Sweetbriar, Kentucky – kwiecień 1787
Traper zrzucił wiązkę futer na ladę i podszedł do kominka, by ogrzać ręce. Był w Sweetbriar po raz pierwszy od dwóch lat i stwierdził, że wiele się tu zmieniło. Osada powiększyła się prawie dwukrotnie, a nie było widać wielu ludzi. Zastanawiał się, gdzie podziewają się Mac i Gaylon oraz ten staruszek, który zwykle siedział przy ogniu. Nazywał się chyba Doli. Traper rozejrzał się i stwierdził, że sklep też się zmienił. Mac zawsze utrzymywał tu porządek albo kazał to robić Gaylonowi. Teraz pomieszczenie wyglądało tak, jakby tu zimowała para niedźwiedzi.
Zeke usiadł i wyciągnął nogi przed kominkiem. Może miała z tym coś wspólnego ta drobna kobietka, którą widział w mieście Squire'a. Był zaskoczony, zobaczywszy ją tam bawiącą się z gromadką dzieci niewiele od niej niższych. Był tym bardziej zdziwiony, że Poprzednio widział ją w Sweetbriar i wiedział, że stała się powodem problemów między mężczyznami.
Uśmiechnął Się przypomniawszy sobie, jak Mac chodził za tą dziewczyną, obserwował ją i udawał, że na nią nie patrzy dokładnie taki sam w wieku Maca, ale Molly, dzięki Bogu, miała dość rozsądku, by go Przejrzeć. Musiała posłużyć się swoim wielkim brzuchem, by go zaciągnąć do ołtarza, a on przez jakiś czas był dla niej dość niemiły. Potrafiła jednak wszystko poukładać i przez dziesięć lat Zeke był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nie chciał pamiętać o śmierci Molly, o tym, jak zaczął pić i wysłał dzieci na wschód, a sam ruszył do lasu.
Zeke potrząsnął głową, odsuwając złe myśli. Przypomniał sobie dawne lata z Molly. Mac był dokładnie taki sam – śmiertelnie przerażony swoimi uczuciami. Taka miłość wiele mężczyznę kosztuje, bo musi oddać dużo z samego siebie.
Otworzyły się drzwi i do sklepu wszedł Gaylon; kroczył z opuszczonymi ramionami. Wyglądał na o wiele starszego niż wtedy, gdy Zeke widział go ostatnim razem.
Gaylon przyglądał mu się.
– Kim jesteś?
– Znasz mnie. Zeke Hawkins. Przyniosłem trochę skórek.
– Aha. – Gaylon ledwie spojrzał na futra.
– Co tu się dzieje? – zapytał Zeke. – Gdzie jest Mac i ten staruszek, który zwykle siedział przy ogniu?
Gaylon popatrzył na niego zaskoczony.
– Chyba długo cię tu nie było. Teraz wszystko jest inaczej. Straszny ruch w sklepie Maca. Nie miała czasu na nic prócz pracy. – Splunął tytoniem na podłogę.
Drzwi otworzyły się nagle i do sklepu wpadł Mac. Zeke osłupiał na jego widok. Mac schudł, miał podkrążone oczy, jakby niewiele spał; jego włosy i ubranie były po prostu brudne.
– Mac. – Zeke zrobił krok naprzód i wyciągnął rękę na powitanie. – Tak dawno się nie widzieliśmy.
Mac zignorował ten gest, podszedł do kontuaru.
– Ty przywiozłeś te skóry?
– Tak – odparł z wahaniem Zeke.
Mac odwrócił się do Gaylona.
– Dlaczego ich jeszcze nie policzyłeś? Gaylon splunął ponownie tuż obok stopy Maca.
– Nie było czasu. Jak jesteś taki szybki, sam to zrób. ja mam co innego do roboty.
– Na pewno coś ważnego – prychnął Mac, gdy Gaylon zatrzasnął za sobą drzwi.
Zeke odsunął się od lady. Nie podobały mu się zmiany, jakie zaszły w tym młodym człowieku w ciągu ostatnich dwóch lat.
– Mogę się tu zatrzymać na kilka dni?
– Rób, co chcesz. Mnie to nie przeszkadza
– Wiem. – Zeke starał się, by to zabrzmiało uprzejmie. Otworzyły się drzwi i weszła wysoka, dobrze zbudowana kobieta.
– Czego chcesz, Agnes? – rzucił Mac.
– Na pewno nie twoich humorów odcięła się. -Chciałam tylko zobaczyć nowe materiały.
Wiesz, gdzie są – odparł i przestał się nią interesować. Wtedy Agnes zauważyła trapera.
– Ach, pan Hawkins! Dawno pana nie widzieliśmy w Sweetbriar.
Zdjął z głowy futrzaną czapkę i uśmiechnął się.
– Miło mi, że tu o mnie pamiętają. Byłem na północy, koło Spring Lick, przez jakieś dwa lata.
– Spring Lick? Czy to nie tam zaczyna się mówić, ze Kentucky powinno stać się stanem?
– Rzeczywiście, coś słyszałem. Jest tam pewien człowiek, nazywa się Squire Talbot, który zamierza chyba zostać pierwszym gubernatorem.
– Gubernator! Słyszysz Mac? Kentucky będzie miało własnego gubernatora. Mac nie odpowiedział.
– A zatem Panie Hawkins…
– Zeke.
Uśmiechnęła się do niego.
– Zeke, z przyjemnością wysłucham wszystkich n win. Może przyjdziesz do nas do domu na kolacje?
Zeke rozpromienił się.
– To najmilsze zaproszenie, jakie otrzymałem od wielu miesięcy. Brakuje mi kobiety do gotowania Właściwie nawet chciałem poprosić o to Maca.
Mac uniósł głowę.
– Nie prowadzę darmowej kuchni dla wszystkich przyjezdnych traperów.
– Wiem, ale chodzi głównie o mój reumatyzm. Te wiosenne deszcze pogorszyły sprawę i spanie na gołej ziemi już mi nie służy.
Mac zatrzasnął księgę rachunkową. Zawsze możesz przespać się tu na podłodze.
– Nie chciałbym ci przeszkadzać. Gdy tu jechałem, zauważyłem pustą chatę na polanie i zastanawiałem się, czy mógłbym tam przenocować.
– Nie! – krzyknął Mac.
Zeke popatrzył zmieszany na Agnes, która zmierzyła Maca groźnym spojrzeniem.
– Obawiam się, że trzymamy tę pustą chatę, by nam przypominała o głupocie pewnych osób.
Mac odwrócił się do niej.
– Masz, czego chciałaś, Agnes? Mam co innego do roboty niż sterczeć tu przez cały dzień.
Zeke stanął pomiędzy nimi.
– Słuchajcie, nie chciałem was poróżnić. Wiem, że wszyscy lubili tę małą kobietkę, która tam mieszkała, ale skoro ona nie wraca, pomyślałem, że…
Agnes odwróciła się do niego gwałtownie.
– Skąd wiesz, że nie zamierza wrócić?
– Bo ją widziałem. – Zeke miał wrażenie, że w jego rozmówców strzelił grom.
Agnes otrząsnęła się pierwsza.
– Gdzie ją widziałeś!!- zapytała spokojnie Zeke unikał wzroku Maca.
_ Już od roku mieszka w Spring Lick. Zeszłej wiosny przyjechała wozem z jakimiś misjonarzami. Tak mi się wydaje. Uczy w szkole w Spring Lick. – Zeke zachichotał. – Może nie jest duża, ale okręciła sobie wszystkie dzieciaki wokół palca. Wiele razy widziałem, jak bawi się z nimi, a potem, gdy każe im wrócić do szkoły, słuchają jej. Co śmieszniejsze, większość z nich przerasta ją o głowę.
Agnes roześmiała się.
– To rzeczywiście Linnet. Ona ma swoje sposoby. Ale dlaczego jest w Spring Lick? Miała pojechać do Bostonu czy jeszcze gdzieś indziej.
– Nie macie innego miejsca, żeby rozmawiać o tym wszystkim i nie przeszkadzać mi w pracy?
Agnes nawet nie trudziła się, by odpowiedzieć na wybuch Maca.
– Zeke, chyba nie doczekam się kolacji, żeby wysłuchać nowin. Może od razu pójdziemy do mnie?
Zeke ucieszył się, że nie musi dłużej znosić humorów Maca.
– Z przyjemnością, psze pani.
Mac patrzył przez chwilę na zamknięte drzwi. A zatem Linnet była w Spring Lick. Sięgnął po na wpół opróżnioną butelkę whiskey i poszedł pod dąb nad strumieniem. Przytknął szyjkę butelki do ust, prawie nie zauważając ostrego smaku nie rozcieńczonego alkoholu – już zdążył się do tego przyzwyczaić. Ta dziewczyna go gnębi. Dzień i noc. Ileż to razy przychodził do jej chaty, by wspominać chwile, które tam razem spędzili. Nie tęsknił za nią. Była raczej jak otwarta rana, która nie chciała się zagoić.
Wysączył resztkę whiskey i stwierdzi, że nie może przestać myśleć o Linnet. Co ona takiego ma w sobie? Był przecież zakochany w Amy Trulock, ale jakoś pogodził się z jej odejściem. Dlaczego więc wciąż myśli o Linnet? Był tylko jeden sposób, by pozbyć się tego upiora. Pojechać do Spring Lick i zobaczyć się z nią. Może wyszła już za mąż i ma dwa brzydkie, brudne bachory. Może utyła i wygląda jak każda inna zapracowana kobieta. Gdy ją taką zobaczył, sam będzie się z siebie śmiał, zadowolony, że nie chce jej już więcej widzieć.
Uśmiechnął się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Dobrze będzie pozbyć się z pamięci dźwięku jej głosu, starannie wymawianych słów, wspomnienia jej oczu zmieniających kolor z szarości poprzez błękit, zieleń, aż do czerwonych błysków gniewu. Usiłował jeszcze wysączyć choć kroplę whiskey z pustej butelki, a gdy mu się to nie udało, cisnął ją i patrzył, jak roztrzaskuje się o drzewo.
Linnet siedziała pochylona nad warsztatem tkackim, zręcznie manipulując igłą. a wokół niej kobiety plotkowały zawzięcie, nie pozostawiając suchej nitki na jej przyjaciółce, Nettie Waters. Linnet nie ośmieliła się powiedzieć ani słowa, wiedząc, że jeśli się odezwie, ściągnie cały ich gniew na swoją głowę.
Była już w Spring Lick od niemal roku i liczyła godziny dzielące ją od wyjazdu stąd. Opuściła Sweetbriar w gniewie, zapominając, że nie ma pieniędzy ani nikogo do pomocy. Przez kilka miesięcy chwytała się każdej pracy, jaką mogła dostać, najczęściej usługując jakiejś leniwej damie. Gdy dotarła do Bostonu, ciąża stała się tak widoczna, że trudno jej było znaleźć jakiekolwiek zajęcie.
Jej córka Miranda urodziła się w katolickim szpitalu dla niezamężnych matek. Próbowano nakłonić Linnet do oddania dziecka do adopcji, ale ona popatrzyła w małe niebieskie oczka, tak bardzo przypominające jej Devona, i zrozumiała, że prędzej umrze, niż zostawi swoje dziecko.
W szpitalu uśmiechnęło się do niej szczęście, bo przeczytała w gazecie ogłoszenie, że pewien człowiek z Bostonu poszukuje nauczycielki do szkoły w Kentucky. Linnet chciała wrócić na zachód, wychować dziecko z dala od miasta, z dala od ludzi, którzy mogliby skrzywdzić je wyzwiskami.
Zgłosiła się do tego człowieka. Nazywał się Squire Talbot. Po sześciu dniach oczekiwania Linnet dostała pracę.
Wkrótce potem zdała sobie sprawę, jaki popełniła błąd. Squire. jak chciał, by go nazywano, odkrył, ze jej historia o wdowieństwie jest kłamstwem. Wtedy uznał, ze ma do czynienia z kobietą łatwą. Już w drodze do Kentucky musiała użyć ciężkie] patelni, by mu uświadomić, ze się myli.
Ale zyskała w ten sposób wroga.
Squire trzymał się od niej z dala. ale jego duma została zraniona i domagała się zemsty. Przedstawił Linnet w Spring Luk jako panią Tyler. wdowę, ale juz po kilku dniach było wiadomo, że Miranda jest nieślubnym dzieckiem i Linnet podejrzewała, że to Squire powiedział ludziom prawdę.
Mieszkańcy Spring Lick byli ograniczeni, skorzy do plotkowania i zasłaniania się wiarą, gdy było im to potrzebne.
Z początku mężczyźni spodziewali się uległości Linnet, ale potrafiła ich odsunąć, zyskując tym samym więcej wrogów. Kobiety nie lubiły jej. bo kusiła ich mężów, a mężczyźni, ponieważ uważali, że me powinna odmawiać im tego, co już i lak komuś oddala.
Teraz Linnet starała się zaoszczędzić każdy grosz z nauczycielskiej pensji, by móc wkrótce opuścić z Mirandą to miejsce, gdzie miała tylko jedną przyjaciółkę – Nettie Waters.
– Miranda szybko rośnie, prawda, Linnet? – zapytała Jule Yarnall. – Powiedz, przypomina bardziej twoją rodzinę, czy twojego… męża?
Linnet nawet na nią nie spojrzała.
– Jest podobna do mojego męża. A przynajmniej ma jego oczy. Chociaż on miał ciemniejsze włosy.
Drzwi otworzyły się nagle i weszła młoda, ładna kobieta w wypłowiałej choć czystej sukience podkreślającej jej zgrabna figurę.
Linnet, zdobyłam właśnie trochę wosku i pomyślałam, że możesz mi pomóc w sprzątaniu.
Jule natychmiast zaprotestowała.
– Czy nie może ci pomóc Yaida lub Rebeka? To zręczne dziewczęta i nie są chyba teraz niczym zajęte.
Nettie posłała jej tylko krzywy uśmiech i odwróciła się do Linnet, która uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
– Z przyjemnością ci pomogę. – Odłożyła nożyczki, igłę i nici do wiklinowego koszyczka, po czym schyliła się po Mirandę. Nie wiem. jak ci dziękować -powiedziała, gdy wyszły z domu.
– Pomyślałam, że trzeba cię ratować, bo dosyć już obgadały mnie i moją rodzinę. W każdej chwili mogły dobrać się do ciebie i Mirandy.
Linnet roześmiała się, słysząc taką szczerą uwagę. Miranda szarpnęła się, chcąc zejść na ziemię. Linnet ujęła ją za rączkę i zwolniła kroku.
– Piękną mamy wiosnę powiedziała Nettie. Wymarzoną na ślub. – Rzuciła ukradkowe spojrzenie na przyjaciółkę. – Kiedy wraca Squire?
– Nie wiem. – Linnet unikała jej wzroku.
– Wiesz chyba, że on rozpuszcza plotki, że Miranda jest jego? – zapytała spokojnie Nettie.
– Nie! – Linnet zaparło dech w piersiach. – Nawet on…
Nie ufaj mu. Zraniłaś jego durne. O wilku mowa, a patrz, kto idzie.
Zbliżał się do nich wysoki, szpakowaty mężczyzna na koniu. Dobrze się trzymał i nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt lat. Wyprostowany, z wciągniętym brzuchem. Wydawał sic przyzwyczajony dostawać zawsze to, czego chciał, i Linnet podejrzewała, że była dla niego tak atrakcyjna głownie t. powodu swojej niedostępności
Squire zatrzymał konia i uśmiechnął się do Linnet. Zauważył Nettie i pstryknął palcami w rondo kapelusza.
Witaj, Nettie. W domu wszystko w porządku0 W porządku. Squire – odparła. – Ottis chciał, żebyś przyszedł rzucić okiem na ziarno kukurydzy, które kupił od jakiegoś trapera. Nie sadzę, by było wiele warte, ale Ottis wierzy, że z każdego ziarna wyrośnie pęd tak ciężki. ze czterech mężczyzn go nie wyrwie.
Squire zachichotał. Będę musiał jeszcze dzisiaj tam zajrzeć. Nie darowałbym sobie tego. Nie ma dzisiaj lekcji, Linnet? – Uśmiechnął się do niej.
• Będą po południu. Wszyscy tak prosili o wolny ranek, że i ja nie oparłam się pokusie i poszłam na wagary.
– Jesteś zbyt łagodna dla tych dzieci, Linnet powiedział poważnie.
Nettie odchrząknęła cicho.
– A ja wciąż nie mogę pojąć, jak ona sobie radzi z dzieciakami Gatherów. Wiesz, Squire, powinieneś porozmawiać z Butchem. Gdyby tyle nie przesiadywał w sklepie i czasem przemówił swoim dzieciom do rozumu, byłyby o wiele lepiej.
Squire zsiadł z konia i stanął tuż przy Linnet.
– Nettie, coraz częściej zaczynasz mówić jak Jule. Ona twierdzi, że powinienem zrobić coś z twoją starszą córką.
– Z Vaidą jest wszystko w porządku i ty o tym dobrze wiesz. Są po prostu zazdrośni, że jest ładniejsza od ich dzieci.
Wszystko jedno, jak jest. Wciąż muszę wysłuchiwać czyichś narzekań na dzieci. Chyba będę musiał się tym zająć, ale przedtem… – Oboje popatrzyli wyczekująco na Linnet.
– Nie – odpowiedziała spokojnie. – Ja nie narzekam. Muszę już wracać do szkoły. Chcę przygotować się do lekcji, zanim przyjdą dzieci. – Uklękła i przytuliła córeczkę, która uśmiechnęła się do niej promiennie. – Muszę, iść do szkoły. Mirando. Pójdziesz teraz do cioci Nettie i będziesz grzeczna, dobrze?
Miranda wymruczała jakąś niezrozumiałą odpowiedź i chętnie podbiegła do Nettie.
– Odprowadzę cię – zdecydował Squire, biorąc Linnet pod rękę.
Miałeś dobrą podróż? – zapytała, gdy zostali sami.
Tak. – Popatrzył prosto w jej ciemnoszare oczy.-Ale nie mogłem doczekać się powrotu do domu. Czy spotkały cię jakieś nieprzyjemności ze strony Jule lub Ovy?
Drobne. – Uśmiechnęła się. – Muszę już iść -powiedziała podchodząc do drzwi szkoły.
– Wejdę z tobą i…
– Nie! – ucięła. Cofnął się.
– Może masz rację. Mądra, delikatna Linnet Oczy- wiście nie jesteś mi nic winna za zabranie ciebie i dziecka z Bostonu. No dobrze. – Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. – To stare dzieje. Mam dziś dużo pracy. Zobaczymy się wieczorem?
Linnet odwróciła się i bez słowa weszła do szkoły. Nie mogła się powstrzymać, by nie trzasnąć słownikiem o ławkę. Squire! Wszyscy go szanowali, pytali o zgodę, gdy chcieli coś zrobić. Spring Lick było nawet nazywane miastem Squire'a. tak jak Sweetbriar osada Devona. Ale jakaż między nimi różnica! Devon kochał ludzi ze Sweetbriar. a Squire dobierał sobie tych. którzy byli mu posłuszni. Devon robił wiele dla swoich przyjaciół i nigdy nie oczekiwał nagrody, nawet nigdy nie prosił o pomoc.
Przez jakiś czas Linnet starała się nie zadzierać ze Squire’em i zapraszała go na kolacje, ale szybko Jule i Ova zaczęły mówić jej. co powinna zrobić…dla swojego własnego dobra'. Twierdziły, że to nie wygląda dobrze, gdy co wieczór gości u siebie mężczyznę, ze ludzie będą gadać Oczywiście nie one same. ale są osoby mniej tolerancyjne i życzliwe.
Z początku Linnet była zaskoczona zachowaniem ludzi ze Spring Lick, ale nauczyła się ich rozumieć i przewidywać ich reakcje. Kobiety cieszyły się obecnością przystojnego kawalera i nie była im tu potrzebna żadna samotna kobieta. Linnet musiała znosić wiele uszczypliwych uwag. Spring Lick było czterokrotnie większe od Sweetbriar, a jednak tam miała więcej przyjaciół. Tutaj tylko Nettie nie zadawała zbędnych pytań i nie patrzyła na Mirandę, jakby mała była brudna lub chora.
Myśl o dziecku przypomniała Linnet o szkole. Pierwszy raz zetknęła się z dziećmi po drodze do Kentucky. Były wesołe, miłe i pokochała je tak samo jak te, które spotkała w Sweetbriar. Przypomniała sobie figurkę Jessiego Tuckera stojącą na kominku w jej chacie. Ciekawe, czy chłopiec bardzo się zmienił przez te dwa lata, czy inni też się zmienili? Czy jeszcze o niej pamiętają?
Z trudem powróciła myślami do Spring Lick. Gdy Squire dał jej tę posadę, była szczęśliwa, ale teraz wszystko się zmieniło. Podobnie jak osady, dzieci też różniły się od siebie diametralnie. Uczucie, którym darzyła dzieci ze Sweetbriar, było z wdzięcznością odwzajemniane. Nie znalazła tego w Spring Lick. Czasami miała wrażenie, że gdyby padła martwa na środku klasy, dzieci nawet by tego nie zauważyły.
Patrzyły na nią obojętnie. Nettie twierdziła, że to Gatherowie sprawiają największe problemy, ale wcale tak nie było. Brakowało jej takiego chłopca jak Jessie, żeby się z nią sprzeczał i ciągnął dziewczynki za warkocze. Wolałaby wszystko inne niż te opanowane dzieci patrzące na nią jak na przedmiot. Kiedyś usłyszała, jak Pearl Gather mówi do kogoś: „Ona kazała to zrobić". Linnet była zaskoczona, że mówią tak o niej. Żadna panna Tyler, pani lub nauczycielka, tylko zwykłe, bezosobowe „ona". Nawet teraz, gdy sobie o tym przypomniała, była zdumiona; nie tyle słowami, co tonem, jakim zostały wypowiedziane.
Usłyszała dzieci przed szkołą, więc otworzyła drzwi, ale nikt na nią nawet nie spojrzał.