Rozdział 27

Było już po północy, gdy rozdzwonił się telefon Austina. Odebrał i mówił tonem pełnym szacunku, co chwila na nią spoglądając; Shanna wyczuła, że rozmawiał z jej ojcem. Przez cały wieczór dręczyła się myślą o wojnie wampirów. Nie udało jej się nawiązać łączności z Romanem.

– Tak jest, sir. – Austin podał jej telefon. – Twój ojciec chce z tobą porozmawiać.

– Tato?

– Shanno, pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, co się dzieje. Cały czas podsłuchujemy telefon Petrovskiego i słyszałem jego rozmowę z Draganestim.

– Co się dzieje? Będzie wojna?

– No cóż, Draganesti jest gotowy. Twierdzi, że ma dwustu żołnierzy. Petrovsky cały wieczór ściągał posiłki. Będzie miał najwyżej pięćdziesięciu.

Odetchnęła z ulgą.

– Roman ma przewagę.

– Nie do końca. Widzisz, Draganesti zaproponował Petrovskiemu układ. Spotkają się w Central Parku. Zamiast wojny, pojedynek. Na śmierć i życie.

Przysiadła na łóżku.

– Co?

– No, tak. Umówili się na East Green w Central Parku o drugiej nad ranem. Srebrne miecze. Walka do końca.

Nie mogła złapać tchu. Roman będzie walczyć na śmierć i życie?

– To… to niemożliwe. Musimy temu zapobiec.

– Nie możemy, skarbie. Ale trochę martwię się o twojego przyjaciela. Widzisz, słyszałem, jak Petrovsky ściąga posiłki. O ile wiadomo, Draganesti stawi się sam. Petrovsky sprowadzi wojsko.

O nie.

– Wywnioskowałem, że ludzie Draganestiego nie wiedzą, gdzie odbędzie się pojedynek, więc mu nie pomogą. Szkoda. Przecież to będzie rzeź.

Shanna zapamiętała: Druga w nocy, Central Park, East Green.

– Czas na mnie, skarbie. Chciałem, żebyś wiedziała, jak wygląda sytuacja. Pa.

– Pa… – Spojrzała na Alyssę i Austina.

– Muszę zadzwonić. Alyssa wstała.

– Nie możemy pozwolić.

Austin poprawił się na sąsiednim łóżku.

– Co nam szkodzi? Nawet więźniowie mają prawo do jednego telefonu.

Odwróciła się gwałtownie.

– Oszalałeś?

– Nie. – Spojrzał na nią znacząco.

Shanna wystukała domowy numer Romana. Zdawała sobie sprawę, że poszło jej za łatwo, za szybko. Najpierw ojciec podał ważne informacje, teraz ochroniarz pozwolił jej zadzwonić. Nieważne. Musi uratować Romana.

– Halo?

– Connor, to ty?

Aye. Shanna? Martwiliśmy się o ciebie.

– Czy możesz, no wiesz, zrobić tę sztuczkę z telefonem?

– Teleportować się? Aye. Gdzie jesteś?

– W pokoju hotelowym. Pośpiesz się. Mówię cały czas. – Spojrzała na Austina i Alyssę. – Są tu jeszcze dwie osoby, ale nie sądzę, żeby…

Connor zmaterializował się u jej boku.

– Cholera jasna! – Austin zerwał się na równe nogi. Alyssie szczęka opadła ze zdumienia.

– Przepraszam za najście. – Wziął telefon od Shanny. – Ian, jesteś tam?

– On… on ma kilt – wyszeptała Alyssa.

Aye, mam. – Spojrzał na agentkę. – A z ciebie piękna dziewczyna.

Mruknęła coś niezrozumiale.

– Jak ty to zrobiłeś? – zapytał Austin.

– Mniej więcej tak samo, jak to. – Objął Shannę. Przytrzymała się go, zanim otoczyła ją ciemność.

Mrok rozwiał się i oto była w holu w domu Romana. Wszędzie tłoczyli się Szkoci, uzbrojeni po zęby. Przechadzali się nerwowo, sfrustrowani.

Angus MacKay szedł w jej stronę.

– Connor, czemuś ją tu sprowadził? Nie dała mu dojść do głosu.

– Mam nowiny. Dziś w nocy Petrovsky i Roman będą się pojedynkować.

– To nic nowego, pani. – Szkot spojrzał na nią smutno.

– Ale Petrovsky sprowadzi swoje wojsko! Musicie pomóc Romanowi!

– Cholera – sapnął Angus. – Wiedziałem, że drań nie dotrzyma słowa.

– Skąd się dowiedziałaś? – zainteresował się Connor.

– Ojciec miał podsłuch w domu Petrovskiego. Słyszał o tym i mi powiedział. Musiałam was ostrzec. Będą walczyć o drugiej, na East Green w Central Parku.

Szkoci wymieniali spojrzenia. MacKay pokręcił głową.

– Nie możemy, dziewczyno. Daliśmy mu słowo, że za nim nie pójdziemy.

– Nie zostawię go samego! – Wyciągnęła rękę po miecz Connora. – Ja nic nie obiecywałam, więc idę.

– Chwileczkę! – zawołał Connor. – Skoro pójdzie Sharma, my też możemy iść. Nie obiecywaliśmy, że nie podążymy za nią.

Aye. - Angus się rozpromienił. – Przecież Roman chciałby tego. Musimy ją chronić.

– Świetnie. – Spojrzała na Szkotów i uniosła rękę z mieczem. – Za mną!


Iskierka nadziei, która pojawiła się w jego sercu po spowiedzi, zgasła, gdy dotarł na East Green. Petrovsky nie dotrzymał słowa.

Jego klan stał w półkolu. Roman szacował, że sprowadził jakieś pięćdziesiąt wampirów, głównie mężczyzn. Mniej więcej połowa przyniosła pochodnie.

Petrovsky wystąpił naprzód.

– Z wielką przyjemnością cię zabiję. Roman zacisnął dłoń na rękojeści.

– Widzę, że bałeś się przyjść sam. Sprowadziłeś nawet kobiety, żeby ci wytarły zasmarkany nos.

– Nie boję się. Dałem słowo, że nie skrzywdzę twoich ludzi, ale nie obiecywałem, że moi podwładni nie zaatakują cię, jeśli zginę. Tak więc, Draganesti, nieważne, jak skończy się pojedynek – i tak zginiesz.

Roman przełknął z trudem. To już wiedział. Modlitwy jednego księdza i trzech przyjaciół nie wystarczyły. Bóg odwrócił się od niego już dawno.

– Gotowy? – Petrovsky uniósł miecz.

Roman sięgnął po swój. Był to prezent od Jean-Luca, ostre jak brzytwa posrebrzane ostrze, rękojeść ze skóry i stali leżała w jego dłoni jak ulał. Po raz ostatni pomyślał o Shannie i skoncentrował się na jednej myśli – wygrać.


Shanna biegła na East Green i już z oddali słyszała szczęk broni. Był to dźwięk przerażający, ale zarazem powód do optymizmu. Skoro Roman walczy, nadal żyje.

– Stop! – Angus podbiegł do niej. – Wiem, dziewczyno, że mamy podążać za tobą, ale musimy iść szybciej. – Wziął ją na ręce.

Drzewa migały jak niewyraźna smuga. Zacisnęła ręce. Szkoci lotem błyskawicy znaleźli się na skraju polany. MacKay postawił ją na ziemi.

– Przepraszam, że źle cię oceniłem. Proszę. – Podał jej miecz. – Podążymy za tobą.

– Dziękuję. – Wyszła na polanę.

Wojownicy szli tuż za nią, pod wodzą Jean-Luca i Angusa.

Roman i Ivan Petrovsky na środku polany okrążali się. Roman był nietknięty, natomiast na ubraniu Ivana dostrzegła kilka rozcięć. Krwawił z rany na lewym ramieniu.


Petrovsky zerknął w jej stronę i zaklął.

– Ty draniu, miałeś ją przez cały czas. I sprowadziłeś swoje wojsko.

Roman odskoczył i spojrzał na Shannę i Szkotów. Wrócił wzrokiem do Petrovskiego, ale krzyknął:

– Angus, dałeś mi słowo, że za mną nie pójdziecie!

– Nie poszliśmy za tobą, tylko za Shanną! – odkrzyknął Szkot. – Nie wiedzieliśmy, gdzie będziecie. Szliśmy za dziewczyną.

Odskoczył w prawo, bo Petrovsky zaatakował. Odwrócił się, dźgnął Rosjanina w biodro. Ivan krzyknął, przycisnął dłoń do rany.

– Shanna, odejdź stąd! – zawołał Roman.

– Nie. – Wysunęła się naprzód. – Nie pozwolę ci umrzeć. Ivan spojrzał na rękę. Krew.

– Co, Draganesti, wydaje ci się, że wygrywasz? Mylisz się, tak samo, jak się myliłeś co do Casimira.

Nie spuszczał go z oka.

– Casimir nie żyje.

– Czyżby? – Ivan poruszał się zręcznie. – Widziałeś, jak umiera?

– Padł tuż przed wschodem słońca.

– A ty i twoi ludzie uciekliście przed świtem. Nie wiecie, co było potem. Zabrałem go do kryjówki.

Zbiorowy jęk Szkotów.

– Kłamiesz. – Roman był blady jak ściana. – Casimir nie żyje.

– Owszem, żyje. I gromadzi armię, bo pragnie zemsty! – Zaatakował, pchnął przeciwnika w brzuch.

Roman odskoczył, ale szpada zostawiła ślad. Z rany popłynęła krew. Zatoczył się w tył.

Shanna jęknęła. Zobaczyła, że za jego plecami dwóch Rosjan wyciąga broń.

– Uważaj! – Rzuciła się w jego stronę. Angus złapał ją błyskawicznie.

– Nie, dziewczyno.

Roman odwrócił się, broniąc przed atakiem Rosjan. Ivan łypnął na Shannę.

– Mam cię dość, suko! – Zbliżył się do niej, przecinał powietrze ostrzem.

MacKay pchnął ją za siebie i chwycił za broń, ale Jean-Luc go uprzedził, zaatakował z uniesioną szpadą. Ivan odskoczył. Jean-Luc atakował, spychał Ivana do defensywy.

Shanna jęknęła, widząc, jak miecz Romana przebija serce rosyjskiego napastnika. Runął na ziemię i zmienił się w pył. Drugi Rosjanin rzucił broń i się wycofał.

– Angus, zabierz ją do domu, tam będzie bezpieczna. – Roman przyciskał dłoń do rany na brzuchu.

Shanna chciała do niego podbiec, ale Angus jej nie puszczał.

– Chodź z nami, jesteś ranny. Zazgrzytał zębami.

– Mam tu niedokończone sprawy. – Zaatakował Petrovskiego.

Jean-Luc odskoczył, gdy ci dwaj skrzyżowali miecze. Roman zręcznie wyłuskał mu broń z ręki. Miecz przeciął powietrze, upadł na ziemię koło Rosjanina.

Petrovsky rzucił się w tamtą stronę. Roman ciął w jego nogi. Ivan się zachwiał. Upadł, przetoczył się w bok, ale Roman już dotykał czubkiem miecza serca Ivana.

– Przegrałeś – wysyczał. Petrovsky rozglądał się nerwowo. Roman przyciskał ostrze do jego piersi.

– Przysięgnij, że ty i twój klan nigdy nie skrzywdzicie moich ludzi.

Ivan przełknął ślinę.

– Przysięgam.

– I że zaprzestaniecie ataków terrorystycznych na moje fabryki.

Skinął głową.

– Jeśli przysięgnę, darujesz mi życie? Jean-Luc wystąpił naprzód.

– Roman, on musi zginąć.

Aye. - Angus puścił Shannę i szedł w ich stronę. – Nie możesz mu ufać.

Roman odetchnął głęboko.

– Jeśli zginie, ktoś inny przejmie jego klan i przywództwo Malkontentów, a nowy zwierzchnik nie da nam spokoju. Ale jeśli Petrovsky pozostanie przy życiu, dotrzyma słowa. Prawda?

– Tak. – Kiwnął głową. – Dotrzymam słowa.

– Pewnie, że dotrzyma. – Uśmiechnął się ponuro. – Bo inaczej znajdę go za dnia i zamorduję, kiedy jest całkowicie bezradny. Rozumiemy się?

– Tak. – Ivan wstał powoli. Roman się cofnął.

– Więc sprawa załatwiona.

Jeden z Rosjan wystąpił z półkola, podniósł miecz Ivana.

– To chyba twój. – Dźgnął go w brzuch. Ivan się zatoczył.

– Alek? Czemu mnie zdradziłeś? – Osunął się na kolana.

– Ty draniu. Pragniesz przejąć mój klan, moją władzę.

– Nie. – Alek łypał gniewnie. – Twoje kobiety. Ivan padł na ziemię. Trzymał się za brzuch.

– Idiota. – Do Ivana podeszła wampirzyca, Wyjęła drewniany kolek zza pazuchy. – Traktowałeś mnie jak szmatę.

Chwytał powietrze gorączkowo.

– Galina. Ty głupia suko. Jesteś szmatą. Inna kobieta też wyjęła kołek z torebki.

– Już nigdy nie nazwiesz nas sukami. Przejmujemy twój klan.

– Co? – Kulił się na trawie. Kobiety były coraz bliżej. – Kalia, Galina, przestańcie. Nie umiecie poprowadzić klanu. Jesteście na to za głupie.

– Wcale nie jesteśmy głupie. – Galina uklękła koło niego.

– Będę miała wszystkich mężczyzn, których zapragnę.

Katia przyklękła z drugiej strony.

– A ja będę jak caryca Katarzyna. – Spojrzała na Galinę. – Już?

Jednocześnie wbiły kołki w jego serce.

– Nie! – Jego krzyk ucichł, gdy zmienił się w małą kupkę popiołu.

Wstały z kolan. Patrzyły na Szkotów.

– Chwilowe zawieszenie broni? – zaproponowała Katia.

– Zgoda – odparł Angus. Rosjanie zniknęli w mroku nocy. Koniec.

Shanna z trudem uśmiechała się do Romana.

– Dziwne to było. Ręce do góry, zabandażujemy ci ranę. Connor owijał go bandażem, a potem wyjął butelkę krwi i podał Romanowi.

– Dzięki. – Upił łyk i spojrzał na Shannę. – Musimy porozmawiać.

– Pewnie. Nie waż się więcej zgadzać na pojedynki, bo zamknę cię w srebrnym pokoju i zgubię klucz.

Uśmiechnął się i objął ją.

– Uwielbiam, kiedy mi rozkazujesz.

– Puść ją! – zawołał męski głos.

Shanna się odwróciła. Jej ojciec zbliżał się do nich z latarką w dłoni. Za nim szli Garrett, Austin i Alyssa. Mieli latarki i srebrne pistolety, na biodrach – pasy z drewnianymi kołkami. Zatrzymali się w bezpiecznej odległości i obserwowali rozwój wydarzeń. Światła ich latarek błądziły po polanie.

Ojciec skierował snop światła na kupkę kurzu.

– To Ivan Petrovsky? – zapytał.

Aye - odparł Angus. – A pan to Sean Whelan?

– Owszem. – Patrzył na drugi pagórek. – Kolejny Rosjanin?

– Tak – odparł Roman. – Ja go zabiłem. Sean westchnął i rozejrzał się po polanie.

– Nie na to liczyłem. Tylko dwa trupy.

– Co ty opowiadasz? – odezwała się Shanna.

– Świetnie odegrałaś swoją rolę, skarbie. Zdaję sobie sprawę, że jesteś pod wpływem tego potwora, który cię teraz dotyka. Poprosiłem Austina, żeby dał ci wolną rękę. Wiedziałem, że zawiadomisz przyjaciół Draganestiego.

– Liczyłeś na wojnę. – Roman przyciągnął Shannę do siebie. – Liczyłeś, że zginiemy.

– Mniej roboty dla nas, jeśli sami się wytłuczecie. – Wzruszył ramionami. – Ale i tak was dopadniemy, zapamiętaj to sobie.

Jean-Luc uniósł miecz.

– Nierozważne słowa, skoro mamy nad wami liczebną przewagę.

Aye. - Angus szedł w ich stronę. – Musicie zrozumieć, że nas potrzebujecie. Teraz, nawet w tej chwili, okrutny wampir gromadzi armię. Bez nas nie pokonacie Casimira.

Sean zmrużył oczy.

– Nigdy o nim nie słyszałem. I niby dlaczego miałbym uwierzyć demonowi?

– Uwierz mu, tato! – zawołała Shanna. – Ci ludzie są ci potrzebni.

– To nie ludzie! – wrzasnął Sean. – A teraz odejdź od potwora i chodź ze mną.

Roman odchrząknął.

– To chyba nie jest dobra chwila, by prosić o rękę pańskiej córki.

Sean wyrwał kołek zza pasa.

– Prędzej spotkamy się piekle. Roman się skrzywił.

– Wiedziałem, że to nieodpowiedni moment. Shanna dotknęła jego policzka.

– Idealny.

– Shanno, dam ci wszystko, czego pragniesz. Dom z drewnianym ogrodzeniem…

Roześmiała się, przywarła do niego.

– Pragnę tylko ciebie.

– Nawet dzieci – ciągnął. – Wymyślimy w jaki sposób umieścić moje DNA w żywym nasieniu.

– Co? – Zrobiła wielkie oczy. – Chcesz być ojcem?

– Pod warunkiem, że ty będziesz matką. Rozpromieniła się.

– Ale wiesz, że musisz się pozbyć haremu?

– Już to załatwiłem. Póki same nie staną na nogi, Gregori weźmie je do siebie.

– Jakie to miłe z jego strony. – Parsknęła śmiechem. – Jego matka dostanie zawału.

– Kocham cię, Shanno. – Pocałował ją w usta.

– Zostaw ją! – Sean zbliżał się z kołkiem w dłoni.

– Nie! – Stanęła naprzeciw ojca.

– Chodź ze mną, córeczko. Ten potwór ciebie opętał.

– Nie, tato. – Przycisnęła dłoń do piersi. – Kocham go. – Zdała sobie sprawę, że dotyka srebrnego krucyfiksu. – O Jezu. – Spojrzała na Romana. – Obejmij mnie. Jeszcze raz.

Przyciągnął ją do siebie.

– Nie pali cię? – Cofnęła się, podniosła krzyż. – Nie poparzył cię.

Otworzył szeroko oczy. Ostrożnie dotknął krzyża.

– To znak. – Oczy Shanny zaszły łzami. – Bóg nie odwrócił się od ciebie.

Roman zacisnął dłoń na krucyfiksie.

– „Nie zdajesz sobie sprawy z bożej wielkoduszności”. Dziś usłyszałem te słowa od mądrego człowieka. Do tej pory w nie nie wierzyłem.

Powstrzymała łzy.

– Bóg cię nigdy nie opuścił. Ja też nie. Dotknął jej twarzy.

– Zawsze będę cię kochać. Śmiała się przez łzy.

– Skoro Bóg ci wybaczył, ty musisz wybaczyć sobie. Nie możesz już zadręczać ani siebie, ani nas.

Aye - sapnął Connor. – Musisz polubić siebie. Roman otoczył Shannę ramionami.

– To nie koniec! – ryknął Sean. – Załatwimy was, jednego po drugim. – Odszedł, a za nim jego ekipa.

– Nie martw się. – Shanna oparła głowę na jego ramieniu. – Przyzwyczai się.

– Naprawdę za mnie wyjdziesz?

– Tak. – Zanim ją pocałował, usłyszała radosne okrzyki Szkotów. Przywarła do niego. Życie jest piękne, nawet z nieumarłym.

Загрузка...