Rozdział 31

– Wiesz, że nie mogę ujawniać informacji o pacjentach, Samanto _ powi~działa Dania Erickson, głosem osoby, która wie lepiej, i któ¬ry Sam pamiętałajeszcze z czasów, gdy chodziły razem na wykłady z psy¬chologii na Tulane. Sam wreszcie nawiązała kontakt ze starą rywalką. Pani doktor w końcu wróciła do pracy w Szpitalu Miłosierdzia Matki Bożej w Kalifornii, ale nie była zadowolona, że ktoś zawraca jej głowę.

Trudno, pomyślała Sam, kiedy podniosła słuchawkę biurowego tele¬fonu, w pokoju, który dzieliła z innymi prezenterami. Przytrzymała ją przy uchu i patrzyła na pamięciowy portret mordercy, rysunek faceta, który spoglądał na nią zza ciemnych okularów. Przez głośniki sączyła się delikatna jazzowa muzyka z wcześniej nagranego programu, a przez otwarte drzwi obiegał ją szmer rozmowy.

Dania zawsze musiała mieć ostatnie słowo i zawsze starała się być blisko profesorów, w tym Jeremy'ego Leedsa, który potem został mꬿem Sam. Sam podejrzewała, że jej małżeństwo zawsze drażniło Danię i teraz mogła się wreszcie odegrać. Sam i Da:nia od tygodnia bawiły się w telefonicznego kotka i myszkę i wreszcie udało im się porozmawiać, ale to nie była miła rozmowa.

– Wszystko, co wiem, to poufne informacje.

– Tak, ale w Nowym Orleanie grasuje seryjny morderca i policja wiąże go z Annie Seger, siostrą Kenta. On może być tym mordercą.

– To niczego nie zmienia, dobrze wiesz. Leczyłam go wiele lat temu, po śmierci siostry, ale tylko tyle, więcej ci nie powiem. Mogłabym stracić pracę.

– Mówimy ożyciu kobiet.

– Przykro mi, Samanto. Naprawdę nie mogę ci pomóc. – Rozłączyła się•

– Wspaniale – mruknęła. Był czwartkowy wieczór i za niecałe pół godziny miała wziąć udział w spotkaniu personelu stacji. Wszyscy w ra¬diu byli podminowani. Policja zainstalowała urządzenia do rejestracji po¬łączeń i ostrzegła, żeby nie mówili ani słowa o związku między Nocnymi wyznaniami doktor Sam a seryjnym mordercą. Jednak w jakiś sposób do¬szło do wycieku informacji. Jakby ktoś otworzył puszkę Pandory, w mieś¬cie zapanował chaos. Winiono Sam za to, że na ulicach szaleje potwór.

Telefony w WSLJ dzwoniły bez przerwy. Prasa domagała się wy¬wiadów, a słuchacze żądali informacji.

George Hannah był zachwycony. Ilość słuchaczy Nocnych łvyznań wzrosła niewyobrażalnie w ciągu jednej nocy. Wszyscy rozmawiali o au¬dycji w kawiarniach nad kawą z mlekiem i ciasteczkami, przy drinkach w barach na Bourbon, dyskutowali w porze wieczornych wiadomości i w czasie rozmów w dzielnicy biurowej. Kierowcy taksówek, pracow¬nicy stacji benzynowych, barmani, księgowi i studenci – wszyscy inte¬resowali się Nocnymi wyznaniami. Samanta Leeds, znana jako doktor Sam, stała się sławna, choć niekoniecznie był to ten rodzaj sławy, jakie¬go pragnęła. George Hannah wychodził z siebie a plotki o tym, że ma sprzedać stację za ogromne pieniądze krążyły po całej rozgłośni.

Eleanor była chora ze zmartwienia i chciała odwołać program. Po¬pularność bardzo ją ucieszyła, ale to, co się działo, przekroczyło wszel¬kie granice.

Melba nie dawała sobie rady z telefonami. Gator był ponury, za to Ramblin' Rob tryskał radością.

– Dałaś niezły pokaz, moja mała – powiedział do Sam na początku tygodnia i poklepał ją po plecach, śmiejąc się tak, że na koniec dostał ataku kaszlu i sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz wypluć płuca.

Tiny był zabiegany, a Melanie, która wyglądała na zmęczoną, skar¬żyła się na przeciążenie pracą, domagała się podwyżki i większego udziału w programie – albo najlepiej własnej audycji.

Sam zaproponowano pracę w innej stacji radiowej w Nowym Orle¬anie, a jakiś agent z Atlanty zadzwonił i powiedział, że rynek dla takich jak ona jest większy gdzie indziej i zapytał, czy nie chciałaby przenieść się do Nowego Jorku albo Los Angeles.

To nie był naj gorszy pomysł, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację• Gdyby przeniosła się z powrotem na Zachodnie Wybrzeże, mogłaby być bliżej ojca. I tysiące kilometrów od Tya. Skrzywiła się na samą myśl o tym. Kochała go. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. W ciągu ostatnich kilku tygodni stał się częścią jej życia – on i ten jego leniwy pies. Nie łudziła się, że Ty ją kocha; nie, dbał o swoje sprawy i starał się pozbyć poczucia winy, ponieważ uważał, że to przez niego zaczęły się dziać te okropne rzeczy.

Życie Sam zostało przewrócone do góry nogami. A morderca nadal chodził po ulicach.

Morderca, który nie odezwał się przez prawie tydzień.

Ale nie zniknął. Sam była pewna, że czekał, obserwował, czaił się gdzieś cały czas, gotowy do kolejnego uderzenia. Czuła to za każdym razem, kiedy odbierała telefon, zawsze, gdy naciskała guzik kolejnej li¬nii telefonicznej na konsoli, co noc, kiedy zachodziło słońce.

To była tylko kwestia czasu.

Sam wzięła udział w pogrzebie Leanne Jaquillard, skromnej cere¬monii, na którą przyszły prawie wszystkie dziewczyny z Centrum Bou¬cher. Matka Leanne, Marletta, siedziała w małej gorącej kaplicy nad rze¬ką i kiedy Sam chciała złożyć jej kondolencje, potraktowała ją chłodno. Nie była tak wrogo nastawiona jak Estelle Faraday na pogrzebie Annie, ale jej stosunek do Sam był podobny. Marletta winiłająza śmierć córki. W tym przypadku Sam nie protestowała. Gdyby Leanne nie znała Sam, być może żyłaby do dziś.

Policja podejrzewała, że morderca może przyjść na pogrzeb i w kościele byli tajni agenci i ukryte kamery, które robiły zdjęcia żałobnikom.

Jednak John nie pojawił się. Przynajmniej nikt go nie widział. Sam spędzała dni, przeglądając notatki, a noce w ramionach Tya.

Kochali się tak, jakby każda noc miała być ostatnią, i Sam nie zastana¬wiała się, dokąd zaprowadzi ją ten układ. Związek rozpoczęty od kłamstw był skazany na niepowodzenie. Opierał się tylko na wzajemnej chęci doprowadzenia mordercy przed oblicze sprawiedliwości.

Kiedy nie spała i nie przygotowywała się do programu, myślała o tym, jak sprowokować Johna, żeby wyszedł z ukrycia. Przeczytała wszystkie informacje, które Ty zebrał o seryjnych mordercach i psychologii zabój¬stwa. Analizowała informacje na temat jego,tożsamości i motywów. Co oznaczały ciemne okulary? Czy zawsze je nosił? Czy były częścią prze¬brania? Sam miała własną teorię.

Zadzwoniła na komisariat i zostawiła wiadomość dla Bentza, i za¬nim skończyła sprawdzać pocztę, oddzwonił.

– Tu Rick Bentz. Dzwoniła pani do mnie? – zapytał.

– Tak – odpowiedziała. – Chcę pąnu coś powiedzieć.

– Proszę•

– Od chwili, kiedy dostałam to zdjęcie w wydłubanymi oczami, mia¬łam uczucie, że ten, kto mi je przysłał, chce mi w ten sposób przekazać jakąś wiadomość.

– Na przykład?

– Że nie chce, żebym go zobaczyła albo rozpoznała. Te wydłubane oczy mają znaczenie symboliczne. – Podniosła portret pamięciowy.¬Świadkowie potwierdzili, że miał ciemne okulary, mimo tego że była noc, prawda?

– Tak.

– Na początku myślałam, że to tylko przebranie, ale może chodzi o coś innego – nie jest w stanie patrzeć na to, co zrobił. Nie chce być świadkiem własnych czynów. Nastąpiła chwila ciszy. Bentz zastanawiał się nad tym, co usłyszał. – A potem dzwoni i mówi o grzechu i odkupieniu. Na początku myślałam, że odsyła mnie do Raju utraconego Miltona. Nazywa siebie Johnem, ale to może być wszystko – od Johna Miltona poczynając, na Janie Chrzcicielu kończąc. Tego jeszcze do końca nie wiem. – Popatrzy¬ła na rysunek komputerowy. – Najpierw porzuciłam ten pomysł, ale te¬raz n ie jestem taka pewna. Myślę, że uważa się za Lucyfera, który został jakoś wyrzucony z nieba albo z raju i mimo że próbuje winić mnie, tak naprawdę wini samego siebie.

– To pani teoria? – zapytał.

– Częściowo tak. Mam dyplom z psychologii – powiedziała szorstko. – Doktorat. Nie jestem zwykłym radiowym doktorkiem.

– No, nie powiedziałem, że nie ma pani racji. Zastanowię się nad tym. A tymczasem proszę na siebie uważać. Ten facet jeszcze nie skończył.


– George mógł to odwołać. – Eleanor patrzyła na tłum zebrany w ogrodzie starego 'hotelu. Palmy obwieszone były tysiącami lampek, ogromne słupy opleciono słodko pachnącymi girlandami kwiatów, a ma¬nekiny ubrano w różne kostiumy i poustawiano w korytarzach, wogro¬dzie i w holu hotelu. Kelnerki przynosiły szampana i przekąski, a mała jazzowa orkiestra grała cicho na jednym z balkonów.

Szampan płynął z wyrzeźbionego w lodzie logo stacji, a George Han¬nah, w eleganckim smokingu i z wystudiowanym uśmiechem, zajmował się tym, co potrafił najlepiej;, zabawianiem tłumu, ściskaniem dłoni, krót¬kimi rozmowami na błahe tematy. Jak zwykle szukał inwestorów dla WSLJ.

– Nie mógł tego odwołać – powiedziała Sam. – Było już za późno. Planował to od miesięcy.

– Mógł to jednak zrobić jak należy. Znaleźć przyzwoite miejsce, wy¬nająć jednąz plantacji, bo ten hotel się rozpada. – Eleanor miała w oczach iskry wściekłości, kiedy rozglądała się po stiukowych ścianach, biegną¬cych jedna za drugą salach z zielonymi okiennicami i delikatnymi balu¬stradami. W gipsie były pęknięcia, a farba gdzieniegdzie obłaziła ze ścian.

– Został odnowiony – powiedziała Sam; szukała w tłumie Tya. ¬Widziałam, jak przez całe popołudnie kręciły się tu ekipy remontowe. – Ten hotel trzeba było zburzyć pięćdziesiąt lat temu.

– Jest częścią historii Nowego Orleanu. – Sam znała powody, dla których wybrano właśnie ten mały hotel. Miał niepowtarzalny charakter, był w dzielnicy francuskiej i był tani. George dobił targu, co było z ko¬rzyścią dla Centrum Boucher, ponieważ dochód z balu przeznaczony został najego rozwój. Owszem, mieli kłopoty z ekipami remontowymi, ale personel dwoił się i troił, żeby pomieścić cały tłum, a robotnicy od¬dzielili części, które jeszcze remontowano.

W ogrodzie słychać było ożywione rozmowy, grała muzyka. Samanta była opanowana, chociaż co chwila łapała rzucane jej podejrzliwe spoj¬rzenia. Rozumiała ich przyczynę. Jej nazwisko pojawiało się w gazetach i lokalnych wiadomościach w związku z serią morderstw i maniakiem, który do niej wydzwaniał. Pomyślała o Leanne i o tym, że dziewczyna nie mogła się doczekać dzisiejszego dnia. Teraz była martwa, a Sąm prześla¬dowało poczucie winy. Gdyby tylko zadzwoniła do Leanne wcześniej, gdyby przejrzała pocztę, gdyby… John o niej nie wiedział. Zacisnęła zęby.

Skąd John wiedział, jak była blisko związana z Leanne? Kim, do diabła, był? Kimś z jej otoczenia? Kimś, kogo uważała za przyjaciela? Zza drzewa zobaczyła, jak Gator czai się koło baru i pochłania jednego drinka za drugim. Tiny wyglądał niezdarnie w zbyt małym smokingu. Stał z boku i nerwowo palił papierosa. Ramblin' Rob flirtował z hostes¬sąz lokalnej telewizji, a Melanie w sukni przetykanej złotem i na wyso¬kich obcasach obserwowała bacznie każdy ruch George'a Hannaha.

Renee i Anisha, ubrane w buty na obcasach i długie sukienki, pro¬mieniały, kiedy wraz z dyrektorem Centrum udzielały wyjaśnień gościom, którzy pytali, jakie realizuje się tu programy. Leanne powinna tu być.

Sam próbowała ignorować poczucie winy, które towarzyszyło jej od dnia śmierci dziewczyny.

Leanne nie żyje, bo znała Sam.

– Nie myśl o tym – powiedziała EJeanor, jakby czytała w jej my¬ślach. Ona też obserwowała tłum kręcący &ię wok6fstołu. – Wiem, o czym myślisz, ale nie mogłaś nic na to poradzić.

– Nie wiem. Myślę, że gdybym wcześniej postarała się jej pomóc, nie zostałaby zamordowana.

– Nie obwiniaj się – poradziła Eleanor. Mimo błyszczącej czarnej sukni, makijażu i biżuterii robiła wrażenie zdenerwowanej i spiętej. Uparła się, żeby na przyjęciu byli obecni policjanci w cywilu i Bentz zgodził się. Ochrona hotelu miała zmieszać się z gośćmi, ale Sam odno¬siła niemiłe wrażenie, że gdyby John chciał tu być, to nic by go nie po¬wstrzymało. Portret p~mięciowy w gazetach nie odstraszył go. Według teorii Sam, to że policja wiedz,iała, jak wygląda, było dla niego nowym wyzwaniem. Zauważyła Bentza, który skubał kołnierzyk białej koszuli. Chyba nie było mu wygodnie w tym stroju. Po drugiej stronie ogrodu, oparty o kolumnę, sterczał Montoya i obserwował okolicę.

– Spróbuj się bawić – poradziła Eleanor.

– Ty też.

– Uśmiechnę się, jak zobaczę twój uśmiech – powiedziała i zrobiła grymas właśnie wtedy, gdy zbliżył się do niej George Hannah, żeby przed¬stawić jej kogoś ważnego.

Sam zmusiła się do uśmiechu, mimo że zauważyła dwie osoby, któ¬rych wolałaby unikać. Przez tłum przepychał się do niej były mąż, a przy barze królowała Trish LaBelle.

– Samanto! – zawołał Jeremy, a ona zagryzła zęby, kiedy pochylił się i cmoknął ją w policzek.

– Przestań – ostrzegła go.

– Dlaczego?

– Bo nie. – Zobaczyła iskierkę gniewu w jego oczach i coś jeszcze, coś nieprzyjemnego. – Nie czuję się z tym dobrze. – Gdzie podziewał się Ty?

– Pocałunek w policzek? Po tym co przeszłaś? Na litość boską, Sam. Myślałem, że potrzebni ci są wszyscy przyjaciele, jakich masz.

– Gdzieś muszę postawić granicę.

– Zaczniesz od byłych mężów?

– Mam tylko jednego – przypomniała mu ostro, a on chwycił z tacy kieliszek szampana. – Jak dotąd.

– Nie będzie więcej.

– Wiesz, Sam, moim profesjonalnym zdaniem, ta cała sprawa dowodzi, że to, co do mnie czujesz, jeszcze ci nie przeszło.

– Daruj sobie, Jeremy. To bzdury. Oboje dobrze o tym wiemy. No, a teraz gadaj, czego chcesz? Mówiłeś coś o moich przejściach? O ja¬kich? – Orkiestra, do której dołączył teraz solista o słodkim głosie, za¬częła grać wolną wersję Fever.

– Przyczepił się do ciebie wariat. Może to jest ten seryjny morderca, o którym mówią w wiadomościach i piszą w gazetach. A jak myślisz, dlaczego przyszło tu dzisiaj tyle ludzi?

Nagle zrobiło jej się niedobrze. Być może dlatego, że znalazła się tak blisko byłego męża, a może pomyślała o tym samym. Ci ludzie Nie przy¬szli tu po to, żeby wesprzeć bal charytatywny, tylko żeby gapić się na nią.

Jeremy popijał szampana. Zamachał do kogoś z gości.

– Przynajmniej m~sz to, o czym zawsze marzyłaś – -powiedział. ¬Sławę, albo raczej niesławę, a to dobra wiadomość nie tylko dla ciebie, ale i dla rozgłośni.

– Dobra wiadomość? Kilka kobiet nie żyje, Jeremy. Są martwe. Nie wiem, co w tym dobrego. – Mówiąc to, odwróciła się i podeszła do gru¬py kobiet, które rozmawiały o polityce. Chciała uciec przed Jeremym. – Dobrze się czujesz? – dobiegł ją głos Melanie. – Wyglądasz, jak¬byś zobaczyła ducha.

– Ducha dawnego małżeństwa i uwierz mi, był wstrętny -odpowie¬działa.

– Gdzie jest twój nowy mężczyzna? – zapytała Melanie.

– Mam nadzieję, że w drodze. – Kątem oka Sam zauważyła George'a Hannaha, prowadzącego ożywioną rozmowę z Trish LaBelle. Me¬lanie też obserwowała tę scenę i mina trochę jej irzedła. – A ty co? Gdzie twój nowy chłopak?

– Zajęty. – Melanie westchnęła. – Jak zwykle.

– Chciałabym go poznać.

– Poznasz… kiedyś – powiedziała wymijająco i wtedy w drzwiach wejściowych, pod łukiem, pojawił się Ty. Serce Sam zabiło mocniej. Zauważył ją i pomachał w jej kierunku. Zniknęły gdzieś okropne dżinsy i koszulka. Miał na sobie czarny smoking.

– Pora spadać. Idzie twój facet – powiedziała Melanie z nutką za¬zdroSci w głosie i zniknęła za manekinem ubranym w przedwojenną suknię, kiedy Ty podszedł do Samanty.

– Przepraszam za spóźnienie. Coś mnie zatrzymało. Navarrone. Fa¬cet nie ma wyczucia czasu, a potem był duży ruch. – Złapał kieliszek wina z tacy, którą'nosił chudy, znudzony keltler.

– Udało mi się przetrwać bez ciebie – powiedziała zaczepnie.

– Naprawdę? Mmm? – Popatrzył na nią uważnie. – A ja myślałem, że będziesz za mną tęsknić. – Uśmiechnął się uwodzicielsko.

– Marzyciel.

Orkiestra zagrała kolejną piosenkę, ale szybko umilkła, jakby zepsu¬ły się głośniki. Niewiele osób zwrót~o na to uwagę, ale Ty podniósł głowę i spojrzał w stronę balkonu.

– Problemy techniczne – powiedział, kiedy zobaczył, że basista po¬prawia coś we wzmacniaczu.

– Nie powinno ich być. Połowa ludzi w stacji umie się posługiwać tym sprzętem. Rob, George, Melanie, Tiny, nawet ja znam podstawy.

Coraz więcej osób zaczęło zwracać uwagę na to, że orkiestra prze¬stała grać. Eleanor ruszyła do Tiny'ego i pokazywała na drugie piętro. Tiny wbiegł na schody, ale wtedy rozległo się skrzypienie mikrofonu, nastąpiło sprzężenie, i wszyscy umilkli, wpatrując się w orkiestrę.

– Co za diabeł?

Rozległa się muzyka, ale to nie była orkiestra, tylko pierwsze takty

Nocy po ciężkim dniu.

– O, nie – powiedziała Sam z bijącym sercem.

Muzyka ucichła i zatłoczone pomieszczenie wypełnił głos Sam:

– Dobry wieczór, Nowy Orleanie. Witam w Nocnych wyznaniach…

– Nagrałaś to? – spytał Ty.

– Nie. – Zobaczyła jak Georege Hannah przerywa rozmowę, a Eleanor pędzi za Tinym.

– … dziś w nocy porozmawiamy o – Głos Sam umilkł. Poczuła, że patrzy na nią dwieście par oczu. – ofiarach i odkupieniu…

grał razem kilka moich audycji, pomyślała. Serce biło jej szybko.

Popatrzyła uważnie na zgromadzony tłum. Był tutaj. Ale gdzie? Omio¬tła wzrokiem wejścia i balkony… gdzie, do diabła, się schował?

Tiny był już na balkonie, a Eleanor zawróciła i ruszyła przez tłum w stronę Sam.

– Wiedziałaś coś o tym? – spytała zdyszana.

– Oczywiście, że nie.

– Zabierz ją stąd – rozkazała Tyowi.

– Tu Nocne wyznania. Dzwońcie do mnie… z waszymi problemami. Opowiedzcie mi…

– Co się tu, do cholery, dzieje? – George patrzył wprost na Eleanor.

– Co to za kawały?

– Sam mi powiedz – warknęła Eleanor w odpowiedzi. Podszedł do nich Bentz z radiotelefonem w ręku.

– Dowiedzcie się, skąd nadaje – powiedział do słuchawki. Zerknął na Eleanor. – Musimy wyprowadzić stąd ludzi. Już wezwałem posiłki. Niech wszyscy zbiorą się na parkingu po drugiej stronie ulicy.

George zrobił krok do przodu i spojrzał mu w twarz.

– Nie może pan traktować naszych gości jak stada bydła!

– A właśnie, że mogę. – Bentz pstryknął palcami na umundurowanego policjanta. – Spisać nazwiska i adresy wszystkich, którzy w ciągu ostatniego tygodnia wchodzili do budynku. Robotnicy, personel hotelu, goście, doręczyciele czegokolwiek, wszyscy. Do roboty. – Ludzie już ruszyli w stronę drzwi.

Radio Bentza zatrzeszczało.

– Dobra, zaraz tam będę. – Wyłączył je i wyjaśnił: – Wygląda na to, że znaleźliśmy źródło. – Ruszył ku schodom, a Sam tuż za nim. Zerknął przez ramię. – To sprawa policji. Pani niech tu zostanie.

– Nie ma mowy, to mnie dotyczy.

Bentz machnął nerwowo. Pot skroplił mu się nad brwiami, a twarz poczerwieniała z gorąca.

– Do diabła, zrobi pani, co mówię. Dopóki nie sprawdzę, czy jest tam bezpiecznie i ekipa śledcza wszystkiego nie obejrzy, nigdzie pani nie pójdzie. – Popatrzył na Tya. – Pilnuj jej.

Co za głupia kobieta. Nie zdaje sobie sprawy, jakie to niebezpieczne?

Pobiegł po schodach do piwnicy, gdzie było już kilku funkcjonariuszy.

– To jest to?

– Na to wygląda – powiedział jeden z nich. – Stary składzik posprzątany przy remoncie.,

Pomieszczenie nie było puste. Na podłodze stał magnetofon podłą¬czony do kabli w ścianach. Na środku, na składanym krześle, siedział manekin – nagi, ubrany tylko w maskę i czerwoną perukę. Na szyi miał zaciśnięty różaniec. – Jezu – wyszeptał Bentz i wszedł do ciemnego pomieszczenia.

W rękawiczkach zdjął perukę i maskę.

– Cholera. – Oczy manekina zostały zamazane na czarno.

Bentz był już teraz pewny, że Samanta Leeds będzie następna.

Загрузка...