61

Następnego ranka, zaraz po przebudzeniu, Step udaje się do siłowni. Ale nie po to, żeby ćwiczyć. Kogoś szuka. W końcu go znajduje. Nazywa się Giorgio. Jest to piętnastoletni chłopak, który bezgranicznie uwielbia Stepa. Nie on jeden. Również przyjaciele Giorgia mówią o Stepie tak, jakby był jakimś bogiem, mitem, idolem. Znają wszystkie jego wyczyny, wszystko, co się opowiada o nim, dokładając do tego swoje wrażenia, co tylko rozbudowuje legendę. Ten chłopak jest jego zaufanym. Jedynym, do którego Step może zwrócić się o przysługę tego rodzaju, bez groźby utraty respektu. Bo gdzie się kończy uwielbienie, zaczyna się strach.

Wkrótce potem Giorgio jest już w liceum Falconieri. Przemyka korytarzami pod ścianą, żeby nie rzucać się w oczy, i wchodzi do III b, klasy Babi. To pani Giacci prowadzi lekcję, ale czemuś nie reaguje. Babi zamiera bez słowa. Patrzy na ten ogromny bukiet róż na swojej ławce. Z przejęciem czyta załączony bilecik: Moi przyjaciele to czasem katastrofa, obiecuję ci, że dziś wieczorem na kolacji u mnie będziemy sami. Ktoś', kto nie zawinił.

Wiadomość o tym szybko obiegła szkołę. Nikomu to się jeszcze nie przydarzyło. Po wyjściu ze szkoły, gdy schodzi po schodach z tym ogromnym bukietem czerwonych róż, potwierdza się jej niezwykłość. Wszyscy mówią o niej. Daniela jest dumna ze swojej siostry. Pani Raffaella wścieka się jeszcze bardziej, a obrywa się, oczywiście, jej mężowi.

Tego popołudnia Step rozwiesza zestaw obrazów Pazienzy, właśnie nabytych, kiedy ktoś dzwoni do drzwi. To Pallina.

– Najpierw byłam kupidynem, teraz jestem posłańcem. Następnym razem co mi przypadnie w udziale? – Step śmieje się. Przejmuje z jej rąk paczkę i żegna ją. W paczce jest fartuszek w kwiatki i liścik: Przyjmuję pod warunkiem, że to ty przygotujesz kolację i zrobisz to, zakładając mój prezent.

Nieco później Step jest w biurze swojego brata.

– Paolo, na ten wieczór chcę mieć wolne mieszkanie, całkowicie.

– Ale ja zaprosiłem Manuelę.

– No to zaprosisz ją na inny dzień. Z Manuelą widujesz się często. Babi może przyjść tylko dziś.

– Babi? Która to? To córka tego, który był u nas?

– Tak, a co?

– Wydawał się rozgniewany. Rozmawiałeś z nim potem?

– Oczywiście! Razem poszliśmy na partyjkę bilarda, a potem się spiliśmy.

– Spiliście się obaj?

– Prawdę mówiąc, tylko on się spił.

– Ty go spiłeś?

– Dlaczego? Sam się spił. Daj spokój, jakie to ma znaczenie? No więc, dogadaliśmy się, co? Wieczorem wychodzisz. Dobra?

I nie czekając na odpowiedź, pospiesznie opuszcza biuro. Jest tak przejęty tym, co ma do zrobienia, że nie zauważa nawet uśmiechu, jakim obdarza go sekretarka Paola.

Z domu dzwoni do Polla. Zakazuje mu przychodzić, telefonować i w jakikolwiek sposób rozrabiać.

– Uważaj, chodzi o twoją głowę, więcej, o naszą przyjaźń i nie ma tu żartów. – Przygotowuje listę rzeczy do kupienia, schodzi do supermarketu pod domem i nabiera wszystkiego po trochu, nawet angielskich biszkoptów na maśle, które smakują jego bratu. W końcu Paolo zasłużył sobie na nie.

Bo, prawdę mówiąc, to niezły chłopak. Ma kilka szczególnych upodobań, jak na przykład samochód, praca, a przede wszystkim Manuela. Ale, z czasem, pewnie mu to przejdzie. Wchodząc do domu, trochę zmienia zdanie. Nie, Manuela już nie przejdzie. Są ze sobą sześć lat i jakoś nie widać w nim znużenia. Chyba się nieźle bodzie, skoro, jak słyszał, miała już kilka przygód na boku. Mniejsza o brata, ale on. Step, nie wyobraża sobie takiego gamonia, co by na nią poleciał. Brzydka, antypatyczna, a do tego przemądrzała. Na wszystkim się zna. Nie ma nic gorszego. Biedny Paolo. W końcu to są jego sprawy. Ja bym postawił na sekretarkę. I po tej wreszcie pozytywnej konstatacji włącza radio i idzie do kuchni, by umyć sałatę.

O ósmej wszystko jest gotowe. Wysłuchał ostatniej top listy amerykańskich przebojów, nie włożył fartuszka od Babi, ale zawiesił go na krześle na wszelki wypadek. Przygląda się rezultatom swojego trudu. Carpacciograna i rughetta. Sałata mieszana z awokado i sałatka owocowa z maraskino. Rodzą się wspomnienia. Tę sałatkę, zwaną macedonią, jadał często jako dziecko. To miłe wspomnienia. Jest szczęśliwy. To jest jego wieczór, nie chce, by cokolwiek mu go popsuło. Z zadowoleniem sprawdza nakryty stół, poprawia ułożone serwetki. Czuje się mistrzem ceremonii, ale nie wie, że noże mają leżeć z drugiej strony. Nerwowo zaczyna krążyć po domu. Myje ręce. Przysiada na kanapie. Zapala papierosa, włącza telewizor. Myje zęby. Piętnaście po ósmej. Są chwile, kiedy czas wlecze się okropnie. Za piętnaście minut ona będzie tutaj, zjemy razem, spokojnie pogawędzimy. Będziemy siedzieć na kanapie i nikt nam w niczym nie przeszkodzi. Potem pójdziemy do mojego pokoju i… Nie, Babi na to się nie zdecyduje. Jeszcze za wcześnie. A może? Nie ma za wcześnie w pewnych sprawach. Byliby tak blisko siebie, że potem mogłoby się to zdarzyć. Próbuje przypomnieć sobie pewną piosenkę Battistiego. „Drobne szaleństwa nam się roją i rozjaśniają duszę moją… Stłumione światło, cicha muzyka, schłodzony szampan i już nam bzyka…". Jasny gwint, oto czego nie mam! Szampana! Biegnie do kuchni, zagląda wszędzie. Bez skutku. Ale znajduje butelkę białego pinot grigio. Od razu wkłada ją do zamrażalnika. Lepszy rydz niż nic. I właśnie w tej chwili dzwoni jego komórka. To Babi.

– Nie przyjdę. – Ma głos chłodny, przykry.

– Dlaczego? Wszystko przygotowane. Założyłem nawet fartuszek, który mi podarowałaś – kłamie Step.

– Telefonowała pani Mariani. Z jej domu zniknął złoty naszyjnik z brylantami. Obwinia mnie. Nie dzwoń do mnie więcej.

Babi rozłącza się. Chwilę później Step jest już u Polla.

– Który kutas to zrobił? Zdajesz sobie sprawę? To są przyjaciele czy gnoje?

– Uspokój się, Step, nie mów tak. Ileż to razy zdarzało się nam trafić do czyjegoś domu i buchnąć to i owo. Praktycznie przy każdej okazji.

– Ale nigdy w domu naszej dziewczyny!

– Przecież to nie był dom Babi…

– Nie, ale wplątaliście ją w to. Musisz mi przypomnieć, kto wtedy był. – Step bierze kawałek papieru. Szuka czegoś do pisania. – Czy tu nigdy się nie pisze?

– Nie ma potrzeby. Ja wiem, kto wziął naszyjnik.

– Kto?

Wtedy Pollo ujawnia imię, którego Step wolałby nigdy nic usłyszeć. To Siciliano.


Step pędzi nocą przez miasto. Nie chciał, żeby towarzyszył mu Pollo. To jest sprawa między nim a Sicilianem. Nikim więcej. Tym razem nie chodzi o drobne nieporozumienie. Tym razem rzecz jest poważna.

Uśmiech Siciliana nie zapowiada niczego dobrego.

– Cześć, Sycylijczyku. Nie chciałbym się z tobą kłócić…

Step dostaje cios prosto w twarz. Zatacza się do tyłu. Tego się jednak nie spodziewał. Potrząsa głową, żeby przyjść do siebie. Siciliano rzuca się na niego. Step przytrzymuje go kopnięciem wyprostowanej nogi. I wciąż łapiąc oddech, myśli o kolacji przygotowanej dla swojej dziewczyny, o fartuszku w kwiaty, o tym, jak chciałby mieć inny ten dzisiejszy wieczór. Wieczór spokojny, w domu, ze swoją kobietą w ramionach. Nic z tego. Siciliano jest tu, naprzeciwko, gotowy do ataku.

I to on, obiema rękami, zaprasza Stepa, żeby spróbował.

– No chodź, chodź tutaj!

Step kręci głową i oddycha głęboko.

– Kurwa, nie wiem dlaczego, ale moje marzenia nigdy nie realizują się do końca.

W tej chwili Siciliano znowu skacze na niego. Tym razem Step jest przygotowany. Uchyla się nieco i kontruje przeciwnika potężnym i dokładnym prostym. Czuje, jak pod jego pięścią nos wgniata się w twarz, a chrząstka, już naruszona i miękka, kruszy się ponownie. Jak brwi zbiegają się w bólu. I wtedy widzi jego twarz, ten grymas na niej i dolną wargę we własnej krwi. I widzi, jak tamten jednak się uśmiecha, a wtedy wie już, że wszystko będzie coraz trudniejsze.


Babi siedzi na kanapie. Bezmyślnie ogląda telewizję, popijając napar z róży, gdy ktoś dzwoni do drzwi.

– Kto tam?

– To ja.

Przed nią jest Step. Ma rozczochrane włosy, podartą koszulę i krwawiącą prawą brew.

– Co ci się stało?

– Nic. Po prostu musiałem odnaleźć to… – Podnosi prawą rękę. Złota kolia pani Mariani lśni brylantami w półmroku schodowej klatki. – Czy teraz możesz przyjść na kolację?

Po oddaniu naszyjnika właścicielce i utracie posady babysitter Babi jedzie ze Stepem do jego domu. Lecz kiedy otwierają się drzwi, zastają w mieszkaniu przykrą niespodziankę. Przy stoliku na środku salonu, przy świetle romantycznej świecy, siedzi Manuela. W drzwiach kuchni pojawia się Paolo. Niesie słodką, owocową sałatkę, przygotowaną przez Stepa, a na domiar złego ma na sobie fartuszek w kwiaty, podarowany Stepowi przez Babi.

– Przepraszam, Step, co? Dzwoniłem, nikt nie odpowiadał. Więc przyjechaliśmy do domu, poczekaliśmy trochę, ale zrobiła się dziesiąta. Powiedzieliśmy sobie, że teraz już na pewno się nie zjawią. No i zaczęliśmy jeść, prawda?

Szuka potwierdzenia u Manueli, która kiwa głową i próbuje się uśmiechnąć. Step patrzy na stół, zostały tylko resztki z jego sałaty z awokado.

– A nawet skończyliście, widzę. No i jak kolacja? Przynajmniej była smaczna?

– Bardzo. – Manuela jest szczera. Ale milknie na wszelki wypadek. Pojmuje, że to może być pytanie, na które nie oczekuje się odpowiedzi.

– Dobra, Paolo, pożycz mi samochód, pojedziemy coś zjeść na mieście.

Paolo stawia owocową macedonię na stoliku.

– Doprawdy, nie chciałbym…

– Co takiego? Jeszcze się wykręcasz? Zjadłeś wszystko, co przygotowałem własnymi rękoma, a co mi zajęło całe popołudnie, i masz jakieś wątpliwości?

Paolo wyciąga z kieszeni kluczyki i wkłada je do ręki brata z nieśmiałym: – Jedź ostrożnie, proszę. A Step wychodząc:

– Dzięki. Masz jeszcze na deser swoje ulubione biszkopty na maśle. Są w kuchni na szafce.

Paolo uśmiecha się krzywo, zaprzątnięty już tylko myślą o losie swojego srebrzyście metalizującego golfa w rękach brata.

Step i Babi jadą coś zjeść w okolicach Piramidy. Zjadają jakieś naleśniki na gorąco i, choć są podochoceni piwem, rezygnują z myśli o powrocie do jego domu. Babi zniechęca jego brat, więc Step, klnąc Paola i tę jego napaloną kocicę, skręca w lewo, na Gianicolo. Parkują na placyku koło ogrodów, wśród wielu innych samochodów o szybach już zapoconych miłością, westchnieniami pozbawionych domowych gniazd, cieszących się sobą w niewygodzie i pośpiechu. Przed nimi, w oddali, usypia miasto.

Nieco bliżej, siedząc okrakiem na murku, jacyś chłopcy pociągają nielegalnego dymka krótkotrwałej radości. Step zmienia stację stereo. 92.70, Radio Romantica. Przechyla się w stronę dziewczyny i zaczyna ją całować. Powoli, ostrożnie układa się na niej. Mimo bólu zbitego karku, mostka i kości biodrowej trafionych ciosami Siciliana. Młode pożądanie łagodzi kontuzje. Namiętne pocałunki pokonują trudności mechaniczne. Hamulec ręczny niepotrzebnie zaciągnięty, pokrętło oparcia zacięte. Step czuje zapach jej sprężonego ciała. Jego oddech staje się przyspieszony. Próbuje raz jeszcze rozłożyć fotel. Bez skutku, zablokowane. Ale wtedy, gdy ręką sięga do pokrętła na dole, jego noga leci do góry i z rozmachem uderza w przednią szybę. Rozlega się trzask pękającej szyby, ale jednocześnie zgrzyt opadającego oparcia. Babi nagle leci do tyłu, a on z nią, śmiejąc się, nie myśląc wiele, a najmniej o Paolu, jego skrzywionej minie i srebrnym samochodzie. Są zajęci sobą, swoimi dżinsami wzajemnie rozpinanymi, w pośpiechu, w zawodach kto pierwszy. Potem Babi zwalnia, niedoświadczona, zakłopotana, zamyka oczy, obejmuje go i poddaje się jego zwycięskim czułym zabiegom. Lecz kiedy Step chce pójść dalej, zatrzymuje go.

– Nie, co robisz?

– Nic. Chciałem spróbować.

Babi odpycha go nieco spłoszona.

– Coś ty, w samochodzie? Mój pierwszy raz musi być czymś pięknym, w miejscu romantycznym, z zapachem kwiatów i światłem księżyca.

– Księżyc jest. – Step otwiera częściowo dach samochodu. – Widzisz, trochę przykryty, ale jest. I czujesz? – Wciąga głęboko powietrze. – Jest mnóstwo kwiatów wokół. Czego jeszcze brakuje? Nawet miejsce jest romantyczne, widzisz? I radio, prawda? Jest komplet doskonały!

Babi zaczyna się śmiać.

– Miałam na myśli co innego. – Patrzy na zegarek. – O, jest bardzo późno. Jeśli wrócą moi i nie zastaną mnie w domu, znowu będzie surowa kara. Proszę, jedźmy!

Wciągają spodnie, po czym usiłują właściwie ustawić oparcie w fotelu Babi. Bez skutku. Wracają, śmiejąc się z zepsutego oparcia. Za każdym razem, kiedy Step przyspiesza, Babi leci do tylu. Przewidują róże formy braterskiej reakcji. Co za wieczór… Z takim finałem staje się tragikomiczny. Odwozi Babi do samego domu i rozstaje się z nią. Prowadzi szybko przez tę rzymską noc, przechowując w sobie jej „romantyczną" wstrzemięźliwość i ten zapach jej westchnień, jaki czuje na swoich dłoniach.

– Gdzieś ty przepadł? Od godziny już czekam, żeby móc odwieźć Manuelę do domu!

Paolo już ma napięte nerwy. Step wyobraża sobie, jak nim zatrzęsie, kiedy spostrzeże złamane oparcie.

– Mógłbyś wziąć motor. Tyle rzeczy mi zabierasz…

Paolo wcale się nie śmieje. Zamyka się z Manuela w salonie. Step odchodzi do swojego pokoju, rozbiera się i wsuwa do łóżka. Gasi światło. Jest wykończony. Z salonu dobiegają odgłosy rozmowy. Skupia się, by słyszeć lepiej, o czym mówią Paolo i Manuela. Dyskutują o czymś. Głos brata domaga się czegoś do znudzenia.

– Powiedz mi prawdę. Chcę znać prawdę.

– Już ci ją powiedziałam.

– Powtarzam, chcę prawdy.

– Taka jest prawda, przysięgam.

– Po raz ostatni pytam o prawdę. Powiedz mi prawdę, chcę znać pełną prawdę.

– Przysięgam, że powiedziałam ci wszystko. – Również Manuela wydaje się dość stanowcza. W ciemnościach pokoju Step kręci głową. Nie wiem, co jest gorsze, ciosy Siciliana czy takie dyskusje mojego brata. Licho wie, czego chce się dowiedzieć Paolo, Manuela i tak mu tego nic powie. Jedna rzecz jest pewna. Prawdą jest bowiem tylko to, że Manuela wróci do domu na leżąco. I tą myślą pocieszony. Step usypia.

Загрузка...