19

Butch Gather rozparł się na krześle, złożywszy dłonie na olbrzymim brzuchu.

– Skoro mnie pytacie, muszę stwierdzić, że mamy poważny problem. Nie chciałbym być pierwszym, który rzuci kamieniem, ale jest nas tu więcej. Chodzi przecież także o nasze dzieci. Nie mogę się opędzić od myśli, jakich to grzesznych rzeczy naopowiadała naszym dzieciom.

– Ja bym coś z tym zrobił. Znacie mnie, nie cofam się przed żadnym obowiązkiem.

Reszta obecnych w sklepie przytaknęła.

– Jest jeszcze ta kobieta z pożaru – wtrąciła Jule. – Pamiętacie, jak pozwoliła Wilisom umrzeć. Zawsze wydawało mi się to dziwne. Zanim do nich przyszła, żyli sobie szczęśliwie. Poza tym niepokoi mnie jej wygląd. Pytam was: czy normalny człowiek przeżyłby taki pożar? Czy bez pomocy szatana przetrwałaby to wszystko?

Wszyscy zamilkli patrząc na Jule, która poczuła się pewniej, podniecona skupioną na sobie uwagą obecnych.

– Tak to widzę: nikt z nas nie jest w stanie znieść obecności tej kobiety. I racja, skoro jesteśmy dobrymi chrześcijanami. Nie wiedzieliśmy tylko dotąd, dlaczego. Ale coś w głębi serca podpowiadało nam, że mamy się od niej trzymać z dala. Uważam, że to nasz wewnętrzny głos podpowiadał nam, co jest dobre, a co złe.

– A pamiętacie, kiedy ta Angielka przyjechała do Spring Lick? Staraliśmy się, wszyscy się staraliśmy, ale nikt z nas nie był w stanie jej polubić. I dlaczego, pytam was. Co w niej jest takiego, że odpycha od niej nas, chrześcijan?

Urwała drżąc z zadowolenia, że wszyscy na nią patrzą.

– Jako chrześcijanie mamy wrodzoną zdolność wyczuwania zła I dlatego wiedzieliśmy, że z nią jest coś nie w porządku.

Stali w milczeniu, a Jule przyglądała im się po kolei.

Odezwał się Butch.

– Jule powiedziała to w imieniu nas wszystkich. Co teraz z tym zrobimy?

Przez chwilę nikt się nie odzywał, aż w końcu Oya wpadła na jakiś pomysł.

– Wiecie, kogo mi w tym wszystkim żal? Tej małej. Biedactwo. Pastwią się nad nią, chcą, żeby podążyła w ich ślady.

– Oya ma rację! – potwierdziła Jule. – Jest naszym obowiązkiem odebrać im to dziecko i wychować po chrześcijańsku. Przez całe życie będzie się musiała borykać ze ziem, które w niej siedzi, ale to nasz obowiązek!

Mhm – mruknął Butch. – Nasze kobiety mają rację. Teraz musimy zdecydować, co zrobić z tymi dwiema przybłędami i z mężczyzną. – Błysnęły mu oczyma myśl o tym, jak można ukarać tę młodszą.

Lynna, usiądź przy mnie.

Devon, mam dużo pracy.

– A jeśli ci powiem, że potwornie bolą mnie plecy i tylko ty mogłabyś mi pomóc?

Odłożyła robótkę na kolana.

– A naprawdę tak jest?

– O Boże! Już nie pamiętam, jak to jest, kiedy nic człowieka nie boli. Tak, możesz mi pomóc?

Byli sami w chacie i mimo iż podejrzewała podstęp, podeszła bliżej, by obejrzeć wolno gojące się rany.

– Zjesz coś?

Popatrzył na nią błagalnie.

– Proszę cię, już dość jedzenia. – Szepnął coś, czego nie zrozumiała, więc nachyliła się do jego ust. Pocałował ją koło ucha, a gdy chciała się odsunąć, objął ją w pasie i przytrzymał. – Nie odchodź, Lynna, proszę. Przemyślałem wszystko i chcę z tobą pomówić.

– O czym? – zapytała sztywno.

przyciągnął ją, wtulił twarz w jej szyję i zaklinował jej nogi. Chciała mu się wyrwać, ale mimo że osłabiony, wciąż był od niej silniejszy.

– Myślałem o nocy, kiedy została poczęta Miranda. Szarpnęła się mocniej, choć czuła, że właściwie nie chce się odsuwać.

– Pozwól mi mówić, Lynna, co ci szkodzi? Pamiętasz tę noc, którą razem spędziliśmy? Nie, nie odsuwaj się. Obiecuję, że będę tylko mówił. Przecież jestem bardzo poparzony.

Leżała nieruchomo, powtarzając sobie w myśli, że powinna się odsunąć, ale jej ciało nie chciało usłuchać.

– Wiesz, gdzie chciałbym teraz być? – szepnął jej do ucha. – Chciałbym być na szczycie jakiejś góry, sam na sam z tobą w chacie. Byłby tam spory zapas drewna i wiesz, co zrobiłbym najpierw?

Nie odpowiedziała.

– Spaliłbym wszystkie twoje ubrania, każdy skrawek. Patrzyłbym, jak chodzisz, przyglądałbym się twojej skórze, jaka jesteś gładka i miękka. Obserwowałbym cię tak przez wiele godzin, może dni, a potem położyłbym cię na łóżku.

Popatrzył na jej zamknięte oczy, rozchylone usta ukazujące białe zęby.

– Ukląkłbym u twoich stóp, objął je dłońmi, gładził każdy maleńki paluszek. Podziwiałbym twoją mleczną skórę, tak jasną przy mojej jak sosnowe drewno przy orzechu. Jesteś taka miękka, a ja… – Zaśmiał się gardłowo.

– Gładziłbym twoje nogi, dotarł do kostek, które odsłaniasz, gdy biegniesz podwijając spódnicę. Twoje kolana, takie drobne, rzeźbione, a potem twoje uda. Te twoje uda! Jak bardzo chciałbym ich dotknąć, pieścić je, podziwiać ich jędrność. Ich wnętrze jest takie miękkie, aksamitne, jakby skrywało jakiś cenny klejnot.

– Objąłbym cię za biodra, a kciukiem… Gdzie podziałbym kciuk? Zagłębiłbym go w jedwabistej plątaninie. Dotknąłbym twojego pępka, brzucha, a wtedy moje wargi nie mogłyby już dłużej czekać. Kąsałbym zębami twoją skórę, pieszcząc ją, dotykając jej językiem.

– Ścisnąłbym cię tak mocno w pasie, że zamknąłbym wokół ciebie dłonie i zmusił cię do otwarcia oczu. Miałyby kolor whiskey, którą przywożą mi z Anglii, kolor ciemnego złota. Patrzyłyby tylko na mnie, świeciły tylko dla mnie.

Przesunął zębami po jej szyi.

Dotknąłbym twoich żeber, delikatnych jak u ptaka, a potem… mmm…; potem twoich piersi. Są słodkie. Powoli dotykałbym ich z każdej strony, przebiegając palcami po soczystej, miękkiej skórze i powoli, powoli, tak wolno, że zaczęłabyś jęczeć, dotknąłbym małych różowych wzgórków. Lynna – szepnął. – Lynna. – Dotknął wargami jej ust, a ona chwyciła go za włosy i przyciągnęła ku sobie. Piła z jego ust zachłystując się, spragniona.

Przylgnęla do niego wyginając się w błagalnym geście. Chwycił ją za włosy, odchylił jej głowę i sycił się oślepiającym pożądaniem.

Drzwi chaty otworzyły się nagle, uderzając o ścianę. Linnet odwróciła się, lecz zobaczyła, że na zewnątrz nikogo nie ma i że tylko wiatr wdarł się do chaty.

Zerwała się, pobiegła zamknąć drzwi, ale przystanęła na chwilę, by rześkie, wiosenne powietrze ostudziło jej twarz i pomogło się uspokoić. Zdziwiła ją siła własnego uczucia – do tej pory doznała go zaledwie raz w życiu.

Devon przewrócił się na brzuch. Nie patrzył na Linnet, zmieszany, zaskoczony gwałtownością własnych uczuć.

Wybiegła z chaty, by dojść do siebie.

– Linnet!

Ucieszyła się na widok przyjaciółki.

– Nettie, tak dawno cię nie widziałam. – Uścisnęły sobie ręce.

– Co z nim? – zapytała Nettie.

– On… on. – Linnet pochyliła głowę zawstydzona.

– Wygląda na to, że ma się coraz lepiej – powiedziała Nettie uśmiechając się domyślnie.

Linnet roześmiała się.

– To jeszcze mało powiedziane.

– Dobrze. Przejdźmy się kawałek. Nastawiłam w stodole dzban barwnika, ale może poczekać, a ja sobie odpocznę. Linnet, martwią mnie tutejsi ludzie.

– Co masz na myśli?

– Jest dziwnie spokojnie. Poza tym dziś rano wszyscy zebrali się w sklepie Butha. Siedzieli tam długo, a Rebeka widziała, że gdy wychodzili, byli uśmiechnięci. Gdy oni się uśmiechają, ja zaczynam się bać.

– Na pewno dyskutowali o tym, jaką jestem hańbą dla ich społeczności, jakich to niemoralnych rzeczy uczyłam ich dzieci, tak jakby w ogóle można je było czegokolwiek nauczyć.

– Nie, to chyba coś więcej i jestem przerażona, że nie wiem, o co im chodzi. Rebeka chciała pójść na przeszpiegi, ale jej zabroniłam. Teraz tego żałuję.

– Nettie! Nie każ Rebece robić czegoś takiego. Jestem pewna, że gdy tylko wyjadę…

– Wyjedziesz! – przerwała jej Nettie. – Chyba nie masz zamiaru stąd wyjeżdżać?

Linnet popatrzyła na nią zaskoczona.

– Ależ tak. Wyjadę. Wrócę do Sweetbriar.

– Z nim – stwierdziła Nettie.

Linnet uśmiechnęła się.

– Tak, z nim. Nie jest ideałem, nigdy nie układało się między nami dobrze, często się kłóciliśmy. A jednak tyle rzeczy w nim kocham. – Popatrzyła rozmarzona na skraj lasu. – On zawsze wszystkim pomaga. Narzeka, ale pomaga im i przyjmuje ludzi takimi, jakimi są, czy są biali czy żółci, biedni czy bogaci. Nie kieruje się kolorem skóry ani majątkiem. I jest odważny. Zaryzykował dla mnie życie, chociaż wtedy nie znał nawet mojego imienia. A w drodze do osady.;.

Przerwał jej śmiech Nettie.

– Brzmi to tak, jakby miał niedługo opuścić ten padół lez i powiększyć grono aniołów. Taki dobry.

– O nie! – Zapewniła szybko przyjaciółkę. – Jest bardzo ludzki. Bez przerwy jest na mnie zły, często narzeka na Gaylona i Dolla.

– Linnet!

Tym razem roześmiały się obie.

– Czuję, jak się zmieniam. Chyba za długo jestem w Kentucky. Dawniej nie opowiadałam tyle o swoich uczuciach. Niania uczyła mnie, że lepiej to zatrzymywać dla siebie. Wtedy nikt nie może nas skrzywdzić, bo nie zna naszych sekretów.

Nettie poklepała ją po ramieniu.

– Musisz zostać w Spring Lick tak długo, aż opowiesz mi wszystko o niani i życiu w Anglii, ale teraz pójdę już farbować wełnę. Może pomożesz mi ją wykręcać

– Dobrze, ale nie wiem, czy potrafię – odparła szczerze Linnet i spojrzała jej prosto w oczy.

– Mimo wszystko każę Rebece rozglądać się uważnie i zawiadomić nas, gdyby coś się działo.

– Ja się nie boję. Ci ludzie potrafią tylko plotkować.

– No to bardziej im ufasz niż ja. – Nettie oddaliła się śpiesznie.

Linnet zauważyła, że Phetna i Miranda wróciły właśnie do domu.

– No, chłopcze – zaczęła Phetna. – Przyniosła to jakaś dziewczyna. powiedziała, że znalazła to na twoim koniu. – Podała Devonowi parę mokasynów. – Zawsze jakoś ochronią twoje stopy.

Devon posłał jej promienny uśmiech i Linnet zauważyła, że Phetna odwróciła się zarumieniona jak młoda dziewczyna.

– Najuprzejmiej dziękuję, panno Phetno.

– Żadna tam panno… – Urwała.

Linnet zabrała się do obierania ziemniaków.

– Phetna znała twego ojca, Devonie powiedziała, nie patrząc mu w oczy, Ponieważ wciąż jeszcze pamiętała jego słowa i dotyk jego ust.

– Coś słyszałem, ale moja pamięć… – spojrzał na Linnet, lecz odwróciła się -…płata mi figle. Poznałaś go w Północnej Karolinie?

Phetna usiadła na krześle obok łóżka Devona.

– Bardzo jesteś do niego podobny. Gdyby mi nie Powiedziano, kim jesteś, Pomyślałabym, że to on.

– Cord też jest do niego podobny – wtrąciła się Linnet. – Inaczej się porusza, jest inaczej zbudowany, ale jest pewne podobieństwo

Kim jest Cord?

Gdy Linnet podniosła wzrok i zobaczyła twarz Devona, zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała Od tak dawna wie, że Cord jest przyrodnim bratem Devona, że już niemal o tym zapomniał

– Ja… przepraszam Nie powinnam była tego mówić. – Wstała I wrzuciła obierki do kubła – zbierała je dla świń Nettie.

– Linnet! – zawołał cicho. – Chcę, żebyś mi to wyjaśniła.

Usiadła na ławce I Opowiedziała im historię Corda. Oznajmiła, że Cord i Devon są braćmi. Gdy skończyła, Devon zamknął oczy.

– Ależ głupiec z niego – powiedział cicho.

– Slade – zapytała Phetna, gotowa bronić dobrego imienia Slade'a.

Nie – Otworzył oczy. Ojciec Pokochałby go; przyjąłby go, gdyby tylko wiedział, że to jego syn. Zawsze cierpiał z powodu straty Kevina. Jeśli przyjechał do nas jakikolwiek wóz czy samotny jeździec, zawsze przesyłał list do Kevina i jego matki. Tata często powtarzał, że kiedyś do nas wrócą. Zjawienie się. Corda bardzo by go ucieszyło.

Linnet wyczuła w jego glosie głębokie uczucie dla ojca. Devonowi ważne wydawało się jedynie to, co Cord mógłby zrobić dla ojca.

– Cord byłby inny, gdyby mógł z nami mieszkać.

Linnet uśmiechnęła się.

– Skoro już jesteśmy przy problemie ojcostwa, pamiętasz, że i ty masz dziecko?

Devon przeniósł wzrok na Mirandę bawiącą się na podłodze z czarno-białym kotkiem.

– Trudno mi się do tego przyzwyczaić. Jest taka mała i… Mirando, możesz mi pokazać tego kotka?

Córeczka popatrzyła na niego zdziwiona. Ten dziwny mężczyzna spal w łóżku mamy i skupiał na sobie uwagę całego domostwa. Wstała i popatrzyła na niego błękitnymi oczyma. Wyciągnął do niej rękę, a ona cofnęła się, by ukryć się w fałdach spódnicy Phetny. Ale uśmiechnęła się do ojca.

– Podoba mi się. Jest śliczna.

– Cieszę się, że ci się podoba – skwitowała to z sarkazmem Linnet. – Nie chciałabym musieć zwracać jej do sklepu.

Phetna zakrztusiła się ze śmiechu.

– I powiedz sama, czy ona nie ma ostrego języka? – zapytał.

Phetna uśmiechnęła się.

– Najwyraźniej nie powiedziała kiedyś tego wszystkiego, co należało powiedzieć. – popatrzyła znacząco na Mirandę.

Linnet zmieszała się i zmieniła temat.

– Devonie, kiedy zamierzasz zacząć strugać lalkę dla Mirandy? Chyba masz już dość sił.

Popatrzył na nią tak, że spuściła wzrok na fartuch pełen strączków groszku.

– Gdy tylko przyniesiesz mi kawałek drewna.

– Musisz mi powiedzieć, co mam ci przynieść.

– Ha! Może kawałek dębu albo wyschniętej hikory. Linnet nie zrozumiała, o co mu chodzi, i zmieszała się.

– Sama widzisz – powiedział do Phetny, po czym zwrócił się do Linnet. – Tak już mam dość siedzenia w domu, że gotów jestem gryźć ściany! Dlaczego nie wyjdziemy na chwilę na świeże powietrze?

– Teraz? Nie można.

– A to dlaczego?

– Twoje stopy. Wciąż jeszcze się nie goją. Ja muszę zająć się gotowaniem, a…

– Wyjdźcie sobie – wtrąciła się Phetna. – Miranda i ja zajmiemy się wszystkim.

Linnet otworzyła usta, żeby zaprotestować.

– Oj, Inna. Wyglądasz na wystraszoną perspektywą zostania ze mną sam na sam – powiedział Devon.

– Cóż mogę zrobić w tym stanie?

Linnet starała się nie spłonąć tym razem rumieńcem.

– Możemy iść. Nie boję się ciebie, Devonie Macali- sterze.

Wyszli. Devon stąpał ostrożnie. Na ganku podniósł ręczną piłę. Przystanął i dotknął dłonią skroni Linnet.

– Ja też się ciebie nie boję, Linnet… Macalister.

Minęła go, ale uśmiechnęła się.

– Poczekaj, nie mogę tak szybko iść.

Odwróciła się, by zobaczyć, jak z wysiłkiem opiera się na obolałych stopach. Wsunęła się pod jego ramię, by g podtrzymać.

– Devonie, nie powinieneś jeszcze wychodzić z domu, nie powinieneś jeszcze chodzić.

Uśmiechnął się do niej krzywo, ale ciepło.

– Wiosenny dzień spędzony na świeżym powietrzu z piękną kobietą, którą kocham, pomogą mi bardziej niż wszystkie lekarstwa. Nie odmówisz mi chyba tej przyjemności?

Oparła głowę na jego ramieniu.

– Nie, Devonie. Nie odmówię ci niczego.

– Ho, ho, ho! Zapowiada się piękny dzień.

– Przestań, bo inaczej przewrócę cię na plecy.

– Plecy? Ach, pamiętam. Spędziłem kiedyś na plecach całą noc. Była przy tym pewna angielska dziewczyna.

– Devon!

Roześmiał się, ale nie powiedział więcej ani słowa. Gdy dotarli do łąki porośniętej koniczyną, Devon usiadł z wyraźną ulgą, a Linnet zdjęła mu z nóg mokasyny, stwierdzając, że stopy krwawią w kilku miejscach. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Chodź tu, głuptasie, i nie patrz tak na mnie. Teraz podejdź do tamtej topoli i upiłuj jedną gałąź.

Niełatwo było wybrać odpowiedni kawałek drewna. Linnet zrozumiała, ile czasu i uwagi potrzebował Devon na przygotowanie się do pracy.

– Niestety wyjdzie toporne, bo nie mam tu moich narzędzi.

Uniosła brwi, ale nic nie powiedziała, tylko usiadła obok. Miło było widzieć go zdrowym i czynnym.

Gdy dostał drewno, wyjął nóż. Po chwili strugał i cicho mówił.

– Miałem czas na przemyślenie wszystkiego, gdy tam leżałem, Lynna. I przypomniałem sobie wszystko, co mi powiedziałaś tego dnia, kiedy wybuchł pożar.

– Deyon, ja…

– Nie przerywaj mi. Pozwoliłem ci mówić, teraz moja kolej. Nigdy w życiu nikogo tak nie traktowałem jak ciebie i przykro mi z tego powodu. Chyba od samego początku obdarzyłem cię uczuciem, inaczej nie biłbym się z Cętkowanym Wilkiem. Wiedziałem, że nie mogę pozwolić umrzeć komuś, kto tak jak ty troszczy się o innych w chwili, gdy jego własne życie jest zagrożone. Nie mogę stwierdzić, czy się wtedy w tobie zakochałem, lecz na pewno już coś do ciebie czułem. Ale gdy się potem wystroiłaś, poczułem się zdradzony. Może byłem dumny z uratowania takiego brzydactwa, a gdy okazało się, że wcale nie jesteś brzydka, poczułem się jak dureń. Chyba nie wyrażam się jasno.

– Thomas Jefferson nie zrobiłby tego lepiej.

Devon popatrzył na nią zakłopotany, nie wiedząc, kim był Thomas Jefferson.

– No, chyba jednak mnie rozumiesz. Jest mi… przy- kro z powodu tego, co ci zrobiłem. Wiem, że teraz niewiele da się zmienić, nie po tym, jak powiedziałaś, że już nie mogłabyś mnie pokochać. Ale chcę, żebyś wiedziała, że mi przykro, i chcę, żebyś była szczęśliwa z tym swoim Squire'em.

– Moim?! – zaczęła, po czym dokończyła smutno: – Może i tak, skoro on potrafi walczyć o swoje.

– Walczyć! – Devon przerwał rzeźbienie. – Nie potrafiłby pokonać nawet czterolatka! Za dobrze mu było w życiu.

– A tobie nie? Nie dostawałeś zawsze wszystkiego, czego chciałeś

– A niech cię! Jak możesz tak mówić, skoro kobieta, której pragnę, woli innego?

– Nie prosiłeś jej nigdy o rękę, prawda? Może powiedziałeś, że się z nią ożenisz, gdy dowiedziałeś się, że urodziła twoje dziecko, ale nie oświadczyłeś się jej później, kiedy miała już czas, żeby wszystko przemyśleć 1 zrozumieć, że nie potrafi przestać cię kochać.

Z początku patrzył na nią z niedowierzaniem a gdy zrozumiał sens jej słów, uśmiechnął się.

– Sądzisz, że gdybym ją teraz zapytał, mogłaby się zgodzić?

– Ośmielę się twierdzić, że rozważyłaby tę możliwość.

Uśmiechnął się szerzej.

– No to gdzie są moje mokasyny?

Skrzywiła się zdziwiona.

– Są za tobą, ale przecież teraz ich nie potrzebujesz.

– Ależ tak! – Odwrócił się i podniósł je. – Pójdę zapytać Phetnę, czy wyjdzie za mnie za mąż. Nigdy nie marzyłem, że się zgodzi, ale teraz otworzyły mi się oczy i…

– Phetna! – wykrzyknęła Linnet. – Phetna! – Nie wierzyła w to, co usłyszała, ale zanim zdążyła powiedzieć jeszcze słowo, Devon przyciągnął ją do swojej piersi. – Devon – udało jej się wyszeptać.

Rozluźnił nieco uścisk.

– Lynna, wyjdziesz za mnie, będziesz ze mną mieszkać i spędzać ze mną każdą noc?

Odsunęła się i popatrzyła prosto w jego szczęśliwe, błyszczące oczy.

– Cóż to za oświadczyny? Każda noc? Żaden dżentelmen nie mówi głośno o… o… nocnych zajęciach przy damie.

Był poważny i lekko zmieszany.

– Nie jestem dżentelmenem, a poza tym upłynęło już tyle czasu.

Roześmiała się, przytulając twarz do jego szerokiej, gładkiej piersi.

– Wolę twoją szczerość niż najdelikatniejszego, pachnącego, ubranego w koronki dżentelmena. Mam nadzieję, że zawsze będziesz mnie pragnął, Devonie.

Zmęczony rozmową, odchylił jej głowę do tyłu i całował jej słodkie, spragnione usta, nieświadom mężczyzn obserwujących ich spomiędzy drzew.

Dopiero po chwili Linnet zdała sobie sprawę, że wolałaby, aby ich noc poślubna nie polegała na kotłowaniu się w koniczynie i choć, jak słusznie zauważył Devon, ich noc poślubna już się właściwie odbyła, nie dała się przekonać. Dwoje szczęśliwych, roześmianych ludzi wkroczyło do chaty, wkrótce jednak widok, jaki roztoczył się przed ich oczyma, zaćmił ich radość.

Загрузка...