9

Linnet pobiegła do swojej chaty i rzuciła się na łóżko z płaczem, tak bardzo czuła się opuszczona, zdradzona.

– No, no. Zniszczysz sobie tę śliczną sukienkę.

Odwróciła się i przez łzy zobaczyła stojącego nad nią Corda.

– Chyba już możesz przestać stroić fochy. Nie jesteś taka niewinna, jaką udajesz. Słyszałem, że ganiasz za moim kuzynem i na pewno dostał już od ciebie wszystko, czego chciał. Może i mnie uda się skubnąć trochę tego, co tak hojnie rozdajesz.

– Nieprawda! Wynoś się stąd, bo zacznę krzyczeć.

– Proszę bardzo.

Otworzyła usta, ale zanim zdążyła wydać jakikolwiek dźwięk, zasłonił jej twarz dłonią. Wypuścił ja dopiero po kilku chwilach.

– Już rozumiesz? No, krzycz. Ale pomyśl, jak niemiło byłoby smakować to słodkie ciałko, gdy zaknebluję ci usta.

– Cord, nie… – Starała się od niego odsunąć, coraz bardziej przerażona.

Myślisz, że mnie przekonasz? Nie ma mowy, żebym wyszedł stąd teraz. – Usłyszeli jakieś glosy za| chatą i Cord ponownie przysunął się do Linnet, by Jej zasłonić usta. – Cholerni plotkarze. Idą sprawdzić dlaczego ich ukochanej Linnet nie ma na zabawie. Chyba muszę cię stąd zabrać. I

Nie…-zaczęła.

Nie życzę sobie słyszeć „nie" – prychnął. – Nie lubię tego A teraz muszę chwilę pomyśleć. Ten mój kuzyn potrafi wyśledzić nawet pstrąga płynącego pod prąd -Jego twarz rozjaśniła się. Uczyłaś go przecież czytać? No to możesz mu napisać, że ze mną uciekasz. W to uwierzy. – Skrzywił się. – Mac opowiadał ci pewnie o tej dziewczynie Trulocków? Latał za nią z wywieszonym jęzorem, a wystarczyło, że się pojawiłem, i przestała go zauważać.

Linnet była poważnie przestraszona. Cord wydawał jej się szaleńcem. Słyszała w jego głosie zazdrość i nienawiść. Zastanawiała się nad ich przyczyną.

– No, pisz, podyktuję ci.

Nie miała ołówka ani papieru, tylko tabliczkę, której używała podczas lekcji z Devonem.

– Pisz, że uciekasz ze mną i że już nie wrócisz.

I pilnuj się, bo mogę to przeczytać. – Gdy zauważył jej wahanie, dodał: – Nie chciałbym ci łamać żadnej z tych delikatnych kosteczek, ale zrobię to, jeśli będziesz niegrzeczna. Potem i tak zabiorę cię ze sobą.

Tak samo jak w jaskini: nie masz wyboru.

Napisała dokładnie to, co jej podyktował. Kiedy Później Cord oglądał list, zrozumiała, że dała się nabrać, bo on nie umie czytać.

Uśmiechnął się, odgadując jej myśli.

– Nie cierpię tego, ale chyba nie pozostawiasz mi wyboru.

Obwiązał jej głowę zatykając usta, i związał jej ręce z tyłu. Odsunął ją od drzwi, by wyjrzeć na zewnątrz chaty. Kiedy upewnił się, że nie ma nikogo, wsadził Linnet na swojego konia i odjechał w stronę ciemnego lasu.

Gdy Devon wypuścił Corinne, napotkał wrogie spojrzenia niemal wszystkich mieszkańców Sweetbriar. Wiedział, że Linnet wyszła i przez chwilę odczuwał satysfakcję, że odpłacił jej pięknym za nadobne Ale ona na pewno nie czuła się aż tak okropnie jak 0n sam, gdy ujrzał ją w objęciach Corda i gdy przypomniał sobie, że Linnet spędziła z nim całą noc. Teraz gdy odepchnął Corinne i usiadł samotnie na ławce pod ścianą, poczucie satysfakcji gdzieś zniknęło. pJL. sięgał sobie, że nie da się więcej zranić żadnej kobiecie, a jednak Linnet udało się to. Nie przestawał o niej myśleć, od czasu gdy spojrzał w jej piękne oczy w szałasie Szalonego Niedźwiedzia.

Pochylił się nad kontuarem i nalał sobie whiskey. Dlaczego właściwie nie ożeni się z Corinne i nie spłodzi gromadki dzieci, jak przystało mężczyźnie? Dlaczego czepia się wciąż dziewczyny, która brata się ze wszystkimi mężczyznami w Sweetbriar? Butelka była już prawie pusta, gdy Gaylon mu ją odebrał.

– Już raz dziś zrobiłeś z siebie głupca. Nie pozwolę, by to się powtórzyło. Przejdź się, odetchnij świeżym powietrzem. – Wypchnął go za drzwi.

Pierwszą rzeczą, którą Devon zobaczył, była chata Linnet. Drzwi otwarte, na progu igrał blask dogasającego na kominku ognia. Ruszył powoli przed siebie. Jego myśli przytępiała wypita whiskey.

– Linnet? – szepnął wchodząc. Zamknął za sobą drzwi. Linnet nie było. Niedbałym, powolnym ruchem dorzucił polano do ognia. Potem zobaczył tabliczkę.

Przeczytał ją z uwagą kilka razy. Opuściła Sweetbriar z Cordem. Słowa były tak jednoznaczne, że aż trudno było w nie uwierzyć.

Trzymając tabliczkę podszedł do łóżka i opadł na nie. Zasnął tuląc do siebie tabliczkę, w geście pełnym rozpaczy.

Rano bolała go głowa, język miał wyschnięty. Rozglądał się, szukając wody. Gdy przypomniał sobie, gdzie jest, natychmiast się ożywił. Zsunął nogi z łóżka i tabliczka głośno uderzyła o podłogę. Mac ponownie przeczytał list; owładnęły nim wspomnienia i ogarnął go gniew.

Linnet uciekła z Cordem. Mac przypomniał sobie ją w ramionach kuzyna poprzedniego wieczoru. Przypomniał sobie też, że starała się odepchnąć adoratora. Oczywiście to była tylko gra.

Po chwili przeczytał jeszcze raz wiadomość i skrzywił się. Pomyślał, że Linnet nie potrafiłaby udawać. Położyłaby mu na ramieniu swoją drobną rączkę i powiedziała: „Zamierzam wyjść za mąż. Czy przyjdziesz na mój ślub?"

Im dłużej patrzył na tabliczkę, tym mniej był wszystkiego pewien. Linnet nie mogła tak po prostu uciec. Rozejrzał się po chacie i zauważył jej szal zawieszony na kołku, na drzwiach. Nic się nie zmieniło, nic nie było ruszane, dwie sukienki jak zawsze wisiały na swoim miejscu. Cztery figurki nadal stały na kominku. Nie odeszłaby przecież bez swoich rzeczy. A może Cord obiecał jej nowe ubrania?

Devon wstał, czując przypływ bólu głowy. Cord! Nie mógł uwierzyć, by Cord mógł zabrać Linnet wbrew jej woli, tym bardziej że pewnie już dostał, czego chciał. A jeśli było inaczej? Co ona robiła sama w zaśnieżonym lesie? Może uciekała przed Cordem? Devon domyślał się, że jeśli ona wtedy uciekła, Cord mógł teraz być zdecydowany na wszystko.

Napił się wody i wyszedł z chaty. Gaylon chrapał na workach z mąką. Pewnie dokończył butelkę whiskey, Którą zabrał Devonowi.

– Gaylon! – krzyknął Devon; staruszek otworzył jedno oko – Jadę Za Linnet wygląda na to, że Cord ją porwał

– Jesteś pewien, że ona tego nie chciała?

_ Nie mam czasu, żeby się z tobą kłócić. Przynieś mi suszone mięso, a ja osiodłam konia.

Linnet siedziała sztywno przed Cordem. Najpierw, odważnie przesunął dłonią po jej ciele, ale wyczuwając jej sztywność, rozzłościł się i dał sobie spokój Teraz jechali w milczeniu. Linnet uważała stale, żeby nie zasnąć, bo chciała zapamiętać, którą drogą jadą Miała zamiar poczekać do najbliższej okazji, uciec i wrócić do Sweetbriar.

Zatrzymali się dopiero następnego dnia i Linnet ledwo trzymała się na nogach. Za to Cord wyglądał na wypoczętego.

– Siadaj tu. – Pchnął ją na ziemię. – Nikt za nami nie jedzie. – Roześmiał się. – Niełatwo będzie to ukryć przed moim kuzynem. Gdy już się tobą znudzę, sprzedam cię jednemu z traperów, a potem wpadnę do Maca wesoły jak szczygiełek. On się w niczym nie połapie.

Bardziej niż jego słów słuchała jego głosu.

– Dlaczego się go boisz? – zapytała spokojnie.

Cord zawrzał gniewem i poczerwieniał jak burak.

– Boję? Cord Macalister miałby się bać takiego kurczaka jak Mac?!

– Tak mówisz, ale w twoim głosie wyczuwam co innego.

Uniósł rękę, by ją uderzyć, ale siedziała nieporuszona, wpatrzona w niego odważnie. Wiedziała już, że istnieją rzeczy gorsze od bicia.

Cord starał się uśmiechnąć beztrosko.

– Bystra z ciebie dziewczynka. Nie boję się Maca, chodzi o wiele więcej, niż ludzie mogą dostrzec. Wiem coś, o czym on nie ma pojęcia. To nie mój kuzyn, tylko brat.

Oczy Linnet rozszerzyły się ze zdumienia.


Slade Macalister był także moim ojcem. Był jeszcze młodym chłopakiem, gdy się urodziłem, ale tak czy inaczej powinien był przyznać się do mnie, a nie wysyłać mnie do jakichś ludzi. Byłem w wieku Maca, gdy odnalazłem Slade'a i wściekłem się, że on nikomu nie powiedział, że jestem jego synem.

_ Nadal nie rozumiem – odezwała się Linnet – Agnes i inni znali Slade'a na długo przedtem, zanim dotarł do Kentucky. Wiedzieliby coś o poprzedniej żonie.

– Nie było żadnej żony, panienko. Jestem owocem chwili zapomnienia na jakimś polu, gdy Slade Macalister był jeszcze szczeniakiem.

Myślała przez chwilę, a potem zapytała cicho:

– Czy Slade wiedział o tobie?

– Powinien był! – odparł jadowicie Cord.

Linnet zaczynała rozumieć. Gdy Cord dorósł, ruszył na zachód, by szukać ojca, oczekując, że ten go rozpozna, a gdy tak się nie stało, zaczęła w nim kiełkować nienawiść.

– Musisz być podobny do swojej matki.

Przyjrzał się jej uważnie.

– Moja matka umarła przeklinając Slade'a Macali-stera. Zmienił jej życie w piekło. Wychowywałem się u jej rodziców. Jej stary ciągle mi wypominał, że jestem dzieckiem grzechu i występku. – Posłał jej krzywy uśmiech. – Tego samego dnia, kiedy umarła matka, złamałem mu szczękę i odszedłem.

– A teraz starasz się odpłacić Slade'owi za wszystko, mszcząc się na jego synu.

– Racja. W zeszłym roku odebrałem mu dziewczynę, a teraz mam ciebie.

– Obawiam się jednak, że się pomyliłeś. Devonowi na mnie nie zależy. Nie widziałeś, że gdy miał kogoś Pocałować, wybrał Corinne? Ja go tylko uczę czytać,

– Chcesz, żebym pojechał po Corinne?

– Nie' – Nie zdawała sobie sprawy, że to tak brzmi. – Nie – powtórzyła spokojniej. – Chodzi 0 to, że Devon nie pokochał żadnej kobiety po tym, Co się stało z Amy Trulock.

– -Oo, nawet wiesz, jak ona się nazywała? Słuchaj nie jestem idiotą i nie musisz mnie tak traktować Nie przywiózłbym cię tu, gdybyś nie ośmieszyła mnie! przed wszystkimi w Sweetbriar.

– Nie zrobiłam tego, Cord. A przynajmniej nie chciałam.

– Możesz sobie oszczędzić takiego gadania. A poza tym wydaje mi się, że właśnie zebrało mi się na amory. – Sięgnął po nią, ale cofnęła się i zdołał jedynie rozerwać jej suknię. – Nie próbuj ze mną walczyć. Uspokój się. To może dla ciebie być nawet przyjemne.

Cofnęła się i natrafiła na pień zwalonego drzewa! Przewróciła się na plecy – nogi sterczały teraz do góry oparte o pień.

Cord stanął nad nią z rękami na biodrach.

– To mi się podoba. Nóżki w górze. – Przyklęknął i przesunął ciężką dłonią po wewnętrznej stronie jej uda. – Jesteś okrąglejsza, niż myślałem. Lubię takie uda. – Pogładził jej drugą nogę.

Podniosła się na łokciach, próbując się wyrwać. Zaplątała się w spódnicę, w dodatku ciężkie ciało Corda przycisnęło jej kostkę do pnia. Jego ręce posuwały się wzdłuż jej ciała. Wyczuła pod palcami kamień i chwyciła go. Z całej siły uderzyła Corda w głowę. Spłynął na nią obfity strumień krwi i omotała ją plątanina frędzli.

Serce dudniło w jej piersi, gdy przyglądała się jego ranie. Nie, czuła na udzie bicia jego serca. A więc nie umarł. Miała niewiele czasu, zanim on się ocknie. Zepchnęła go z siebie z niemałym wysiłkiem, rozrywając przy tym dół sukni.

Przez chwile stała oszołomiona, niezdolna podjąć. jakiejkolwiek decyzji. Myśl, Linnet, myśl! Ruszaj na południe do Sweetbriar. Idź szybko, miarowym krokiem. Nie biegnij.

Szła tak szybko, jak mogła, oddychając głęboko, miarowo. Nadsłuchiwała, czy Cord jej nie goni, starała się poruszać jak najciszej.

Straszliwie chciało jej się pić, ale nie zatrzymywała się Było późne popołudnie, gdy upadła, trafiając stopą na spróchniałe drzewo – pękło z trzaskiem. Ugryzła się w rękę, by nie krzyczeć. Po chwili zorientowała się, że jednak nie bolało aż tak, jak się spodziewała. Usiadła, by zobaczyć, co się stało. Jej stopa utknęła w szparze. Starała się ją wyciągnąć, ale nie miała dość siły, by poruszyć przygniatający ją pień.

Poczuła się tak zmęczona, że nie miała siły myśleć, podejmować jakiegokolwiek wysiłku. Położyła się na plecach, wpatrzyła się w słońce przeświecające przez koronę wiązu i zasnęła.


– Gdzie ona jest?

Cord uniósł głowę, do której przyłożył kawał mokrej szmaty, by zatamować krwawienie. Zobaczył stojącego obok Devona. Opuścił głowę.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Cord, masz mi natychmiast powiedzieć! – W głosie Devona brzmiała groźba.

Gdy Cord odwrócił się ponownie, w jego dłoni błysnął nóż z rączką z masy perłowej.

– Dawno się już o to prosiłeś.

– Devon również wyciągnął nóż. Zaczęli krążyć wokół siebie, pochyleni, skupieni. Cord nigdy nie uważał, żeby Mac był silny, ale jego ciało było sprawne, twarde, zahartowane przez lata treningu z Indianami.

– Z każdym dniem stajesz się coraz bardziej podobny do tych swoich Indiańców – prychnął Cord. – I co ci się spodobało w tej twojej dziewczynie? Przecież ona nie przypomina squaw.

Devon nie odezwał się, jego twarz pozostała nieodgadniona, nieruchoma jak maska. Skupił się tylko na tym, by przeżyć. Cord skrzywił się, widząc, że nie jest w stanie rozproszyć uwagi Maca. Pchnął nożem, ale Devon uskoczył z zadziwiającą lekkością i gracją

Cord zabił już kilku ludzi w walce na noże, ale nigdy jeszcze nie miał przeciwnika równie zręcznego jak Devon.

– Myślisz, że taki z ciebie spryciarz, co? Tańczysz sobie, a kiedy zaczniesz zachowywać się jak prawdziwy mężczyzna?

Silne ramię Corda nieoczekiwanie otoczyło Devona w pasie, nóż wypadł z ręki Maca. Zaatakowany wbił łokieć w żebra przeciwnika, słysząc, jak trzaskają pod ciosem. Cord wypuścił go, ale tylko na chwilę, bo zaraz obaj potoczyli się na ziemię. Cord uniósł nóż, by wbić go w gardło brata, ale Devon chwycił go za rękę. Mocowali się na śmierć i życie. Przeżyje ten, kto zwycięży.

Twarz Corda zdradzała nie tylko wysiłek, ale też i zdziwienie z powodu niebywałej siły drobniejszego przeciwnika. Mijały minuty, a oni wciąż starali się dosięgnąć noża. W końcu zwyciężyła odporność uzyskana systematycznym treningiem. Nóż zaczął się przesuwać w kierunku brzucha Corda, który oblał się zimnym potem, widząc, dokąd zmierza ostrze. Jęknął, gdy dosięgło napiętych mięśni.

Devon odepchnął go od siebie. Sprawdził, czy żyje, i poszedł do strumienia, opłukać się z potu i krwi. Zimna woda otrzeźwiła go. Ukrył twarz w dłoniach. Nie był prawdziwym Shawnee, nie cieszył go widok krwi wroga.


Podszedł do Corda i wyciągnął nóż z Jego brzucha, Wytarł ostrze o mech i wetknął broń za pas kuzyna.

– Gdzie ona jest? – zapytał. – Cord, nie chcę cię

Zabić, ale może będę musiał. Powiedz, gdzie ona jest, a wsadzę cię na konia. Na północ stąd jest osada. Tam staniesz pomoc. Będziesz żył, jeśli mi powiesz, gdzie ona jest

– Nie wiem – wykrztusił w końcu Cord. – Uciekła sześć, siedem godzin temu. Szukałem jej, ale nie znalazłem. Devon skinął głową, po czym wsunął ramię pod rozłożyste plecy Corda i pomógł mu wstać. Cord nie zaprotestował, gdy posadzono go na koniu. Nie docenił siły Maca, ale to się więcej nie powtórzy.

Gdy siedział pochylony, z ręką przyciśniętą do krwawiącej rany, popatrzył bratu w oczy. Po raz pierwszy nie było w tym spojrzeniu nienawiści. Połączyła ich wspólnie przelana krew, krew tego samego ojca.

Загрузка...