Rozdział 28

– Czy ten mężczyzna jest podobny do tego, który zaczepił panią wczo¬raj w parku? – zapytał Bentz.

Przesunął obrobiony przez komputer portret w stronę dziewczyny. Sonja Tucker siedziała po przeciwnej stronie biurka. Nad ranem złożyła skargę, że późnym wieczorem została zaatakowana przez mężczyznę w przeciwsłonecznych okularach. Kiedy Bentz, po powrocie z St Pierre, dowiedział się o tym, zadzwonił i poprosił, żeby przyszła na komisariat raz jeszcze'. Siedziała naprzeciwko niego zdenerwowana dziewiętnasto¬letnia studentka z uniwersytetu Tulane, która uczęszczała na zajęcia let¬niej szkoły i właściwie miała szczęście, że żyje.

– Możliwe – powiedziała, wzięła portret i przyjrzała mu się uważ¬nie. Wcześniej zeznała, że szła na bal maskowy przebrana za prostytut¬kę. Czekała na tramwaj, kiedy zaczepił ją mężczyzna, złożył jej propo¬zycję i nie przyjął "nie" do wiadomości. Był natarczywy, chciał ją złapać, ale podrapała mu policzek, zrzuciła buty na obcasach i uciekła ile sił w nogach przez park Audubon. Schowała się w krzakach koło zoo i do¬szła do wniosku, że dostała niezłą nauczkę.

Teraz wyglądała na śmiertelnie przerażoną.

– Było ciemno – powiedziała i zagryzła dolną wargę.

– Ale przyjrzała mu się pani?

– Trochę, w świetle latarni, ale miał ciemne okulary, i zarost, i… ~ Patrzyła na portret przez dłuższą chwilę. Rysunek trząsł jej się w ręku. Była śmiertelnie blada. – Podobny do niego – oznajmiła wreszcie, jakby nabrała ostatecznego przekonania.

– Nie wie pani, kto to jest?

– Nie. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Myślę, że bym go zapamiętała.

– Dlaczego?

Sonja jeszcze raz spojrzała na rysunek.

– Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale był przystojny… taki… ciemny, trochę zagadkowy. Ale potem… kiedy zaczął mnie ciągnąć, żebym z nim poszła, przestał mi się podobać.

– Poznałaby pani jego głos?

– Może… Nie wiem. – Zdawała się znowu tracić pewność.

Bentz nie dawał za wygraną i nacisnął guzik w magnetofonie, który postawił na szafce. Kilka nagrań z telefonami Johna do Nocnych wy¬znań zarejestrowano na jednej taśmie i po chwili W pokoju rozległ się jego niski głos.

Dziewczyna pokręciła głową i zmarszczyła brwi.

– Nie wiem, być może… Niech pan puści jeszcze raz.

Bentz przewinął taśmę i wcisnął guzik.

Sonja zagryzała w skupieniu usta.

– Brzmi bardzo podobnie. Ale… nie jestem pewna.

Taką samą odpowiedź uzyskał od Lucretii, recepcjonistki z St Pier¬re. Bentz był coraz bardziej sfrustrowany. Portret, który przygotował ry¬sownik, był zbyt ogólny. Przedstawiał białego mężczyznę z ciemnymi włosami, o zadbanej sylwetce – takich mogło być wielu.

– Czy mogłaby pani powiedzieć mi o nim coś jeszcze?

– Nie, było ciemno i wszystko działo się bardzo szybko. Chciałam mu zerwać okulary i wtedy się przestraszył. Może ma jakieś dziwne oczy… Nie wiem – Sonja wzruszyła ramionami. – Chciał mnie pocią¬gnąć w dół ulicy. Kopnęłam go w łydkę, podrapałam i uciekłam. Chyba miałam szczęście?

– Wielkie – powiedział poważnie.Bentz. Sonja odchrząknęła.

– Zabił inną dziewczynę, prawda?

– Tak sądzimy.

– Straszył doktor Sam z radia?

– Tak.

– Boże. Żałuję, że nie mogę bardziej pomóc.

– Już pani pomogła – powiedział i wstał. – Dziękuję.

_ Proszę bardzo. – Podniosła plecak i jeszcze raz rzuciła okiem na biurko Bentza. – Czy to pańska córka? – zapytała i wskazała na podwój¬nąramkę•

– Tak. – Bentz uśmiechnął się. – To stare zdjęcie, zrobione, kiedy szła do szkoły, a to drugie zrobiła po maturze, w ubiegłym roku.

– Jest bardzo ładna – stwierdziła Sonja.

– Podobna do matki.

_ Nie. – Sonja zmarszczyła zadarty, piegowaty nos. – Jest bardzo podobna do pana. – Po chwili już jej nie było. Wyszła z jego biura, stu¬kając sandałami na platformach i pobrzękując plastikowymi bransolet¬kami, z plecakiem zarzuconym najedno ramię. Rzeczywiście miała szcz꬜cie, pomyślał Bentz. Sonja Tucker o włos uniknęła śmierci. Jedna dziewczyna miała szczęście, a druga nie. Porażka z Sonją Tucker spra¬wiła, że potwór zapolował na kogoś innego. Jego ofiarą stała się Leanne Jaquillard. Czy to przypadek, że Leanne była związana z Samantą Leeds? Sonja Tucker pr:?:ysięgła, że nie zna doktor Sam i chociaż słuchała pro¬gramu Nocne wyznania kilka razy, ani razu nie dzwoniła.

Inaczej było z ofiarą.

Leanne i doktor Sam znały się dobrze.

Podrapał się po włosach na karku i planował kolejny ruch. Najpierw trzeba powiadomić opinię publiczną, że grasuje seryjny morderca. Po¬tem muszą śledzić wszystkie telefony do rozgłośni. Teraz, skoro istniał związek między morde"rcą a doktor Sam, musiel i ją chronić. Będą obser¬wować jej dom w dzieó i w nocy i jeszcze raz sprawdzą listę ludzi, któ¬rzy znali doktor Sam i Annie Seger.

Spojrzał ponownie na portret pamięciowy niejakiego Johna Father¬sa. Kwadratowa szczęka, dołek w brodzie, wysokie kości policzkowe, gęste włosy z grzywką i ciemne okulary.

Zadrapanie na lewym policzku.

_ Kim jesteś, draniu? – zapytał, patrząc na rysunek. Pomyślał o m꿬czyznach w życiu Samanty: David Ross, Ty Wheeler, George Hannah ¬wszyscy trzej w dobrej formie fizycznej, z ciemnymi włosami i ostrymi rysami. Grafik komputerowy usunął zarost z twarzy, zdjął mu okulary i dorysował oczy. Zmienił fryzurę, ale nadal portret był kiepski.

– Kim jest kobieta, która podaje się za Annie? – mruknął Bentz. Portret z zakrytymi oczami działał mu na nerwy. Co takiego było w ciemnych okularach i pomazanych na czarno oczach na banknotach studolarowych? A ten dziwny ślad na szyjach ofiar? O co mu chodziło z tym gadaniem o grzechu i odkupieniu?

Bentz postanowił zbadać, co robili wszyscy mężczyźni powiązani z Samantą Leeds, od czasu jej powrotu z Meksyku… gdzie straciła do¬kumenty, torbę i klucze. W czasie tej podróży postanowiła na dobre ze¬rwać z Davidem Rossem.

Bentzowi brakowało jakiegoś elementu. Czegoś oczywistego. Myśl, Bentz, myśl! Kto był w Houston dziewięć lat temu? Kto chciał na nowo odgrzebać sprawę samobójstwa Annie Seger?,

Pomyślał o Tyu Wheelerze, który pojawił się w życiu Samanty Leeds po powrocie z podróży do Meksyku. Najprawdopodobniej byli kochan¬kami i to Bentzowi nie pasowało. Nie lubił Tya i nie ufał mu. Wheeler przyznał, że pisze książkę 'o śmierci Annie Seger i wymyślił nawet teo¬rię, że została zamordowana, ale zdaniem Bentza, to wszystko były tyl¬ko domysły. Policja w Houston stwierdziła, że to było samobójstwo i Bentz także był o tym przekonany. Ty Wheeler po prostu chciał zarobić na tej historii.

Odebrał jeszcze kilka telefonów, dostał pismo w sprawie dowodów zebranych na miejscu zbrodni i nie zdziwił się, że w pokoju hotelowym znaleziono włosy z czerwonej peruki. Kilka minut później w drzwiach pojawiła się Melinda Jaskie!.

– Powiedz mi, Co sądzisz o tych morderstwach -powiedziała, skrzyżowała ręce na piersi i oparła się o framugę.

– Myślę, że mamy jednego chorego sukinsyna, może dwóch.

– Słyszałam.

Bentz rozwinął swoją teorię i wspomniał o raporcie Norma Stowel¬la, który Melindajuż uważnie przeczytała. Omówili sprawy ogólne i po¬tem wrócili do morderstwa Leanne Jaquillard.

– Czy matka dziewczyny już wie? – zapytał Bentz, patrząc na leżące na biurku zdjęcia ostatniej ofiary..

Melinda Jaskiel skinęła głową, podniosła jedną fotografię i skrzywi¬ła się na widok tego, co zobaczyła.

– Za godzinę mam spotkanie z prasą. Będę miła i porozmawiam z ni¬mi krótko, ale muszę potwierdzić, że mamy do czynienia z seryjrtym mor¬dercą. Muszę ostrzec kobiety, żeby zamykały drzwi, siedziały w d6mu i sta¬rały się nie wychodzić wieczoramt. Roześlemy portrety pamięciowe i poprosimy ludzi, żeby byli ostrożni,'bo morderca uderza coraz częściej, a każda bliska mu osoba, dziewczyna albo żona, jest narażona na niebezpieczeństwo. postąpimy tak jak zawsze. Nie ujawnimy kluczowych do¬wodów, tego, co wie ty Iko morderca, bo jak pojawi się jakiś wariat, twier¬dzący, że to on – będzie musiał udowodnić, że nie kłamie. W przeciwnym razie każdy pomyleniec, który chce być sławny, będzie chciał się do tego przyznać. Rozmawiałam z FBI i wszyscy się ze mną zgadzają.

_ Zamierzasz wspomnieć, że to majakiś związek z doktor Sam i Nocnymi wyznaniami?

_ Jeszcze nie. Rozmawiałeś z nią?

_ Właśnie do niej jadę, tylko czekam na Montoyę• Lepiej będzie, jeśli powiemy jej to osobiście. Z tego, co wiem, była bardzo związana z Leanne Jaquillard. Dziewczyna uczestniczyła w terapii grupowej, którą Samanta Leeds prowadzi raz w tygodniu w Centrum Boucher. Chyba miała jakieś problemy rodzinne. Ojca nie było, a mamuśka to niezłe ziółko.

_ Rozmawiałam z Marlettą Vaughn – powiedziała Melinda. – Niewinna to ona nie jest. '

Bentz uśmiechnął się ponuro, słysząc te słowa.

_ Wiesz, że ostatnim razem, kiedy ten świr dzwonił do radia, znowu groził Samancie Leeds? Powiedział jej…, czekaj, chcę ci to dokładnie po¬wtórzyć. – Otworzył notes i przewrócił kilka kartek. – Mam. – "Wystarczy, że ci powiem, że to co stanie się dzisiaj, będzie z twojej winy. Z powodu twoich grzechów, za które musisz zapłacić, Sam. Błagaj o wybaczenie".

Zamknął notes.

_ Znaleźliśmy jeszcze jedną ofiarę – Cathy Adams – w noc urodzin Annie Seger, ale wygląda to na przypadek. Inny sprawca, więc miałem nadzieję, że skończyło się na torcie urodzinowym w rozgłośni. Pomyli¬łem się. Okazuje się, że ta dziewczyna – postukał palcem w zdjęcie ostat¬niej ofiary – Leanne Jaquillard, została zamordowana przez faceta, któ¬ry zameldował się jako John Fathers i według mnie jest Johnem, który dzwoni do radia. Wszystko pasuje, Melindo..

_ Dobra, skoro twierdzisz, że to wszystko ma ze sobą związek, to John i morderca to jedna osoba – powiedziała Melinda. – Jak wyjaśnisz telefón od kobiety, która podała się za Annie?

_ W ciąż nad tym pracuję – przyznał Bentz.

_ Uważasz, że ktoś przywiązany do tego Johna mógł to dla niego zrobić?.

_ Albo ktoś, kto nienawidzi Samanty Leeds. Ktoś zazdrosny o nią, ktoś, kto uważa, że wyrządziła mu krzyw.dę• Na przykład odbiła faceta. Powiedzmy, pierwsza pani Leeds, albo obecna, której nie podoba się, że Samantajest taka sławna. Może to współpracownica, której nastąpiła na odcisk, pnąc się do góry, albo rywalka, taka jak Trish LaBelle z WNAB…

Nie jestem jeszcze pewien.

– John mógł komuś zapłacić – zastanawiała się Melinda. – Sądzisz, że telefon od Annie został nagrany wcześniej? Mógł wynająć kogoś z ulicy.

– Teraz mówisz jak Montoya. Dla niego w każdej zbrodni chodzi o pieniądze.

Jaskiel uniosła brwi.

– Bo tak zwykle jest, Rick. Nie wszyscy są szlachetnym i idealistami.

– Nie ma takich wcale – poprawił ją. – Nie tutaj.

– Nie? – roześmiała się• Wyglądała kobieco i mniej surowo. – Może masz racje, ale zdaje mi się, że słyszałam kopyta Rozynanta w holu. Za¬wsze milkną w tym miejscu.

– O czym, do diabła, mówisz? – zapytał Montoya, który wpadł jak burza. Mimo upału, jego strój był nienaganny.

– Nieważne – powiedział Bentz.

Jaskiel rzuciła Montoyi spojrzenie.

– Fragment z Don Kichota.

– Jezu, skąd ty znasz takie rzeczy? – zapytał Montoya.

– Czytam – odpowiedziała. – Powinieneś znać się na tym, bo to część twojego hiszpańskiego dziedzictwa.

– Nie obchodzi mnie to.

– Ona rozwiązuje krzyżówki i ogląda Yabank.

– Jak mam czas. A jeśli o tym mowa – zerknęła na zegarek _ muszę się zbierać. – Uśmiechnęła się oficjalnie. – Nie mogę kazać im czekać.

– Gotowy do zabawy? – zapytał Montoya.

– Prawie. – Podał Montoyi portret pamięciowy.

– To nasz facet?

– Teoretycznie.

– To może być każdy.

– Człowiek od grafiki komputerowej zrobi zdjęcia facetom z życia Samanty i Annie Seger, tym z grupą krwi A, czyli prawie wszystkim, a po¬tem wrzucę to w komputer i porównam. W ten sposób pole się zawęzi.

– Miejmy nadzieję – powiedział Montoya bez entuzjazmu.

– Chodźmy. – Bentz wziął papier z ręki Montoyi i sięgnął po broń i marynarkę• Nie miał ochoty informować Samanty Leeds o śmierci jej podopiecznej, ale uznał, że lepiej, żeby dowiedziała się od niego niż z wiadomości o piątej.


Priscilla McQueen Caldwell nie ucieszyła się na jego widok. Ty specjalnie się tym nie przejął. Stwierdził, że skoro już dotarł do Houston, sprawdzi każdego, kto miał związek z Annie Seger. Wielu przyjaciół wyprowadziło się, ale Prissy nadal mieszkała w tym mieście, mniej niż pół godziny drogi od lotniska i Ty stał właśnie na werandzie jej domu.

– Nie wiem, dlaczego powinnam z panem rozmawiać – powiedzia¬la, uchylając drzwi, które prowadziły do zaśmieconego zabawkami wnę¬trza parterowego domu. Przez jej ramię zobaczył kojec i huśtawkę. Dziec¬ka nie było. Pewnie spało.

– Próbuję dowiedzieć się czegoś o Annie. Była pani jej najlepszą przyjaciółką. Wiedziała pani, że jest w ciąży i że to nie było dziecko Ryana Zimmermana.

– Jakie to ma teraz znaczenie? – zapytała Prissy.

– Myślę, że została zamordowana.

– Przez wiele lat słyszałam takie plotki, ale nic z tego nie wynikło – powiedziała Prissy i zmrużyła oczy. Miała na sobie różowe szorty, san¬dały i naszyjnik ze złotym krzyżykiem. Była ładną, drobną kobietą z wło¬sami koloru miodu związanymi w kucyk. – Wie pan, to zabawne, naj¬pierw ni z tego, ni z owego, dzwoni Ryan, a teraz zjawia się pan i chce rozmawiać o Annie.

– Ryan dzwonił do pani?

– Jasne. Nie wiedział pan? Był moim chłopakiem, kiedy Annie go sobie upatrzyła. – Skrzywiła się. – Tak było. Annie zdobywała wszyst¬ko, czego zapragnęła. – Z głębi domu rozległ się płacz dziecka.

– Ale pozostałyście przyjaciółkami.

– Nie tak od razu, ale w końcu pogodziłyśmy się, bo Ryan zaczął brać narkotyki i odwrócił się od Boga.

– Więc oddała go pani Annie z błogosławieństwem.

– Nic nikomu nie dawałam, ale ułożyło się dobrze. Poznałam Billy'ego Raya w kościele i jesteśmy razem. Wyszłam za mąż po skończe¬niu szkoły. – Zerknęła na tegarek. – Proszę posłuchać, nie chcę, żeby się dowiedział, że z panem rozmawiałam. Nie spodobało mu się, kiedy Ryan zadzwonił, a on jest porywczy.

– Po co dzwonił Ryan? Priscilla przewróciła oczami.

– Właśnie, ciekawe. Chciał, żebym się z nim spotkała – żebym przy¬jechała do Nowego Orleanu. Rozstał się z żoną, stracił pracę i czuł się samotny. Stał się cud nad cudami – pomyślał o mnie. – Uśmiechnęła się gorzko. – Teraz mnie potrzebuje, aja kazałam mu o tym zapomnieć.

Dziecko płakało coraz głośniej.

– Oj, Billy junior się budzi. Muszę już iść.

– Czy Ryan zostawił swój numer?

– Nie. Chyba wynajmuje pokój w motelu. Zanim stanie na nogach… ale nie jestem pewna. Przepraszam pana, ale naprawdę muszę ząjrzeć do dziecka.

Ty chwycił ją za rękę.

– Jeśli pomoże mi w tej sprawie, zrobi to pani przede wszystkim dla Annie – nalegał. – Z kim się zadawała, oprócz Ryana?

– Naprawdę nie wiem. To była jakaś wielka, ciemna tajemnica¬powiedziała Prissy. – Myślałam, że to jakiś żonaty facet, na przykład kolega doktora Faradaya, bo Annie naprawdę się tym przejmowała, a jak zaszła w ciążę, nie mogła powiedzieć rodzicom. Zabiliby ją. To dokład¬nie od niej usłyszałam. – Priscilla nagle pojęła, co powiedziała. – Oj, nie chodzi o to, że naprawdę by jązabili, tylko, no wie pan, Estelle dostała¬by szału.

Dziecko krzyczało coraz głośniej i Ty puścił rękę Prissy.

– Jeśli kiedykolwiek zechce pani o tym porozmawiać, proszę do mnie zadzwonić.- Wyjął wizytówkę z portfela i chciał jej dać, ale nie wzięła.

– Nie będę dzwonić – powiedziała zdecydowanie. – Annie była moją przyjaciółką• Lubiłam ją, mimo że poderwała mojego Ryana. Ale jeśli o mnie chodzi, to sama skomplikowała sobie życie. Nie miałą odwagi stawić czoła rodzicom ani Ryanowi i powiedzieć otwarcię o dziecku i zabiła się. Nie zadzwonię do pana nigdy. Billy Ray byłby niezadowolony.


Zamknęła drzwi, a Ty zostawił wizytówkę w szparze we fi'amudze drzwi, na wypadek, gdyby Prissy zmieniła zdanie. Nie sądził jednak, że to zrobi.

– Nie rozmawiałaś bezpośrednio z Peterem ani go nie widziałaś?¬zapytał ojciec Sam, gdy do niej oddzwonił. Samanta była w kuchni i na¬kładafa kotu jedzenie.

Głos miał zmęczony i zrezygnowany.

– Nie, jeszcze z nim nie rozmawiałam, tato, ale to, że gadał z Corky wystarczy.

– Chciałbym zamienić z nim kilka słów – powiedział William Ma¬theson smutno.

Ja też bym chciała, pomyślała Sam gniewnie, ale opanowała się.

– Potraktujmy to jako dobry początek – powiedziała. – Nikt go nie widział od lat, a on sam podszedł do Corky w barze. – Trochę naciągała prawdę• Corky nie powiedziała, że Peter zaczął rozmowę, ale ojcjec po¬trzebował pozytywnych informacji. – Posłuchaj, jak się dowiem qzegoś jeszcze, zadzwonię do ciebie. – Wypłukała puszkę i wrzuciła do kosza.

– Może powinienem sprawdzić w bi'urze numerów w Atlancie. Mogą mieć jego telefon.

– Mogą. – Sam wątpiła w to.

– Pewnię jest zastrzeżony. Tak było, gdy mieszkał w Houston.

Sam zamarła. Wyciągała spod zlewu kosz na śmieci, ale zostawiła go i wyprostowała się powoli.

– Zaraz, zaraz, kiedy był w Teksasie?

– Wiele lat temu. Wynająłem prywatnego detektywa, który go szukał i znalazł niedaleko twojego domu.

– Chcesz m i powiedzieć, że Pete był w Houston, ty o tym wiedzia¬łeś i nigdy mi nie powiedziałeś?

– Nie jestem pewien, czy to był on. Może to był inny Peter Matheson. Nigdy do niego nie dotarłem, a ty… ty miałaś wtedy rozwód i tę sprawę z Annie Seger. Uznałem, że oszczędzę ci kolejnego stresu. Poza tym, jak mówiłem, nie wiem, czy to był Pete. Zdjęcia, które widziałem, nie były najlepsze, zawsze miał odwróconą głowę, kapelusz albo słoneczne okulary.

– Był tam w tym samym czasie co ja? A ty mi nic nie powiedzia¬łeś… Jezu, tato; nawet jeśli to nie był nasz Peter, nie sądzisz, że powi¬nieneś mi powiedzieć? – Nie mogła uwierzyć w dwulicowość ojca. To było do niego zupełnie niepodobne. ~ Przez tyle lat, w każdej naszej rozmowie pytałeś o niego i ani razu nie wspomniałeś, że był w Houston?

– Co by to dało? – zapytał ojciec szorstko. – Czy był sto czy tysiąc, czy dziesięć kilometrów od ciebie, jaka to różnica?

– Tato – powiedziała ostro – nie wiedziałam nawet, czy żyje.

– Ja też nie. Mówiłem już, że nawet nie wiem, czy to był nasz Pete.

Nasz Pete. Nie był nasz, od lat. Nie było sensu się kłócić. Sam chciała uspokoić mocno bijące serce i skończyła rozmowę. Ojciec miał rację. Co z tego, że Pete był w Houston? Nie znał Annie Seger… nie mógł. Była uczennicą szkoły średniej, a H0uston to duże miasto i mieszkały w nim setki tysięcy ludzi.

Ale skoro Pete był w mieście, dlaczego nie skontaktował się z nią?

O samobójstwie Annie Seger i telefonach do radia pisano we wszyst¬kich gazetach i musiał wiedzieć, że Sam tam mieszka. Gdzie był Peter, kiedy prasa polowała na nią, kiedy przesłuchiwała ją policja, a rodzina Annie oskarżała o wszystko, od publicznego wywlekania problemów ich córki do błędu w sztuce lekarskiej włącznie.

Może to nie był on, pomyśiała, kiedy Charon wskoczył na blat ku¬chenny i zaczął czyścić sobie pyszczek. Jednak istniało prawdopodo¬bieństwo, że to Peter mieszkał w Houston. Teraz pojawił się znowu, dzie¬więć lat później, tak jak sprawa Annie Seger.

Nie było sensu myśleć o tym, co było i mogło być. Nagle znowu zadzwonił telefon.

– Pewnie to ojciec z przeprosinami – powiedziała do kota. – Złaź! _ Nacisnęła guzik i przyłożyła słuchawkę do ucha. – Samanto…

Głos Johna sparaliżował ją.

Zachowaj spokój. Dowiedz się o nim czegoś więcej.

– Tak – odpowiedziała i wyjrzała przez okno w kuchni. Po drugiej stronie ulicy Edie Killingsworth kopała w ogródku, a Hannibal łaził po trawie, jakby nic złego ani dziwnego się nie działo.

– Dlaczego dzwonisz do mnie do domu?

– Powinnaś o czymś wiedzieć.

O, Boże.

– O czym? – zapytała i zauważyła, że pod jej dom podjeżdża policyjny radiowóz. Powinna jak naj dłużej trzymać go przy telefonie.

– Chcę, żebyś wiedziała, że spełniłem obietnicę.

– Jaką obietnicę? – zapytała i serce jej zamarło.

Pogróżki. Spełnił swoje groźby.

– Masz na myśli tort? Dostałam go.

– Nie, jest coś jeszcze.

– Co? – zapytała i poczuła, że ogarnia ją przerażenie.

– Złożyłem dla ciebie ofiarę.

– Ofiarę? Jaką ofiarę?

Telefon zamilkł.

– Jaką ofiarę?!- wrzasnęła do słuchawki zmartwiała ze strachu.¬O czym, do diabła, mówisz, ty draniu?

Nie było odpowiedzi.

– Niech to cholera! – Rzuciła słuchawkę na widełki. Przez okno wi¬działa detektywa Bentza i jego partnera, Montoyę, jak wysiadają z samo¬chodu. Zbliżali się do domu z ponurymi i zaciętymi minami. Sam popę¬dziła do drzwi, odsunęła zasuwę i spojrzała na nich, kiedy weszli na.ganek.

– Co się stało? – zapytała, patrząc to na jednego, to na drugiego.

– Obawiam się, że mamy złe wieści – powiedział Bentz, ale Sam ledwo go słyszała, tak głośno biło jej serce. – Chodzi o jedną z pani pa¬cjentek, dziewczynę o imieniu Leanne Jaquillard.

– Nie – wyszeptała. Oparła się o framugę i nagle rozległo się kiJka głosów naraz – Bentza, szczekającego Hannibala, drozda śpiewąjącego w oddali. Wszystko to zagłuszał jeszcze szum w jej głowie.

– Ona nie żyje – powiedział Bentz. – Została zamordowana wczo¬raj w nocy.

– Nie! – powtórzyła załamana. _Nie Leanne. Nie zrobiłby tego. Niemożliwe. – Łzy napłynęły jej do oczu, a dłonie bezradnie zacisnęły się w pięści.

– Uważamy, że zabił ją ten sam człowiek, który zamordował dwie inne, ten, który dzwoni do pani i podaje się za Johna. Pani Leeds? Sa¬manto… dobrze się pani czuje?

– Nie – wykrztusiłaz trudem. – Przed chwilą dzwonił. Ten pieprzo¬ny morderca właśnie dzwonił i powiedział mi, że złożył ofiarę i że to moja wina… O Boże, nie, nie,nie! – powtarzała i z trudem opanowywa¬ła się, żeby nie wybuchnąć płaczem.

– Jest jeszcze coś – powiedział Bentz delikatnie i dotknął jej ramie¬nia, żeby wprowadzić ją do domu.

– Nie… nie. – Leanne próbowała się z nią skontaktować i nawet dzwoniła. – To nie może być ona. Dzwoniła tutaj. Szukała mnie… nie wierzę. To na pewno pomyłka.

– Nie ma pomyłki – oznajmił Bentz, a Montoya zamknął za nimi drzwi. Za plecami zostawili gorące słońce i rozgrzane powietrze.

– Powiedział pan, że jest coś jeszcze – wykrztusiła Sam i objęła się w pasie.

– Tak. Ona była w ciąży. Tak jak Annie.

– O, Boże, nie… nie znowu…

Bentz wciągnął głęboko powietrze, a Sam usiadła na dole schodów. – Miała na sobie czerwoną bieliznę. Powiedziała pani, że zginął jej jeden komplet, i że ktoś mógł go ukraść. Chcę, żeby pani pojechała na komisariat i zobaczyła, czy to te same rzeczy.

Sam ukryła twarz w dłon'iach i łzy popłynęły jej po policzkach. Le¬anne nie żyje. Nie udało jej się z nią skontaktować i nie zdążyła jej po¬móc. John zabił ją tak, jak inne kobiety.

Bentz usiadł na schodku obok niej.

– Dobrze się pani czuje? Wiem, że to dla pani szok, ale jestem prze¬konany, że pani życie też jest w niebezpieczeństwie. Zabił już trzy ko¬biety, może nawet więcej. Uważamy, że pani jest jego celem.

W tej chwili zadzwonił telefon.

.

Загрузка...