Był wczesny ranek, gdy obudziło ją poruszenie się Devona. Zsunął się z niej i naciągając spodnie wpatrywał w szarzejące niebo, potem w las. Jedno ostrzegawcze spojrzenie powstrzymało Linnet od poruszenia się. Po chwili Devon zniknął gdzieś, a ona przekręciła się na brzuch. Nadsłuchiwała i wypatrywała dokoła, ale nic nie zauważyła. Zaczęła przysypiać.
– Znów się spotykamy.
Linnet otworzyła oczy, ale nie popatrzyła w górę, bo poznała ten głos i przestraszyła się.
– Przypuszczam, że Mac usłyszał moje nadejście – dodał.
Odwróciła się i popatrzyła na odzianą w białą skórę postać Corda Macalistera. Szczelniej owinęła się halką, którą Devon przed wyjściem okrył jej nagie ciało.
– Nie musisz tak na mnie patrzeć. – Uśmiechnął się, a ona, wbrew samej sobie, poczuła przypływ sympatii do niego. Wiele kobiet reagowało tak na jego urodę.
– Dlaczego tu jesteś? – zapytała, zdając sobie sprawę, że prezentuje się niezbyt godnie.
– Zauważyłem was, kiedy płynęliście rzeką. Wyglądaliście tak, jakbyście potrzebowali pomocy.
– Myliłeś się – odpowiedział mu Spokojny glos Devona.
Nie usłyszała, jak nadchodzil, a sądząc po zdziwieniu malującym się na twarzy Corda, on także nic nie zauważył. Przez chwilę w jego oczach pojawił się gniewny błysk. Potem uśmiechnął się leniwie.
– Mac, miło cię znowu widzieć. 1ym razem okazja jest bardziej sprzyjająca. – Wydal dźwięk, który zapewne miał być śmiechem.
Linnet nie mogła nic odczytać z twarzy Devona. Stal na szeroko rozstawionych nogach, spoglądał surowo.
– Przyniosłem kilka ptaków – ciągnął Cord. – Pomyślałem, że wam się przydadzą.
Devon skinął głową, a Linnet wiedziała, że zrobił to tylko ze względu na nią.
Owych pięć ptaków zostało nadzianych na ruszt. Opiekające się nad ogniskiem mięso Linnet uznała za najpiękniejszy widok na świecie. Mięso było różowe, soczyste. Cord uśmiechnął się, gdy oderwała nóżkę pokrytą złotawą, przypieczoną skórką. Sam też zabrał się do jedzenia. tylko Devon stał nieruchomo, przyglądając mu się uważnie. Linnet nic nie mówiła. To konflikt między braćmi, nie mogła się do tego wtrącać.
Cord oblizał palce, przyglądając się nadjedzonej porcji.
– No, Mac, tak się wita dawno utraconego brata? Przyjrzał się Devonowi; zauważył, że ten nie jest zaskoczony. – Mówiłaś mu?
– Tak- odpowiedziała Linnet. – Devonie, nie zjadłbyś czegoś?.
Nie odezwał się. Cord zachichotał.
– Chyba. się boi, że gdy tylko spuści ze mnie wzrok, ucieknę z tobą…, znowu – dodał z błyskiem w oku, gdy przesunął wzrok z jej twarzy na drobne ciało. Pod rozerwanym rękawem widoczne było nagie ramię. – Tyle że ja tu przyjechałem, żeby się z nim pogodzić. Myślałem o tym trochę i doszedłem do wniosku, że łatwiej o nową kobietę niż o brata i jeśli tylko on też tak uważa, chciałbym zacząć wszystko od nowa.
Linnet popatrzyła na nieodgadnioną twarz Devona. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak trudno jest wybaczyć rzeczy niewybaczalne. Wstała i wyciągnęła do niego rękę.
– Przejdziesz się ze mną?
Wstał w milczeniu, wyraźnie wahając się, czy może spuścić Corda z oczu. Odeszli spory kawałek od obozu, gdy się odezwał.
– Linnet, jeśli sądzisz, że mnie przekonasz…
– Nie mam zamiaru do niczego cię przekonywać – przerwała. – Potrzebowałam tylko trochę spokoju. Ciągle myślę o tym, że zmarnowaliśmy całe trzy lata. Pomyślałam, że może zechcesz mnie pocałować.
Uśmiechnął się chytrze.
– Może zechcę – powtórzył, przedrzeźniając ją. Chwycił ją w ramiona i przycisnął mocno, nie zważając na to, że uniósł ją kilka centymetrów nad ziemię.
– Cieszę się, że już po wszystkim – szepnęła.
– Masz na myśli niebezpieczeństwo?
– Tak. – Całowała go w szyję.
– Linnet! – Pochylił się, wsunął ramię pod jej kolana i uniósł ją. – Nie pozwolę ci odejść. Nie pozwolę, byś choćby na chwilę zniknęła mi z oczu.
Uśmiechnęła się szczęśliwa.
– Nie spodziewałam się, że kiedyś będziemy to mieli za sobą. A ty?
Całował ją, pochłaniał. Nagle przerwał i w jego oczach pojawił się gniew.
– Wiem, do czego zmierzasz, Linnet Blanche Tyler.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
– Nie wiem, o co mnie…
– Wiesz i nie patrz na mnie tak niewinnie. Takie z ciebie niewiniątko, jak… no, nie wiem, ale przejrzałem cię i lepiej daj sobie z tym spokój.
Otarła się o niego.
– . O co ci chodzi?
Chwycił ją za brodę, zmuszając, by popatrzyła mu w oczy
– Wiem, że są tacy, którzy pozwalają, by rządziły nimi żony, ale ja do nich nie należę Powinnaś się do tego przyzwyczaić. Co prawda spędziłaś cale życie w szkole, ale ja też nie jestem kompletnym idiotą i potrafię przejrzeć twoje sztuczki.
– Devonie, nie mam pojęcia, o czym mówisz Możesz mi to wyjaśnić?
– Znów chcesz mi przypomnieć, jakim byłem okrutnikiem, i że ty mi to przebaczyłaś. Więc teraz powinienem wybaczyć Cordowi to wszystko, co mi zrobił.
– A co w tym zlego?
– Przede wszystkim ja nie należę do ludzi, którzy łatwo przebaczają. Gdy ktoś mi się narazi, nie śpieszę się z wyciągnięciem ręki.
– Wspaniale. A gdybym i ja tak podchodziła do sprawy?
Uśmiechnął się.
– Tobie dodatkowo zależy, żeby wejść do mojego lóżka
– Devon! – Wyglądała na wstrząśniętą.
– Ale ja nie mam takich planów w stosunku do Corda. Jeśli chce, bym mu wybaczył, musi udowodnić, ile jest wart, zanim nazwę go bratem.
Odwróciła wzrok i stwierdziła, że nie potrafi popatrzyć pogardliwie na mężczyznę, który trzyma ją w ramionach.
– Uważam, że jesteś nie w porządku.
– A ja uważam, że jesteś zbyt ważna. – Pocałował ją w ucho. – Myślisz, że po ostatniej nocy pojawi się dziecko? Nawet nie podejrzewałem, że jestem dość silny, by po tylko jednej wspólnej nocy dać ci dziecko.
Popatrzyła na niego z niesmakiem.
– Odkrywam coraz to nowe twoje oblicza i niektóre bardzo mi się nie podobają.
Przez chwilę przyglądał jej się zmieszany.
– Czasami cieszę się, że rozumiem wszystko, co do mnie mówisz. Czy wiesz, że prawie zupełnie zapomniałem to, czego mnie kiedyś uczyłaś? Ze chyba nie umiem już czytać?
– Niemożliwe!
Uśmiechnął się, gdy na niego spojrzała.
– Wracajmy. Zgłodniałem.
– A zatem porozmawiasz z Cordem?
– Może – odparł wymijająco. – Chodźmy. – Opuścił ją na ziemię, a ona ruszyła za nim, wpatrując się w jego z trudem gojące się plecy.
Cord obserwował, jak nadchodzą, wyczekiwał jakiegoś sygnału Devona. Wpatrzyli się sobie w oczy. Byli tak różni, ale był w nich ten sam ogień.
– Widziałeś gdzieś Szalonego Niedźwiedzia? – zapytał Devon przysiadając na liściach. Plecami oparł się o chłodny kamień i sięgnął ręką po upieczonego ptaka.
Cord uspokoił się.
– Nie. To on cię poparzył?
– Nie. – Devon żuł mięso powoli, by nie obciążać wyposzczonego żołądka. – To stało się jeszcze w Spring Lick.
Linnet wiedziała, że Cord jest ciekaw, co się stało, a Devon nie powie na ten temat ani słowa więcej.
– Wbiegł do płonącego budynku i uratował moją córkę
Cord patrzył to na jedno, to na drugie.
– Córkę, tak? No to chyba zostałem wujkiem.
Linnet próbowała się opanować, ale nie zdołała powstrzymać rumieńca. Sięgnęła po następny kawałek ptaka.
– Nie jedz już tego – zaprotestował Devon.
– Jestem głodna.
– Linnet! – Zmrużył oczy. – Zbyt długo nie jadłaś i nie możesz się tak nagle opychać.
Wiedziała, że on ma rację i mimo że bardzo jeszcze chciało jej się jeść, wyciągnęła się na ziemi i zamknęła oczy. Jak dobrze było mieć kogoś, kto podejmował decyzje. Wokół brzęczały owady i Linnet zasnęła, nawet nie czując, że Devon położył sobie jej głowę na kolanach. Pogłaskał ją po włosach, myśląc o tym, jak bardzo jest zmęczona, jak bardzo potrzebuje kogoś, kto się nią zaopiekuje.
– Wygląda, jakby nie żyła – zauważył cicho Cord. – Chyba wiele przeszliście?
Devon skinął głową.
– Szalony Niedźwiedź więził mnie przez jakiś czas, a Linnet… – popatrzył na nią z podziwem – przyjechała, żeby mnie uwolnić. Jechała przez wiele dni.
– Jak cię wytropiła?
– Jechał z nią Zółta Ręka. Nie wiem, jakim cudem ona dala się złapać, a on nie.
– Zółta Ręka? – Cord uniósł brwi i popatrzył pytająco na śpiącą Linnet. – Trudno uwierzyć, że ten chłopak pomógł jakiemuś białemu po tym, co stało się z jego” matką.
Devon dotknął włosów Linnet, a po chwili objął ją opiekuńczym gestem.
– Linnet ma swoje sposoby.
– Jasne.- Cord „uśmiechnął się. – Wyjdę na zewnątrz i stanę na straży, na wypadek gdyby Szalone mu Niedźwiedziowi przyszedł do głowy jakiś niestosowny pomysł.
Devon skinął głową i popatrzył, jak brat wychodzi.
Dotknął palcami policzka Linnet i pomyślał, jak dobrze ją mieć przy sobie. Wydawało mu się, że są bezpieczni. Oparł głowę o kamień i zasnął.
Tylko las wiedział o czterech Indianach, którzy obserwowali dwóch białych mężczyzn i kobietę. Tylko las ich widział i słyszał.