Babi z tylu za Stepem. Opiera policzek o jego kurtkę. Wiatr rozwiewa jej włosy.
– Jak poszło dziś w szkole?
– Świetnie. Mieliśmy dwie godziny wolne. Nie było pani Giacci. Jakieś problemy rodzinne. Jakaż to rodzina… A przez to my mamy z nią problemy.
– Zobaczysz, że teraz wszystko z nią pójdzie dobrze. Mam takie przeczucie.
Babi nie rozumie dobrze sensu tych słów i nie rozwija tematu.
– Jesteś pewien, że nie będzie boleć?
– Absolutnie. Teraz to mają wszyscy. Widziałaś mój, jaki jest wielki? Po czymś takim mógłbym umrzeć, nie? Twój będzie malutki. Ani się obejrzysz.
– Nie powiedziałam, że sobie to zrobię. Powiedziałam, że pojadę zobaczyć.
– W porządku, nie ma sprawy, jeśli ci się nie spodoba, nie zrobisz, zgoda? To tutaj. Jesteśmy na miejscu. – Jeszcze tylko wąska uliczka. Przysypana jest piaskiem naniesionym przez wiatr z pobliskiej plaży.
Są we Fregene, w osadzie rybaków. Babi zastanawia się, czy nie zbzikowała. Ma być wytatuowana. Chryste, musi to zrobić w miejscu ukrytym, ale nie za bardzo. Wyobraża sobie minę swojej matki, gdyby to odkryła. Okropnie by się rozkrzyczała. Jej matka zawsze na nią krzyczy.
– Zastanawiasz się, gdzie masz to zrobić?
– Zastanawiam się, czy w ogóle to robić.
– Nie mów, mój tak ci się spodobał, kiedyś go zobaczyła. Pallina ma też ma, no nie?
– Owszem, wiem, ale co to ma do rzeczy? Ona zrobiła sobie sama w domu, igłami i tuszem.
– Tu robią lepiej, maszynką, może być w kolorach… To wielka frajda.
– Jesteś pewien, że wszystko jest sterylizowane?
– Jasne, skąd takie wątpliwości?
Nie bierze narkotyków, nie uprawia miłości, byłoby najwyższym pechem, gdyby złapała aids, robiąc sobie tatuaż.
– To tutaj.
Zatrzymują się przed czymś w rodzaju szopy. Wiatr szeleści trzciną przykrywającą blaszany dach. W oknie kolorowe szyby. Ciemnobrązowe, drewniane drzwi. Prawic czekoladowe.
– John, można?
– O, Step, wejdź.
Step wchodzi. Babi za nim. Uderza ją silny zapach alkoholu. Przynajmniej jest. Trzeba tylko sprawdzić, czy jest używany. John siedzi na jakimś stołku i pracuje nad ramieniem młodej blondynki usadowionej przed nim na ławce. Słychać cichy warkot silniczka. Babi przypomina to dentystyczne świdrowanie. Ma nadzieję, że nie sprawia też takiego bólu. Dziewczyna patrzy przed siebie. Jeśli czuje ból, nie okazuje tego. Chłopiec oparty o ścianę przerywa lekturę „Corriere delio Sport".
– Boli?
– Nic.
– No przyznaj się, że cię boli.
– Powiedziałam ci, że nie.
Chłopiec wraca do gazety. Jest bodaj niezadowolony, że nie bob.
– Gotowe. – John odkłada maszynkę i pochyla się nad ramieniem dziewczyny, żeby się przyjrzeć rezultatowi swojej pracy. – Wspaniały!
Dziewczyna oddycha z ulgą. Wyciąga szyję, żeby zobaczyć, czy może wierzyć entuzjazmowi Johna. Babi i Step podchodzi bliżej. Chłopiec spod ściany przerywa czytanie i wychyla się z ciekawością. Wszyscy przyglądają się w milczeniu. Dziewczyna szuka na ich twarzach aprobaty.
– Piękny, co? – Wielobarwny motyl lśni nieco sino na jej ramieniu. Skóra z lekka nabrzmiała. Kolory jeszcze świeże, zmieszane z czerwienią krwi, nabierają dodatkowych blasków.
– Przepiękny – odpowiada, uśmiechając się, ten, który pewnie jest jej chłopcem.
– Bardzo. – Babi też chce jej zrobić przyjemność.
– Masz, przyłóż to. – John daje jej opatrunek samoprzylepny na ramię. – Oczyszczaj rano przez kilka dni. Zobaczysz, że nie będzie żadnej infekcji.
Dziewczyna wciąga powietrze przez zaciśnięte zęby.
Jedna rzecz jest pewna. Przynajmniej potem John alkoholu jednak używa. Chłopiec wyciąga pięćdziesiąt euro i płaci. Uśmiecha się i obejmuje swoją świeżutko wytatuowaną dziewczynę.
– Aj, to boli, nie?
– Och, przepraszam, skarbie. – Delikatnie bierze ją pod ramię i wyprowadza z tego niby plażowego domku.
– A teraz. Step, pokaż, jak wygląda twój tatu…
Step podciąga prawy rękaw kurtki. Na jego muskularnym przedramieniu pojawia się orzeł z płomiennoczerwonym językiem. Step porusza palcami jak pianista, ścięgna na ramieniu grają pod skórą, uruchamiając wielkie skrzydła ptaka.
– To jest coś. – John z satysfakcją ogląda swoją pracę. – Może trochę poprawię…
– Któregoś innego dnia. Dzisiaj jesteśmy dla niej.
– Ach, dla tej ślicznej panienki… Co chciałaby pani mieć?
– Przede wszystkim nie chciałabym, żeby mnie bolało. Po drugie, pan za każdym razem sterylizuje tę maszynkę, prawda?
John uspokaja ją. Wymontowuje igły i czyści alkoholem w jej obecności.
– Zdecydowałaś już, gdzie chcesz go mieć?
– Chciałabym w niewidocznym miejscu. Bo jak zauważą go moi rodzice, będzie draka.
Żałuje tego zdania. I tak jest draka.
– Cóż. – John się uśmiecha. – Robiłem różne, na pośladkach, robiłem na głowie. Kiedyś miałem Amerykankę, która domagała się, żeby jej zrobić, no, rozumiesz, gdzie… Przedtem musiałem jej wręcz wygolić…
John wybucha śmiechem, pokazując z bliska okropne, żółte zęby. Babi patrzy na niego z pewnym niepokojem. Boże, to jakiś maniak.
– John! – Twardszy glos Stepa dobiega go zza pleców. Twarz Johna zmienia się od razu.
– Tak, przepraszam Step. A zatem możemy zrobić na szyi, pod włosami, na kostce albo na biodrze.
– Właśnie, na biodrze będzie najlepiej.
– Masz, wybierz wśród tych tu. – John wyciąga spod stołu dużą księgę. Babi ją przegląda. Są tu czaszki, miecze, krzyże, rewolwery, same straszne rysunki. John się podnosi i zapala marlboro. Czuje, że wybieranie trochę potrwa. Step siada obok niej.
– To? – Pokazuje jej nazistowską swastykę na białej fladze.
– Coś ty!
– Nie jest złe… A to? – Wskazuje na dużego węża o fioletowych barwach i z paszczą otwartą do ataku. Babi nawet nic reaguje. Przegląda dalej księgę. Szybko przebiega wzrokiem różne figury, bez zainteresowania, jakby już wiedząc, że nie znajdzie tu nic dobrego. Przewraca nawet ostatnią stronę, tę utwardzoną plastikiem, po czym zamyka księgę. Zwraca ją Johnowi.
– Nie, nic mi się nie podoba.
John zaciąga się papierosem i wydmuchuje dym, wzdychając. Jest tak, jak przypuszczał.
– Cóż, musimy zatem wpaść na pomysł. Róża?
Babi kręci głową,
– Ale w ogóle, jakiś kwiat?
– Czy ja wiem…
– Zdecyduj się, córeńko, na coś, bo tak moglibyśmy tu przesiedzieć do nocy. Zważ, że o siódmej mam już umówione inne spotkanie.
– Kiedy nie wiem. Chciałabym jakąś rzecz niezwykłą…
John zaczyna spacerować po swojej pracowni. W pewnej chwili zatrzymuje się.
– Kiedyś zrobiłem komuś na ramieniu butelkę coca-coli. Wyszła świetnie. Co ty na to?
– Ale ja nic lubię coca-coli.
– No to wymień. Babi, coś, co lubisz.
– Ale ja pijam tylko jogurt. Przecież nie mogę sobie wytatuować jogurtu na biodrze!
Wreszcie coś znajdują. Step zaproponował, John zaakceptował. Babi spodobało się bardzo.
Step zabawia ją, opowiadając prawdziwą historię Johna, Chińczyka o zielonych oczach. Wszyscy go tak nazywają, a on demonstruje swoje wschodnie upodobania. Udaje Chińczyka, otaczając się chińskimi rzeczami. W rzeczywistości pochodzi z Centocelle. Związał się z taką jedną z Ostii, z którą ma syna. Dal mu na imię Bruce na cześć swojego filmowego idola. On sam naprawdę nazywa się Mario i nauczył się tatuażu u Gabbia. Jego lekko skośne oczy to wynik dwóch stopni krótkowzroczności, poprawianej okularami za grosze. Mario, czyli John, wybucha śmiechem. Step płaci pięćdziesiąt euro. Babi sprawdza tatuaż: jest super. Potem, już na motorze, odpina pierwszy guzik dżinsów, odsuwa nieco gazę i ogląda go z radością raz jeszcze. Step to zauważa.
– Podoba ci się?
– Ogromnie.
Na delikatnej skórze, obrzmiałej nieco kolorem, mały orzeł, ledwie narodzony i podobny do tego u Stepa, syn tej samej ręki, raduje się świeżością powietrza o zachodzie słońca.
Dzwonek do drzwi. Paolo idzie otworzyć. U progu stoi dystyngowany pan.
– Dobry wieczór, szukam pana Stefana Manciniego. Nazywam się Claudio Gervasi.
– Dobry wieczór, brata nie ma w domu.
– Czy wie pan, kiedy wróci?
– Niestety, nie wiem, nie powiedział mi. Czasem nie wraca nawet na kolację, dopiero późno w nocy. – Paolo przygląda się temu panu. Ciekawe, co go może łączyć ze Stepem. Będą nowe kłopoty? Zwykle to jakaś sprawa z pobiciem. – Jeśli zechce pan zaczekać, to może wróci właśnie albo zadzwoni.
– Dziękuję.
Claudio wchodzi do salonu. Paolo zamyka drzwi i niedługo wytrzymuje, żeby nie zapytać:
– Przepraszam, może ja mogę panu w czymś pomóc?
– Nie, chciałbym porozmawiać ze Stefanem. Jestem ojcem Babi.
– Ach, rozumiem. – W gruncie rzeczy nic nie rozumie, a na twarzy ma tylko okolicznościowy uśmiech. Paolo nic nie wie o Babi. Dziewczyna, nie żadna bójka. Jeszcze większe kłopoty. – Przepraszam na chwilę. – Paolo wychodzi. Claudio zostaje sam i rozgląda się wokół. Podchodzi do kilku plakatów na ścianie. Sięga też po papierosa i zapala. Cala ta historia ma przynajmniej tę jedną zaletę. Mogę sobie spokojnie zapalić. Dziwne to jednak, ten brat Stefana, Stepa, który pobił pana Accado, wygląda na porządnego chłopca. Może sytuacja nie jest w końcu tak beznadziejna? Raffaella jak zwykle przesadza. Może nawet nie warto było tu przychodzić.
To są sprawy między młodymi. Po jakimś czasie same się ułożą. Zwykła historia, fascynacje nastolatków. Pewnie i Babi przejdzie to szybko. Szuka popielniczki. Widzi ją na stoliku kanapą. Robi krok w tamtą stronę, żeby strząsnąć popiół,
– Ostrożnie! – W drzwiach pojawia się Paolo ze ścierką ręku. – Przepraszam, ale właśnie wdepnął pan w kałużę, którą zostawił pies.
Pepito, biały, mały szpic o gęstej sierści, wybiega z kąta pokoju, radośnie obszczekując stworzoną przez siebie sytuację
Step i Babi zatrzymują się na podwórku przed domem. Babi patrzy na miejsce parkingowe rodziców. Jest wolne.
– Moi nie wrócili jeszcze. Wstąpisz na chwilę?
– Czemu nie. – Przypomina sobie o psie pozostawionym w domu z bratem. Wyciąga komórkę. – Zaczekaj, zadzwonię tylko do brata i zapytam, czy nie potrzebuje czego.
Paolo odbiera telefon.
– Słucham?
– Ciao, Pa'. Jak leci? Był Pollo, żeby zabrać psa?
– Nie, ten twój stuknięty przyjaciel nie zjawił się. Czekam jeszcze dziesięć minut, a potem wystawiam psa za drzwi.
– Nie wygłupiaj się, wiesz, że nie można maltretować zwierząt. Lepiej go wyprowadź, żeby się wysikał.
– Już to zrobił, dziękuję.
– Jesteś przewidujący, jesteś wielki, bracie!
– Nie zrozumiałeś. On się wysikał w domu, akurat na turecki dywan.
Paolo chce pokazać się teraz nie jako zręczny konsultant ekonomiczny, lecz jako zwyczajny nieudacznik ze ścierką w ręku, który musi sprzątnąć po czyimś psie. Żeby wywołać w Stepie wyrzuty sumienia. Nic z tych rzeczy. Z drugiej strony linii słyszy głośny śmiech.
– Coś takiego!
– Właśnie takiego! Słuchaj, jest tutaj też pewien pan, co czeka na ciebie. – Paolo odwraca się do ściany, żeby zachować pewną dyskrecję. – Jest to ojciec Babi. Nie wiem, w czym rzecz, czy coś się stało?
Zaskoczony Step patrzy na Babi.
– Poważnie?
– Niestety. Tobie się zdaje, że tylko z tobą żartuję, zwłaszcza na takie tematy. Co się stało, pytam?
– Nic, potem ci powiem. Daj mi go.
Paolo przekazuje słuchawkę gościowi.
– Panie Gervasi, ma pan szczęście. Mój brat przy telefonie.
Claudio, przejmując słuchawkę, zastanawia się, czy to rzeczywiście jest jakieś szczęście. Może byłoby lepiej nie znaleźć go? Próbuje jednak zachować pewny i głęboki glos.
– Słucham?
– Dobry wieczór, jak się pan miewa?
– Dziękuję, dobrze. Chciałbym móc z panem porozmawiać, panie Stefano.
– Chętnie. A o czym będziemy rozmawiać?
– O sprawie raczej delikatnej.
– Nie możemy porozmawiać przez telefon?
– Nie. Wolałbym zobaczyć się z panem i porozmawiać osobiście.
– Dobrze, jak pan woli.
– Gdzie możemy się spotkać?
– Nie wiem, niech pan coś zaproponuje.
– Załatwimy rzecz w kilka minut. Gdzie jest pan teraz?
Stepowi chce się śmiać. Chyba nie byłoby w porządku powiedzieć, że teraz jest w jego domu.
– Jestem u przyjaciela. W okolicach mostu Milvio.
– Możemy się spotkać przed kościołem Świętej Klary. Wie pan, gdzie to jest?
– Tak. Ale ja będę czekał na pana pod dębem, trochę z przodu. Tak wolę. Wie pan, o czym mówię? To coś w rodzaju ogródka.
– Tak, znam to miejsce. Spotkajmy się tam za jakiś kwadrans, dobrze?
– Doskonale. Czy mógłbym jeszcze poprosić na chwilę mojego brata?
– Tak, już proszę.
Claudio oddaje słuchawkę.
– Chce jeszcze pana.
– No wiesz… – Paolo nie ma czasu, żeby odpowiedzieć, bo Step się rozłącza.
Claudio rusza do drzwi.
– Przepraszam, muszę już iść. Żegnam pana.
– Rozumiem, odprowadzę pana.
– Mam nadzieję, że spotkamy się kiedyś w spokojniejszych okolicznościach.
– Na pewno. – Podają sobie ręce. Paolo otwiera drzwi.
W tej samej chwili zjawia się Pollo.
– Cześć, przychodzę po psa.
– Najwyższy czas!
– Cóż, żegnam pana.
– Do widzenia.
Pollo ze zdziwieniem przygląda się odchodzącemu panu.
– A to kto?
– Ojciec niejakiej Babi. Przyszedł do Stepa. Powiedz, co się stało? Kim jest ta Babi?
– Jest aktualną kobietą twojego brata. Gdzie jest pies?
– W kuchni. Ale dlaczego on chce rozmawiać ze Stepem? Jest jakiś problem?
– Skąd mogę wiedzieć! – Pollo uśmiecha się na widok psa. – Chodź, Arnold, idziemy. – Szpic, niedawno na nowo ochrzczony, biegnie mu na spotkanie, wesoło poszczekując.
Pewnie zawiązuje się między nimi jakaś nić sympatii, a może pies po prostu woli nazywać się właśnie tak, a nie Pepito. Może pani Giacci nigdy nie rozumiała tego, że tak naprawdę to on jest twardzielem. Paolo przytrzymuje Polla.
– Ale powiedz, czy ta Babi nie jest przypadkiem, tego… – Zatacza ręką łuk nad swoim brzuchem, nieźle już zresztą zaokrąglonym.
– W ciąży? Coś ty! Z tego, co wiem, Step nie mógłby tego zrobić, nawet gdyby był Duchem Świętym.
– Trudno, Babi, muszę iść! – Step ściska ją. – Ciao!
– Dokąd to? Pobądź jeszcze trochę.
– Nie mogę. Mam spotkanie.
Babi wymyka się z jego objęć.
– Jasne. Wiem z kim. Z tą szajbniętą, ze swoją brunetką. Czy ona ma dobrze w głowie? Nie wystarczyło jej to, co ode mnie oberwała?
Step śmieje się i znowu ją obejmuje.
– Co ty gadasz?
Babi nie poddaje się jego uściskom. Trochę zmagają się ze sobą. Step łatwo zwycięża i całuje ją. Babi zaciska usta. Potem ulega, ale gryzie go w język.
– Aj!
– Powiedz mi natychmiast, z kim się spotykasz?
– Nigdy byś nie zgadła.
– Nie jest to ta, o której przedtem mówiłeś, prawda?
– Nie jest.
– Znam ją?
– Doskonale. Przepraszam, ale najpierw spytaj ranie, czy to kobieta, czy mężczyzna.
Babi prycha.
– Kobieta to czy mężczyzna?
– Mężczyzna.
– No, to jestem już spokojniejsza.
– Spotykam się z twoim ojcem.
– Moim ojcem?
– Był u mnie w domu. Kiedy telefonowałem, brat go właśnie przyjmował. Umówiliśmy się za parę minut na placu Giochi Delfici.
– Czego chce od ciebie mój ojciec?
– Nie wiem. Ale jak się dowiem, zadzwonię do ciebie i ci powiem. Zgoda?
Całuje ją nagle i mocno. Ona nie broni się, jeszcze oszołomiona zaskakującą wiadomością. Step uruchamia motor i szybko odjeżdża. Babi patrzy, jak znika za rogiem. Idzie do domu. Milcząca i naprawdę zaniepokojona. Próbuje wyobrazić sobie ich spotkanie. O czym będą rozmawiać? I gdzie? I co się stanie? Myśląc przede wszystkim o ojcu, ma nadzieję. Że nic dojdzie do bójki.