4

– Dzień dobry, Devonie.

Podniósł głowę znad księgi, by powitać Linnet.

– To ona? – doszedł ją szept od strony kominka.

– Linnet, dziecko, pozwól tutaj – zawołał Gaylon.

– Zostawicie ją wreszcie w spokoju? – zaprotestował Devon. – Ma dość roboty, żeby nie tracić czasu z takimi jak wy.

– Co cię żre, chłopcze? – zapytał Gaylon. – Nie tą nogą wstałeś z łóżka, czy co?

Doli pochylił się ku niemu i szepnął mu coś do ucha, po czym obaj wybuchnęli śmiechem, klepiąc się po udach.

Devon spojrzał na nich spode łba i odwrócił się do Linnet, lecz już podeszła do śmiejących się mężczyzn.

– Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Linnet Blanche Tyler. – Dygnęła nisko.

Patrzyli na nią oniemiali.

– Ale numer – stwierdził w końcu Doli. – Co to było?

Dygnięcie. Im niższe, tym większy szacunek dla Pozdrawianej w ten sposób osoby. Proszę. – Zademonstrowała. – To dla barona, niżej dla księcia, a tak dla Króla.

– To jest coś! Mówisz, że jesteś z Anglii?

– Tak.

– Tak ich tam wychowują w tej Anglii – powiedział Doli. – Nie dziwota, że obskakują ją wszyscy chłopcy.

Udała, że tego nie słyszy i zaczęła przyglądać się drewnianej figurce stojącej na półce nad kominkiem miała ze cztery cale wysokości, była niezwykle precyzyjnie wykonana. Przedstawiała starego, zgarbionego człowieka; w każdym szczególe postaci wyczuwało się jego zmęczenie życiem.

– Ty to zrobiłeś? – zapytała Gaylona.

– Nie, to Mac. On tu najlepiej struga.

– Devon to zrobił? – Rozejrzała się, szukając g0 wzrokiem. Był ukryty za workami mąki.

– Chodzi jej o Maca – wyjaśnił kompanowi Gaylon. – Tak, to jego robota.

– To jest śliczne. – Nie zauważyła znaczących spojrzeń mężczyzn. – Przepraszam was teraz, potrzebuję trochę materiału. – Z wahaniem odstawiła figurkę na miejsce.

– Już wszystko im opowiedziałaś o Anglii? – zapytał ze złością Devon.

– Zupełnie nie wiem, dlaczego wciąż się na mnie gniewasz.

Odwrócił się do niej.

– Ja też nie wiem. Po prostu coś mnie nachodzi. A teraz – dodał pospiesznie – powiedz, czego chcesz.

– Materiału na sukienkę dla mnie i koszulę dla ciebie.

– Nie potrzebuję koszuli.

– A ja myślę, że potrzebujesz. A poza tym, skoro i tak muszę wziąć materiał na sukienkę, bo chcę oddać Caroline tę, którą mi pożyczyła, uszyję ci przy okazji koszulę. Przecież się umówiliśmy.

Nie wiem jak ty, Gaylon – doszedł ich z kąta głos Dolla – ale ja czuję się tu jak piąte koło u wozu

Gaylon odchrząknął.

Chyba wiem, o co ci chodzi. Może zobaczymy jak tam nowe prosiaki Tuckerów? Koniecznie. Wyszli obaj ze sklepu.

Devon patrzył za nimi nachmurzony.

– Dlaczego masz taką minę, Devonie?

– Czy ty nic nie widzisz? Tylko dlatego, że wyrwałem cię z rąk jakiejś bandy Indian i przywiozłem tutaj, wszyscy już zdążyli nas pożenić. Pewnie nawet wybrali imiona dla naszych dzieci.

_ Nie wiesz jakie? Devon pałał gniewem.

– Co takiego?!

– Ciekawa jestem, jakie wybrali imiona. Zrozumiał, że dziewczyna żartuje, i opanował się. Pokręcił głową.

– Ludzie zawsze tak reagują. Nie trzeba się tym przejmować.

– Tym bardziej że wyraźnie zainteresowałaś się Worthem Jamiesonem.

Przez chwilę milczała.

– Czy sądzisz, że Worth wie coś o Indianach? Może on mi pomoże uwolnić dzieci?

– Jamieson?! – prychnął Mac. – Wychował się na farmie w Pensylwanii. Nie umiałby wyśledzić stada wołów, a co dopiero grupy Indian.

– Znasz kogoś, kto mógłby mi pomóc?

– Nikt ci nie pomoże! – Devon prawie krzyczał. Do furii doprowadzało go jej spojrzenie wyczekujące, że on tylko klaśnie i wyczaruje siedmioro dzieci. – Musisz to sobie wybić z głowy. Chodź teraz, wybierz sobie materiał.

Uśmiechając się wdzięcznie, weszła za ladę. Dziękuję.

– Witaj, Mac – dobiegł ją głos od drzwi. Ze swego miejsca nie mogła dostrzec, kto przyszedł.

– Dzień dobry, Wilmo. Co tam u ciebie?

_ w porządku, ale słyszałam, że masz jakieś kłopoty z Corinne. Devon rzucił za siebie uważne spojrzenie, lecz Linnet nie podniosła wzroku.

– Czym mogę służyć?

– Nic specjalnego. Po prostu przyszłam jeszcze raz rzucić okiem na tę zieloną wstążkę. Widziałam wczoraj tę twoją małą Angieleczkę i rzeczywiście jest taka ładna, jak mówiłeś. Chociaż Corinne miała jakieś zastrzeżenia. Jak sądzisz, spodoba się mojej Mary

Linn ta wstążka?

– Na pewno. – Devon wyszedł zza kontuaru, ujął Wilmę Tucker pod ramię i poprowadził ją do wyjścia. – Idealnie pasuje do jej oczu.

– Ależ oczy Mary Linn są brązowe – zauważyła z oburzeniem.

– No właśnie. Brąz i zieleń pasują do siebie. -Niemalże wyrzucił ją za drzwi.

– Chyba wezmę te dwa. – Linnet położyła na ladzie dwie bele materiału. – Podoba ci się ten niebieski na koszulę, Devonie?

– Świetny. – Odsunął się od drzwi.

– Ale jeszcze muszę wziąć miarę.

– Po co?

– Żeby ci uszyć koszulę.

Westchnął zrezygnowany i patrzył, jak odrywa wąskie paski ze szmaty utkniętej pod kontuarem.

– Podejdź tu. – Wskazała kominek. – Stań prosto. -Weszła na stołek, by go zmierzyć i odedrzeć niepotrzebne końce pasków płótna.

– Jesteś pewna, że wiesz, co robisz?

– Oczywiście. To wszystko, czego potrzebuję-odparła

Odwrócił się do niej.

– Mac

Devon drgnął gwałtownie, usłyszawszy głos Corinne

Witaj Corinne

– Dzień Dobry Corinne – Linnet zeszła ze stołka

– Muszę już iść. Zobaczymy się na kolacji, Devonie – zamknęła za sobą drzwi, słysząc jak Corrine pyta

– Co to znaczy „Zobaczymy się na kolacji”?


– Lynna! Lynna! Jesteś tam?

Linnet otworzyła drzwi małemu Jessiemu Tuckerowi Uśmiechnęła się do jego zadartego nosa i piegowatej twarzy. Wtedy z niepokojem zauważyła że w kieszeni chłopca coś się porusza, jakieś żywe stworzenie, które usiłuje wydostać się na wolność.

– Dzień dobry, Jessie.

– No, no. Nawet z samego rana mówisz tak dziwnie.

– To też, a wstałam już dawno.

Zignorował jej odpowiedź i wszedł do środka.

– Jak ci się podoba mój dom?

– Dom jak dom – odparł lekceważąco, siadając na ławce. – Chcesz obejrzeć Sweetbriar?

– Oczywiście, ale nie mam za dużo czasu. Muszę dziś trochę poszyć i zrobić koszulę dla Devona.

– Czemu nazywasz go Devon? On ma na imię Mac.

– A dlaczego ty nazywasz mnie Lynna, skoro mam na mnę Linnet?

Wzruszył ramionami.

– Czasem cię nawet lubię ale czasem wychodzi z ciebie baba.

– Myślę, że mimo wszystko jest w tym ukryty jakiś komplement. Zjem teraz coś i możemy iść.

– Mama kazała mi przynieść ci cały koszyk jedzenia. Powiedziała, że chociaż tyle może dla ciebie zrobić, skoro tu przesiaduję. O co jej chodziło?

– O to, że jesteś niezwykle żywym młodym człowiekiem. Jessie, czy gdy wyjdziemy z chaty, możesz uwolnić to nieszczęsne zwierzę, które szamoce się w twojej kieszeni?

Uśmiechnął się przebiegle.

– Jasne. Będziesz wrzeszczeć, kiedy ci je pokażę?

– Mam nadzieję, że nie. Przypuszczam, że moje obawy są bezpodstawne.

– Taak?

– Zobaczmy, co przysłała twoja matka. Umieram z głodu.

Jessie pokazał jej to wszystko, co uznał za najważniejsze w Sweetbriar. Niewidoczny strumień, ślady jeleni, dwa ptasie gniazda i opuszczoną lisią jamę. Około południa Linnet zostawiła chłopca, by powrócić do chaty i zająć się szyciem. Uśmiechnęła się, widząc ślady czyjejś bytności. Wiedziała, że to Devon. Znalazła dwa worki mąki kukurydzianej, suszone jabłka, koszyk słoniny, boczku i suszonych ryb, a oprócz tego mały garnuszek marynat. Przy kominku wisiały na ścianie cztery zające, a na ziemi piętrzyła się sterta narąbanego drewna. Dotknęła każdej z tych rzeczy, a potem zabrała się do szycia.

Usłyszała pukanie do drzwi i krzyknęła.

– Proszę!

Siedziała na swoim miejscu przy kominku.

– Skąd wiedziałaś, że to ja, a nie ktoś obcy? Powinnaś zamykać drzwi i otwierać je dopiero, gdy się upewnisz, kto za nimi stoi. Mogą znaleźć się tacy, którzy chętnie wykorzystają fakt, że taka ładna dziewczyna siedzi tu sama.

– Dziękuje-.

– Za co mi dziękujesz?

– Powiedziałeś, że jestem ładna.

pokręcił głową.

– Przyniosłem tę Biblię. Co tak ładnie pachnie? Kolacja dla ciebie. Chcesz się najpierw pouczyć czy zjeść?

Jedno i drugie – Uśmiechnął się – Jeśli to smakuje tak jak pachnie, wolę zacząć od jedzenia.

– Zgoda. – Nalała mu pełną łyżkę gęstego gulaszu żelaznego sagana nad ogniem. Przez otwarte drzwi z boku kuchni widać było złoty, chrupiący bochenek świeżo upieczonego chleba. Odcięła słuszną kromkę i posmarowała ją świeżym masłem. Postawiła też na stole kubek zimnego mleka.

– Skąd to wszystko masz? Nie przysyłałem tego mleka, masła, cebuli ani ziemniaków.

_ Dziwna rzecz. Przez całe popołudnie co chwila słyszałam pukanie do drzwi, a gdy je otwierałam, nie było nikogo, tylko koszyki z jedzeniem. To było niezwykle tajemnicze.

– Tak? – zdziwił się z pełnymi ustami.

– W końcu pojawiła się dwójka odważnych, bliźnięta Starków.

– Które? – przerwał jej.

– A ile ich jest?

– Dwa zestawy, a Esther znów spodziewa się dziecka. Wszyscy twierdzą, że to kolejna dwójka. Biedny Doli Stark chyba nie potrafi zrobić nic prócz bliźniąt. No, co z tym jedzeniem?

Eubrown i Lissie powiedziały, że to dla ciebie. Wiedzą, że tu przychodzisz jeść. Tak wiele dla nich zrobiłeś, że w ten sposób chcą ci się odwdzięczyć

Devon przez chwilę milczał zmieszany, a Potem uśmiechnął się..

– Skoro mi tyle zawdzięczają, dlaczego tak pozwalali mi jeść to, co upichcił Gaylon?

– Sądzę, że nawet hojność ma swoje granice, a poza tym wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z niezadowoleniem Corinne. – Popatrzyła na niego znacząco ale on wbił wzrok w talerz. – Muszę lepiej poznać tę młodą osobę. Rzeczywiście jest tak niezwykła?

Skrzywił się, odłamując kawał chleba.

– Jeśli zamierzasz się z nią o mnie bić, zawiadom mnie wcześniej. Z przyjemnością popatrzę.

Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.

– Wątpię, by do tego doszło. A teraz, jeśli już się dowartościowałeś, może zaczniemy lekcję czytania.

Uniósł brwi, starając się nie roześmiać.

– Jestem gotów.

Otworzyła Biblię i zaczęła się przyglądać starannie wyrysowanemu tam drzewu genealogicznemu.

– No, cóż. Jest tu cała twoja rodzina. Twój ojciec, Slade Rawlins Macalister. Twoja matka, Georgina Symington Macalister…

– Georgina?

– To chyba ładne imię.

– Już nie żyje – powiedział bezbarwnie.

– Przykro mi. A tak, jest nawet data, Zaledwie trzy lata temu, w tym samym roku co twój ojciec. -Popatrzyła na niego – siedział z łokciami opartymi na kolanach, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. – A to ty: Devon Slade Macalister.

– Slade? A tak, to imię taty.

– I jak widać także twoje. A to kto? Kevin George Macalister?

– Mój brat.

Nie wiedziałam, że masz brata. Bo nie pytałaś. Możemy już zająć się czymś i przestać rozmawiać o mojej rodzinie?

– Devonie! Daty urodzenia są identyczne! To twój brat bliźniak.

– Zgadza się, jeśli mnie pamięć nie myli. Gdybym wiedział, że tu jest aż tyle napisane, zostawiłbym

Biblię w domu.

_ No dobrze. – Już miała zamknąć książkę, gdy znów coś przykuło jej uwagę. – Cord Macalister. Ciągle słyszę to imię. To musi być twój stryjeczny brat.

_ i jest – powiedział to dziwnym tonem.

Zamknęła Biblię, nie chcąc już więcej męczyć go pytaniami. Najwyraźniej wspominanie historii rodzinnej było dla Devona przykre. Trzeba było zająć się nauką.

– Zaczniemy od twojego imienia, dobrze?

Wziął kawałek węgla i pracowicie napisał na kamieniu imię Devon. Gdy skończył, uśmiechnął się z tryumfem.

– Ćwiczyłem!

– Devon, to jest wspaniałe! Będziesz dobrym uczniem.

– Nie wiem, czy mi na tym aż tak bardzo zależy -mruknął.

Popatrzyła na niego karcąco.

– Gdy ktoś mówi ci komplement, powinieneś podziękować.

Nie wypada zaprzeczać, nawet jeśli ta osoba mówi nieprawdę.

– Już się poczułaś nauczycielką, prawda?

Czekała cierpliwie. W końcu uśmiechnął się.

Dziękuję za te miłe słowa. Teraz naucz mnie czegoś jeszcze.

Z przyjemnością – odparła rozpromieniona.

Linnet dorzuciła drewna do ognia. Była w Sweetbriar od dwóch tygodni, a czuła się, jakby mieszkała tu od zawsze. Zaprzyjaźniła się z ludźmi, zaakceptowała ich wady. Oni przyjęli ją także. Grzebała bezmyślnie w kominku. Przyjęli ją wszyscy z wyjątkiem Corinne Stark. Ta dziewczyna nie przepuściła żadnej okazji, by przyciąć Linnet, nawet rozsiewała Plotki. ki na temat tego, co Devon i Linnet robią co wieczór, gdy zostają sami w chacie, i że nie ma to nic wspólnego z lekcjami czytania.

Linnet roześmiała się na myśl o tym. Trudno było. by powiedzieć, kogo przed kim starali się uchronić mieszkańcy Sweetbriar: ją przed Devonem, czy ukochanego Maca przed zaborczą kobietą. Przez cztery pierwsze wieczory bez przerwy ktoś zaglądał do chaty pod byle pretekstem. Devon w końcu się zdenerwował i powiedział, co o tym myśli, stwierdzając, że mają prawo domyślać się, czego chcą, ale nie powinni im przeszkadzać, nawet jeśli przypuszczenia są słuszne. Ta uwaga przyprawiła Linnet o krwisty rumieniec. W końcu jednak ludzie dali im spokój, a Devon zaczął robić znaczne postępy w nauce.

Linnet wygładziła fałdy nowej sukni. Miała teraz dwie. Oprócz tego dwa fartuchy, chustę i koszulę nocną. Devon śmiał się, że ma teraz więcej koszul, niż mieszkańcy Sweetbriar podejrzewali, ale Linnet wiedziała, że w gruncie rzeczy jest zadowolony.

Pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy. Na zewnątrz stała Wilma Tucker. Była zdenerwowana.

– Chodzi mi o Jessiego – zaczęła. – Jest tutaj?

– Nie, nie ma. – Linnet zmarszczyła brwi. – Wejdź i usiądź. Jesteś bardzo zdenerwowana.

Wilma zakryła twarz rękoma.

– Nie ma go. Uciekł albo ktoś go porwał. Nie wiem, jak to się stało. Myślałam, że ostatniej nocy spal w domu, ale gdy rano do niego poszłam, w łóżku znalazłam tylko kupę ubrań przykrytych kołdrą. Ktoś porwał mojego jedynego synka. – Zaniosła się płaczem

Linnet starała się opanować drżenie.

– Uspokój się. Zostań tutaj, a ja pójdę po Devona. Będzie wiedział, co robić.

– Nie ma go. Przed wschodem słońca pojechał na polowanie. Zapomniałam o tym i najpierw do niego poszłam. A teraz do ciebie, bo jesteś jego kobietą i w ogóle…

Linnet zamrugała powiekami. Kobieta Devona. Po raz pierwszy usłyszała to wypowiedziane wprost

– Będziemy go szukać. – Owinęła się chustą. – Idź do Starków i sprowadź Agnes. Będzie wiedziała, co robić. Rozumiesz, Wilmo? Gdzie Floyd? – Dopiero teraz pomyślała o ojcu Jessiego.

– Pojechał z Makiem.

Linnet chwyciła ją za ramię, nie kryjąc już strachu.

– a może Jessie pojechał za ojcem?

– Nie, okropnie się pokłócili. Floyd kazał mu zostać i pomagać Jonathanowi na farmie, ale wiesz, jaki jest Jessie…

Linnet patrzyła na nią. Tak, znała go. Chciał pojechać z ojcem na polowanie, a gdy mu nie pozwolono, postanowił uciec, więc tak ułożył ubrania w łóżku, żeby nikt nic nie zauważył.

– Wilmo, idź teraz do Agnes i zaczniemy go szukać.

Linnet czuła, że jej strach jest coraz większy. Pomyślała o Szalonym Niedźwiedziu porywającym dzieci. Przypomniała sobie matkę leżącą koło ogniska, a przy jej głowie powiększającą się z każdą chwilą plamę krwi. Ogarnęła ją panika. Jessie, mimo całej swej odwagi, był tylko małym chłopcem. Znajdował się w Poważnym niebezpieczeństwie.

Niemal wypchnęła Wilmę przez drzwi.

– Ruszaj do Agnes, ona zbierze ludzi do pomocy w poszukiwaniach.

– A dokąd ty idziesz?

– Szukać Jessie. Chyba znam kilka miejsc, w których mógłby się ukryć. – Wyszła na zimne, listopadowe powietrze i z bijącym niecierpliwie sercem ruszyła w kierunku lasu.

Загрузка...