6

Linnet stała przez chwilę w progu, z koszem przy. krytym ścierką, obserwując Corda otoczonego sporą grupą ludzi. Wysoki blondyn, w białej, obszytej frędzlami kurtce, odcinał się od reszty. Nagle Doli Stark chwycił ją za ramię i ruchem głowy wskazał tylne drzwi składu. Otworzyła je cicho, myśląc, że za nimi znajduje się stajnia. Znalazła się w ciemnym pomieszczeniu, a gdy jej wzrok przyzwyczaił się do panujących tam ciemności, na wąskim łóżku zobaczyła Devona. Obok leżała koszula i buty. Jego ciemna skóra lśniła w mroku, na głowie wiły się ciemne, gęste włosy. Wyglądał zadziwiająco młodo, jak jeden ze śmiałków Szalonego Niedźwiedzia. Przypomniała sobie naszyjnik, który miał na szyi, gdy wczołgał się do szałasu, by ją uratować.

Podeszła na palcach do ławy stojącej przy łóżku. Pomyślała, że właściwie powinna stąd pójść, zostawić koszyk z jedzeniem i odejść. Zacisnął pięść przez sen. Tak bardzo chciała go teraz dotknąć! Zauważyła, że otworzył oczy – jasne, niebieskie, nie pasujące do ciemnej karnacji.

– Przyniosłam ci kolację – powiedziała cicho. – Doli Stark pokazał mi te drzwi, więc weszłam tutaj. Myślałam, że to wyjście – wyjaśniła pośpiesznie. Oczywiście nie tłumaczyło to powodu, dla którego stała tak blisko i trzymała go za rękę.

Usiadł, opuścił bose stopy na podłogę, przesunął ręką po włosach. Przemknęło jej przez myśl, że chciałby wiedzieć czy są miękkie w dotyku. Pierś miał gładką, pozbawioną zarostu. Pod skórą widać było mięśnie.

Nic mi nie musiałaś przynosić.

Uśmiechnęła się, nie spuszczając wzroku z jego twarzy

– Wiem ale chciałam to zrobić. Nie mogłam cię zostawić głodnego wiedząc, że z mojego powodu nie jadłeś przez cały dzień i nie spałeś w nocy. Wziął od niej koszyk. Czasem jestem zdrowo wkurzony i mówię rzeczy, których potem żałuję. O Boże! Czy to pieczony kurczak?

Cały kurczak i cały placek z jabłkami.

Chyba zjem wszystko.

Tak też myślałam. – Gdy Devon wgryzał się w udko kurczaka, rozejrzała się po pokoju. Na przeciwległej ścianie znajdowała się półka. Podeszła do niej. Z daleka nie zauważyła stojących na niej drewnianych figurek, jakie widziała w sklepie. Dotknęła jednej z nich, wyczuwając pod palcami gładkość powierzchni drewna. Czuła, że Devon jej się przygląda.

– Ty to zrobiłeś?

Przytaknął.

– Devonie, czy zdajesz sobie sprawę, że to dzieło sztuki? Że gdybyś mieszkał na wschodzie, mógłbyś dostać za to mnóstwo pieniędzy?

Na chwilę przestał jeść.

– To tylko takie sobie struganie, mój ojciec robił to o wiele lepiej.

– Trudno mi w to uwierzyć. – Wzięła do ręki kolejną figurkę. – Jaki on był? To znaczy twój ojciec?.

Devon uśmiechnął się.

– Był dobrym człowiekiem. Wszyscy go lubili. Najlepszy ojciec, jakiego można sobie wymarzyć. Puszczał mnie wolno, gdy tego potrzebowałem, i pocieszał gdy miałem jakiś kłopot.

– Nie był jeszcze stary, gdy umarł?

– Nie – odparł krótko Devon.

– Jak to się stało? – zapytała cicho.

– Niedźwiedź. – W tym jednym słowie Devon zawarł cały ból, który nim zawładnął na widok ojca rozszarpanego przez niedźwiedzia, tylko dzięki Gaylonowi nie rzucił się na zwierzę z gołymi rękami. Często później dziwił się, skąd staruszek wziął tyle siły, by powstrzymać dorosłego już wtedy chłopaka.

– Weź sobie kilka, jeśli chcesz. – Ruchem głowy wskazał figurki. – Możesz wziąć nawet wszystkie, nie zależy mi na nich.

– A powinno, Devonie, Są piękne i nie możesz ich rozdawać ot tak sobie.

Nie wiem, o co ci chodzi.

Nie możesz ich oddawać byle komu.

A czemu nie? Są moje. Poza tym jest ich całe mnóstwo, a może być jeszcze więcej.

Devonie Macalister, nie próbuj mnie znowu rozgniewać. Wystarczy na dziś.

Te słowa przypomniały mu o Cordzie i zamilkł.

Mimo wszystko chciałabym mieć jedną z tych figurek, ale jest zbyt ciemno, bym mogła wybrać. -Podeszła do Devona. – Jeśli skończyłeś, zabiorę koszyk.

– Dobre było. Najlepszy posiłek, jaki kiedykolwiek jadłem – powiedział sennie, kładąc nogi na łóżku. -Dziękuję – Dobranoc, Devonie – powiedziała przystając w drzwiach

– Dobranoc Lynna


Rano następnego dnia Linnet weszła do sklepu Devona, ale Gaylon powiedział jej, że Mac wyjechał o świcie i zabrał spory zapas żywności.

– Wyjeżdża zawsze wtedy, gdy pojawia się Cord – powiedział Doll. – Spotyka się ze swoim dziadkiem, który jest Shawnee

– Nie martw się, wróci – pocieszał ją Gaylon.

W ciągu kilku następnych dni Linnet ze zdumieniem twierdziła, że czuje się bardzo samotna. Przebywała wśród mieszkańców Sweetbriar, ale mieli oni zbyt dużo swoich kłopotów, by mogli się nią zajmować.

Gdy Cord zaproponował jej przejażdżkę, zawahała się, ale w końcu wyraziła zgodę. Chciała poznać przyczynę niechęci panującej pomiędzy kuzynami.

Cord oparł ręce na biodrach i popatrzył na nią z uśmiechem.

Chyba się mnie nie boisz? Przez chwilę przyglądała mu się.

Nie, nie boję się.

– No to załatwione. Mam konia od Floyda Tuckera.

Możemy ruszać, kiedy zechcesz.

Pomysł wyrwania się z domu niezmiernie jej się spodobał.

– Z przyjemnością pojadę, Cord. Wezmę tylko szal.

Patrzył, jak dziewczyna wchodzi do chaty. Potem spojrzał na szare niebo. O tak! Wszystko szło dokładnie tak, jak sobie zaplanował.

Linnet wiedziała, że ostatnio było niezwykle jak na tę porę roku, a ludzie mówili, że pewnie nie potrwa to już długo. Dziś się zachmurzyło, Przyroda wydawała się dziwnie spokojna, przyczajona, każdy dźwięk odzywał się w lesie głośnym echem, Cord niewiele mówił, prowadził ją wąską ścieżką przez las Przejechali tak kilka dobrych mil.

_ Cord, czy nie oddaliliśmy się za bardzo od wioski? Devon zawsze ostrzegał mnie przed Indianami.

Uśmiechnął się.

– Czasami u nich mieszka przez pewien czas, więc uważa, że on jeden potrafi ich zrozumieć. Możesz mi zaufać. Nie narażę cię na żadne niebezpieczeństwo.

Poza tym jesteśmy na miejscu.

Podjechała do niego. Przystanęli i patrzyli na szerokie rozlewisko rzeki Cumberland.

– Ładne, prawda? – przerwał ciszę Cord.

– Tak. Imponujące. Zsiadł z konia.

– Macie coś takiego w Anglii?

W Ameryce wszystko jest większe. Nawet ludzie. Stanął przy jej koniu i uniósł ręce tak samo, jak to robił Devon. Oparła mu dłonie na ramionach, a on zsadzil ją z konia, ale nie wypuścił, gdy dotknęła stopami ziemi. Przez chwilę patrzył jej prosto w oczy, a Linnet poczuła, że jej serce zabiło mocniej. Trzymał ją pewnie i emanował męską siłą. Powoli zbliżył twarz, wciąż przyglądając się jej uważnie. Delikatnie dotknął wargami jej ust. Z początku była zaskoczona, ale potem stwierdziła, że nie jest to niemiłe. Nawet spodobał się jej ten pocałunek. Przestał ją całować i przycisnął ją mocniej do siebie. Usłyszała szybkie bicie jego serca. Zdziwiona stwierdziła, że jej własne uspokoiło się.

– Jesteś słodziutka, Linnet – powiedział, głaszcząc ją po włosach. Odsunął się, by przyjrzeć się jej twarzy, ale zanim którekolwiek z nich zdążyło powiedzieć słowo, niebo rozdarła błyskawica i po chwili spadł rzęsisty deszcz.

Ubranie Linnet natychmiast przemokło; zaczęła dygotać.

– Łap konia! – poprzez huk ulewy krzyknął Cord. -

Chwyciła cugle i pobiegła za nim. Po kilku minutach znaleźli się w głębokiej, suchej jaskini. Wycisnęła włosy i otarła wodę z twarzy, a Cord wprowadził konie do jaskini i rozsiodłał je.

– Trzymaj. Okryj się tym, a ja rozpalę ogień. -

– Zarzucił jej koc na ramiona. Z dużej sterty drewna pod ścianą wziął kilka suchych gałązek. – A teraz chodź tu, rozgrzej się. Wyglądasz tak, jakbyś miała zamarznąć na śmierć. – Zaczął rozcierać jej zimne, mokre ramiona, aż poczuła, że robi jej się cieplej.

Wyciągnęła dłonie nad ogniem.

To najzimniejszy deszcz, jaki widziałam.

Niedługo zmieni się w śnieg- odparł, dorzucając, drew do ognia. – Obawiam się, że babie lato już się skończyło i czeka nas zima.

– Dobrze, że wiedziałeś o tej jaskini.

Popatrzył na nią rozbawiony.

– Jasne, że dobrze. – Położył się na piasku i oparł głowę na ramieniu. Wyciągnął do niej rękę. – Skoro deszcz i tak nas tu zatrzymuje, chodź tu do mnie. Będzie milej.

Przyglądała mu się przez chwilę. Deszcz rzeczywiście zamknął ich w tej jaskini Popatrzyła na stertę suchego drewna, a potem podeszła do wylotu jaskini, by popatrzeć na deszcz. Teraz, z dala od ognia, dygotała z zimna

– Zaplanowałeś to, prawda? – zapytała spokojnie.

– No, Takiej ulewy nie mogłem się spodziewać.

Wiele czasu spędziłeś na wędrówce i wiesz jak zmienia się pogoda w Kentucky.

Uśmiechnął się leniwie, patrząc na jej przemoczoną sukienkę i wyobrażając sobie jej gładką, mleczną skórę.

– Powiedzmy, że miałem pewne przeczucia i stwierdziłem, że lepiej być przygotowanym na wszystko. Jeszcze ładna kobieta nie powiedziała mi nie.

Nie spuszczała z niego oka. Wzbierał w niej gniew

– Szczerze mówiąc, Linnet, nie lubię kobiet, które mi odmawiają.

Zerknęła na deszcz.

– Chyba nie myślisz stąd wychodzić? Odradzam. Robi się coraz zimniej, a wątpię, czy znajdziesz drogę powrotną do Sweetbriar. Przestań się boczyć i chodź tutaj do ognia. – Popatrzył na nią i roześmiał się. – To chyba twój pierwszy raz i jeszcze boisz się mężczyzny. Nie ma strachu. Będę ostrożny i nie zaboli.

Podeszła do ognia i chwyciła szal. Ręka Corda minęła o cal brzeg jej sukni. Usiadł zagniewany.

– Nie wyjdziesz stąd!

– Nie dajesz mi wyboru, mogę tu zostać i… – wzdrygnęła się – albo próbować szczęścia na zewnątrz. Wolę deszcz.

Podniósł się rozwścieczony.

– Nie narzucam się kobietom i teraz też nie będę tego robił.

Przystanęła, otulając się szalem.

– Czy to oznacza, że jeśli nie wyjdę, zostawisz mnie w spokoju? – Jego spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. – A zatem rzeczywiście nie mam wyboru.

Chyba się nie spodziewasz, że będę cię ratował jak Mac? Jeśli stąd wyjdziesz, musisz radzić sobie sama Zobaczymy się na twoim pogrzebie – Omiótł wzrokiem jej postać. – Co za strata – wycedził

Linnet jeszcze raz popatrzyła na ogień, odwróciła się schyliła głowę i wyszła na lodowaty deszcz Cord obserwował ją przez chwilę, po czym kopnął ze złością kamień lezący na podłodze jaskini Opadł na koc przy ognisku.

– Szczyt wszystkiego – powiedział z niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się. Po takim spacerze na deszczu będzie więcej niż szczęśliwa, mogąc wróci? do jaskini. Przeciągnął się i położył obie ręce pod głowę. Pomyślał, że ta dziewczyna jest jednak odważ na. Potem przypomniał sobie pocałunek. Jeszcze nic nigdy niczego nie pragnął tak bardzo jak Linnet.

Ona zaś musiała mu przyznać rację, jeśli chodzi o prognozę pogody, gdyż po chwili deszcz zamienił się w mokry śnieg. Woda na włosach i frędzlach szala zamarzała; stopy drętwiały. Jednak nie przerywała marszu z nisko pochyloną głową Tylko w jednym Cord nie miał racji: Linnet miała doskonały zmysł orientacji w terenie i kierowała się teraz nieomylnie ku domowi Agnes Emerson. W pewnej chwili wydało się jej, że kogoś słyszy, że między drzewami mignęła jej kurtka Corda. Ukryła się za spróchniałym pniem, czekając, aż on sobie pójdzie.

Godzinę później nie była juz pewna czy dobrze postąpiła, opuszczając jaskinię. Cord W bez porównania mniej groźny niż śmierć. Była przemarznięta do szpiku kości, zbyt odrętwiała, by dygotać. Padał teraz śnieg, a suknia zamarzła na jej ciele, utrudniając marsz.

Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie czuje już zimna, tylko wszechogarniającą senność. Pragnęła teraz położyć się gdziekolwiek i zasnąć. Usłyszała szczekającego gdzieś w oddali psa, lecz nie była już w stanie myśleć. Gdyby tak zdrzemnąć się gdzieś na chwilę, a potem iść dalej… Do domu Agnes nie było daleko W poprzek ścieżki leżało zwalone drzewo, a wiatr usypał tuż przy nim miękkie, puszyste łóżko ze śniegu Opadła na kolana i dotknęła śniegu. Jej sinym palcom. wydał się niemal ciepły. Potknęła się i upadła. Coś dotknęło jej twarzy, ale nie obudziła się.

– Mamo! Tu jest! Znalazłem ją!

Agnes dostrzegła syna w gęsto padającym śniegu Osiemnastoletni Doyle klęczał przy nieruchomym ciele Linnet i odgarniał śnieg z jej twarzy. Gdy dotknął jej szyi, przekonał się, że jeszcze żyje. Pochylił się i wziął ją na ręce, zaskoczony sztywnością zamarzniętej sukni.

– Żyje, ale ledwo, ledwo – stwierdził, gdy Agnes dobiegła do niego.

– Zanieśmy ją do domu. Nie jest dla ciebie zbyt ciężka?

Doyle posłał matce kwaśne spojrzenie. Czy do niej nigdy nie dotrze, że on jest już dorosłym mężczyzną? Przysunął Linnet bliżej siebie, starając się ogrzać ją własnym ciałem. Była równie sztywna i zimna jak kawał żelaza, choć, dzięki Bogu, nie tak ciężka. Szybko dotarli do chaty, gdzie matka kazała mu położyć dziewczynę na łóżku przysuniętym do kominka.

Teraz sprowadź Lonnie i ojca. Ja ją rozgrzeję.

Doyle wyszedł szybko, zastanawiając się, czy ktoś aż tak przemarznięty może w ogóle przeżyć. Agnes rozcięła suknię Linnet. Owinęła dziewczynę w jedną ze swoich grubych, flanelowych koszul nocnych, natarłszy przedtem ciało szorstkim, wełnianym kocem.

Otworzyły się drzwi i do chaty wszedł Doyle z ojcem i ośmioletnim Lonnie.

– Ona wygląda okropnie, mamo. Czy umarła?-_zapytał Lonnie.

– Nie – prychnęła na niego Agnes. – Nie umarła i nie umrze. Lyttle – zwróciła się do męża – nacieraj jej stopy, a ta Doyle, zrób jej herbaty.

– A ja? – zapytał Lonnie.

– Nacieraj jej ręce. Umiesz to robić?

– Jasne, mamo. – Zabrał się do roboty. – Popatrz są takie małe i mają dziwny kolor.

Agnes przysiadła na łóżku z głową Linnet na kolanach.. I

– Dlaczego ona nic nie mówi, mamo? Dlaczego ona tak ciągle leży jak nieżywa?

– Ponieważ zmarzła, Lonnie, i teraz musimy ją rozgrzać.

Lonnie chuchał z zapałem na dłonie Linnet spoglądając co jakiś czas na matkę, by nabrać otuchy.

Agnes uśmiechała się do niego blado, ale widać było, że sama też się boi.

– Owinę jej stopy – stwierdził w pewnej chwili Lyttle. – Może przykryjemy ją kilkoma pledami, a potem dorzucimy drewna do ognia?

Zanim skończył zdanie, Doyle już się zakrzątnął

– Mamo – zaczął Lonnie, a gdy podniósł głowę, w jego oczach błyszczały łzy. – Ja nie chcę, żeby ona umarła. Jest taka miła, a Mac chyba by się wściekł.

– Ona nie umrze! – Agnes powiedziała to z taką siłą, że zdumiała nawet samą siebie. – Nie pozwolimy jej umrzeć.

Lyttle przyniósł całą stertę koców i zaczął nimi przykrywać chorą Linnet. Agnes wyciągnęła się obok, przytuliła dziewczynkę do siebie, a Lyttle okrył je obie. Lonnie uniósł brzeg sterty

– Lonnie, co ty wyprawiasz? Przecież musimy ją rozgrzać.

– Wiem – odparł poważnie chłopiec. – Przytulę się z drugiej strony. – Wśliznął się pod koce. -Jest bardzo zmarznięta, prawda mamo?

– Masz rację Lonnie- szepnęła Agnes. Była dumna z syna.

Загрузка...