– Dzień dobry, Devonie.
Podniósł głowę znad księgi, by powitać Linnet.
– To ona? – doszedł ją szept od strony kominka.
– Linnet, dziecko, pozwól tutaj – zawołał Gaylon.
– Zostawicie ją wreszcie w spokoju? – zaprotestował Devon. – Ma dość roboty, żeby nie tracić czasu z takimi jak wy.
– Co cię żre, chłopcze? – zapytał Gaylon. – Nie tą nogą wstałeś z łóżka, czy co?
Doli pochylił się ku niemu i szepnął mu coś do ucha, po czym obaj wybuchnęli śmiechem, klepiąc się po udach.
Devon spojrzał na nich spode łba i odwrócił się do Linnet, lecz już podeszła do śmiejących się mężczyzn.
– Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Linnet Blanche Tyler. – Dygnęła nisko.
Patrzyli na nią oniemiali.
– Ale numer – stwierdził w końcu Doli. – Co to było?
Dygnięcie. Im niższe, tym większy szacunek dla Pozdrawianej w ten sposób osoby. Proszę. – Zademonstrowała. – To dla barona, niżej dla księcia, a tak dla Króla.
– To jest coś! Mówisz, że jesteś z Anglii?
– Tak.
– Tak ich tam wychowują w tej Anglii – powiedział Doli. – Nie dziwota, że obskakują ją wszyscy chłopcy.
Udała, że tego nie słyszy i zaczęła przyglądać się drewnianej figurce stojącej na półce nad kominkiem miała ze cztery cale wysokości, była niezwykle precyzyjnie wykonana. Przedstawiała starego, zgarbionego człowieka; w każdym szczególe postaci wyczuwało się jego zmęczenie życiem.
– Ty to zrobiłeś? – zapytała Gaylona.
– Nie, to Mac. On tu najlepiej struga.
– Devon to zrobił? – Rozejrzała się, szukając g0 wzrokiem. Był ukryty za workami mąki.
– Chodzi jej o Maca – wyjaśnił kompanowi Gaylon. – Tak, to jego robota.
– To jest śliczne. – Nie zauważyła znaczących spojrzeń mężczyzn. – Przepraszam was teraz, potrzebuję trochę materiału. – Z wahaniem odstawiła figurkę na miejsce.
– Już wszystko im opowiedziałaś o Anglii? – zapytał ze złością Devon.
– Zupełnie nie wiem, dlaczego wciąż się na mnie gniewasz.
Odwrócił się do niej.
– Ja też nie wiem. Po prostu coś mnie nachodzi. A teraz – dodał pospiesznie – powiedz, czego chcesz.
– Materiału na sukienkę dla mnie i koszulę dla ciebie.
– Nie potrzebuję koszuli.
– A ja myślę, że potrzebujesz. A poza tym, skoro i tak muszę wziąć materiał na sukienkę, bo chcę oddać Caroline tę, którą mi pożyczyła, uszyję ci przy okazji koszulę. Przecież się umówiliśmy.
Nie wiem jak ty, Gaylon – doszedł ich z kąta głos Dolla – ale ja czuję się tu jak piąte koło u wozu
Gaylon odchrząknął.
Chyba wiem, o co ci chodzi. Może zobaczymy jak tam nowe prosiaki Tuckerów? Koniecznie. Wyszli obaj ze sklepu.
Devon patrzył za nimi nachmurzony.
– Dlaczego masz taką minę, Devonie?
– Czy ty nic nie widzisz? Tylko dlatego, że wyrwałem cię z rąk jakiejś bandy Indian i przywiozłem tutaj, wszyscy już zdążyli nas pożenić. Pewnie nawet wybrali imiona dla naszych dzieci.
_ Nie wiesz jakie? Devon pałał gniewem.
– Co takiego?!
– Ciekawa jestem, jakie wybrali imiona. Zrozumiał, że dziewczyna żartuje, i opanował się. Pokręcił głową.
– Ludzie zawsze tak reagują. Nie trzeba się tym przejmować.
– Tym bardziej że wyraźnie zainteresowałaś się Worthem Jamiesonem.
Przez chwilę milczała.
– Czy sądzisz, że Worth wie coś o Indianach? Może on mi pomoże uwolnić dzieci?
– Jamieson?! – prychnął Mac. – Wychował się na farmie w Pensylwanii. Nie umiałby wyśledzić stada wołów, a co dopiero grupy Indian.
– Znasz kogoś, kto mógłby mi pomóc?
– Nikt ci nie pomoże! – Devon prawie krzyczał. Do furii doprowadzało go jej spojrzenie wyczekujące, że on tylko klaśnie i wyczaruje siedmioro dzieci. – Musisz to sobie wybić z głowy. Chodź teraz, wybierz sobie materiał.
Uśmiechając się wdzięcznie, weszła za ladę. Dziękuję.
– Witaj, Mac – dobiegł ją głos od drzwi. Ze swego miejsca nie mogła dostrzec, kto przyszedł.
– Dzień dobry, Wilmo. Co tam u ciebie?
_ w porządku, ale słyszałam, że masz jakieś kłopoty z Corinne. Devon rzucił za siebie uważne spojrzenie, lecz Linnet nie podniosła wzroku.
– Czym mogę służyć?
– Nic specjalnego. Po prostu przyszłam jeszcze raz rzucić okiem na tę zieloną wstążkę. Widziałam wczoraj tę twoją małą Angieleczkę i rzeczywiście jest taka ładna, jak mówiłeś. Chociaż Corinne miała jakieś zastrzeżenia. Jak sądzisz, spodoba się mojej Mary
Linn ta wstążka?
– Na pewno. – Devon wyszedł zza kontuaru, ujął Wilmę Tucker pod ramię i poprowadził ją do wyjścia. – Idealnie pasuje do jej oczu.
– Ależ oczy Mary Linn są brązowe – zauważyła z oburzeniem.
– No właśnie. Brąz i zieleń pasują do siebie. -Niemalże wyrzucił ją za drzwi.
– Chyba wezmę te dwa. – Linnet położyła na ladzie dwie bele materiału. – Podoba ci się ten niebieski na koszulę, Devonie?
– Świetny. – Odsunął się od drzwi.
– Ale jeszcze muszę wziąć miarę.
– Po co?
– Żeby ci uszyć koszulę.
Westchnął zrezygnowany i patrzył, jak odrywa wąskie paski ze szmaty utkniętej pod kontuarem.
– Podejdź tu. – Wskazała kominek. – Stań prosto. -Weszła na stołek, by go zmierzyć i odedrzeć niepotrzebne końce pasków płótna.
– Jesteś pewna, że wiesz, co robisz?
– Oczywiście. To wszystko, czego potrzebuję-odparła
Odwrócił się do niej.
– Mac
Devon drgnął gwałtownie, usłyszawszy głos Corinne
Witaj Corinne
– Dzień Dobry Corinne – Linnet zeszła ze stołka
– Muszę już iść. Zobaczymy się na kolacji, Devonie – zamknęła za sobą drzwi, słysząc jak Corrine pyta
– Co to znaczy „Zobaczymy się na kolacji”?
– Lynna! Lynna! Jesteś tam?
Linnet otworzyła drzwi małemu Jessiemu Tuckerowi Uśmiechnęła się do jego zadartego nosa i piegowatej twarzy. Wtedy z niepokojem zauważyła że w kieszeni chłopca coś się porusza, jakieś żywe stworzenie, które usiłuje wydostać się na wolność.
– Dzień dobry, Jessie.
– No, no. Nawet z samego rana mówisz tak dziwnie.
– To też, a wstałam już dawno.
Zignorował jej odpowiedź i wszedł do środka.
– Jak ci się podoba mój dom?
– Dom jak dom – odparł lekceważąco, siadając na ławce. – Chcesz obejrzeć Sweetbriar?
– Oczywiście, ale nie mam za dużo czasu. Muszę dziś trochę poszyć i zrobić koszulę dla Devona.
– Czemu nazywasz go Devon? On ma na imię Mac.
– A dlaczego ty nazywasz mnie Lynna, skoro mam na mnę Linnet?
Wzruszył ramionami.
– Czasem cię nawet lubię ale czasem wychodzi z ciebie baba.
– Myślę, że mimo wszystko jest w tym ukryty jakiś komplement. Zjem teraz coś i możemy iść.
– Mama kazała mi przynieść ci cały koszyk jedzenia. Powiedziała, że chociaż tyle może dla ciebie zrobić, skoro tu przesiaduję. O co jej chodziło?
– O to, że jesteś niezwykle żywym młodym człowiekiem. Jessie, czy gdy wyjdziemy z chaty, możesz uwolnić to nieszczęsne zwierzę, które szamoce się w twojej kieszeni?
Uśmiechnął się przebiegle.
– Jasne. Będziesz wrzeszczeć, kiedy ci je pokażę?
– Mam nadzieję, że nie. Przypuszczam, że moje obawy są bezpodstawne.
– Taak?
– Zobaczmy, co przysłała twoja matka. Umieram z głodu.
Jessie pokazał jej to wszystko, co uznał za najważniejsze w Sweetbriar. Niewidoczny strumień, ślady jeleni, dwa ptasie gniazda i opuszczoną lisią jamę. Około południa Linnet zostawiła chłopca, by powrócić do chaty i zająć się szyciem. Uśmiechnęła się, widząc ślady czyjejś bytności. Wiedziała, że to Devon. Znalazła dwa worki mąki kukurydzianej, suszone jabłka, koszyk słoniny, boczku i suszonych ryb, a oprócz tego mały garnuszek marynat. Przy kominku wisiały na ścianie cztery zające, a na ziemi piętrzyła się sterta narąbanego drewna. Dotknęła każdej z tych rzeczy, a potem zabrała się do szycia.
Usłyszała pukanie do drzwi i krzyknęła.
– Proszę!
Siedziała na swoim miejscu przy kominku.
– Skąd wiedziałaś, że to ja, a nie ktoś obcy? Powinnaś zamykać drzwi i otwierać je dopiero, gdy się upewnisz, kto za nimi stoi. Mogą znaleźć się tacy, którzy chętnie wykorzystają fakt, że taka ładna dziewczyna siedzi tu sama.
– Dziękuje-.
– Za co mi dziękujesz?
– Powiedziałeś, że jestem ładna.
pokręcił głową.
– Przyniosłem tę Biblię. Co tak ładnie pachnie? Kolacja dla ciebie. Chcesz się najpierw pouczyć czy zjeść?
Jedno i drugie – Uśmiechnął się – Jeśli to smakuje tak jak pachnie, wolę zacząć od jedzenia.
– Zgoda. – Nalała mu pełną łyżkę gęstego gulaszu żelaznego sagana nad ogniem. Przez otwarte drzwi z boku kuchni widać było złoty, chrupiący bochenek świeżo upieczonego chleba. Odcięła słuszną kromkę i posmarowała ją świeżym masłem. Postawiła też na stole kubek zimnego mleka.
– Skąd to wszystko masz? Nie przysyłałem tego mleka, masła, cebuli ani ziemniaków.
_ Dziwna rzecz. Przez całe popołudnie co chwila słyszałam pukanie do drzwi, a gdy je otwierałam, nie było nikogo, tylko koszyki z jedzeniem. To było niezwykle tajemnicze.
– Tak? – zdziwił się z pełnymi ustami.
– W końcu pojawiła się dwójka odważnych, bliźnięta Starków.
– Które? – przerwał jej.
– A ile ich jest?
– Dwa zestawy, a Esther znów spodziewa się dziecka. Wszyscy twierdzą, że to kolejna dwójka. Biedny Doli Stark chyba nie potrafi zrobić nic prócz bliźniąt. No, co z tym jedzeniem?
Eubrown i Lissie powiedziały, że to dla ciebie. Wiedzą, że tu przychodzisz jeść. Tak wiele dla nich zrobiłeś, że w ten sposób chcą ci się odwdzięczyć
Devon przez chwilę milczał zmieszany, a Potem uśmiechnął się..
– Skoro mi tyle zawdzięczają, dlaczego tak pozwalali mi jeść to, co upichcił Gaylon?
– Sądzę, że nawet hojność ma swoje granice, a poza tym wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z niezadowoleniem Corinne. – Popatrzyła na niego znacząco ale on wbił wzrok w talerz. – Muszę lepiej poznać tę młodą osobę. Rzeczywiście jest tak niezwykła?
Skrzywił się, odłamując kawał chleba.
– Jeśli zamierzasz się z nią o mnie bić, zawiadom mnie wcześniej. Z przyjemnością popatrzę.
Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
– Wątpię, by do tego doszło. A teraz, jeśli już się dowartościowałeś, może zaczniemy lekcję czytania.
Uniósł brwi, starając się nie roześmiać.
– Jestem gotów.
Otworzyła Biblię i zaczęła się przyglądać starannie wyrysowanemu tam drzewu genealogicznemu.
– No, cóż. Jest tu cała twoja rodzina. Twój ojciec, Slade Rawlins Macalister. Twoja matka, Georgina Symington Macalister…
– Georgina?
– To chyba ładne imię.
– Już nie żyje – powiedział bezbarwnie.
– Przykro mi. A tak, jest nawet data, Zaledwie trzy lata temu, w tym samym roku co twój ojciec. -Popatrzyła na niego – siedział z łokciami opartymi na kolanach, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. – A to ty: Devon Slade Macalister.
– Slade? A tak, to imię taty.
– I jak widać także twoje. A to kto? Kevin George Macalister?
– Mój brat.
Nie wiedziałam, że masz brata. Bo nie pytałaś. Możemy już zająć się czymś i przestać rozmawiać o mojej rodzinie?
– Devonie! Daty urodzenia są identyczne! To twój brat bliźniak.
– Zgadza się, jeśli mnie pamięć nie myli. Gdybym wiedział, że tu jest aż tyle napisane, zostawiłbym
Biblię w domu.
_ No dobrze. – Już miała zamknąć książkę, gdy znów coś przykuło jej uwagę. – Cord Macalister. Ciągle słyszę to imię. To musi być twój stryjeczny brat.
_ i jest – powiedział to dziwnym tonem.
Zamknęła Biblię, nie chcąc już więcej męczyć go pytaniami. Najwyraźniej wspominanie historii rodzinnej było dla Devona przykre. Trzeba było zająć się nauką.
– Zaczniemy od twojego imienia, dobrze?
Wziął kawałek węgla i pracowicie napisał na kamieniu imię Devon. Gdy skończył, uśmiechnął się z tryumfem.
– Ćwiczyłem!
– Devon, to jest wspaniałe! Będziesz dobrym uczniem.
– Nie wiem, czy mi na tym aż tak bardzo zależy -mruknął.
Popatrzyła na niego karcąco.
– Gdy ktoś mówi ci komplement, powinieneś podziękować.
Nie wypada zaprzeczać, nawet jeśli ta osoba mówi nieprawdę.
– Już się poczułaś nauczycielką, prawda?
Czekała cierpliwie. W końcu uśmiechnął się.
Dziękuję za te miłe słowa. Teraz naucz mnie czegoś jeszcze.
Z przyjemnością – odparła rozpromieniona.
Linnet dorzuciła drewna do ognia. Była w Sweetbriar od dwóch tygodni, a czuła się, jakby mieszkała tu od zawsze. Zaprzyjaźniła się z ludźmi, zaakceptowała ich wady. Oni przyjęli ją także. Grzebała bezmyślnie w kominku. Przyjęli ją wszyscy z wyjątkiem Corinne Stark. Ta dziewczyna nie przepuściła żadnej okazji, by przyciąć Linnet, nawet rozsiewała Plotki. ki na temat tego, co Devon i Linnet robią co wieczór, gdy zostają sami w chacie, i że nie ma to nic wspólnego z lekcjami czytania.
Linnet roześmiała się na myśl o tym. Trudno było. by powiedzieć, kogo przed kim starali się uchronić mieszkańcy Sweetbriar: ją przed Devonem, czy ukochanego Maca przed zaborczą kobietą. Przez cztery pierwsze wieczory bez przerwy ktoś zaglądał do chaty pod byle pretekstem. Devon w końcu się zdenerwował i powiedział, co o tym myśli, stwierdzając, że mają prawo domyślać się, czego chcą, ale nie powinni im przeszkadzać, nawet jeśli przypuszczenia są słuszne. Ta uwaga przyprawiła Linnet o krwisty rumieniec. W końcu jednak ludzie dali im spokój, a Devon zaczął robić znaczne postępy w nauce.
Linnet wygładziła fałdy nowej sukni. Miała teraz dwie. Oprócz tego dwa fartuchy, chustę i koszulę nocną. Devon śmiał się, że ma teraz więcej koszul, niż mieszkańcy Sweetbriar podejrzewali, ale Linnet wiedziała, że w gruncie rzeczy jest zadowolony.
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy. Na zewnątrz stała Wilma Tucker. Była zdenerwowana.
– Chodzi mi o Jessiego – zaczęła. – Jest tutaj?
– Nie, nie ma. – Linnet zmarszczyła brwi. – Wejdź i usiądź. Jesteś bardzo zdenerwowana.
Wilma zakryła twarz rękoma.
– Nie ma go. Uciekł albo ktoś go porwał. Nie wiem, jak to się stało. Myślałam, że ostatniej nocy spal w domu, ale gdy rano do niego poszłam, w łóżku znalazłam tylko kupę ubrań przykrytych kołdrą. Ktoś porwał mojego jedynego synka. – Zaniosła się płaczem
Linnet starała się opanować drżenie.
– Uspokój się. Zostań tutaj, a ja pójdę po Devona. Będzie wiedział, co robić.
– Nie ma go. Przed wschodem słońca pojechał na polowanie. Zapomniałam o tym i najpierw do niego poszłam. A teraz do ciebie, bo jesteś jego kobietą i w ogóle…
Linnet zamrugała powiekami. Kobieta Devona. Po raz pierwszy usłyszała to wypowiedziane wprost
– Będziemy go szukać. – Owinęła się chustą. – Idź do Starków i sprowadź Agnes. Będzie wiedziała, co robić. Rozumiesz, Wilmo? Gdzie Floyd? – Dopiero teraz pomyślała o ojcu Jessiego.
– Pojechał z Makiem.
Linnet chwyciła ją za ramię, nie kryjąc już strachu.
– a może Jessie pojechał za ojcem?
– Nie, okropnie się pokłócili. Floyd kazał mu zostać i pomagać Jonathanowi na farmie, ale wiesz, jaki jest Jessie…
Linnet patrzyła na nią. Tak, znała go. Chciał pojechać z ojcem na polowanie, a gdy mu nie pozwolono, postanowił uciec, więc tak ułożył ubrania w łóżku, żeby nikt nic nie zauważył.
– Wilmo, idź teraz do Agnes i zaczniemy go szukać.
Linnet czuła, że jej strach jest coraz większy. Pomyślała o Szalonym Niedźwiedziu porywającym dzieci. Przypomniała sobie matkę leżącą koło ogniska, a przy jej głowie powiększającą się z każdą chwilą plamę krwi. Ogarnęła ją panika. Jessie, mimo całej swej odwagi, był tylko małym chłopcem. Znajdował się w Poważnym niebezpieczeństwie.
Niemal wypchnęła Wilmę przez drzwi.
– Ruszaj do Agnes, ona zbierze ludzi do pomocy w poszukiwaniach.
– A dokąd ty idziesz?
– Szukać Jessie. Chyba znam kilka miejsc, w których mógłby się ukryć. – Wyszła na zimne, listopadowe powietrze i z bijącym niecierpliwie sercem ruszyła w kierunku lasu.