodniczący Romatech Industries odpowiedzialny za marketing podchodził do wszystkiego z niesłabnącym entuzjazmem. W jego towarzystwie Roman czuł się stary. Bardzo stary.

– O co chodzi, Gregori?

Przybysz odwrócił się gwałtownie, wytężył wzrok, wpatrzony w stronę, z której dochodził głos.

– Dlaczego siedzisz po ciemku?

– Hm… trudne pytanie. Pewnie dlatego, że chciałem być sam. Po ciemku. Powinieneś czasami spróbować. Nie widzisz tak dobrze w ciemności, jak powinieneś.

– Niby dlaczego miałbym ćwiczyć widzenie w ciemności, skoro miasto zalewają w nocy potoki świateł? – Gregori po omacku szukał kontaktu. Pokój rozjaśnił się złotym blaskiem. – No, teraz lepiej.

Roman rozparł się wygodnie w wielkim skórzanym fotelu. Upił łyk z kieliszka. Zapiekło go w gardle. Paskudztwo.

– Zjawiłeś się tu w konkretnym celu?

– Oczywiście. Wyszedłeś z pracy wcześniej, a chcieliśmy ci pokazać coś ważnego. Będziesz zachwycony.

Roman odstawił kieliszek na mahoniowy blat biurka.

– Doświadczenie nauczyło mnie, że mamy mnóstwo czasu.

– Więcej entuzjazmu, proszę – żachnął się Gregori. – Wymyśliliśmy coś rewelacyjnego. – Zauważył napełniony do połowy kieliszek Romana. – Uważam, że jest powód do świętowania. Co pijesz?

– Nie będzie ci smakować. Gregori podszedł bliżej.

– Niby dlaczego? Mam niezbyt wyrafinowany gust? – Sięgnął po karafkę i nalał sobie trochę czerwonego płynu. – Piękny kolor.

– Posłuchaj mojej rady: weź sobie nową butelkę z lodówki.

– Ha! Skoro ty możesz to pić, ja też mogę! – Pociągnął spory łyk, odstawił kieliszek i triumfalnie spojrzał na Romana. Ale po chwili wydawało się, że oczy wyjdą mu z orbit. Zazwyczaj blady, nagle poczerwieniał, zacharczał, a potem zaczął się krztusić. Kaszlał, prychał, klął pod nosem. Oparł się ciężko o bufet i chciwie chwytał powietrze.

Paskudztwo, w rzeczy samej, pomyślał Roman.

– Już dobrze?

– Co to było? – wzdrygnął się Gregori.

– Dziesięcioprocentowy sok z czosnku.

– Co? – Wyprostował się gwałtownie. – Czyś ty oszalał?

– Chciałem się przekonać, ile jest prawdy w starych legendach. – Roman się uśmiechnął. – Jak widać, niektórzy z nas są na to szczególnie wrażliwi.

– A niektórzy za bardzo gustują w niebezpiecznym stylu życia!

Z twarzy Romana zniknął uśmiech.

– Twoja uwaga byłaby bardziej na miejscu, gdybyśmy jeszcze żyli.

Gregori podszedł bliżej.

– O rany, chyba nie zaczniesz znowu jęczeć, że jesteśmy przeklęci i skazani na potępienie?

– Spójrzmy prawdzie w oczy: żyjemy, bo odbieraliśmy życie przez stulecia. Jesteśmy zakałą Ziemi.

– Nie będziesz tego pić. – Gregori zabrał mu szklankę i odstawił na bufet. – Posłuchaj, żaden wampir nie zrobił tyle dla ochrony ludzkości, ile ty.

– Jasne, i teraz jesteśmy najniewinniejszymi demonami na Ziemi. Super. Dzwoń do papieża, czekam na beatyfikację.

Zniecierpliwienie Gregoria przerodziło się w ciekawość.

– A więc to prawda, co mówią? Że byłeś mnichem?

– Wolałbym nie żyć przeszłością.

– Nie jestem tego taki pewien.

Roman zacisnął pięści. Przeszłość to osobista sprawa, z nikim nie będzie o tym rozmawiać.

– Mówiłeś coś o nowym wynalazku?

– Ach, tak. Ojej, Laszlo czeka w holu. Chciałem, że się tak wyrażę, przygotować grunt.

Roman odetchnął głęboko, powoli się odprężył.

– Więc zaczynaj. Noc nie trwa wiecznie.

– No właśnie, a później wychodzę. Simone właśnie przyleciała z Paryża i…

– Skrzydełka się jej zmęczyły. Ten tekst był stary już sto lat temu. – Roman znów zacisnął pięści. – Nie zmieniaj tematu, bo za karę zamknę cię w trumnie.

Gregori spojrzał na niego z rozbawieniem.

– Pomyślałem, że może zechcesz do nas dołączyć. To lepsza rozrywka niż siedzenie w samotności i popijanie trucizny. – Poprawił czarny jedwabny krawat. – Wiesz, że Simone od dawna na ciebie leci… Ba, nie tylko ona, inne damy też chętnie dotrzymałyby ci towarzystwa.

– Nie wydają mi się zbyt zabawne. O ile pamiętam, wszystkie są martwe.

– No cóż, skoro to ci przeszkadza, spróbuj z żywą.

– Nie. – Roman zerwał się na równe nogi, wziął kieliszek z bufetu i z wampiryczną szybkością podszedł do barku. – Nigdy więcej żywej. Nigdy.

– Oj, chyba trafiłem w czuły punkt.

– Koniec dyskusji. – Wylał do zlewu resztkę mikstury krwi i wyciągu z czosnku, opróżnił karafkę. Już dawno przekonał się, że związek z kobietą śmiertelną kończy się tragedią i złamanym sercem, dosłownie. A nie miał ochoty skończyć z kołkiem w sercu. Niezły wybór – martwa wampirzyca albo żywa kobieta, która będzie życzyć mu jak najgorzej. I to się nie zmieni. Taka egzystencja czeka go jeszcze przez wiele stuleci. Nic dziwnego, że jest w depresji.

Był naukowcem i zazwyczaj potrafił się czymś zająć. Ale zdarzało się, jak chciałby dziś, że to mu nie wystarczało. Co z tego, że jest o krok od wynalezienia specyfiku, dzięki któremu wampiry będą mogły funkcjonować w dzień? Co zrobi z dodatkowym czasem? Będzie więcej pracować? I tak ma przed sobą setki lat w laboratorium.

Tego wieczoru dotarła do niego gorzka prawda. Jeśli nie będzie spał w ciągu dnia, nie będzie miał nawet z kim pogadać. Tylko przedłuży samotność tak zwanego życia. Wtedy dał sobie spokój i pojechał do domu. Chciał być sam, w ciemności, wsłuchany w monotonne bicie zimnego, samotnego serca. Ukojenie nadejdzie wraz ze świtem, gdy słońce zatrzyma jego serce i znów będzie martwy. Niestety, ostatnio wciąż czuł się martwy.

– Wszystko w porządku, Roman? – Gregori obserwował go czujnie. – Słyszałem, że takie stare wampiry jak ty czasami łapią doły.

– Dzięki, że mi przypomniałeś. A skoro nie młodnieję, zawołaj Laszlo.

– Ach, zapomniałem. – Gregori poprawił mankiety eleganckiej białej koszuli. – No dobra, chciałem cię wprowadzić w odpowiedni nastrój. Pamiętasz założenie Romatech Industries? Niech świat stanie się bezpieczny i dla śmiertelników, i dla wampirów.

– O ile mnie pamięć nie myli, sam to napisałem.

– Masz rację. Największym zagrożeniem dla pokoju są biedni i Malkontenci.

Zdaję sobie z tego sprawę.

Nie wszystkie nowoczesne wampiry były tak nieprzyzwoicie bogate jak Roman, i choć jego firma produkowała sztuczną krew i sprzedawała ją po przystępnych cenach, uboższe wampiry wolały jednak darmowy posiłek z szyi śmiertelnika. Roman usiłował je przekonać, że nie ma nic za darmo. Śmiertelnik zazwyczaj przeżywał szok, wynajmował domorosłych naśladowców Buffy, a ci mordowali każdego napotkanego wampira, nawet spokojnego, wzorowego krwiopijcę, który nawet pchły nie ukąsił. Smutna prawda jest taka, że póki wampiry atakują ludzi, żaden z nich nie jest bezpieczny.

Draganesti wrócił do biurka.

– Miałeś zająć się sprawą biednych, tak ustaliliśmy.

– Pracuję nad tym. Za kilka dni zaprezentuję efekty. A tymczasem Laszlo wpadł na genialny pomysł, jak zaspokoić Malkontentów.

Roman opadł na krzesło. Malkontenci stanowili najbardziej niebezpieczną grupę wampirów. To sekretne stowarzyszenie o nazwie Prawdziwi odrzucało zdroworozsądkowe podejście współczesnego wampira. Malkontentów było stać na najlepszą, najsmaczniejszą krew produkowaną przez Romatech. Mieli dość pieniędzy, by kupować najbardziej egzotyczne, wyszukane koktajle z linii fusion. Gdyby chcieli, mogli pić z najpiękniejszych, najdroższych kryształów. Tylko że nie chcieli.

Ich zdaniem najcudowniejsze w piciu krwi jest nie sama krew, ale ukąszenie. Nie wierzyli, że istnieje większa rozkosz niż zanurzenie kłów w ciepłej, miękkiej skórze śmiertelnika.

W minionym roku komunikacja między współczesnymi wampirami a Malkontentami zanikała, aż w powietrzu zawisła niewypowiedziana wojna. Wojna, która oznaczałaby utratę wielu istnień zarówno ludzkich, jak i wampirycznych.

– Niech Laszlo wejdzie.

Gregori podszedł do drzwi i je uchylił.

– Jesteśmy gotowi.

– Najwyższy czas! – Laszlo wydawał się zdenerwowany. – Strażnik już się szykował do rewizji osobistej naszego specjalnego gościa.

– Och, ładniutka dzierlatka! – mruknął strażnik ze szkockim akcentem.

– Zostaw ją! – Laszlo wmaszerował do gabinetu Romana z kobietą w ramionach. Wyglądali, jakby tańczyli tango. Nieznajoma była wyższa niż niski chemik. Co więcej, była całkiem naga.

Roman zerwał się na równe nogi.

– Sprowadziłeś tu kobietę? Śmiertelniczkę? Nagą?

– Spokojnie, Roman, ona nie jest prawdziwa. – Gregori podszedł do Laszla. – Szef nerwowo reaguje na kobiety śmiertelne.

– Nie reaguję nerwowo, Gregori. Moje nerwy umarły przed wiekami. – Roman widział tylko plecy lalki, ale długie jasne włosy i krągłe pośladki wyglądały bardzo naturalnie.

Laszlo posadził lalkę w fotelu. Jej nogi sterczały, więc pochylił się, by je zgiąć. Uległy z cichym trzaskiem. Gregori ukucnął obok.

– Wygląda jak żywa, co?

– Owszem. – Roman patrzył na wąskie pasmo loków między jej nogami. – Farbowana blondynka.

– Spójrz tylko. – Gregori rozsunął jej uda. – Ma wszystko co trzeba. Fajna, nie?

Roman przełknął ślinę.

– Czy to… – Odchrząknął i zaczął jeszcze raz. – Czy to zabawka z sexshopu?

– Tak jest, sir. – Laszlo otworzył lalce usta. – Proszę zobaczyć, ma nawet język. W dotyku bardzo przypomina ludzki. – Wsunął w jej usta krótki, pulchny palec. – A próżnia powoduje bardzo realistyczne ssanie.

Roman zerknął na Gregoria, który klęczał między nogami lalki i podziwiał widok z bliska, i na Laszla, manipulującego palcem w jej ustach. Na miłość boską, gdyby jeszcze miewał bóle głowy, dopadłaby go migrena.

– Czy mam was zostawić?

– Nie, sir. – Mały chemik wyciągnął palec z łakomych ust lalki. Rozległ się cichy trzask, a potem jej usta zamarły w sztucznym uśmiechu, jakby świetnie się bawiła.

– Niewiarygodna. – Gregori musnął dłonią jej udo. – Laszlo zamówił ją pocztą.

– Z twojego katalogu. – Laszlo się speszył. – Zazwyczaj nie uprawiam zwykłego seksu. Za dużo bałaganu.

I zbyt wiele niebezpieczeństw. Roman oderwał wzrok od pięknych piersi lalki. Może Gregori ma rację, może powinien się rozerwać w towarzystwie jakiejś wampirzycy. Skoro ludzie wmawiają sobie, że lalka jest prawdziwa, on może zrobić to samo z wampirzycą. Ale jakim cudem martwa kobieta może rozpalić jego duszę?

Gregori uniósł nogę lalki, żeby obejrzeć ją dokładniej.

– Kuszące maleństwo.

Roman westchnął. Niby jakim cudem ludzka sekszabawka ma rozwiązać problem Malkontentów? Marnują jego czas, że już nie wspomni o tym, że udało im się rozbudzić w nim pożądanie i poczucie samotności.

– Wszystkie znane mi wampiry preferują seks mentalny. O ile mi wiadomo, tak samo ma się sprawa z Malkontentami.

– Z tą to się nie uda, niestety. – Laszlo postukał lalkę w głowę i odpowiedziało mu głuche echo, jak z dojrzałego arbuza.

Roman zauważył, że lalka nadal się uśmiecha, choć niebieskie oczy tępo patrzą przed siebie.

– Więc ma taki sam iloraz inteligencji jak Simone.

– Ej! – Gregori się skrzywił, Tulił do siebie stopę lalki. – To nie fair.

– Podobnie jak marnowanie mojego czasu. – Roman spojrzał groźnie. – Niby jak ta zabawka pomoże rozwiązać problem Malkontentów?

– To coś więcej niż zwykła zabawka, sir. – Laszlo bawił się guzikiem przy kitlu. – Lalka przeszła transformację.

– I teraz jest to Vanna. – Gregori pieszczotliwie pociągnął ją za nogę. – Kochane maleństwo. Chodź do tatusia.

Roman zazgrzytał zębami, upewniwszy się, że schował kły, zanim to zrobił. W innym wypadku mógłby sobie rozciąć dolną wargę.

– Oświećcie mnie proszę, zanim stracę cierpliwość. Gregori roześmiał się, groźba szefa nie zrobiła na nim wrażenia.

– Oto Vanna – Vampire Artificial Nutritional Needs Appliance.

Laszlo nerwowo bawił się guzikiem fartucha. W przeciwieństwie do Gregoria nie lekceważył gniewu zwierzchnika.

– To idealne rozwiązanie dla wampira, który wciąż ma ochotę kąsać. Lalka będzie dostępna w różnych wariantach rasowopłciowych.

– Wypuścicie też męskie wersje? – domyślił się Roman.

– Z czasem na pewno. – Urwany guzik potoczył się po podłodze. Laszlo podniósł go i schował do kieszeni. – Gregori uważa, że możemy reklamować lalki na DVN, Digital Vampire Network. Do wyboru: Vanna czekoladowa, Vanna hebanowa i Vanna…

– I Vanna biała? – Roman się skrzywił. – Dział prawny dostanie szału.

– Zrobimy jej zdjęcia promocyjne w sukni wieczorowej, na wysokich obcasach. – Gregori gładził plastikową stopę.

Roman obrzucił szefa marketingu ponurym spojrzeniem.

– Chcesz powiedzieć, że ta lalka jest substytutem śmiertelniczki? – zwrócił się do Laszla.

– Tak! – Chemik entuzjastycznie kiwał głową. – Działa wielofunkcyjnie, jak prawdziwa kobieta, zaspokaja nie tylko potrzeby seksualne, ale i żywieniowe. Proszę bardzo, zaraz zademonstruję.

– Przechylił lalkę do przodu i odgarnął jej włosy na bok. – Umieściłem wszystko z tyłu, żeby nie było za bardzo widoczne.

Roman przyglądał się niewielkiemu nacięciu w kształcie litery U, gdzie u nasady znajdowała się rurka z zatyczką.

– Wsadziłeś w nią rurki?

– Tak. Specjalnie zaprojektowany układ przypomina prawdziwy krwiobieg. – Laszlo przesuwał palcem po plastikowym ciele, pokazując, gdzie znajdują się sztuczne arterie. – Klatka piersiowa, szyja po obu stronach i powrót do klatki.

– Nalewa się do niej krew?

– Tak, sir. Lejek w zestawie. Krew i baterie, nie.

– Normalka – mruknął Roman.

– Jest bardzo prosta w obsłudze. – Laszlo wskazał szyję lalki. – Wyjmujemy zatyczkę, wsuwamy lejek, wlewamy litr ulubionej sztucznej krwi firmy Romatech Industries i gotowe.

– Rozumiem. Czy kiedy kończy się krew albo baterie, lalka się świeci?

Chemik zmarszczył brwi.

– Mogę zainstalować diodę… Roman westchnął.

– Żartowałem. Mów dalej, proszę.

– Tak jest, sir. – Laszlo odchrząknął. – Tym przyciskiem, wskazał na guziczek, uruchamiamy silnik zainstalowany w klatce piersiowej. Takie sztuczne serce. Krew popłynie w rytm naturalnego pulsu.

Roman skinął głową.

– Do tego baterie.

– Owszem – odezwał się Gregori zduszonym głosem. – Vanna może zawsze i wszędzie.

Roman zerknął na swojego zastępcę i zobaczył go ze stopą Vanny w ustach. Czerwony blask w jego oczach był wskaźnikiem innego rodzaju.

– Przestań!

Gregori z gardłowym pomrukiem upuścił stopę lalki.

– Nie znasz się na żartach.

Roman odetchnął głęboko i zapragnął pomodlić się o cierpliwość, ale żaden Bóg z odrobiną szacunku do samego siebie nie wysłucha błagań demona z sekszabawką.

– Testowaliście ją już?

– Nie, sir. – Laszlo włączył Vannę. – Uznaliśmy, że panu powinien przypaść zaszczyt bycia pierwszym użytkownikiem.

Zaszczyt. Roman omiótł wzrokiem idealne plastikowe ciało pełne życiodajnej krwi.

– Czyli możemy kąsać bezkarnie.

Gregori z uśmiechem wygładził poły eleganckiej marynarki.

– Smacznego.

Roman uniósł brew. Pomysł, żeby on przetestował nowy wynalazek wyszedł niewątpliwie od młodego wampira. Zapewne uważał, że szefowi przyda się jakaś rozrywka, trochę emocji. Niestety, miał rację.

Wyciągnął rękę, żeby dotknąć policzka Vanny. Skóra lalki była chłodniejsza niż u człowieka, ale i tak bardzo miękka. Arteria pulsowała mu pod palcami, równomiernie, silnie. Początkowo wyczuwał bicie sztucznego serca tylko opuszkami palców, po chwili jednak poczuł je nawet w barku. Przełknął ślinę. Ile czasu już minęło? Osiemnaście lat?

Bicie sztucznego serca wypełniało go całego, przenikało zmysły. Zadrżały mu nozdrza. Wyczuł zapach krwi. A Rh dodatnie, jego ulubiona. Dygotał na całym ciele w rytm bicia lalczynego serca. Nie myślał już, pochłonięty doznaniem, którego nie zaznał od lat. Żądza krwi.

W jego gardle narastał charkot. Nabrzmiał. Zacisnął palce na szyi lalki i pociągnął ją do siebie.

– Biorę ją. – Błyskawicznie rzucił Vannę na aksamitny szezlong. Leżała bez ruchu, ze zgiętymi kolanami. Zmysłowy widok zapierał dech w piersiach. Odrobina krwi w jego żyłach domagała się więcej. Więcej krwi, kobiety.

Pochylił się, odgarnął jej jasne włosy z karku. Głupkowaty uśmiech lalki trochę zbijał go z tropu, ale szybko przestał zwracać na niego uwagę. Pochylił się i zobaczył swoje odbicie w jej martwych oczach. To znaczy nie całą postać, bo wampiry nie mają odbicia w lustrze, dostrzegł tylko blask czerwonych oczu. Vanna go podnieciła. Odwrócił jej głowę, odsłonił szyję. Pulsująca arteria zdawała się mówić: weź mnie.

Z gardłowym pomrukiem opadł na lalkę. Wysunął kły, czemu towarzyszył dreszcz rozkoszy na całym ciele. Zapach krwi upajał, pozbawiał resztek samokontroli. Uwolnił w sobie bestię.

Ukąsił. Za późno do oszołomionego mózgu dotarły nietypowe doznania. Choć jej skóra wydawała się miękka i delikatna jak ludzka, pod nią krył się plastik, gruby, gumowy. Nie wiedział, czy to ważne, zaraz o tym zapomniał, zapach krwi pozbawił go rozumu. Instynkt zwyciężył, wył w duszy jak wygłodniałe zwierzę. Wbijał kły coraz głębiej i głębiej, aż w końcu poczuł ten cudowny moment, gdy ustąpiły ścianki arterii. Niebo. Poczuł krew.

Pociągnął mocno i krew zalała mu kły, a potem usta. Przełykał chciwie i pił dalej, więcej. Była cudowna, należała do niego.

Pogładził jej pierś, zacisnął dłoń. Ależ z niego idiota, jak mógł zadowolić się krwią ze szklanki? Jak mógł z własnej woli zrezygnować z tej rozkoszy, jaką jest gorąca krew prosto z żył? Na szatana, zapomniał już, jakie to cudowne uczucie. Doświadczał rozkoszy całym ciałem. Był twardy jak skała. Wszystkie zmysły oszalały. Już nigdy nie napije się ze szklanki.

Pociągnął jeszcze raz i zdał sobie sprawę, że wypił wszystko, do ostatniej kropli. Wtedy pojawiły się pierwsze przebłyski rozsądku. Cholera, stracił panowanie nad sobą. Gdyby to była prawdziwa kobieta, już by nie żyła. A on miałby na sumieniu kolejne ludzkie życie.

I ta zabawka miałaby przyczynić się do poprawy stosunków między wampirami a ludźmi? Na pewno nie, przypomni tylko jego pobratymcom, jaką rozkoszą jest wbić zęby w ludzką szyję. Żaden wampir, nawet najbardziej nowoczesny i oświecony, nie wyjdzie z tego eksperymentu bez pragnienia, by zakosztować prawdziwego człowieka. Jedyne, o czym teraz myślał, to ukąsić pierwszą kobietę, która stanie mu na drodze. O nie, Vanna nie jest zbawieniem ludzkości.

Jest jej klątwą, wyrokiem śmierci.

Z jękiem oderwał się od lalki. Gdy na jasną skórę trysnęła krew, wydawało mu się, że Vanna przecieka. Ale nie, przecież wypił wszystko do ostatniej kropli. Czyli to on krwawił!

– Co jest, do cholery?

– O Boże – sapnął Laszlo.

– Co? – Roman spojrzał na szyję lalki. W twardym plastiku, tkwił jego kieł.

– A niech mnie! – Gregori podszedł bliżej, żeby lepiej widzieć. – Jak to możliwe?

– Plastik… – Krew ciekła Romanowi z ust. Cholera, traci lunch. – Plastik jest twardy, gumiasty, zupełnie inny niż ludzka skóra.

– O rany. – Laszlo zaatakował kolejny guzik na kitlu. – To okropne. Z wierzchu skóra jest taka naturalna, że nie pomyślałem… Bardzo mi przykro…

– To teraz nieważne. – Roman wyjął kieł z plastikowej szyi. Później im powie, do jakich wniosków doszedł. Najpierw jednak musi odzyskać kieł.

– Ciągle krwawisz. – Gregori podał mu białą chusteczkę.

– Bo otworzyła się żyła, która prowadzi od kła do żołądka.

– Roman przyciskał chusteczkę do dziury po zębie. – Choleła.

– Może zdoła pan zamknąć ranę własnymi siłami – podsunął Laszlo.

– Ale wtedy zasklepi się na zawsze i zostanę wampirem z jednym kłem. – Roman wyjął zakrwawioną chusteczkę i wsunął kieł na miejsce.

Gregori zajrzał w otwarte usta.

– Teraz chyba dobrze.

Roman usiłował schować kły. Lewy zadziałał bez zarzutu, prawy natomiast wypadł mu z ust, na brzuch Vanny.

– Sir, radziłbym wizytę u dentysty. – Laszlo z szacunkiem podniósł kieł i podał Romanowi. – Podobno potrafią wstawić ząb.

– Jasne. – Gregori się żachnął. – I co, wpadnie do gabinetu i powie: przepraszam bardzo, jestem wampirem i wypadł mi kieł, kiedy kąsałem lalkę z sexshopu? Wątpię, czy to łykną.

– Potfebny mi dentysta wampirów – wybełkotał Roman.

– Wprafdźcie w Czarnych Ftronach.

– Czarnych Stronach? – Gregori podszedł do biurka Romana i po kolei otwierał szuflady. – Wiesz, że seplenisz?

– Przecież mam w uftach zakrwawioną szmatę! W dolnej fufladzie!

Gregori znalazł wampiryczną książkę telefoniczną w czarnej okładce i zaczął ją przeglądać.

– No dobra. A… Aaaaaby kryptę mieć nowoczesną… B… Boskie trumny… C… cmentarne kwatery… Dobra, mam: Darmowa dostawa, ultranowoczesne trumny. Brzmi ciekawie…

– Głegołi! – wysapał Roman.

– Dobrze już, dobrze. Na d już nie ma, szukam na s, jak stomatolog. Studio tańca, tańcz jak latynoski kochanek, swojska ziemia, dostawy ziemi cmentarnej z wszystkich zakątków świata…

Roman jęknął.

– No to mam płoblem. – Przełknął ślinę i skrzywił się, czując smak starej krwi. Posiłek smakuje lepiej za pierwszym razem.

Gregori szukał dalej.

– Nic z tego. Nie ma ani dentysty, ani stomatologa.

– Więc muszę iść do człowieka. – Opadł na fotel.

Cholera. Będzie musiał posłużyć się hipnozą, a potem zatrzeć wszystkie wspomnienia lekarza, w innym wypadku nikomu nie udzieli pomocy.

– Nie wiem, czy znajdziemy gabinet czynny o tej porze. – Laszlo podbiegł do barku i wziął plik serwetek. Starł krew z Vanny i spojrzał na Romana. – Sir, może lepiej będzie, jeśli zatrzyma pan kieł w ustach.

Gregori przeglądał książkę telefoniczną.

– Jejku, mnóstwo dentystów. – Wyprostował się nagle i uśmiechnął. – Mam! Klinika dentystyczna SoHo Promienny Uśmiech! Przyjmuje pacjentów całą dobę w mieście, które nigdy nie śpi! Bingo!

Laszlo odetchnął z ulgą.

– Kamień spadł mi z serca. Co prawda nigdy nie słyszałem o podobnym wypadku, ale obawiam się, że jeśli zabieg nie odbędzie się dziś, jutro będzie już za późno.

Roman wyprostował się gwałtownie.

– Jak to?

Chemik cisnął zakrwawione serwetki do kosza na śmieci przy biurku.

– Nasze rany zasklepiają się, gdy śpimy. Jeśli świt zastanie pana bez kła, rana zabliźni się na dobre.

Roman wstał.

– A fatem trzeba to frobić dziś.

– Tak jest, sir. – Laszlo nerwowo bawił się guzikiem. – Przy odrobinie szczęścia będzie pan w pełni sił na corocznej konferencji.

A niech to! Roman przełknął ślinę. Jak to możliwe, że zapomniał o corocznym wiosennym zjeździe wampirów? Wielki bal powitalny odbędzie się za dwie noce. Zjawią się wszyscy liczący się mistrzowie klanów z całego świata. On był głową największego klanu w Ameryce, był gospodarzem imprezy. Jeśli wystąpi bez kła, będzie obiektem żartów przez najbliższe sto lat.

Gregori nabazgrał adres na skrawku papieru.

– Masz. Chcesz, żebyśmy ci towarzyszyli?

Roman wyjął z ust i chusteczkę, i ząb, by mówić wyraźniej:

– Laszlo mnie zawiezie. Zabierzemy Vannę, żeby wszyscy myśleli, że odwozimy ją do laboratorium. Ty, Gregori, wyjdź z Simone, zgodnie z planem. Wszystko ma wyglądać normalnie, jakby nic się nie stało.

– Dobrze. – Gregori podał szefowi adres kliniki stomatologicznej.

– Powodzenia. W razie problemów dzwoń.

– Poradzę sobie. – Zmierzył podwładnych surowym wzrokiem. – Nikomu ani słowa o tym incydencie, jasne?

– Tak jest, sir. – Laszlo podniósł Vannę.

Roman patrzył na jego dłoń, obejmującą pełny pośladek. Na miłość boską, nawet po tym wszystkim, co się stało, był podniecony. Jego ciało pulsowało pożądaniem, pragnęło krwi kobiety. Oby dentysta okazał się mężczyzną. Niech Bóg ma w swej opiece kobietę, która teraz wejdzie mu w drogę. Miał już tylko jeden kieł, ale obawiał się, że mógłby go użyć.

Загрузка...