Roberta, w euforii z powodu ukończenia osiemnastu lat i wyjątkowo udanej imprezy, która przebiega wręcz doskonale, spieszy do domofonu.
– Ja otworzę! – uprzedza kogoś, kto przesuwa się właśnie z talerzem pełnym pizzetek.
– Cześć. Jest tam Francesca, prawda?
– Jaka Francesca?
– Giacomini, taka blondynka.
– Owszem, mam coś przekazać?
– Nie, jeśli mi otworzysz. Jestem jej bratem, muszę zostawić klucze.
Roberta naciska guzik domofonu, raz, a potem, dla pewności, że zadziałał, drugi. Idzie do kuchni, wyjmuje z lodówki dwie duże coca-cole i wraca do salonu. Spotyka dziewczynę, blondynkę rozmawiającą z chłopcem o nażelowanych, gładkich włosach.
– Francesca, zaraz tu będzie twój brat.
– Ach – reaguje zaskoczeniem dziewczyna i może tylko wydusić jeszcze „dziękuję". Chwilę pozostaje z otwartymi ustami Chłopak usztywniony żelem traci swoje nadęcie i okazuje jej zainteresowanie:
– France', coś nie gra?
– Nie, nie, wszystko gra, tylko… ja jestem jedynaczką!
– To tu. – Siciliano i Hook pierwsi odczytują tabliczkę przy dzwonku na czwartym piętrze. – Nazwisko Micchi, nie?
Schello dzwoni do drzwi, otwierają się niemal natychmiast, Roberta staje w progu i patrzy na gromadę muskularnych i rozczochranych chłopców. Ubrani są swobodnie, jakby na jedną modłę.
– Czym mogę służyć?
Schello wysuwa się do przodu.
– Szukam Franceski, jestem jej bratem.
Jak na zawołanie Francesca pojawia się w drzwiach, a tuż za nią jej nażelowany towarzysz.
– Dobrze, że jesteś, przyszedł twój brat.
Roberta odchodzi. Francesca z niepokojem spogląda na przybyłych.
– No to który z was jest moim bratem?
– Ja! – Lucone podnosi rękę. Pollo też się zgłasza.
– I ja. Jesteśmy bliźniakami, jak w tym filmie ze Schwarzeneggerem: on jest tym głupim. – Wszyscy się śmieją.
– My też jesteśmy braćmi. – Po kolei wszyscy podnoszą rękę. – I bardzo się kochamy.
Chłopiec z nażelowaną fryzurą niewiele rozumie z tego, co się dzieje. Przybiera pozę, która dobrze pasuje do jego włosów.
Francesca bierze Schella na stronę.
– Co ci strzeliło do głowy, żeby sprowadzać tu tych ludzi?
Pollo uśmiecha się, próbuje poprawić na sobie kurtkę, ale bez powodzenia.
– Ta zabawa wygląda na stypę, przynajmniej ją trochę żywimy. No już, France', nie wściekaj się.
– A kto tu się wścieka? Wystarczy, żebyście sobie poszli.
– Sche', już mnie to męczy, przepraszam! – Siciliano wchodzi, nie czekając, aż Francesca ustąpi mu z drogi.
Nażelowany nagle chwyta: są naszprycowani. I błyskawicznie znika, kryjąc się wśród prawdziwych gości w salonie.
Francesca próbuje zatrzymać intruzów.
– Nie, Schello, nie możecie tu wejść.
– Przepraszam, bardzo przepraszam, przepraszam…
Bezpardonowo, jeden po drugim, wkraczają do środka wszyscy: Hook, Lucone, Pollo, Bunny, Step i inni.
– Spoko, France', nie przeszkadzaj, zobaczysz, nic się nie stanie.
Schello bierze ją pod ramię.
– A poza tym, czy to twoja wina? To brat sprowadził wam na głowę tych ludzi…
I jakby w obawie, że ktoś nieproszony mógłby jeszcze wejść, zamyka za sobą drzwi.
Siciliano i Hook dosłownie rzucają się na bufet, pożerają kanapki z salami, mięciutkie, smarowane masłem po okrągłej stronie bułki, ale niezbyt interesują się smakiem, połykają wszystko, nawet specjalnie nie przeżuwając. Objadają się na wyścigi. Pizzetki, tartinki, potem dla odmiany ciasteczka i czekoladki. W końcu Siciliano zaczyna się czymś dławić. Hook wali go w plecy na tyle mocno, że Siciliano kaszle i wypluwa nieprzełknięte kawałki na bufet. Goście natychmiast tracą apetyt.
Schello wybucha śmiechem. Francesca zaczyna się niepokoić.
Bunny myszkuje po salonie. Jak wytrawny antykwariusz, bierze do ręki niektóre drobne przedmioty, podnosi je do oczu, sprawdza wytłoczone na nich cyferki i jeśli coś jest ze srebra, wkłada to do kieszeni. Wkrótce się okazuje, że palacze muszą strząsać popiół do doniczek z kwiatami.
Pollo, niczym sprawny zawodowiec, szuka natychmiast sypialni pani domu. Znajduje zamkniętą na klucz. Ale z kluczem w drzwiach. Śmieszni. Dwa obroty w zamku i Pollo jest już w środku. Torebki dziewcząt leżą na łóżku, równo ułożone. Otwiera jedną po drugiej, nawet niezbyt się spiesząc.
Portfele są nieźle wypełnione, miła zabawa: ludzie z klasą, nie ma co. W korytarzu Hook niewybrednymi komplementami napastuje którąś z przyjaciółek Palliny.
Jakiś chłopiec, trochę mniej niż inni wypomadowany, usiłuje dać mu choćby ogólne pojęcie o dobrym wychowaniu i wdaje się w jałową dyskusję. Zarabia od razu w twarz, co trudniej mu znieść niż wulgarne zaloty do jego dziewczyny. Hook nie cierpi kazań. Jego ojciec jest adwokatem, kocha słowa najmniej tak bardzo, jak syn nienawidzi samej myśli studiowaniu prawa.
Pallina, może z wrażenia, czuje, że też ma trochę problemów ze sobą, i kłamie, przepraszając towarzystwo:
– Zjadłam szminkę, idę do łazienki poprawić sobie makijaż. Taki spacer przydałby się bardziej chłopcu, który przechodzi w milczeniu ze swoją dziewczyną i śladem po pięciu palcach Hooka odbitych na jego twarzy. Pollo odrzuca na łóżko ostatnią torebkę.
– Do diabła, co za sknera, z taką torebką na takie przyjęcie tylko dziesięć euro. Albo bieda u ciebie aż piszczy…
Zamierza już wyjść, kiedy na krześle obok spostrzega zapeszoną na oparciu pod żakietem jeszcze jedną torebkę, zdejmuje ją. Ta jest piękna, elegancka i ciężka, z ozdobnym paskiem na ramię i dwoma skórzanymi rzemykami do zamykania. Musi być nieźle wyposażona, skoro właścicielka troszczyła się o to, żeby ją ukryć. Pollo zaczyna rozwiązywać supeł dwóch rzemyków, przeklinając swój nałóg obgryzania paznokci. Ktoś może cierpieć z powodu braku uczucia lub braku pieniędzy, ale nie z dwóch powodów naraz. Wreszcie udaje mu się rozwiązać. I w tej samej chwili otwierają się drzwi. Pollo ukrywa torebkę za plecami. Ciemnowłosa dziewczyna, uśmiechnięta i spokojna, wchodzi do pokoju. Kiedy go zauważa, zatrzymuje się.
– Zamknij drzwi.
Pallina posłusznie wykonuje polecenie. Pollo wyciąga torebkę zza siebie i zagląda do środka. Pallina nie kryje niezadowolenia. Patrzy na niego.
– O co ci chodzi?
– O torebkę.
– Wiec na co czekasz? Weź ją sobie.
Pollo wskazuje na łóżko z opróżnionymi torebkami.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Bo jakiś facet, idiota, ma ją w ręku.
– Ach tak… – Pollo uśmiecha się. Uważniej przygląda się dziewczynie. Jest bardzo ładna, ma czarne włosy, kosmyk z boku i grymas na lekko znudzonych ustach. Oczywiście, ma na sobie spódniczkę z kolonialnego kompletu. Pollo znajduje w torebce portfel, zabiera go.
– Trzymaj! – Rzuca jej torebkę. – Wystarczy poprosić…
Pallina chwyta torebkę w locie. Teraz ona szuka czegoś w środku.
– Wiesz, że nie szpera się w torebkach panienek? Mama ci tego nie mówiła?
– Nigdy nie rozmawiałem z moją matką. Ale ty powinnaś porozmawiać ze swoją.
– Dlaczego?
– Bo czy to możliwe, żeby cię wysłała z domu tylko z pięćdziesięcioma euro?
– To jest moja tygodniówka. Pollo wkłada pieniądze do kieszeni.
– Była.
– To znaczy, że przejdę na dietę.
– No to sprawiłem ci przyjemność.
– Kretyn!
Pallina znalazła, czego szukała, więc odstawia torebkę.
– Jak już skończysz, włóż z powrotem portfel. Dziękuję.
– Skoro masz być na diecie, może cię jutro zaproszę na pizzę?
– Nie, dziękuję. Kiedy sama płacę, mogę przynajmniej decydować, z kim idę.
Zabiera się do wyjścia.
– Poczekaj chwilę! Pollo podchodzi do niej.
– Co wzięłaś?
Pallina chowa rękę za plecami.
– Nic, co cię może interesować. Pollo blokuje jej ręce.
– Ja to osądzę, pokaż.
– Odczep się. Pieniądze już wziąłeś. Czego jeszcze chcesz?
– Tego, co masz w ręku.
Pollo próbuje odebrać jej to, co chowa za sobą. Pallina broni się, odsuwając jak najdalej drobną, zaciśniętą w pięść dłoń.
– Zostaw mnie! Uprzedzam, że będę krzyczeć.
– A ja ci przyłożę!
Pollo dosięga jej przegubu i ciągnie do siebie. Potem zdecydowanie opanowuje jej ramię z zaciśniętą dłonią.
– Jeśli mi ją otworzysz, przysięgam, nigdy się do ciebie e odezwę.
– Przypominam ci, że nie rozmawialiśmy ze sobą aż do dzisiaj, więc nie umrę chyba…
Pollo ściska miękką piąstkę dziewczyny i po kolei odgina jej palce. Pallina opiera się jak może. Na próżno. Ze łzami oczach szarpie się do tyłu.
– Proszę cię, nie rób tego!
Ale Pollo robi swoje, nie słuchając jej. Odchyliwszy wszystkie palce, zwycięsko odkrywa jej sekret.
W dłoni Palliny ukazuje się bowiem przedmiot, który wyjaśnia obecność i tych punkcików na twarzy, i powiększone piersi. A także nerwowość, która raz w miesiącu ogarnia wcześniej lub później wszystkie dziewczyny, a która narasta, ilekroć jej przyczyna czemuś się nie pojawia, bo to może oznaczać, że się zostanie mamusią.
Pallina stoi przed nim w pełnym udręki milczeniu. Została upokorzona. Pollo ze śmiechu aż przysiada na łóżku.
– No to jutro nie zaproszę cię na kolację. Bo potem co będziemy robić, opowiadać sobie dowcipy?
– Co to, to nie. Nie znam takich pieprznych kawałów, z których mógłbyś się śmiać. A innych pewno w ogóle byś nie zrozumiał.
– O, różyczka kłuje! – Pollo poczuł się dotknięty.
– W każdym razie, jak widzę, miałeś niezły ubaw.
– Dlaczego?
Pallina masuje sobie palce. Pollo to zauważa.
– Sprawiłeś mi ból, czy nie tego chciałeś?
– Nie przesadzaj, ledwie ci się zaczerwieniły, za chwilę przejdzie.
– Nic mówiłam o mojej ręce – mówi Pallina. I wychodzi, by nie rozpłakać sic przy nim.
Pollo pozostaje jeszcze, nic wiedząc dobrze, co ma zrobić. Jedyne, co mu przychodzi do głowy, to odłożyć na miejsce portfel i przejrzeć jej kalendarzyk. Oczywiście, nie oddając pięćdziesięciu euro.
Didżej, muzykalny chłopak z włosami trochę dłuższymi niż u innych, co ma podkreślić jego artystyczny wygląd, krąży przy aparaturze, kiwając się rytmicznie. Jego ręce pracują przy płytach na dwóch pozycjach, jego głowa tkwi w kasku z gąbczastymi słuchawkami na uszach, co umożliwia mu wcześniejszy nasłuch i uniknięcie wpadki z jakimś głupim wejściem.
Step snuje się po salonie, ogląda wokół, w roztargnieniu słucha pustej paplaniny osiemnastolatek: o drogich strojach na wystawach sklepowych, c skuterach niekupionych przez rodziców, o jakichś niewiarygodnych zaręczynach, gdzie zapewnione są rogi, a zawiedzione marzenia. Z okna w głębi salonu, z tego okna, które wychodzi na as, dociera powiew wiatru. Firanki wzdymają się lekko, gdy opadają, na ich tle zarysowują się dwie sylwetki. Widać ce, które starają się rozsunąć tkaninę. Elegancki chłopak t szybszy, znajdując wkrótce właściwe rozcięcie. Wtedy jego boku pojawia się dziewczyna. Światło księżyca zza a rozjaśnia jej sukienkę, nadając materii pewną przezroczystość.
Step zatrzymuje się i patrzy na nią. Dziewczyna poprawia włosy, uśmiecha się do swego towarzysza. Ukazuje śliczne, białe zęby. Nawet z daleka można wyczuć intensywność emocji w jej spojrzeniu. Ma niebieskie oczy, głębokie i czyste. Step przypomina ją sobie, widzieli się przecież, już się ze sobą spotkali. A raczej, co prawdziwsze, zderzyli. Tamci o czymś rozmawiają. Dziewczyna przytakuje i idą razem do Molu z napojami. Nagle Step też ma ochotę coś wypić.
Chicco Brandelli prowadzi Babi między gośćmi. Ledwie dotyka dłonią jej pleców, chłonąc nozdrzami delikatny zapach. Babi wita się po drodze z przyjaciółmi, którzy przybyli tu wtedy, kiedy ona bawiła na tarasie. Dochodzą do barku. Nieoczekiwanie przed Babi pojawia się ktoś nowy. To Step.
– Widzę, że przyznałaś mi rację i już rozwiązujesz swoje problemy – mówi, wskazując na Brandellego. – Rozumiem, Że to tylko przymiarka. Przyda się. Skoro nie znalazłaś nic lepszego…
Babi patrzy na niego niepewnie. Wie, że gdzieś go już widziała i nie wydał się jej sympatyczny. A może jednak? Skąd zna tego faceta?
Step odświeża jej pamięć.
– Kilka dni temu odprowadziłem cię rano do szkoły.
– To niemożliwe, ja do szkoły zawsze jeżdżę z ojcem.
– Masz rację, powiedzmy, że cię eskortowałem. Jechałem tuż przy twoim samochodzie.
Babi przypomina sobie tamto spotkanie i patrzy na niego z niechęcią.
– Widzę, że wreszcie sobie przypomniałaś.
– Owszem, ty jesteś tym typkiem, który wtedy wygadywał tyle głupstw. Nie zmieniłeś się od tamtej pory, co?
– A czy musiałem? Jestem doskonały. – Step rozkłada ramiona, demonstrując swoją sylwetkę.
Babi myśli, że przynajmniej z tego punktu widzenia ma rację. Tylko wszystkie inne jej się nie zgadzają. Zaczynając od ubioru, kończąc na jego sposobie bycia.
– Widzisz, nawet nie powiedziałaś nie.
– Bo nic ci nie odpowiem.
– Czy on ci sprawia przykrość, Babi?
Brandelli ma złowróżbną myśl, żeby się wtrącić. Step nawet nie patrzy na niego.
– Nie, Chicco, dziękuję.
– Jeśli ci nie sprawiam przykrości, to sprawiam przyjemność, prawda?
– Jesteś mi całkiem obojętny, a nawet, żeby powiedzieć dokładnej, nudzisz mnie.
Chicco próbuje przerwać tę dyskusję i znowu zwraca się do Babi:
– Chcesz się czegoś napić? Step odpowiada za nią.
– Tak, dziękuję, nalej mi coca-coli i nie marudź! Chicco nie reaguje.
– Babi, chcesz coś?
Po raz pierwszy Step zwraca na niego uwagę.
– Tak, colę, już ci powiedziałem, nie słyszałeś?
Chicco stoi ze szklaneczką w ręku i patrzy bez słowa na Stepa.
– Co się tak ślimaczysz? Pospiesz się, gnoju!
– Daj spokój! – Babi interweniuje, wyjmując szklankę z ręki Chicca. – Ja to zrobię.
– No proszę, kiedy jesteś uprzejma, stajesz się wręcz urocza.
Babi podnosi szklankę do góry.
– Trzymaj i uważaj, żeby nie rozlać.
I chlusta colą prosto w twarz Stepa.
– Mówiłam, żebyś uważał. Jesteś jak dziecko, nie umiesz nawet pić.
Chicco zaczyna się śmiać. Step silnym pchnięciem zbija go z nóg i Chicco leci na niski stolik z jedzeniem i piciem, Wywracając wszystko. Ratując się, chwyta za skraj serwety, pociąga mocno, jakby naśladował iluzjonistów podczas ich występów, ale ten numer nie wychodzi. Butelki przewracają się, lecą na podłogę i na pobliskie kanapy z gośćmi. Za mim spadają szklanki, tłukąc się z hałasem. Step wyciera sobie twarz.
Babi spogląda na niego z odrazą.
– Jesteś po prostu zwierzę.
– Masz rację, teraz cały się lepię, więc potrzebuję dobrego prysznicu. To twoja wina, więc zrobisz to ze mną.
Step nachyla się – szybkim chwytem łapie ją za nogi i zarzuca sobie na plecy. Babi miota się wściekle. – Puść, puść, postaw mnie! Na pomoc!
Nikt się jednak nie rusza. Jedynie Brandelli, podniósłszy się, usiłuje zatrzymać Stepa, ale dostaje takiego kopniaka w brzuch, że znowu wpada między gości. Schello rechoce po wariacku i bierze się do tańca z Luconem, łupiąc po głowie kogo popadnie. Ktoś protestuje. W pobliżu aparatury didżeja wybucha kolejna awantura. Zaniepokojona Roberta staje w drzwiach, patrząc z przerażeniem na zdewastowany salon.
– Przepraszam, gdzie jest łazienka?
Roberta już nawet nie dziwi się widokiem faceta z dziewczyną na plecach i bez wahania wskazuje mu drogę.
– Tędy.
Step dziękuje i idzie tam, gdzie go skierowano.
Do salonu nadciągają Siciliano i Hook. Obładowani jajkami i pomidorami, rozpoczynają bombardowanie obrazów na ścianach, a i gościom się dostaje, czemu nie, byle trafić, byle zniszczyć.
Przy Robercie pojawia się Brandelli.
– Gdzie jest telefon?
– Tędy!
Roberta wskazuje kierunek przeciwny niż tamtym, do łazienki. Czuje się jak policjant w chaosie ruchu ulicznego, który tak niefortunnie przeniósł się do jej salonu. Niestety, nie ma uprawnień do nakładania kar ani do przepędzenia kogokolwiek. Ktoś bardziej przezorny albo tchórzliwy już żegna się z Robertą, całuje ją w policzek.
– Cześć, Roberta, najlepsze życzenia. Przykro nam, ale musimy iść.
– Tędy.
Wskazuje drogę do drzwi wyjściowych, którymi, gdyby to nie był jej dom, najchętniej sama by uciekła.
– Dość już, powiedziałam ci, żebyś mnie postawił. Zapłacisz mi za to…
– I kto mnie ukarze? Ten twój marniutki elegancik, który chciałby zostać kelnerem?
Step wchodzi do łazienki i otwiera rozsuwające się, żłobione drzwi natryskowe. Babi chwyta się rękami futryny, próbując go zatrzymać.
– Nie! Ratunku! Pomóżcie mi!
Step cofa się nieco i z łatwością odczepia jej ręce od framugi drzwi.
Babi postanawia zmienić taktykę. Teraz będzie miła.
– No dobrze, wygrałeś, przepraszam cię. Więc postaw mnie na ziemi, proszę cię.
– Co to znaczy, proszę cię? Najpierw wylałaś na mnie colę, a teraz mówisz mi, proszę cię?
– No dobrze, źle zrobiłam, wylewając na ciebie colę.
– Ja wiem, że źle zrobiłaś. – Step wchodzi pod natrysk, pochyla trochę głowę pod sitkiem. – Ale szkoda już się dokonała. I muszę, nie mam wyjścia, wziąć prysznic, bo inaczej powiesz, że jestem lepki.
– Ależ nie, co to ma do rzeczy? – Strumień wody uderza ją w twarz, zatapiając słowa w ustach. – Kretyn! Babi wije się, starając się uniknąć wody, ale Step trzyma ją mocno i ustawia tak, żeby zmoczyć ją całą. – Puść, zostaw, bandyto, daj mi wyjść!
– Czy nie za gorąca? – I nie czekając odpowiedzi, Step przekręca regulator temperatury, który ma przed oczami, na niebiesko. Woda staje się natychmiast zimna. Babi krzyczy.
– O, to jest to, co nam potrzebne, lodowaty prysznic na uspokojenie. Czy wiesz, jak dobrze robi taki bicz, najpierw lodowaty, a potem gorący? – Przekręca regulator na czerwone. Woda aż bucha parą. Babi krzyczy jeszcze głośniej.
– Ojej, parzy! Zakręć, no zakręć!
– Ależ to naprawdę dobrze robi, rozszerza pory, usprawnia obieg krwi, do mózgu dociera więcej tlenu, lepiej się myśli i wreszcie się wie, jak powinien zachować się człowiek wobec człowieka… Że trzeba być miłym, umieć nalać colę, a nie chlustać nią w twarz…
W tym momencie wpada do łazienki Schello.
– Szybko, Step, wychodzimy! Ktoś wezwał policję!
– Skąd wiesz?
– Słyszałem. Lucone rozbił mi jajko na głowie, poleciałem, żeby się obmyć i nakryłem faceta przy telefonie. Na własne uszy słyszałem… Step zakręca wodę i odstawia Babi na nogi. Schello tymczasem szpera po szufladkach toaletki. Znajduje parę pierścionków i łańcuszków, rzeczy mało wartościowe, ale i tak kładą je do kieszeni. Babi, z mokrymi włosami opadającymi twarz, stoi oparta o ścianę natrysku, starając się dojść do siebie. Step ściąga z siebie koszulkę i wyciera się ręcznikiem.
Świetnie wyrobione mięśnie brzucha przebłyskują spod frotowej tkaniny. Jego skóra gładka i napięta niemal ślizga się po twardych muskułach. Step spogląda na dziewczynę z uśmiechem.
– Powinnaś się wytrzeć, bo możesz się przeziębić.
Babi podnosi ręką długie, mokre włosy i odsuwa je z twarzy. Odsłania oczy, które wciąż wyrażają złość i zaciętość. Step udaje, że się ich boi.
– Oj, nic nie mówiłem, nic nie mówiłem. – Zabiera się do wycierania głowy. Babi przysiada na ziemi. Przemoczona sukienka stała się przezroczysta. Pod materiałem w lila kwiaty widać koronki stanika, jasnym kolorem dopasowanego pewnie do majteczek. Step to zauważa.
– No to dać ci ręcznik, czy nie?
– Idź do diabła!
– Co za słowo! Taka grzeczna dziewczynka jak ty mówi takie rzeczy? Przypomnij mi, że kiedy następnym razem będziemy wspólnie brali prysznic, mam ci mydłem umyć buzię. Jasne? Przypomnij mi o tym!
Wykręca koszulkę, opasuje się nią i wychodzi z kabiny. Babi śledzi go wzrokiem. Po jego jeszcze mokrych plecach kilka kropli wody spływa na napięte żyły i dobrze zarysowane, ruchliwe mięśnie. Babi chwyta leżący obok szampon i rzuca nim za Stepem. Step, słysząc jakiś odgłos za sobą, instynktownie się uchyla.
– Ha, rozumiem teraz, dlaczego jesteś zła, zapomniałem umyć cię szamponem. No dobrze, wracam.
– Zjeżdżaj! Nawet nie próbuj!
Babi szybko zasuwa przezroczyste drzwi kabiny. Step widzi jej małe ręce zaciśnięte na szkle.
– Trzymaj! – Wrzuca jej szampon górą, ponad obudową kabiny i drzwiami. – Widzę, że wolisz to zrobić sama… Jak wiele innych rzeczy, co?
Po czym z rechotliwym śmiechem opuszcza łazienkę.
Na słowo „policja” w salonie ogólne zamieszanie zamienia się w ucieczkę. Od razu kończy się cała awantura. Lucone, Siciliano i Hook, z przeszłością najbardziej burzliwą, pierwsi dopadają drzwi, pozostawiają na ziemi kilku zakrwawionych chłopców, gości Roberty, która płacze w kącie. Niektórzy z nich widzą jeszcze, jak napastnicy znikają w ich puchowych kurtkach, a nawet najkosztowniejszych marynarkach, Henriego Lloyda i Faya. Bunny, podzwaniając łupem stołowego srebra, wychodzi bardziej ociężały niż zwykle. Reszta da po schodach w dół szybko i sprawnie, drżą poręcze, których się chwytają na zakrętach. Przewracają drogie wazony na eleganckich półpiętrach. Kopiąc i waląc pięściami, niszczą skrzynki pocztowe, wrzeszczący, nieliczący się z nikim. I ukradłszy z kilku skuterów siodełka, roztapiają się mroku nocy.