Rozdział 9

– Nie podoba mi się to, Sam – mówił William Matheson ze swojego domu w Santa Monica następnego ranka. Połączenie było dobre i głos ojca brzmiał, jakby dobiegał z pokoju obok, a nie z odległości ty¬siąca kilometrów. – Bardzo mi się to nie podoba.

– Mnie też nie – przyznała Sam. Przyciskała słuchawkę ramieniem i sznurowała sportowt:: buty. – W mojej pracy to się często zdarza.

– Więc rzuć to i otwórz prywatną praktykę. Radiowe audycje nie są warte funta kłaków. Nikomu nie wychodzą na dobre i są niebezpieczne. – Niepotrzebnie ci powiedziałam – stwierdziła, wyprostowała się i odgarnęła włosy z twarzy.

– I tak bym się dowiedział.

– Wiem. Dlatego pomyślałam, że wcześniej ci wyjaśnię.

Westchnął, a Sam wyczuła, że jest zdenerwowany. Życie nie układało się tak, jak zaplanował ojciec. Ani dla niego, ani dla żony i dzieci.

– Nie chcę, żebyś przechodziła przez to samo co wtedy, w Houston.

– Nie martw się – powiedziała, ale poczuła zimny dreszcz.

– Nie muszę ci przypominać, że wszystko zaczęło się od telefonu do radia.

– Nie, tato, nie musisz. Pamiętam wszystko bardzo dobrze. – Jakby to było wczoraj, dodała w duchu i przeszła z salonu do kuchni. Dostała gęsiej skórki na rękach, kiedy przypomniała sobie telefon od zapłakanej załamanej dziewczyny.

– Po prostu nie zapominaj o tym, bo ja się martwię.

– Wiem. Wystarczy tego dobrego… Nie martw się o mnie, tato. Nic mi nie jest. Wszyscy w rozgłośni już wiedzą i rozmawiałam z policją. Myślę, że ten kto dzwonił, zajął się już czymś innym. Zabawił się i teraz torturuje małe zwierzątka albo straszy dzieci w parku.

– To nie jest zabawne.

– Wiem, wiem – powiedziała Sam. – Chciałam tylko rozładować atmosferę•.

Ojciec zawahał się.

– Nie miałaś żadnych wiadomości od Petera? – Sam zamknęła oczy. W myślach policzyła do dziesięciu. Ojciec za każdym razem pytał o brata.

– Oczywiście, że nie.

– Nie spodziewałem się. – Ale ciągle pytał. Po dziesięciu latach. – Tylko że rodzicem jest się zawsze i nic tego nie zmieni. Zrozumiesz to, jak wreszcie będziesz miała własne dzieci.

– Pewnie tak. – Teraz powie, że robię się coraz starsza, i że kuzynka Doreen ma dwoje dzieci w wieku szkolnym i jeszcze jedno w drodze.

– Wiesz, Samanto, to że masz za sobą jedno małżeństwo nie ozna¬cza, że musisz być przeciwna samej instytucji. Twoja matka i ja byliśmy małżeństwem przez trzydzieści cztery lata i miel iśmy swoje wzloty i upad¬ki, ale WaIto było, mówię ci.

– Cieszę się, tato – powiedziała, chociaż czasami mu nie wierzyła. Prze¬żył zniknięcie syna i śmierć żony i teraz całą uwagę skupił na jedynej córce, która chyba nigdy nie chciała słuchać jego rad. – Wiesz, że cię kocham.

– Ja też cię kocham, skarbie.

– Nadal spotykasz się z tą wdową z przeciwka?

– Helen? Nie… właściwie, to nie są randki. Gramy razem w golfa albo w brydża od czasu do czasu.

– Wierz mi, że ona traktuje te spotkania jak randki.

– Czy to twoja profesjonalna opinia? – zapytał i Sam usłyszała rozbawienie w jego głosie. Przez chwilę zapomniał o tym, że martwi się o córkę. – Oczywiście. Kiedyś wystawię ci rachunek.

Roześmiał się.

– A darmowe porady dla staruszka?

– Nic za darmo. Słuchaj, tato, muszę lecieć, ale zadzwonię niedługo.

– Koniecznie, i Samanta obiecaj, że będziesz ostrożna.

– Obiecuję, tato.

– Grzeczna dziewczynka – powiedział i odłożył słuchawkę, a Sam rzuciła swoją na widełki. Spojrzała przez okno na łódź kołyszącą się przy pomoście. Pokręciła głową, żeby pozbyć się napięcia ściskającego mi꬜nie na karku. Bez względu na to co robiła, nieważne jakie osiągała sukce¬sy i jak bardzo udowadniała sobie własną wartość, ojciec zawsze myślał o niej jak o swojej małej córeczce. Nigdy nie zapomniał o Peterze, pomi¬mo tego, że dla Sam jej starszy brat równie dobrze mógłby być martwy.


Ty zjawił się po dwunastej z ciężkim pudłem narzędzi i butelką wina. – Przepraszam za kłopot – powiedział i wręczył jej trunek na we¬randzie. Znów zasłonił oczy ciemnym i oku laram i, założył obcięte spoden¬ki. Pies dreptał tuż za nim. – Byłem zajęty, a potem zrobiło się ciemno… Żałowałem, że nie mam twojego numeru telefonu, bo bym zadzwonił.

– Nic się nie stało – zapewniła go, chociaż sama nie wierzyła w to, co mówi. Było coś niepokojącego w tym mężczyźnie, coś niezwykle zmysłowego i miała wrażenie, że niebezpiecznego.

A może zaczynała wpadać w paranoję?

Być może ostrzeżenia detektywa Bentza przekonały ją, że nie należy nikomu ufać.

Ty minął dom i skierował się ścieżką w stronę jeziora. Sam schowa¬ła butelkę rieslinga do lodówki i spojrzała na swoje odbicie w lustrze na starej szafce. Miała zaróżowione policzki i przydałaby jej się szminka, ale nie miała zamiaru upiększać się dla tego faceta. To tylko sąsiad z ze¬psutą łodzią. Nic więcej.

Ruszyła za nim na pomost. Od razu zaczął grzebać w silniku płaskim kluczem, a mięśnie napięły mu się mocno, kiedy odkręcał starą śrubę.

– Mogłam ci pożyczyć narzędzia. Mam ich trochę w domu – obcę¬gi, klucze, młotek…

– Tak przypuszczałem, ale wiedziałem, że moje będąpasować. Mam odpowiedni rozmiar kluczy z kompletu od łodzi. – Uśmiechnął się do niej przez ramię. – Wyjąłem narzędzia wczoraj, jak sprawdzałem, czy coś nie cieknie, i zostawiłem na pomoście, a potem popłynąłem na krót¬ki rejs. – Przerwał, jakby czekał, co na to odpowie, a potem dodał:¬Zrobiłem głupotę, ale nie przypuszczałem, że będę potrzebował silni¬ka. – Skrzywił się i ostatni raz przekręcił śrubę. – Nie musisz nic mó¬wić. Wiem, że jestem idiotą.

– Prosta pomyłka – powiedziała.

– Prosty ze mnie człowiek – mruknął pod nosem, ale Sam nie wierzyła w ani jedno jego słowo. Czuła, że nie ma nic prostego w Tyu Wheele¬rze: nic a nic. Pies skoczył z pomostu na pokład, położył się koło steru z głową na łapach, a jego brązowe oczy śledziły każdy ruch. Nad ich gło¬wami, po bezkresnym modrym niebie wolt:I0 płynęły białe chmury, a ja¬strząb leniwie zataczał koła. Bom głównego żagla obsunął się trochę.

– Cholera. – Ty popatrzył na maszt, a potem na nią. – Chcesz pomóc?

– Jasne. Ale ostrzegam: marny ze mnie żeglarz.

Ty obrzucił ją wzrokiem.

– Ze mnie też. – Wiatr nadął rękawy jego koszulki, a on zakołysał się na piętach. – Możesz potrzymać bom nieruchorno przez kilka mi¬nut? – zapytał. – Ciągle spada.

– Postaram się.

– Jest ciężki.

– Na studiach podnosiłam ciężary.

Obejrzał ją od stóp do głów i ukrył uśmiech.

– Tak, jasne. Założę się, że nie dostałaś się nigdy do światowej czo¬łówki.

– Dobra, oszukałam cię – przyznała i weszła na pokład. – Ale gra¬łam w tenisa.

– Zabójczy strzał w siatkę nic nam nie pomoże. Dobra, potrzymaj to. – Ułożył jej ręce na bomie i oboje zaparli się z całej siły i wstawili go na miejsce.

– Wszystko w porządku? -zapytał i sprawdził zamek. Pociągnął za gładki kawałek drewna. Pot spływał mu po obu ~tronach twarzy. Popa¬trzył na takielunek, bom ani drgnął. Ty przeniósł wzrok na Sam. – Już możesz puścić.

Zabolały ją ręce.

– Nie miałam pojęcia, jak mało mam siły.

Znów omiótł ją spojrzeniem.

– Zrobiliśmy co trzeba. – Zdjął okulary, otarł pot z czoła i po raz pierwszy zobaczyła jego piwne oczy. – Dzięki. – Ponownie założył okulary.

– Proszę bardzo. Zawsze do usług, kiedy coś ci się zepsuje. Wyszczerzył białe zęby.

– Miejmy nadzieję, że nie za często. – Popatrzył na pokład "Świetli¬stego anioła". – Może Bóg chce mi powiedzieć, że nie nadaję się na właściciela łodzi. Znasz stare przysłowie? Jaki jest naj szczęśliwszy dzień w życiu właściciela łodzi?

– Nie wiem. Jaki?

– Dzień, w którym kupuje łódź. A jaki jest drugi najszczęśliwszy dzień w jego życiu?

Czekała.

– Dzień, w którym ją sprzedaje.

Uśmiechnęła się i chciała zejść z łódki.

– A ja zawsze myślałam, że faceci kochają takie rzeczy.

– N iektórzy tak, ale z łodzią jest jak z kobietą. Musisz znaleźć tę odpowiednią. Czasami popełniasz błąd, a innym razem masz szczęście. ¬Patrzył na nią uporczywie zza ciemnych szkieł.

– A mężczyźni sąjak samochody – zawsze niedoskonali. Nigdy nie dostaje się pełnej opcji.

– Jaka jest pełna opcja? – zapytał.

– Nie wiem, czy znam cię na tyle, żeby ci powiedzieć – zażartowała i zeszła na brzeg. Chorą kostkę przeszył ból. Skrzywiła się.

– Wszystko w porządku?

– Stara wojenna rana się odzywa. – Patrzyła jak dłubie w silniku i ból mijał. Obcęgami, kluczami i innymi narzędziami, których nie zna¬ła, pracował nad motorem, usiłował go uruchomić, i niezadowolony z wy¬dostającego się z niego warkotu, ponownie pochylał się nad urządze¬mem.

Sam starała się nie patrzeć na jego zgięte plecy i ruch opalonych ra¬mion. Mięśnie napinały się i wiotczały. Spod luźnych spodni widać było skrawek białej bielizny tuż na biodrach.

Przestań, ostrzegła się w duchu. Nawet go ńie znasz. Nie mogłajed¬nak n ie zauważyć jego wąskich warg i zmrużonych oczu, kiedy skupiał się nad pracą•

Znów uruchomił silnik, który pracował nierówno.

– Chybajuż lepiej nie będzie. Muszę go dać do generalnego remon¬tu – stwierdził. Sięgnął pod siedzenie, wyciągnął szmatę i wytarł ręce. Klepnął bom z szerokim uśmiechem. – Niezły zrobiłem interes.

– Masz ochotę na coś do picia? Może trochę wina? Albo piwa? Jak dobrze poszukam, to może nawet znajdę puszkę coli. – Ostrzeżenia de¬tektywa Bentza na temat postępowania z obcymi i wymiany zamków rozbrzmiewały jej w głowie, ale starała się o nich nie myśleć.

Wygramolił się z łodzi.

– Może innym razem. – Wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jesz¬cze, ale zamiast tego popatrzył w dal na jezioro, na skaczące ryby, których srebrne łuski mieniły się w świetle słońca. Zastanawiał się przez chwilę. – Słucham? – spytała zaintrygowana.

– Chyba nie powinienem ci tego mówić, ale wpadłem wczoraj na naszą sąsiadkę, tę starszą panią, która mieszka po drugiej stronie ulicy.

Sam uśmiechnęła się w duchu.

– Niech zgadnę. Powiedziała, że powinieneś zapukać do moich drzwi z pudełkiem czekoladek lub butelką… – Zawiesiła głos i przypomniała sobie o rieslingu w lodówce. – Ach, to dlatego…

– No. – Uniósł ręce, rozłożył dłonie i odetchnął głęboko. – Winny zbrodni.

– A łódź?

– Naprawdę zepsuta. – Pokręcił głową. – Tego nie udawałem.

– Przynajmniej tyle – powiedziała trochę urażona. Nie oszukał jej, ale…

– Dla twojej informacji: Edie powiedziała mi, że jesteś skrzyżowaniem Meg Ryan i Nicole Kidman, i że będę głupi, jeśli nie pójdę cię poznać. Dlatego zatrzymałem się tutaj, nie na następnym pomoście. Musiałem sam sprawdzić.

– I co?

– Cokolwiek teraz powiem, wpadnę w jeszcze większe tarapaty. -

Potarł kark i spojrzał w dal. – Jeśli powiem, że jesteś ładniejsza od Meg i Nicole, wyśmiejesz mnie i każesz mi spadać. Będzie brzmiało jak tani podryw, ajeśli powiem: "Nie, starszej pani przydałyby się nowe okula¬ry", poczujesz się urażona. Za każdym razem ja przegrywam.

Pomyślała o tym, jak jej wścibska sąsiadka porównała Tya do Harri¬sona Forda, Toma Cruise'a i Clarka Gable'a.

– Edie KillingswOlih ogląda zbyt wiele filmów.

– Nie. To jest typ kobiety, która uwielbia bawić się w swatkę. Pewnie pracowała już nad tobą.

– Może. Powiedziała ci, że jestem wolna?

– Sugerowała. – Spojrzał na lewą rękę, na której nie miała obrączki. – Żadnych kajdanków.

– Od dawna. Jestem po rozwodzie – przyznała. – A ty?

Zacisnął nieznacznie usta, jakby nie chciał o tym mówić. Nie miał ochoty opowiadać zbyt wiele o sobie.

– Nie jestem żonaty. – Pies na łodzi zaskomlał. – Cicho, Sasquatch.

To nie ja nadałem mu to imię – dodał, czytając w jej myślach, wdzięcz¬ny, że udało się zmienić temat. – Rasowa suka mojej siostry, owczarek, miała małe, które miały być czystej krwi. Kiedy szczeniaki się urodziły, okazało się, że suka naj prawdopodobniej przeskoczyła płot, zanim do¬puszczono do niej rasowego kawalera, który miał mieć honor spłodze¬nia potomstwa. W ten sposób moja siostra stała się właścicielką sześciu piesków bez rodowodu i mnie dostał się ten.

Uśmiechnął się do psa..

– Sara zdążyła go nazwać. Mieszka w hrabstwie Bigfoot, koło góry. św. Heleny w stanie Waszyngton. To było dwanaście lat temu.

Ty gwizdnął ostro, pies wyskoczył z łodzi i podbiegł pomostem do jego nogi. Ogonem zamiatał po zakurzonych deskach, wywaliłjęzor i dy¬szał ciężko.

– Dobrze wyszkolony – powiedziała i podrapała starego owczarka za uszami. Nagle, na widok kota, pies zamarł i napiął wszystkie mięśnie. Charon szedł przez środek trawnika. Zauważył psa i stanął w miejscu, tuż u podnóża dębu. Nastroszył czarne futerko, patrzył na intruza szeroko otwartymi oczami i ani mrugnął..

– Nawet o tym nie myśl- ostrzegł psa Ty. Zwierzę pisnęło cicho, ale nie ruszyło się z miejsca, podczas gdy Charon przemknął jak cień w bezpieczne schronienie w krzakach.

Ty podrapał owczarka po wielkiej głowie.

– Zachowuj się najgrzeczniej, jak potrafisz, bo pani cię wyrzuci.

– A dlaczego sądzisz, że jego zachowanie będzie miało na mnie jakikolwiek wpływ? – zapytała zdziwiona i zdała sobie sprawę, że już flir¬tuje z tym obcym mężczyzną. Miło było się pośmiać i porozmawiać bez zamartwiania się, jak on przyjmie jej słowa. Jeśli mu się nie spodobają, trudno. Może sobie iść. – Pies może robić to, na co ma ochotę – powie¬działa. – Ty jednak musisz być grzeczny.

– Zawsze – odparł szybko, może za szybko. Stał tak blisko, że Sam musiała podnosić głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. W kącikach oczu miał zmarszczki, a nad jedną brwią widniała blizna. Skórę miał opaloną i wyglądał na silnego faceta, który potrafi zadbać o siebie i o innych. Jeśli tylko zechce.

Serce Sam na chwilę zamarło. Pomimo miłego głosu i urody, był obcym człowiekiem – nie znała go. Wydawał się opanowany, lecz pod zewnętrzną powłoką krył się jakiś niepokój.

Przypomniała sobie, że gdzieś na ulicach Nowego Orleanu czai się cztowiek, który postanowił ją terroryzować, zna jej nazwisko i adres. Wie, gdzie pracuje. A ona go nie zna i nie rozpoznałaby go na ulicy.

Więc skąd mogła wiedzieć, że ten facet, ten obcy, który mieszkał na końccu ulicy, nie był Johnem, który dzwonił do radia podczas programu, wysłał jej list i zdjęcie z wydłubanymi oczami?

_ Ed ie zdradziła m i, że to ty jesteś doktor Sam – przyznał. – Samanta Leeds, piękna kobieta, doskonała kucharka i psycholog radiowy.

Zdenerwowała się•

– Szukasz terapeuty?

_ Zależy. – Uśmiechnął się lekceważąco. – Tylko nie dzwoń do mojej siostry. Zapisałaby mnie na wizyty do końca mojego życia. – Skrzyżo¬wał ręce na piersi, a szwy koszuli naprężyły się mocno. – Wtedy mogła¬byś przejść na emeryturę•

– Nie sądzę, żebyś potrzebował mojej pomocy.

_ To profesjonalna opinia? – Bawił się z nią i znowu flirtował.

_ Nie znam cię na tyle dobrze, żeby wydać uczciwą opinię, ale jeśli chcesz pogrzebać w swojej przeszłości, lub porozmawiać o tym, jak to matka cię nie kochała, lepiej umówmy się na sesję•

– Sądziłem, że pracujesz tylko w radiu.

_ Owszem. Przynajmniej na razie. Może powinieneś zacząć słuchać…

_ Już słuchałem. – Cień jego sylwetki padł na nią i puls Sam trochę przyspieszył.

– Dzwoniłeś kiedyś? Pokręcił głową.

– Jeszcze nie.

_ I co o tym sadzisz? – Nie mogła opanować przepełniającego ją powoli uczucia strachu.

Ty podrapał nieogolony podbródek.

_ Nie wiem, co o tym myśleć. Wygląda na to, że cała masa samot¬nych ludzi dzwoni, żeby pogadać. Według mnie chcą nawiązać kontakt z drugim człowiekiem, albo mieć swoje piętnaście minut sławy.

– Sławy albo niesławy.

_ Sama wiesz. – Patrzył na nią zza ciemnych szkieł. Chwycił plastikowe krzesełko, obrócił i sprawdził jego wytrzymałość. Potem oparł się o niego i wbijał w nią uporczywe spojrzenie. Wiatr się uspokoił, słońce paliło teraz ostrzej, a promienie odbijały się od wody. – Wyglądasz na zdrową oso,bę•

– A ty? – zapytała. – Jesteś zdrowy?

_ Jak ryba – odpowiedział. Motorówka, która ciągnęła za sobą de¬skę, przepłynęła niedaleko i na wodzie powstały spienione fale. Rozległ się śmiech, a jakieś dziecko spadło z deski do wody. Łódka zrobiła peł¬ny zwrot, żeby wydobyć chłopca unoszącego się na powierzchni jak korek. – Ale co to właściwie znaczy – być zdrowym?

– Właśnie – powiedziała i pomyślała, że jest bardziej skompliko¬wany, niż sądziła. Nie pasował do niego model grzecznego chłopca peł¬nego swojskiego uroku. Nie, Ty Wheeler był kimś więcej niż wielkim teksańczykiem z seksownym uśmiechem. Najgorsze, że zaczynał się jej podobać. To absurdalne, ale zaintrygował ją i bardzo chciała zajrzeć mu w głąb duszy i odkryć, co Ty skrywa pod maską. Pomyślała, że to głupie i że igra z ogniem. Facet oznaczał kłopoty, a tych miała tyle, że wystar¬cząjej na całe życie.

Zostaną tylko sąsiadami. Nie warto było myśleć nawet o ewentual¬nej przyjaźni, a inne rzeczy nie wchodziły w grę. Kropka.

Jeżeli związek z Davidem czegokolwiek ją nauczył to tego, że nie była gotowa na stały związek.

Jejku, chyba wyprzedzasz fakty… ledwo go poznałaś i już myślisz o emocjonalnym zaangażowaniu. Zejdź na ziemię, Sam.

– Wiesz, zwykle nie spotykam się z wielbicielami.

– Kto powiedział, że jestem twoim wielbicielem? – Rzucił jej promienny uśmiech. – Ja tylko wspomniałem, że kiedyś słuchałem audycji. – Odwrócił głowę w stronę "Świetlistego anioła". – Może popłyniesz ze mną kiedyś?

– Po tym wszystkim, co powiedziałeś mi o łodzi? Po tym, jak pomagałam ci ją naprawić? Możesz uznać, że jestem dziwna, ale chyba dziękuję.

– A kiedy będzie już naprawiona?

– A kiedy to nastąpi?

Wzruszył ramionami.

– Pewnie w następnym tysiącleciu.

– Zadzwoń do mnie. – Podała mu swój numer.

– Zadzwonię – powiedział i przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.

Potem gwizdnął na psa i wrócił na łódź. Pomachał jej i odpłynął, a Sam stała boso na pomoście, osłaniając ręką oczy i patrząc, jak się oddala.

Ten facet, to kłopoty. Jesteś inteligentna, Sam. Zapomr:r.ij o nim, za¬nim ten flirt zamieni się w coś więcej.

Miała silne przeczucie, że już jest za późno.

Загрузка...