Wiele ulic dalej, w tym samym mieście.
Grubawy kelner w białym, doskonale skrojonym uniformie i z przerzedzoną, nieco spoconą fryzurą przechodzi ze srebrną tacą między zaproszonymi gośćmi. Co chwila jakaś ręka wysuwa się ku niemu i bierze z tacy lekki koktajl z kawałkiem owocu. Inna, szybsza, odstawia pusty kieliszek. Na brzegu ślady szminki. Można łatwo odgadnąć, z którego naczynia piła kobieta i jaki kształt mają jej wargi. Kelner myśli, że byłoby zabawne rozpoznawać kobiety po kieliszkach. Erotyczne odciski linii papilarnych. Z tą podniecającą myślą powraca do kuchni, gdzie dość szybko zapomina o tych holmesowskich fantazjach. Kucharka już na niego pokrzykuje, żeby się zabierał do roznoszenia tego, co nasmażyła.
– Kochanie, pięknie wyglądasz.
W salonie kobieta o intensywnie ufarbowanych włosach odwraca się w stronę przyjaciółki i śmiejąc się, podejmuje grę.
– Czy coś ze sobą zrobiłaś?
– Jasne, znalazłam kochanka.
– Ach tak? Czym się zajmuje?
– Jest chirurgiem plastycznym. Obie wybuchają śmiechem.
Potem, biorąc z tacy smażonego karczocha, wyznaje swój sekret.
– Zapisałam się do salonu Barbary Bouchet.
– Ach tak? I jak tam jest?
– Bajecznie. Też powinnaś zajrzeć.
– Z pewnością to zrobię.
I choć chciałaby spytać, ile to miesięcznie kosztuje, decyduje, że dowie się tego sama, na własny rachunek, w pełnym znaczeniu tego słowa. Chwyta z tacy smażoną mozzarellę połyka ze spokojem, wiedząc, że strawi ją bez trudu. Claudio wyciąga paczkę marlboro i zapala papierosa. Zaciąga się z rozkoszą.
– Ej, masz przepiękny krawat.
– Dziękuję.
– Naprawdę ci w nim ładnie, poważnie. Claudio z dumą prezentuje swój bordowy krawat, potem trochę instynktownie ukrywa papierosa w opuszczonej dłoni i rozgląda się za Ralfaellą. Widzi kilka nowych osób, z uśmiechem kłania się im z daleka, żony na szczęście wśród nich nie ma, więc znowu spokojnie zaciąga się papierosem.
– Bardzo ładny, prawda? To prezent od Raffaelli.
Niski stolik z kości słoniowej, na nim oliwki, orzeszki pistacjowe w małych srebrnych miseczkach. Szczupła dłoń o dobrze utrzymanych paznokciach upuszcza symetryczne pistacjowe łupinki.
– Martwię się o swoją córkę.
– Dlaczego?
Raffaelli udaje się okazać zainteresowanie na tyle, że Marina kontynuuje swoje zwierzenia.
– Chodzi z jakimś nicponiem, takim nierobem, co przez ty dzień szwenda się po mieście.
– Od dawna się spotykają?
– Wczoraj obchodzili swoje półrocze. Dowiedziałam się tego od mojego syna. Wiesz, co on zrobił, och, wiesz, co on zrobił?
Raffaella odkłada nazbyt szczelnie zamknięty orzeszek.
– No nie, powiedz mi.
– Zaprowadził ją do pizzerii. Wyobrażasz sobie? Do jakiejś pizzerii na corso Vittorio.
– Cóż, chłopcy w tym wieku jeszcze nie zarabiają, być może rodzice…
– Właśnie, kto wie, z jakiej rodziny się wywodzi… Przyniósł jej dwanaście róż, małych, brzydkich, wymiętych, w domu od razu zaczęły się osypywać, na pewno kupił je gdzieś pod światłami. Dziś rano pytam ją: „Co to za śmieci?", a ona: „Żebyś się nie ważyła ich wyrzucać!". Rozumiesz? Ale kiedy wróciła ze szkoły, już ich nie było. Powiedziałam jej, że to wina Ziui, naszej Filipinki, a wtedy ona zaczęła krzyczeć i wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.
– W tych sprawach absolutnie nie powinnaś się jej sprzeciwiać, bo będzie jeszcze gorzej. Gloria się zatnie. Zostaw ją w spokoju, zobaczysz, że sama z tym skończy. Jeśli jest między nimi taka różnica… I co, wróciła?
– Nie, zadzwoniła, mówiła że zostanie na noc u tej Piristi, wiesz tej ładnej, pulchnej blondynki, córki Giovanny. On jest dyrektorem w Serafimie, a ona się odnowiła. Może sobie na to pozwolić.
– Poważnie? Wcale tego nie widać…
– Stosują nową technikę, naciągają skórę od tyłu, za uszami… Nic nie widać… Więc co, Gloria może wyjść z Babi? Bardzo bym się z tego cieszyła.
– Ależ oczywiście, chyba żartujesz. Powiem, żeby zadzwoniła do niej.
Raffaella wreszcie może zjeść orzeszka. Przenosi go z otwartej łupinki do otwartych ust, ale nie jest to zamiana dla niego korzystna.
– Filippo? Raffaella mówi, że przekona Babi, aby włączyła Glori do swojej grupy.
– O, świetnie, dziękuję ci.
Filippo, mężczyzna jeszcze młody, o twarzy wypoczętej, wydaje się interesować bardziej pistacjowymi orzeszkami niż przygodami swojej córki. Pochyla się do przodu i wyławia orzeszek, który miał się stać ofiarą Raffaelli. Ta widzi teraz jego tył głowy i za uszami szuka źródła jego zaskakująco młodzieńczego wyglądu.
– Cześć, Claudio.
– Jesteś piękna.
Dziękuje mu perfekcyjnym uśmiechem i musnąwszy jego policzek, oddala się, połyskując henną we włosach za co najmniej sto pięćdziesiąt euro. Czy ona to zrobiła umyślnie? Oczyma wyobraźni już rozbiera ją z sukni i zostawia tylko w bieliźnie… tylko – czy jest tam coś wartego fantazjowania?
Ale właśnie nadchodzi Raffaella. Claudio ostatni raz zaciąga się papierosem i szybko gasi go w popielniczce.
– Za chwilę zaczynamy grać. Bardzo cię proszę, nie rób tego co zwykle. Jeśli nic idzie ci karta, to po pewnym czasie, kiedy nie masz szans na wygraną, pasuj.
– A jeśli będę miał poparcie?
– Wszystko jedno, przy słabej karcie pasuj.
Claudio uśmiecha się grzecznie.
– Tak, kochanie, jak chcesz.
Nie zauważyła papierosa.
– Prosiłam, żebyś nie palił.
Pomyłka.
– Tylko jeden… To mi nie zaszkodzi.
– Jeden czy dziesięć… Ten smród mi przeszkadza.
Raffaella kieruje się do zielonego stolika. Inni goście również. No tak, nic nie ujdzie jej uwagi. Sadowiąc się, Raffaella taksuje wzrokiem kobietę z henną za sto pięćdziesiąt euro. Przez chwilę Claudio boi się, że żona potrafi czytać w jego myślach.