Usiadła gwałtownie i rozejrzała się po sypialni. – Roman? Jesteś tu? Na górze. Dziękuję, że mnie zapuściłaś. Wpuściła? Do swojej głowy? To się pewnie stało, kiedy spała. Poczuła lodowate ukłucie w skroniach.
Proszę cię, Shanno. Nie odpychaj mnie. Jego głos osłabł, był jak echo z dalekiego krańca jaskini. Masowała obolałe skronie.
– A robię to?
Starasz się mnie zablokować. Dlaczego?
– Nie wiem. Kiedy coś atakuje, bronię się. Najsłodsza. Nie zrobię ci krzywdy. Zaczerpnęła kilka głębszych oddechów i ból ustał. O, teraz lepiej. Głos był bliżej, wyraźniejszy.
Serce jej waliło jak szalone. Wcale nie była pewna, czy chce, żeby Roman przebywał w jej głowie. Co może wyczytać z jej myśli?
Dlaczego się obawiasz? Ukrywasz coś przede mną?
Boże, naprawdę czyta w jej umyśle.
– Nic wielkiego, ale pewne rzeczy wolałabym zachować dla siebie. – Na przykład to, jak bardzo jest seksowny… – Jesteś paskudny!
Seksowny?
Cholera. Nie zna się na tej całej telepatii. Świadomość, że czyta w jej myślach sprawiała, że miała ochotę myśleć o najdziwniejszych rzeczach, byle tylko zbić go z tropu.
Jego rozbawienie otoczyło Shannę ciepłym kokonem.
Więc nie myśl tak dużo. Odpręż się.
– Niby jak mam się odprężyć, kiedy jesteś w mojej głowie? Nie zmusisz mnie chyba, żebym robiła coś wbrew sobie?
Oczywiście, że nie, najsłodsza. Nie będę kontrolować twoich myśli, tylko sprawię, że poczujesz, że się ze mną kochasz. A kiedy słońce wzejdzie, zniknę.
Poczuła coś ciepłego i wilgotnego na czole. Pocałunek. A potem delikatne palce na twarzy. Masowały jej skronie, aż ból ustąpił całkowicie. Zamknęła oczy, czuła ich pieszczotę na policzkach, brodzie, uszach. Nie wiedziała, jak to możliwe, ale jego dotyk wydawał się bardzo prawdziwy. Cudowny.
Co masz na sobie?
– Czy to ważne?
Chcę, żebyś była naga, kiedy cię dotykam. Chcę poczuć każdą kuszącą wypukłość, każde zagłębienie. Chcę mieć w uszach twój oddech, chcę poczuć, jak napinasz mięśnie, coraz mocniej, mocniej…
– Już! Przekonałeś mnie pierwszym zdaniem! – Ściągnęła koszulę nocną i rzuciła ją na podłogę, a sama opadła na prześcieradło i czekała. I czekała…
– Halo? – Spojrzała na sufit, ciekawa, co się dzieje piętro wyżej. – Halo? Ziemia do Romana… Twoja partnerka jest naga i gotowa.
Nic. Może był zbyt zmęczony i zasnął. Świetnie. Nigdy nie umiała zatrzymać zainteresowania faceta na długo. A Roman… ma przed sobą wieczność. Jest dla niego tylko przelotnym kaprysem. Nawet jeśli ich związek przetrwa kilka lat, dla niego to będzie mgnienie oka. Przewróciła się na brzuch. Niby jak to ma się udać? Stanowią całkowite przeciwieństwa. Dosłownie – życie i śmierć. Podobno przeciwieństwa się przyciągają, ale chyba nie tak ekstremalne.
Shanna? Uniosła głowę.
– Wróciłeś? Myślałam, że odszedłeś. Przepraszam. Musiałem coś załatwić. Delikatnie masował jej barki.
Z westchnieniem opadła na poduszki.
– Załatwić? A gdzie jesteś? Chyba nie za biurkiem? – Na myśl, że przy okazji odwala papierkową robotę, bardzo się zdenerwowała. Jest genialny; zapewnia jej psychiczny orgazm, odpisując na listy.
Zachichotał.
Siedzę w łóżku i jem kolację.
Pije krew, masując jej plecy. Fuj. Jakie to romantyczne. Ha, ha!
Jestem nago. Lepiej?
Wyobraziła sobie jego boskie ciało – paskudny stary dziad.
Muskał plecy delikatnie, jak piórkiem. Zadrżała. Wspaniale. Dociskał nasadą dłoni, masował powoli, zmysłowo. Poprawka – to raj na ziemi.
Słyszysz inne wampiry?
– Nie. Jeden mi wystarczy, dzięki. – Czuła, jak jego obecność narasta, pęcznieje uczuciem. Nie, to coś więcej. To… władczość.
Jesteś moja.
Akurat. Co to znaczy, ma prawo własności tylko dlatego, że go słyszy? Żyje od ponad pięciuset lat, a myśli jak jaskiniowiec. Ale dotyka wspaniale.
Dziękuję. Jestem twoim uniżonym sługą. Błądził dłońmi po jej plecach, wyszukiwał napięte węzły mięśni. Jaskiniowiec, powiadasz?
Niemal widziała, jak się uśmiecha. Cholera, za dużo wie. Dobrze, że nie to, iż traci dla niego… Paskudny stary dziad, paskudny stary dziad.
Przeszkadza ci moja obecność w twojej głowie?
Bingo. Dwa punkty dla pana demona. Poczuła klapsa na pośladkach.
– Ej! – Uniosła się, ale pchnął ją z powrotem na łóżko. – Co to za traktowanie? – Poduszka tłumiła jej głos.
Bo na to zasłużyłaś. - Co za bezczelny typ! W jego głosie była radość.
– Jaskiniowiec – sapnęła. I to z haremem kochanek. – Przedtem mówiłeś, że to nic osobistego. Dla mnie – bardzo.
Teraz tak, bo jesteśmy tylko ty i ja. Myślę tylko o tobie.
Otaczała ją jego obecność, ciężka od pożądania. Przeszył ją dreszcz, kiedy wodził palcami po kręgosłupie. Odgarnął jej włosy z karku.
Poczuła gorący i wilgotny dotyk na szyi. Pocałunek. Zadrżała. Dziwne uczucie, gdy całują cię niewidzialne usta. Owionął ją ciepły oddech. Łaskotanie w stopy zaburzyło ekscytujące doznania.
– Coś jest na łóżku! – Podskoczyła. Ja.
– Ale… – Niemożliwe, żeby całował ją w kark i łaskotał w stopy. Obie! I jednocześnie masował plecy. Chyba że ma dwumetrowe ręce. Albo nie jest człowiekiem.
Bingo. Dwa punkty dla tej pani.
– Chwileczkę. Ile ty właściwie masz rąk?
Tyle, ile zechcę. To wszystko dzieje się tylko w mojej głowie. W naszych głowach.
Masował jej stopy, głaskał plecy, całował w kark. Westchnęła rozmarzona.
– Bardzo przyjemnie. Przyjemnie? Jego ręce znieruchomiały.
– Tak, bardzo przyjemnie, bardzo… – Urwała. Wyczuła narastającą w nim irytację.
Przyjemnie? Był wściekły.
– To bardzo miłe, naprawdę.
Koniec z panem milusińskim, syknął w jej głowie.
Złapał ją za kostki, rozsunął nogi, dłonie zacisnęły się na nadgarstkach.
Wierciła się, usiłowała uwolnić, ale był zbyt silny, miał zbyt wiele rąk.
Leżała bezradna, otwarta.
Chłodne powietrze muskało najintymniejsze części ciała. Czekała, spięta, obnażona. Krew dudniła jej w uszach.
Czekała. W pokoju było cicho, słyszała jedynie swój ciężki oddech. Spodziewała się ataku. Od czego zacznie? Nie sposób przewidzieć. Nie widziała go przecież. To straszne. I ekscytujące.
Czekała. Cztery dłonie trzymały ją za nadgarstki i kostki. On jednak ma tyle rąk, ile zechce. Jej serce biło coraz szybciej. Napięła mięśnie pośladków, chcąc zsunąć nogi, czuła się tak zupełnie obnażona. Była cała dla niego. A on każe jej czekać. Umierać z oczekiwania. Pragnienia. Pożądania.
I wtedy wszystko zniknęło.
Uniosła głowę.
– Halo? Roman? – Gdzie on znowu poszedł? Usiadła, spojrzała na zegarek przy łóżku. Nie zdziwiłaby się, gdyby właśnie wzeszło słońce i padł trupem na cały dzień. Nie, za wcześnie na to. Czyżby zostawił ją w połowie randki? Czas mijał.
Uklękła.
– Do cholery, Roman, nie możesz mnie tak zostawić. – Już chciała cisnąć czymś w sufit.
Nagle czyjeś ręce otoczyły ją w talii. Drgnęła.
– Roman? Mam nadzieję, że to ty. – Wyciągnęła rękę do tyłu, tam, gdzie powinien być, ale trafiła na pustkę.
To ja.
Pomknął dłońmi do jej piersi. Błądził ustami po ramieniu.
– Gdzie… Gdzie ty byłeś? – Trudno prowadzić sensowną rozmowę, poddając się zmysłowym pieszczotom.
Przepraszam, to się już więcej nie powtórzy. Bawił się jej sutkami, delikatnie ściskał nabrzmiałe pączki między palcami. Za każdym razem miał wrażenie, że ciągnie za sznurki połączone z jej duszą.
Opadła na łóżko, wbiła wzrok w sufit.
– Proszę cię. – Tak bardzo chciała go zobaczyć. Dotknąć. Shanna, moja słodka Shanna, szeptał. Jak ci wytłumaczyć, ile dla mnie znaczysz? Kiedy cię zobaczyłem na balu, miałem wrażenie, że moje serce znów zaczęło bić. Rozjaśniłaś sobą całą salę, byłaś wyspą koloru na oceanie czerni i bieli. A ja myślałem, że… moje życie zawsze będzie zasnute mrokiem, a potem zjawiłaś się ty, jak tęcza, i wypełniłaś je kolorami.
– Roman, bo się rozpłaczę! – Przewróciła się na brzuch i otarła oczy brzegiem prześcieradła.
Będziesz płakać z rozkoszy. Dłonie sunęły po jej nogach, pieściły plecy. Przesuwały się coraz wyżej, masując uda. Napięła pośladki. Poczuła wilgoć w sobie. Głód narastał, stawał się coraz bardziej dotkliwy.
– Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Nie wytrzymam tego. Chcesz tego? Dotknął włosków między jej nogami. Drgnęła.
– Tak.
Jesteś gotowa? Oblała ją fala gorąca.
– Sam zobacz. – Przewróciła się na plecy, przekonana, że go ujrzy. Dziwnie się czuła, leżąc z zapraszająco rozchylonymi nogami w pustym pokoju. – Roman?
Chcę cię pocałować. Jego oddech muskał piersi, a potem usta zamknęły się na brodawce. Drażnił ją językiem.
Wyciągała do niego ręce i znów objęła puste powietrze. Zajął się drugą piersią.
– Chcę cię dotknąć. Objąć. – Podskoczyła, gdy dłoń zawędrowała między jej uda. Badawcze palce.
Jesteś mokra. I piękna.
– Roman. – Szukała go i nie znalazła. Dziwne? Mało powiedziane, to irytujące. Zacisnęła dłonie na prześcieradle.
Delikatnie rozchylił płatki, wsunął palec, ostrożnie badał jej wnętrze. Podoba ci się tak? Czy wolisz to? Drażnił palcem nabrzmiałą łechtaczkę.
Krzyknęła, szarpała prześcieradło. Chciała go objąć, wplątać palce we włosy, czuć pod dłońmi mięśnie jego pleców i pośladków. To takie egoistyczne. I wspaniałe.
Wsunął w nią dwa palce, tak jej się przynajmniej wydawało. A może trzy. Boże, torturował ją, dotykał, pieścił, drażnił. Nie miała pojęcia, ile ma zakończeń nerwowych poniżej pasa, ale Roman chciał chyba rozpalić wszystkie. Coraz szybciej, mocniej. Wbiła pięty w materac, napięła mięśnie, uniosła pośladki. Jeszcze. Jeszcze.
Usłuchał.
Dyszała ciężko, spragniona powietrza. Napięcie narastało, rozkoszne, gorące. Płonęła z pożądania. Mocniej. Mocniej. Napierała na jego dłonie, drżała. Złapał ją za pośladki i wziął w usta.
Wystarczyło jedno muśnięcie językiem, a eksplodowała. Zaciskała mięśnie na jego palcach. Krzyczała, targana spazmami, dygotała, traciła oddech. I tak bez końca. Podkuliła nogi, rozkoszowała się spełnieniem.
Jesteś piękna. Pocałował ją w czoło.
– A ty wspaniały. – Przycisnęła rękę do piersi. Serce nadal waliło jak oszalałe, skóra paliła.
Muszę już iść, najsłodsza. Śpij dobrze.
– Co? Nie możesz teraz odejść. Muszę. Śpij dobrze, najdroższa.
– Nie możesz. Chcę cię przytulić. – Poczuła zimny ucisk u nasady nosa, a potem zapadła cisza.
– Roman?
Nic. Szukała go w sobie. Zniknął.
– Ej, jaskiniowcu! – zawołała w stronę sufitu. – Nie możesz tak po prostu rozpalić mnie i odejść!
Żadnej odpowiedzi. Usiadła z trudem. Zegarek przy łóżku wskazywał godzinę – dziesięć po szóstej.
Więc o to chodziło. Opadła na posłanie. Wstaje słońce. Wszystkie grzeczne wampirki wskakują do trumienek. Brzmi nieźle. Lepiej niż prawda – że przez najbliższych kilkanaście godzin Roman będzie trupem.
Cholera. Jak na nieboszczyka, nieźle sprawdza się w łóżku. Jęknęła, zakryła oczy dłonią. Co ona wyprawia? Kocha się z wampirem? Przecież to związek bez przyszłości. On zawsze będzie miał trzydzieści lat, będzie wiecznie młody, seksowny i przystojny, a ona się zestarzeje.
Jęknęła. Są skazani na klęskę. On zawsze będzie księciem z bajki.
A ona paskudną starą babą.
Obudziła się wczesnym popołudniem, wstała, zjadła lunch z Howardem Barrem i innymi strażnikami z dziennej zmiany. Choć zatrudnieni głównie jako ochroniarze, mieli także obowiązek utrzymywać dom w czystości. No tak, szum odkurzacza nie obudzi wampira.
Nudziła się, więc wyprała nowe ciuchy i włączyła telewizor. DVN ciągle nadawało, najczęściej po francusku i włosku. W Europie jest teraz noc. Co jakiś czas pojawiały się hasła reklamowe. „Nadajemy bez przerwy, bo gdzieś zawsze jest noc. DVN – bez cyfry jesteś niewidzialny”. Teraz te słowa nabrały sensu.
Przed zachodem słońca wzięła długi gorący prysznic. Dla Romana chciała być piękna. Zeszła do kuchni na kolację i obserwowała zmianę warty. Przyszli Szkoci. Na jej widok uśmiechali się, szli do lodówki, czekali na swoją kolej przy mikrofalówce, zerkali na nią z uśmiechem i wymieniali znaczące spojrzenia.
Co jest? Ma szpinak między zębami? W końcu wyszli zająć pozycje. Connor został, płukał butelki w zlewie. Kiedyś już widziała, jak to robi, ale wtedy nie kojarzyła, w czym rzecz.
– Dlaczego wszyscy są tacy radośni? – zapytała, nie wstając z krzesła za stołem. – Myślałam, że po wczorajszym wybuchu zanosi się na wojnę.
– Bo to prawda – odparł Connor. – Ale jeśli się żyje tyle, ile my, to się wie, że się nie pali. Zajmiemy się Petrovskim. Szkoda, żeśmy go nie załatwili podczas wielkiej wojny.
Pochyliła się nad stołem.
– Była kiedyś wielka wojna wampirów?
– Aye. W1710 roku. – Zamknął zmywarkę i oparł się o kontuar. Jego oczy zasnuły się mgłą wspomnień. – Brałem w niej udział. Petrovsky też, choć walczyliśmy po przeciwnych stronach.
– Jak do tego doszło?
– Roman ci nie mówił?
– Nie. Też brał w niej udział?
Connor się żachnął.
– On ją rozpętał.
Czy to miał na myśli, mówiąc, że popełniał straszliwe czyny?
– Opowiesz mi?
– Chyba nic złego z tego nie wyniknie. – Podszedł do stołu i usiadł. – Romana przeistoczył paskudny wampir o imieniu Casimir. Miał stado pachołków i razem mordowali, gwałcili, plądrowali całe wioski, dla samej rozkoszy niszczenia. Petrovsky był jednym z jego ulubieńców.
Shanna się wzdrygnęła. Roman był łagodnym mnichem, poświęcił się leczeniu ubogich. Przerażała ją sama myśl, że znalazł się w takim otoczeniu.
– Co się stało z Romanem?
– Casimir chciał zabić w nim całe dobro, zastąpić je złem. Robił mu straszne rzeczy. Zmuszał do koszmarnych wyborów. – Pokręcił z niesmakiem głową. – Kiedyś na przykład pojmał dwoje dzieci i zagroził, że zabije oboje. Roman mógł uratować jedno – zabijając własnoręcznie drugie.
– Boże. – Zrobiło jej się niedobrze. Nic dziwnego, że Roman uważał, iż Bóg się od niego odwrócił.
– Kiedy odmówił udziału w takiej potworności, Casimir wpadł w szał i pewnej nocy wraz ze swoimi pachołkami zaatakował klasztor Romana. Wymordowali wszystkich mnichów, a budynki zniszczyli.
– Nie! Wszystkich? Nawet przybranego ojca Romana? – Na samą myśl Shannie krajało się serce.
– Aye. Wiesz, to nie była jego wina, ale i tak miał wyrzuty sumienia.
Nic dziwnego, że ma tak niską samoocenę. Rozumiała, skąd u niego poczucie winy. Ona mimo że nie była winna śmierci Karen, też się obwiniała.
– Ruiny klasztoru… Są na obrazie na piątym piętrze, prawda?
– Aye. Roman ma go u siebie, żeby mu przypominał…
– Żeby go dręczył. – Oczy zaszły jej łzami. Jak długo jeszcze będzie się karać?
– Aye. - Connor ze smutkiem pokiwał głową. – Widok klasztoru natchnął Romana nową myślą, dostrzegł nowy cel swojej straszliwej egzystencji. Przysiągł wtedy, że zniszczy Casimira i jemu podobnych. Wiedział jednak, że sam nie da rady. Odszedł więc, wyruszył na zachód, zakradał się na pola bitwy pod osłoną nocy i wyszukiwał konających. W roku 1513 poznał Jean-Luca we Francji, a Angusta w Szkocji. Przemienił ich, i tak zyskał pierwszych sprzymierzeńców.
– A ciebie?
– Na polu bitwy pod Solway Moss. – Westchnął. – W mojej Szkocji pokój nigdy nie trwał długo. To było świetne miejsce do szukania wojowników. Podczołgałem się do drzewa, żeby umrzeć. Roman mnie znalazł i zapytał, czy chcę nadal walczyć w służbie dobra. Bardzo mnie bolało i niewiele pamiętam, ale chyba powiedziałem, że tak, bo mnie przemienił.
Shanna przełknęła z trudem.
– Żałujesz?
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Nie, dziewczyno. Umierałem. A Roman nadał mojej egzystencji sens. Angus też tam był. Przemienił Iana. W 1710 roku Roman zgromadził armię wampirów. MacKay awansował na stopień generała, ja kapitana. – Uśmiechnął się dumnie.
– I zaatakowaliście Casimira?
– Aye. To była krwawa bitwa. Trwała trzy noce. Ranni i słabi zostawali na polu i ginęli w promieniach słońca. Trzeciej nocy, tuż przed świtem, Casimir poddał się, a jego zwolennicy rozpierzchli.
– Petrovsky był jednym z nich?
– Aye. Wkrótce go dopadniemy. Nie przejmuj się tym. – Idę na obchód.
– Roman chyba już się obudził. Connor uśmiechnął się znacząco.
– Na pewno. – Wstał i poprawił na sobie kilt.
Shanna westchnęła. A więc Roman mówił prawdę o swoich zbrodniach. Mordował i przemieniał ludzi w wampiry. Tylko że wybierał umierających, a przyświecał mu szlachetny cel. Pokonał okrutnego Casimira.
Miał straszną przeszłość, ale nie zasługuje na potępienie. Casimirowi nie udało się go złamać, pozostał dobry. Zawsze starał się chronić słabych i śmiertelnych. Jednak wyrzuty sumienia wciąż nie dają mu spokoju, stąd przekonanie, iż Bóg się od niego odwrócił. Musi jakoś dotrzeć do Romana, złagodzić ten ból. Może jako para nie mają szans, ale jej na nim zależy i nie może patrzeć obojętnie na jego cierpienie. Szła przez hol, w stronę schodów.
– O, witaj! – Maggie stała w otwartych drzwiach do salonu. Shanna widziała, że w środku zgromadził się cały harem.
O nie. Nie chciała na nie patrzeć.
– Chodź do nas. – Maggie złapała ją za rękę i pociągnęła do środka. – Popatrzcie! To jest Shanna.
Wszystkie posłały jej promienne uśmiechy.
O co im chodzi? Nie ufała tym kobietom za grosz.
Vanda uśmiechnęła się przepraszająco.
– Wybacz, że byłam niegrzeczna. – Dotknęła kosmyka jej włosów. – Dobrze ci w tym kolorze.
– Dzięki. – Cofnęła się do drzwi.
– Nie odchodź. – Maggie przytrzymała ją za ramię. – Posiedź z nami.
– No właśnie. – Vanda skinęła głową. – Chciałyśmy cię powitać w naszym gronie.
Shanna sapnęła głośno.
– Nie dołączam do haremu.
– Ale ty i Roman… jesteście kochankami, nie? – Simone podniosła głowę.
– Ja… To nie wasza sprawa. – Skąd u licha wiedziały, co się stało?
– Nie denerwuj się – łagodziła Vanda. – Nam wszystkim Roman się podoba.
– Och. – Simone sączyła coś z kieliszka. – Przyjechałam z Pahyża specjalnie po to, żeby z nim być.
W Shannie rozgorzał gniew. Na Romana i na nie, ale przede wszystkim na siebie. Nie powinna zadawać się z nim, póki miał te kobiety pod bokiem.
– To, co jest między mną a Romanem, dotyczy tylko nas. Maggie pokręciła głową.
– Wśród wampirów trudno utrzymać tajemnicę. Podsłuchałam wczoraj Romana, jak pytał, czy może się z tobą kochać.
– Co? – Czuła, jak wzbiera w niej gniew i lada chwila wybuchnie.
– Maggie świetnie wyłapuje myśli – wyjaśniła Vanda. – Usłyszała Romana i dała nam znać. Zapytałyśmy, czy możemy do was dołączyć.
– Uspokój się. – Darcy spojrzała na nią z niepokojem. – Nie wpuścił ich.
– Był okropny! – Simone się nadąsała.
– To prawda. – Maggie skrzyżowała ręce na piersi. – Czekałyśmy, aż znów zainteresuje się seksem. A kiedy wreszcie do tego doszło, nie pozwolił nam brać udziału.
– Nie pojmuję. – Vanda westchnęła. – Jesteśmy jego haremem. Mamy prawo uprawiać z nim seks wampiryczny, ale on nas odepchnął.
Shanna gapiła się na nie z szeroko otwartymi ustami. Serce waliło jej w piersi.
– Doprawdy – piękność z Południa była bardzo urażona – dawno nikt mnie tak nie upokorzył.
– Wy… – Shanna z trudem zaczerpnęła tchu. – Chciałyście do nas dołączyć? Wszystkie?
Vanda wzruszyła ramionami.
– Kiedy ktoś uprawia seks wampiryczny, każdy może dołączyć.
– Tak powinno być – zgodziła się Maggie. – Pytałyśmy, czy możemy, i to dwa razy, ale ciągle nas odpychał.
– A nawet skahcił. – Simone wydęła usta.
– Tak się kłóciliśmy – ciągnęła Maggie – że nawet Szkoci to wyłapali i kazali nam dać mu spokój.
Shanna się skrzywiła. Nic dziwnego, że tak się jej przyglądali. Czy wszyscy w tym domu wiedzieli, co robiła z Romanem? Poczerwieniała.
– Dziś też będziecie się kochać, non? - zapytała Simone.
– Dlatego chciałybyśmy, żebyś dołączyła do haremu – wyjaśniła Maggie z przyjaznym uśmiechem.
– No właśnie. – Vanda też się uśmiechała. – Żeby Roman kochał się z nami wszystkimi.
– O nie! – Shanna pokręciła głową. – Nie ma mowy! – Wybiegła, zanim zobaczyły jej łzy. Cholera! Teraz już wiedziała, czemu Roman znikał. Kazał jej czekać, a sam poskramiał swój harem. Kochał się z nią i jednocześnie odpychał ich umysły. Jakby się kochali w domu pełnym podglądaczy.
Pobiegła na pierwsze piętro. Szok przerodził się w przerażenie. Ból. Jak mogła się wpakować w coś takiego?
Na drugim piętrze płakała. Jak mogła być tak głupia? Niepotrzebnie w ogóle wpuściła go do swoich myśli. Do łóżka. Serca. Na trzecim ból przerodził się w gniew. Cholerny harem! Cholerny Roman. Dlaczego trzyma tu inne kobiety, skoro twierdzi, że mu na niej zależy? Na czwartym skręciła do siebie, ale się zawahała. Gniew buzował silnym płomieniem i nie zdołała nad nim zapanować. Pobiegła na piąte.
Strażnik powitał ją ze znaczącym uśmiechem.
Miała ochotę go uderzyć. Zacisnęła zęby.
– Chciałabym porozmawiać z Romanem.
– Aye, pani. – Otworzył jej drzwi.
Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Być może Roman wyszedł cało z wielkiej wojny wampirów w 1710 roku, ale teraz musi stawić czoło gorszemu wrogowi.
Rozjuszonej kobiecie.