14

Uważam, że to nieprzyzwoite. Sprowadza go tak sobie na oczach nas wszystkich. Przecież my żyjemy zgodnie z nakazami wiary chrześcijańskiej. Nawet ślepy odgadłby, kto to jest. To dziecko jest do niego podobne – powiedziała Jule.

– I to, że znów się z nim zadaje, chociaż od niego odeszła. Butch mówi, że Mac wrócił do swojego pokoju dopiero nad ranem. – Ova kłuła igłą tkaninę, niezbyt dokładnie wyszywając wzór.

– Chciałabym tylko wiedzieć – ciągnęła Jule – co my teraz możemy zrobić? Spring Lick to osada spokojnych, pobożnych ludzi i nie powinniśmy pozwalać, by takie rzeczy działy się tu u nas. Poza tym ona jest nauczycielką. Kto będzie uczył nasze dzieci?

– Racja – zgodziła się z nią Ova. – Nauczyciel powinien sam dawać przykład, a skoro ona uważa, że właśnie taki powinna dawać naszym dzieciom… Sama rozumiesz.

– Oczywiście!-Jule pracowała coraz szybciej. Podniosła głos. – Zawsze wiedziałam, że ona nie jest wiele warta. Mizdrzyła się okropnie do Squire'a.

– Przecież on jest jak niewinne jagnię, które potrzebuje opiekuna.

– I to jak. Uważam, że ktoś powinien mu powiedzieć, co się dzieje.

Jule i Ova popatrzyły na siebie.

– To nasz obowiązek – dodała Jule.

– Chrześcijański obowiązek – potwierdziła Ova. Złożyły przybory do szycia i wyszły z chaty, kierując się do dużego domu Squire’a.

– Witam panie. Będziemy mieli piękny dzień.

Ova patrzyła zmieszana pod nogi, ale Jule najwyraźniej nie doświadczała takich uczuć.

_ Squire, obawiam się, że mamy nieprzyjemną sprawę do omówienia.

Squire spoważniał.

– Chyba nikomu nic się nie stało? Ova westchnęła.

– No właśnie. Zawsze zastanawiasz się nad tym, czy nikomu nic się nie stało. Nie. Jedyną osobą, która może coś stracić, jesteś ty, i uznałyśmy, że jest naszym obowiązkiem…

– Naszym chrześcijańskim obowiązkiem-wtrąciła Jule.

– Tak – ciągnęła Ova. – Jest naszym najświętszym obowiązkiem powiedzieć ci, co się dzieje w twoim mieście, a nawet, że tak powiem, w twoim własnym domu. Sam jesteś zbyt delikatny, żeby to zauważyć.

– Może usiądziecie, moje drogie panie. Wtedy wysłucham, co mi macie do powiedzenia. – Wskazał krzesła stojące na ganku, a gdy usiedli, zapytał: – Cóż zatem mogę dla was zrobić?

– Chodzi o tę nauczycielkę.

– Linnet? – chciał się upewnić.

– Tak. Linnet Tayler. A przynajmniej tak każe się nazywać.

– Z początku chciałyśmy przymknąć oko na pewne sprawy, na przykład na to dziecko bez ojca. No, przy-

– najmniej w oczach Pana Naszego. Ale gdy ona ściąga tu swojego kochanka i oczekuje…

– Co takiego?! – Squire aż wstał.

– No właśnie – potwierdziła Ova – Sprowadziła tu ojca dziecka. Zatrzymał się w sklepie mojego Butcha.

– Squire musiał się chwycić balustrady.

– Moje panie, proszę zacząć tę opowieść od samego początku.


Linnet zamiatała podłogę w klasie. Żałowała tego, co zrobiła poprzedniego wieczora, ale nic już nie mogła zrobić, by to naprawić. Gdyby zachowała spokój, może odszedłby sam. Gdy wróciła wtedy do chaty, nie było go już na szczęście, ale przez całą noc czuła jego obecność przy sobie, jakby wciąż siedział przy stole i przyglądał się jej.

– Dzień dobry pani. – Devon stanął w otwartych drzwiach, opierając się o framugę.

– Dzień dobry – odparła, starając się zachować spokój. – Co dziś mogę dla ciebie zrobić?

Uśmiechnął się leniwie.

– Pomyślałem, że zobaczę miejsce, gdzie spędzasz tyle czasu. – Popukał w grubą książkę leżącą na jej biurku. – Co to jest?

– Słownik. Jeśli nie znasz znaczenia jakiegoś słowa, możesz tu zajrzeć i sprawdzić.

– To nie ma sensu. Po co używać słowa, którego się nie zna? Popatrzyła na niego z niesmakiem.

– A jeśli ktoś powie ci coś w języku Shawnee, a ty zrozumiesz wszystko prócz jednego słowa.Nie chciał byś wtedy mieć słownika, by to sprawdzić?

– Nie – odpowiedział poważnie. – Wtedy musiał-bym go wciąż ze sobą nosić. Wolałbym zapytać któregoś z Shawnee.

– Ale czasem… – Urwała, zobaczywszy w wchodzącego Squire'a.

– Linnet, słyszałem, że masz gościa.

Linnet stanęła pomiędzy mężczyznami.

– Tak. To jest Devon Macalister ze Sweetbriar w Kentucky.

– Witaj, Devonie. – Squire wyciągnął rękę.

– Mac! – sprostowali jednocześnie Linnet i Devon. Devon zmrużył oczy, a Linnet pośpieszyła z wyjaśnieniem.

– Wszyscy nazywają go Mac.

– Aha – mruknął Squire; od razu zorientował się w sytuacji. – Linnet, czy możesz wyjść ze mną na chwilę?

– Oczywiście. – Linnet nie popatrzyła nawet na Devona, wiedząc, co mógł sobie pomyśleć. Już raz jego zazdrość rozdzieliła ich i nie miała powodu sądzić, że Devon się pod tym względem zmienił.

– Czy to ojciec twojego dziecka? – zapytał Squire gdy tylko wyszli z budynku.

Linnet zamrugała powiekami.

– Czy spędziłaś z nim tę noc?

– Chcesz wiedzieć, czy go przyjęłam po odrzuceniu propozycji szlachetnych mieszkańców tego miasta?

Wybacz, mam dużo pracy

Squire chwycił ją za rękę.

– Ja cię tu sprowadziłem. Ja zapłaciłem, byś tu przyjechała, i jesteś mi winna…

– Nic ci nie jestem winna! Zapłaciłam już tracąc resztkę dobrej reputacji, gdy zrobiłeś wszystko, żeby ludzie uwierzyli, że bywasz u mnie co wieczór. – Znacząco popatrzyła na jego dłoń na swoim ramieniu – Żle by to wyglądało, gdybym wybrała owczarza zamiast przyszłego gubernatora, prawda? – Odsunęła się od niego i wróciła do szkoły.

– Sprzeczka kochanków? – zapytał Devon ze swojego miejsca przy drzwiach.

– Tak! – syknęła. – Chociaż Squire jest tylko jednym z wielu mężczyzn, których tu mam. Czy możesz teraz nareszcie wynieść się stąd i z mojego życia?

– Zamierzasz wyjść za mąż za Squire'a?

Nie raczyła nawet odpowiedzieć, tylko podeszła d biurka.

Słyszałem, że jest bogaty. Mógłby ci kupić mnóstwo ładnych rzeczy.

Popatrzyła na niego.

– To cudownie. Przecież całe moje życie kręci się wokół jedwabnych sukien i pokojówek. Czy wiesz że dom, w którym się wychowałam, miał tak wielki salon, że zmieściłaby się w nim każda z chat ze Sweetbriar? Łącznie z kuchnią i ogródkiem. Jako dziecko nigdy nie ruszyłam nawet palcem, żeby coś zrobić. Mój ojciec zatrudniał dwanaście osób do obsługi mojej osoby. Dwie osobiste pokojówki, guwernantkę, kucharkę, dwóch pokojowców, woźnicę i…

– Wystarczy. Zamierzasz więc wyjść za mąż za Squire'a, by choć przybliżyć się do tego ideału.

– Oczywiście – potwierdziła. Przyglądał się jej w milczeniu.

– Teraz musisz mi wybaczyć. Niestety popracuję jeszcze jakiś czas, dopóki ktoś nie zapewni mi życia, do jakiego jestem przyzwyczajona.

Devon wyszedł ze szkoły, nie mówiąc ani słowa. Przeszedł przez miasto, po czym zagłębił siew las.

Usiadł ciężko na pniu i ukrył twarz w dłoniach. Dlaczego ona to wszystko powiedziała, skoro to nie-prawda? O Boże, ta kobieta doprowadza go do szału! Myślał, że gdy ją zobaczy, wszystko mu przejdzie, ale nie. Teraz było o wiele gorzej.

– Mac?

Uniósł głowę, zobaczył stojącą obok kobietę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to przyjaciółka Linnet, Nettie.

– Mogę z tobą porozmawiać? Mirando, nie odchodź za daleko.

Devon bezmyślnie patrzył na dziecko. – Wiem, że to nie moja sprawa, nawet mi to mówiono kilka razy, ale uważam, że powinieneś wiedzieć, co się dzieje w Spring Lick,

– A w ogóle coś się dzieje?

Nettie uśmiechnęła się. Już rozumiała, co przyciągnęło Linnet do tego mężczyzny.

– Jest raczej oczywiste, że ty i Linnet znaliście się dość dobrze.

Uniósł brwi, a ona roześmiała się.

– Mirando, chodź tu do cioci Nettie. Pokażę ci coś. Dziecko podeszło chwiejnie do wyciągniętych rąk kobiety.

– Powiedziałeś, że jest ładna. Nie przypomina ci kogoś?

Devon patrzył to na dziecko, to na kobietę, jakby była niespełna rozumu.

– A jej oczy? Widziałeś kiedyś takie? Jule i Ova natychmiast je rozpoznały.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Devon stwierdził, że nie podoba mu się ta kobieta. -1 kim są Jule i Ova?

– Miejscowe plotkary. Zajmują się niestety plotkami najbardziej szkodliwymi. Gdyby nie one, nikt nie zastanawiałby się kim jest ojciec córki Linnet, a ona nie byłaby tak osamotniona mimo zainteresowania wielu mężczyzn.

– Ojciec?! Córki Linnet?! -wybuchnął. – Nie powiedziała mi…

– Nie powiedziała – przerwała mu Nettie. – A nawet zadała sobie wiele trudu, by ukryć przed tobą dziecko. Radziłabym ci przyjrzeć się dokładnie Mirandzie i zastanowić się, gdzie widziałeś takie niebieskie oczy. Może w lustrze.

Devon popatrzył na dziecko. Broda Linnet, tak charakterystycznie wysunięta do przodu. Jego oczy

– Wielu ludzi ma niebieskie oczy. Może… Nettie wstała i wcisnęła Mirandę na kolana Maca

– Jesteś głupi, Devonie Macalister. Posiedź tu, poznaj się ze swoją córką. – Odeszła i zostawiła ich samych.

Devon był zbyt wstrząśnięty, by myśleć. Miranda ciągnęła guziki jego koszuli, potem straciła zainteresowanie tą zabawą i spełzła z jego kolan. Devon patrzył na nią. Jego własna córka! Czy to prawda?

Mirando? – powiedział miękko, a dziecko odwróciło się i rozpromieniło. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej naszyjnik szklanych paciorków. Podał go córce. Natychmiast wsadziła go do buzi, a Devon roześmiał się.

– No, córeczko, masz już teraz ojca. Nazywasz się pewnie Miranda Tyler. A gdybyśmy to zmienili na Miranda Macalister? – Wziął ją na ręce, a ona roześmiała się radośnie.

– Miranda. Głupie imię, ale gdy ojciec doda ci nazwisko Macalister, matka może sobie wybierać imiona, jakie chce. – Dziecko uderzyło go naszyjnikiem, a on przytulił je do siebie. – Chyba podoba mi się rola ojca.

Linnet zobaczyła, jak wychodzą z lasu, trzymając się za ręce. Gdy podeszli do chaty, Miranda zajęła się kociętami pod gankiem, a Devon zbliżył się do Linny.

– To prawda? Ona jest moją córką?

– Tak, Miranda jest twoją córką.

Wziął głęboki oddech.

– No dobrze – powiedział w końcu. – Ożenię się z tobą.

Загрузка...