– Moi zdaniem ona udaje – wyszeptała Melba do tine'go i mrugnęła do Sam przyjaźnie, kiedy ta przechodziła koło biurka recepcjonistki w biurze WSLJ przy ulicy Decatur. Szczupła jak osa, z włosami koloru kawy, nieskazitelną cerą i pięknym uśmiechem, który szybko zmieniał się w grymas złości i niezadowolenia, kiedy ktoś próbował ją zignorować, Melba broniła drzwi WSLJ jak wyszkolony rottweiler. Tuż za nią wisiała szklana gablota oświetlona delikatnym światłem, pełna zdjęć znanych ludzi i nagród dla stacji radiowej. Była tam też laleczka voodoo i mały wypchany aligator – pamiątki przypominające wszyst¬kim gościom, że znajdują się w samym centrum Nowego Orleanu.
Sam przewróciła oczami.
– Masz rację• Założyłam to – postukała w gips gumową końcówką kuli – żeby nie musieć pracować i wzbudzić współczucie. Właśnie tak. I dlatego co kilka godzin łykam środki przeciwbólowe. Uwielbiam tak się umartwiać.
– Psychologiczny bełkot – stwierdziła Melba.
– Co mogę powiedzieć? To mój zawód. – Powoli się odprężała.
Dobrze było wrócić do pracy. Po prawie nieprzespanej nocy obudziła się o poranku i postanowiła, że nie będzie się bała. Sprawdziła, czy nie ma śladów w ogrodzie i niczego nie znalazła. Potem jeszcze raz przyj¬rzała się zniszczonej fotografii. Odsłuchała ponownie złowieszcze na¬granie i postanowiła nie dać się zastraszyć. '
Melba oparła brodę ria dłoni, a jej niezliczone bransoletki zadzwoni¬ły i zamigotały w słońcu.
– Wiesz, mam swoją teorię na temat psycho-doktorków… chciałam' powiedzieć… psychologów.
– Powiedz jaką – zachęciła ją Sam.
– Uważam, że wszyscy bierzecie się do tego, bo macie jakiś poważny defekt psychiczny. Większość znanych mi psychologów ma nierÓw¬no pod sufitem. Ci, którzy pracują w radiu, są najgorsi. Kto chciałby siedzieć całą noc w tym cholernym studiu i słuchać o problemach in¬nych ludzi, skoro i tak wiadomo, że nie można im pomóc? Dzwonią do ciebie dlatego, że są samotni.
– Albo napaleni – dodał Tiny, przechodząc koło recepcji. Rzucił na. biurko Melby kopertę• Z ukrytych głośników sączył się cicho jazz.
– Jasne. Zboczeńcy podniecają się, dzwqniąc do doktor Sam na 1-800 – psychiczny ratunek. Nocna pomoc psychiatryczna dla Nowego Orleanu. Wyspowiadaj się i bądź uzdrowiony.
Sam gwałtownie pokręciła głową. Poczuła, jak uśmiech znika jej z twarzy.
– Co powiedziałaś?
– Podniecają się…
– Nie, to o spowiadaniu się?
– Tak to właśnie jest – powiedziała Melba,' kiedy zadzwonił tele¬fon. – Jesteś jak ksiądz, kaznodzieja lub ktoś w tym rodzaju. A to miej¬sce zamienia się w konfesjonał. Spójrz na samą nazwę, kochana. Nocne wyznania. Czy trzeba dodawać coś jeszcze? – Nacisnęła guzik i popa¬trzyła na swoje błyszczące różowe paznokcie. – WSLJ, Nowy Orlean, stolica jazzu i pogadanek na antenie. W czym mogę pomóc?
– Nie zwracaj na nią uwagi – powiedział Tiny. – Wiesz, że zawsze się czepia, ale tak naprawdę cię kocha.
– Miło wiedzieć – mruknęła Sam, ale słowa Melby zastanowiły ją.
Może była po prostu przewrażliwiona i doszukiwała się ukrytych znaczeń. Była niewyspana, bolała ją noga i nie mogła przestać myśleć o nagranej na sekretarce wiadomości i o zniszczonym zdjęciu, a na dodatek dzień zaczął się nerwowo. Najpierw problemy z policją w Cambrai; rozmawia¬ła z policjantem przez telefon, potem czekała, aż do niej przyjedzie. Za¬pewnił ją, że będą częściej patrolować okolicę, zabrał kasetę, kopertę i zdję¬cie. Potem, nadal spięta, zadzwoniła do banku i upewniła się, że dostali wiadomość o zagubionych w Meksyku kartach kredytowych. Następnie pojechała wyrobić nowe prawo jazdy i do ślusarza, który miał wymienić wszystkie zamki w domu i dorobić nowe kluczyki do samochodu. Na ko¬niec wstąpiła do firmy ubezpieczeniowej po nową kartę i spędziła tam prawie godzinę, stojąc w kolejce. Brakowało jej jeszcze optycznych oku¬larów przeciwsłonecznych, ale to miała załatwić na końcu. Na razie wy¬starcząjej szkła kontaktowe i zwykłe okulary.
– Przekażę wiadomość panu Hannah – powiedziała Melba, odłoży¬ła słuchawkę i zanotowała coś na kartce. – Nie rozumiem, dlaczego nie mamy poczty głosowej. Zupełnie jak w średniowieczu. – Spojrzała na Tiny'ego. – Geniuszu komputerowy, nie mógłbyś nam tego załatwić?
– Pracuję nad tym, ale nasz cholerny budżet…
– Tak, tak, zawsze chodzi o pieniądze, słuchalność i udziały na rynku. – Przewróciła wymownie oczami. – Z przykrościąmuszę przyznać ¬. zwróciła się do Sam – że ilość listów od wielbicieli świadczy o tym, że im ciebie brakowało.
– Zadziwiające.
Zadzwonił telefon i odwrócił uwagę Melby. Tiny odprowadził Sam cen¬tralnym korytarzem, nazywanym pieszczotliwie "aortą". Stacja radiowa przy¬pominała króliczą norę, pełną labiryntów, przejść połączonych ze sobą, będą¬cych efektem remontów budynku, w którym mieściło się WSLJ ijego siostrzane stacje. Pakamery i schody przerobiono na biura i sale konferencyjne.
– Sprawdź swoją pocztę elektroniczną – poradził jej Tiny i zatrzymał się przy wejściu do swojego biura, przerobionego z małego pomieszczenia, które kiedyś było ciemnym schowkiem wciśniętym pomiędzy inne po¬koje biurowe. W środku stał fotel, blat, a na nim przenośny komputer. Jedyną ozdobą był ogromny podziurawiony plakat z aligatorem, który, jak sądziła Sam, służył Tiny'emu do wbijania rzutek. Nikt w całej stacji nie odkrył, gdzie Tiny chowa swoje zabawki.
Tiny chyba zawsze najlepiej wiedział, co dzieje się w stacji. Studio¬wał zaocznie łączność na Uniwersytecie Loyola i odpowiadał za sieć w radiu. Znał wszystkie komputerowe kruczki. Zdaniem Sam był nie¬ocenionym pracownikiem, ale pochodził jakby z innego świata. Był ty¬powym maniakiem komputerowym, któremu przydałby się korekcyjny aparat na zęby i płyn przeciw pryszczom, ale pracował ciężko'i chyba trochę się w niej podkochiwał. Sam udawała, że nic o tym nie wie.
– Mam dużo wiadomości? – zapytała, a chłopak wyraźnie się roz¬promienił.
– Setki i wszystkie na jeden temat; słuchacze domagają się, żebyś wróciła.
– Czytasz moje listy? – zapytała. Zaczerwienił się po czubki uszu.
– Niektóre przyszły na adres stacji, ale były głównie o tobie. Pytali kiedy wracasz, a ja… no… nie czytałem żadnych prywatnych wiadomości.
Jasne, pomyślała z niedowierzaniem, ale zanim zdążyła go o to za¬pytać, usłyszała głęboki głos szefowej programu:
– A, wróciła córka marnotrawna! – zagrzmiała Eleanor.
Wysoka Murzynka, której do przytrzymywania papierów na biurku słu¬żyły mosiężne kule golfowe – podeszła do nich i uśmiechnęła się, demon¬strując złoty ząb trzonowy. – Och, pokaż się… – Rzuciła okiem na gips na nodze Sam. – Bardzo zgrabny. Jeszcze takiego nie widziałam. No chodź, pokuśtykaj do biura, bo musimy pogadać. – Ruszyła przodem głównym korytarzem i skręciła w prawo na tył budynku. Po drugiej stronie było oszklo¬ne studio, gdzie Gator Brown słuchał przebojów jazzowych, które zamie¬rzał puścić na swojej zmianie. Na łysą czaszkę miał założone słuchawki, a gdy zobaczył Sam, uśmiechnął się i uniósł piegowatą rękę, nie przerywa¬jąc ani na chwilę cichego trąjkotania, a po chwili puścił następną płytę•
– No dobra, opowiadaj – powiedziała Eleanor i wskazała Sam krze¬sło wciśnięte pomiędzy szatki pełne segregatorów, płyt, taśm i książek. ¬Jak długo musisz to nosić? – Sam usiadła za zawalonym biurkiem.
– Jeszcze niecały tydzień, mam nadzieję. To tylko zwichnięcie. Nic nie złamałam i mogę nadal pracować.
– Dobrze, bo chcę cię z powrotem w tej budzie. Słuchacze domaga¬jąsię ciebie, Sam, a WNAB coraz agresywniej walczy o odbiorców. Przesunęli Trish LaBelle z siódmej na dziewiątą, żeby nadawać o podobnej porze. Zastanawiam się, czy nie przesunąć twojej audycji o godzinę, ale Gator odgraża się, że przestaną go słuchać, bo jego jazz trzeba puszczać późno w nocy. Wolałby, żebyś zaczynała o dwunastej. – Sięgnęła do górnej szuflady i wyjęła fiolkę z lekarstwem. – A mój mąż nie może zro¬zumieć, dlaczego mam wysokie ciśnienie.
Sam nie pojmowała o co chodzi w tej walce z konkurencją.
_ WNAB nadają na AM, a my na FM. To zupełnie inny format, inni ludzie, inni odbiorcy – powiedziała, wzruszając ramionami.
_ Wcale nie. – Eleanor spoważniała. Połknęła dwie tabletki. – Słu¬chaj, wszyscy ciężko pracowaliśmy, żeby nasza stacja była najlepsza i te¬raz nie chcemy stracić słuchaczy. Nie odmawiam ci prawa do urlopu, ale muszę myśleć praktycznie. Nie mogę dopuścić, żeby WNAB, lub kto¬kolwiek inny, wpłynął na nasze notowania. – Posłała Sam wymuszony uśmiech i wtedy zadzwonił telefon.
_ Mówi Eleanor… tak… Wiem. – Odchyliła się do tyłu na krześle i zaczęła szukać czegoś w stosie teczek leżących na szafce. – Dobrze, niech sprawdzę. Rozmawiałeś z działem sprzedaży? – Głos miała szorst¬ki. – Rozumiem… pracujemy nad tym. Co? Tak. Samanta wróciła, więc nocny program będzie… Dobrze. Daj mi minutę. – Odwróciła się do biurka, wolną ręką chwyciła mysz komputerową i oczami dała Sam znak, że skończyły rozmowę. – Słuchaj, George, nie martw się• Powiedziałam, że się tym zajmę.
Samanta kuśtykając, wyszła z pokoju i już na korytarzu dobiegł ją głos Eleanor:
_ Coś wymyślę. Tak, niedługo. Na litość boską, nie wariuj. Uspokój się. Rozumiem.
Sam ruszyła korytarzem ZaJrzała przez szybę i zobaczyła Gatora pochylonego nad mikrofonem, gadającego do magnetofonu, jakby mó¬wił na żywo do słuchaczy. Potem włączy tę taśmę do swojego programu.
Na antenie jego głos brzmiał delikatnie, zachęcająco, jak głos chłopaka z sąsiedztwa. W bezpośrednich kontaktach był o wiele bardziej energicz¬ny i ruchliwy. Sam pomachała mu i Gator skinął jej głową. Minęła kilka studiów nagrań, pokój producenta, bibliotekę i w końcu dotarła do biu¬ra, które dzieliła z kilkoma innymi prowadzącymi. Poczta zaadresowa¬na do niej leżała w osobnej przegródce. Przypomniała sobie o nieprzyjemnym liście, który dostała wcześniej, i ostrożnie sortowała koperty.
Pomyślała, że niepotrzebnie się boi, tu nic jej Aie grozi. Otwierała kolej¬ne koperty i przeglądała listy.
Nie znalazła niczego podejrzanego.
Dostała zaproszenia do wygłószenia kilku odczytów, prośby o pracę na rzecz instytucji charytatywnych, życzenia od słuchaczy, którzy do¬wiedzieli się, że miała wypadek, reklamówki, oferty kart kredytowych… nic nadzwyczajnego. Postanowiła, że nie powie nikomu w stacji o liście od wariata, ale jeszcze raz porozmawia z policją. Zarówno list, jak i wia¬domość na sekretarce były tylko głupim kawałem, niczym więcej. Jakiś nienormalny facet bawił się jej kosztem.
Więc czyje kroki słyszała na werandzie? Jak wyjaśnić zachowanie Charona?
Dlaczego wczoraj w nocy czuła się tak dziwnie? Jakby czyjeś niewi¬doczne oczy obserwowały każdy jej ruch?
Zacisnęła zęby i przypomniała sobie po raz setny, że miała się nie przejmować głupimi złośliwymi dowcipami. W przeszłości miała do czynienia ze świrami. Gdy tylko zmieni zamki, naprawi zepsuty alarm i upewni się, że policja z Cambrai dotrzyma słowa i zwiększy liczbę patroli w okolicy, będzie bezpieczna.
Czy aby na pewno?
Kilka godzin później, kiedy większość pracowników poszła już do domu, Sam wyrzucała śmieci do kosza, kiedy usłyszała stukanie wyso¬kich obcasów. Do pokoju wpadła Melanie. Miała potargane przez wiatr włosy, a policzki czerwone od upału.
– Witaj. – Melanie uśmiechnęła się szeroko. Miała dwadzieścia pięć lat i dyplom AU Saints, małego cołłege'u w Baton Rouge, który ukończy¬ła jako jedna z najlepszych. Specjalizowała się w łączności i psychologii. Pracowała w radiu na uczelni, potem w Baton Rouge, a następnie przyjęła stanowisko w WSLJ. Tak jak Sam, została zatrudniona przez Eleanor.
– Dzięki.
– Skoczę do sklepu na rogu, kupię kawę i coś okropnie tuczącego i niewskazanego… Może ciastko z cukrem pudrem. Masz ochotę najedno? – Kuszące, ale nie. – Sam odłożyła korespondencję i przesunęła krze¬sło wzdłuż długiego blatu, który służył jej za biurko. – Dziękuję jeszcze raz za opiekę nad kotem, kawę i mleko. Jesteś moim wybawcą.
Melanie rozpromieniła się, zadowolona z komplementu – pod wieloma względami była jeszcze bardzo dziecinna.
– Pamiętaj o tym, kiedy przyjdzie czas na ocenę mojej pracy i podwyżkę.
– Dobra, rozumiem. Przekupiłaś mnie.
– Całkowicie! – Melanie stała w drzwiach z rękami opartymi o framugi. Umalowana i ubrana w cienką purpurową sukienkę, przezroczyste czarne wdzianko, buty na platformach, wyglądała jakby wybierała się na miasto, a nie do pracy.
– Masz gorącą randkę?
_ Mogę sobie pomarzyć – roześmiała się i wzruszyła ramionami. – Może będę miała szczęście i… – Uniosła palec. – Nie próbuj mnie po¬uczać, żebym była ostrożna. Jestem już dużą dziewczynką, a ty nie jesteś moją mamą. Nie chcę też przyjacielskich ani profesjonalnych porad.
Sam wiedziała, kiedy należy milczeć. Poprzednie związki Melanie były dziwne i zapewne wkrótce ktoś znowu złamie jej serce, ale Sam postanowiła się nie wtrącać. Sama nie mogła się pochwalić uporządko¬wanym życiem uczuciowym.
– Kiedy kończysz dyżur? Melanie zerknęła na zegarek.
_ Po programie, tak jak ty. Co ci przynieść ze sklepu, zanim zamkną?
Herbatę? Wodę?
– Nie musisz mnie obsługiwać.
_ Wiem. Ale masz gips na nodze. Jak będziesz normalnie chodzić, sama sobie przyniesiesz, a,teraz wykorzystaj mnie, jeśli masz ochotę• -
Sama chciałaś. Dobra, przynieś mi dietetyczną colę•
_ Dobrze. – Melanie spojrzała ponuro na nogę Sam. – Swędzi cię?
~ Jak cholera.
_ Zaraz wracam. – Wyszła równie szybko, jak się zjawiła. Sam zerknęła na swoją pocztę elektroniczną. Puls miała przyspieszony, a ręka, którą prowadziła myszkę, była spocona. Nie dostała żadnej wiadomości z pogróżkami. Przyszło kilka listów od fanów, którzy pytali, kiedy wróci na antenę, trochę dowci'pów, które od razu usunęła, stare wewnętrzne infolimacje biurowe, zaproszenie do wygłoszenia przemówienia na im¬prezie charytatywnej, przypomnienie o spotkaniu w centrum Boucher i kilka słów od przyjaciół. Jedna wiadomość była od Leanne Jaquiłłard, siedemnastolatki, z którą pracowała w centrum jako ochotniczka.
Nie było niczego niezwykłego, niczego niepokojącego. Odprężyła się• Zanim Melanie wróciła ze śladami cukru pudru na ustach i puszką dietetycznej coli i kawą, Sam odpowiedziała na parę wiadomości, kilka zapisała, a resztę usunęła z komputera.
_ Dzięki – powiedziała, kiedy dziewczyna podała jej napój. – Odwdzięczę ci się.
– Kilka razy, może z tuzin, za opiekę nad tym wymagającym kotem. – Melanie pociągnęła łyk kawy i resztki cukru zniknęły z jej ust.
Sam otworzyła puszkę i wtedy do pokoju wetknął głowę Gator.
_ Masz jakieś piętnaście minut – powiedział. – Nagrałem dwa ka¬wałki, potem idzie prognoza pogody i reklamy, a potem ty. – Odwrócił się, żeby wyjść, ale zmienił zdanie. – Dobrze, że wróciłaś. – Jego słowa nie brzmiały szczerze.
– Dzięki.
– Właściwie co ci się stało? – Pokazał na gips.
– Długa historia. Kapitan naszej łodzi okazał się idiotą, a ja jestem niezdarą•
Gator uśmiechnął się z przymusem.
– Jakbym nie wiedział -oznajmił i dodał: – Muszę lecieć. Gdzieś w tym mieście musi być kobieta, która nie może się doczekać, żeby mnie poznać. – Nie liczyłabym na to – szepnęła Melanie, kiedy odszedł.
– Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego tak bardzo chciałam tu wrócić? – powiedziała Sam.
– Jest wściekły, bo chcą skrócić jego program, żeby wydłużyć twój. Jest zazdrosny.
Sam nie miała pretensji do Gatora. Zwykle prowadził audycję rano, potem przenieśli go na popołudnie, do programu o piątej, a potem na wcze¬sny wieczór. Nie trzeba było się wysilać, żeby zgadnąć, że chcą się go pozbyć. W ściekał się na nią z powodu popularności Nocnych wyznań.
– Chyba zabiorę się do roboty. – Sam wstała z trudem i poczuła bo¬lesne ukłucie w kostce. Zignorowała je. Melanie odsunęła się, żeby zro¬bić jej przejście.
– Dzięki, że mnie zastępowałaś – powiedziała Sam.
– Nic wielkiego – odparła Melanie, a jej jasne oczy nieco pociemniały. – Podobało mi się.
– Masz wrodzony talent. Dziewczyna westchnęła. Ruszyły korytarzem.
– Szkoda, że szefowie nie doceniają moich zdolności.
– Docenią, ale musisz być cierpliwa i zrobić doktorat. Dyplom licencjata z psychologii to za mało.
– Wiem, wiem. Dzięki za radę, mamo – odpowiedziała z nutą zazdro¬ści w głosie. Melanie była świetna przy mikrofonie, ale potrzebowałajesz¬cze trochę ogłady, więcej doświadczenia i Wykształcenia, zanim będzie mogła udzielać rad trzydziesto- i czterdziestolatkom, którzy dzwonili do radia. Zastępstwo to jedno, a własny program to zupełnie co innego.
– Wydarzyło się coś ciekawego podczas mojej nieobecności? – za¬pytała Sam, zmieniając drażliwy temat.
– Nic. Było strasznie nudno. – Melanie wzruszyła ramionami i wy_ piła kolejny łyk kawy.
– W Nowym Orleanie nigdy nie jest nudno.
– Ale w radiu jest. Wszystko po staremu, bez zmian. Chodzą plotki, że WSLJ może zostać sprzedane większej stacji, albo połączy się z konkurencją.
– Zawsze tak mówią.
– To by była poważna zmiana. Wszyscy prowadzący boją się, że zastąpią ich komputery albo programy z Timbuktu, lub Bóg wie skąd. – Ciągle te same pomysły – podsumowała Sam.
– Tak, ale tym razem chodzi o coś jeszcze. George chce wydać więcej pieniędzy na sprzęt komputerowy, zmniejszyć personel i puszczać więcej z taśm. Melba jest zachwycona – strasznie się podnieca pocztą głosową, a Tiny popiera ten pomysł z całego serca. Im więcej specjali¬stycznego 'sprzętu, tym lepiej.
– To wizja przyszłości – powiedziała Sam cynicznie. Komputery zastępowały prowadzących, tak jak płyty kompaktowe wyparły kasety i płyty winylowe. Płytoteka zarastała kurzem w zamkniętej szklanej sza¬fie i korzystał z niej od czasu do czasu tylko naj starszy prezenter Ram¬blin' Rob.
– Zawsze mnie za to opieprzają – mówił ze śmiechem, a jego głos brzmiał chrapliwie od dużej ilości wypalanych papierosów. – Nie odwa¬żą się mnie wylać. AARP, gubernator i nawet sam Pan Bóg rozwaliliby tę budę, gdyby ktoś chciał mnie wyrzucić.
Melanie szła za Sam korytarzem.
– Nie było nic ciekawego, poza tym że prowadziłam twój program.
– Kłamczucha – powiedziała Melba, która minęłaje i chwyciła marynarkę z wieszaka w niszy. – Nie daj się nabrać na te bzdury. – Uniosła nieznacznie brwi. – Dziewczyna ma nowego faceta.
Melanie zaczerwieniła się i przewróciła oczami.
~ To prawda? – zapytała Sam, kiedy skręciły za róg i wślizgnęły się do studia. Plotka o asystentce nie była dla Sam zaskoczeniem. Melanie co tydzień lub dwa miała kogoś nowego..
– Ten jest na poważnie. – Melba wsadziła parasol pod pachę. ¬Uwierz mi, dziewczyna jest zakochana.
– Byłam tylko na kilku randkach. To wszystko. – Melanie bawiła się łańcuszkiem na szyi. – Nic wielkiego. – Podoba ci się?
– Jak na razie, tak.
– Znam go?
– Nie. – Melanie pokręciła głową i weszła do sali przy studiu. – Będę sprawdzać rozmowy.
Sam zajęła swoje miejsce i poprawiła mikrofon. Sprawdziła ekran komputera.
Założyła słuchawki, a Melanie skinęła głową, co znaczyło, że linie telefoniczne działały i były podłączone do komputera.
Sam odczekała, aż skończy się trzydziestosekundowa reklama lokal¬nego sprzedawcy samochodów, potem nacisnęła guzik i z głośnika po¬płynęło kilka taktów Nocy po ciężkim dniu Beatlesów. Po chwili muzyka ucichła, a Sam nachyliła się do mikrofonu.
– Dobry wieczór, Nowy Orleanie. Mówi doktor Sam. Wróciłam. Za¬czynamy Nocne wyznania w WSLJ. Jak pewnie wiecie, byłam na krótkim urlopie w Meksyku. Dokładnie mówiąc, w Mazatlan. – Oparła się łokcia¬mi o biurko i kątem oka spoglądała na ekran komputera. – Piękne miej¬sce, bardzo romantyczne, jeśli ktoś jest w odpowiednim nastroju. Nie zam ierzam jednak opowiadać wam o wszystkich szczegółach tej wycieczki. Pomyślałam, że zaczniemy od jakiegoś lekkiego tematu i dzięki temu wszystko wróci do normy. Ponieważ to mój pierwszy program po powro¬cie, przyszło mi do głowy, że dzisiaj porozmawiamy o urlopach. Dlaczego tak nas stresują, co zrobić, żeby dobrze odpocząć i jak wyobrażamy sobie romantyczny wyjazd? Dzwońcie do mnie i opowiedzcie, gdzie byliście i jak udał się wyjazd. Pogoda w Mazatlan była cudowna, a zachody słońca wspaniałe. Dużo słońca, ciepłe plaże i pełno par spacerujących wzdłuż brzegu. Palmy, biały piasek, pifia colada, wszystko o czym zamarzysz…
Przez kilka minut mówiła o romantycznych wycieczkach, podawała numer i prosiła o telefony. Za szklaną szybą widziała Melanie ze słu¬chawkami na uszach. Skinęła głową, kiedy zaświeciły się lampki linii telefonicznych. Zaczęło się.
Ned – imię pierwszego dzwoniącego pojawiło się na ekranie kom¬putera obok linii numer jeden, na dwójce czekała Luanda. Sam wcisnęła pierwszy guzik.
– Cześć, tu doktor Sam. Kto mówi?
– Tu Ned. – Mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany. – Cieszę się, że wróciłaś. Zawsze słucham twojej audycji… muszę powiedzieć, że brakowało mi ciebie.
– Dzięki…:. Samanta uśmiechnęła się nieznacznie i postanowiła roz¬luźnić go trochę. – Ned, co ci leży na sercu? Byłes ostatnio na urlopie?
– Tak. Zabrałem swoją żonę do Puerto Rico jakieś dwa miesiące temu i… jakby to powiedzieć, to miał być taki wyjazd na zgodę… no wiesz.
– Na zgodę po czym? – zapytała.
– Spotykałem się z inną i rozstaliśmy się z żoną na jakiś czas. Postanowiłem zrobić jej niespodziankę i zabrać ją na Karaiby, żeby spró¬bować wszystko naprawić.
– I co się stało, Ned? – zapytała, a mężczyzna powoli opowiedział o wszystkim. Kryzys wieku średniego. Skok w bok. Kochał żonę, która była wspaniałą, dobrą kobietą. Byli dwanaście lat po ślubie. W Puerto Rico żona odpłaciła mu pięknym za nadobne. Znalazła sobie latynoskie¬go kochanka i zrobiła to pod nosem Neda. Ned poczuł się urażony. Jak mogła? Romantyczne wakacje zakończyły się katastrofą.
– I jak się teraz czujesz? – zapytała Sam i zauważyła, że imię Luan¬da zniknęło z ekranu. Znudziła się czekaniem i odłożyła słuchawkę. Na trzeciej linii był ktoś o imieniu Bart.
– Czuję się zraniony i wściekły – mówił Ned. – Wściekły jak chole¬ra. Wydałem dwa tysiące dolarów na tę podróż!
– Straciłeś i pieniądze, i żonę. A dlaczego właściwie romansowałeś z innymi kobietami?
Linie telefoniczne zaczęły mrugać jak szalone. Ludzie nie mogli się doczekać, żeby skomentować opowieść Neda, dodać coś o sobie lub zapytać Sam o opinię. Na drugiej linii była Kay; Bart czekał na trójce, Luanda po raz drugi, tym razem na czwartej linii.
Sam przez chwilę rozmawiała z Nedem, wyjaśniając mu prawdy sta¬re jak świat. Potem przełączyła się do Kay, wściekłej kobiety, gotowej przeciągnąć Neda i innych oszukujących facetów po rozżarzonych wę¬glach. Sam wyobraziła sobie, jak kobieta pieni się ze złości. Potem wy¬słuchała Barta, który pojechał z dziewczyną na Tahiti. Dziewczyna od¬mówiła powrotu do domu. W eter popłynęły historie pełne złości, rozbawienia i rozpaczy. Sam przerywała rozmowy i puszczała reklamy, i prognozy pogody oraz naj świeższe wiadomości. Czas płynął szybko i z każdą chwilą czuła się coraz lepiej. lm dłużej rozmawiała ze słucha¬czami, tym mniej pamiętała o liście i zdjęciu z wydłubanymi oczami.
Prowadziła program od prawie trzech godzin, wypiła colę i właśnie dopijała drugą filiżankę kawy z zamiarem zakończenia audycji, kiedy na ekranie komputera pojawiło się imię John.
– Mówi doktor Sam. Jak się masz?
– Dobrze. Mam się dobrze – odparł delikatny męski głos.
– Jak ci na imię? – zapytała.
– John.
– Cześć, John. O czym chciałbyś porozmawiać? – Sięgnęła po kubek z kawą.
– O wyznaniach.
– Dobrze.
– Tak właśnie nazywasz swoją audycję. – Zdanie nie zabrzmiało jak pytanie..
– Owszem. John, co cię trapi?
– Znasz mnie.
– Znam cię? Jak to?
– Jestem Johnem z twojej przeszłości.
– Znałam wielu ludzi o tym imieniu. – Nie dała się zbić z tropu.
– Zapewne. – Czyżby w jego głosie zabrzmiała nuta dezaprobaty, czy wyższości? Kim był ten człowiek?
– Czy jest coś, o czym chciałbyś porozmawiać dziś w nocy, John?
– Grzechy.
O mało nie upuściła kubka. Zrobiło jej się zimno. Ten głos – ten sam głos, który był nagrany na automatycznej sekretarce. Poczucie bezpie¬czeństwa, które prawie odzyskała, nagle zniknęło.
– Jakie grzechy? – wykrztusiła.
– Twoje.
– Moje? – Kto to był? Powinna natychmiast się rozłączyć.
– Ludzie ponoszą karę za grzechy.
– Jaką? – zapytała. Poczuła przyspieszony puls i rzuciła okiem na
Melanie, która pokręciła głową. Z pewnością John powiedział jej co in¬nego, kiedy odebrała telefon.
– Zobaczysz – odpowiedział. Sam dała znak Melanie i miała nadzie¬ję, że dziewczyna zrozumie, że trzeba natychmiast rozłączyć rozmowę. Była pewna, że to ten sam wariat, który zostawił jej wiadomość w domu. – Być może będę musiała zapłacić za grzechy, jak każdy – powiedziała. Grała na zwłokę, ale nerwy miała napięte jak postronki. – Oczywiście, że tak. Wyznania Samanto. Nocne wyznania. Boże! To był ten sam facet.
– Zapamiętam to sobie.
– Bardzo rozsądnie, Sam. Bóg wie, co zrobiłaś, i ja także wiem.
– Co takiego zrobiłam?
– Tak bezduszna dziwko. Oboje wiemy…
Sam rozłączyła rozmowę. Kątem oka dostrzegła Melanie rozpaczliwie pokazującą zegar. Tylko dwadzieścia sekund do końca programu. Linie telefoniczne mrugały jak oszalałe.
– To wszystko na dziś – powiedziała Sam, starając się opanować.
Z trudem przypomniała sobie formułkę na zakończenie. Serce waliło jej jak szalone, kiedy naciskała guzik, żeby odegrać końcową piosenkę Nocne wyznania w wykonaniu Grass Roots. Po kilku pierwszych taktach mu¬zyka ucichła i Sam odezwała się ponownie:
– Mówi doktor Sam. Kończymy nasz program. Wszystkiego dobre¬go Nowy Orleanie. Dobranoc wszystkim. Niech Bóg was błogosławi. Nieważne, jakie dziś macie problemy, jutro też jest dzień… Słodkich snów…
Nacisnęła guzik i puściła serię reklam, odepchnęła mikrofon na bok i odsunęła krzesło. Zrzuciła słuchawki, złapała kulę, wstała z wysiłkiem i z trudem łapiąc oddech, wydostała się z kabiny.
– Jak ten facet zdołał się dostać na antenę?! – krzyknęła, kiedy spo¬tkały się z Melanie na korytarzu.
– Okłamał mnie, i tyle! – Melanie była czerwona na twarzy, zaci¬skała zęby i przyjęła postawę obronną. – Gdzie, do cholery, jest Tiny? ¬Nerwowo przemierzała korytarz. – Ma zaledwie pięć minut, żeby usta¬wić następny program. – Rozejrzała się dookoła.
– Zapomnij o nim. Jak było z tym ostatnim telefonem? – Sam trzę¬sła się w środku. Była wściekła i przerażona.
– Nie wiem. – Rodrażniona Melanie uniosła w górę ręce. – Nabrał mnie. Powiedział, że chce coś dodać o… raju… raju utraconym… Spieprzyłam to, tak? No, ukrzyżuj mnie za to!.
Sam skrzywiła się, słysząc jej słowa.
– Tylko bez biblijnej retoryki, dobrze?
– Już i tak po wszystkim. To się więcej nie powtórzy! Powiedziałam "przepraszam".
– W cale nie powiedziałaś. Zawaliłaś sprawę. Do ciebie należy spraw¬dzanie dzwoniących i… – Samanta nie dokończyła, ponieważ nagle zro¬zumiała, że bez powodu wyżywa się na asystentce. Odetchnęła głęboko i zmusiła się do opanowania emocji. – Przesadzam.
– Amen… ojej, przepraszam. Miałam nie używać słów z Biblii. ¬Melanie zrobiła w powietrzu znak cudzysłowu i Sam mimowolnie za¬chichotała.
– Zapomnij o tym.
– Spróbuję. – Melanie nadal rozglądała się za Tinym i chodziła w tę i z powrotem po wąskim korytarzu. W sadzała głowę w drzwi otwartych po¬koi i szarpała klamki tych zamkniętych na klucz. – Lepiej, żeby się:zjawił…
– Raj – mruknęła Sam do siebie, kiedy dotarło do niej, jakie wrażenie zrobiło na niej to, co mężczyzna powiedział Melanie. Oparła się ciężko o szklaną ścianę oddzielającąją od świętego składziku płyt Ramblin ' Roba. ¬Nie miał namyśli romantycznego raju… tylko Raj utracony Miltona.
– Co?
– Ten facet, który dzwonił, miał na myśli dzieło Miltona o szatanie wyrzuconym z nieba.
Melanie stanęła jak wryta.
– Tak sądzisz? – Uniosła pytająco brwi. – Chcesz powiedzieć, że lubi starą literaturę, czy coś w tym stylu? – Nie była przekonana.
~ Tak… Jestem pewna. Tam jest wszystko o grzechu, odkupieniu i karze – powiedziała Sam. Postanowiła powiedzieć Melanie prawdę.
– Ten facet już kiedyś do mnie dzwonił. Zostawił mi wiadomość na automatycznej sekretarce, kiedy mnie nie było.
– Co? – Melanie natychmiast zapomniała o Tinym. – Dzwonił jak byłaś w Meksyku?
– Właśnie tak.
– Ale… poczekaj. Myślałam, że masz zastrzeżony numer… że nie ma cię w książce telefonicznej.
– Nie ma, ale są sposoby, żeby poznać numer. Żyjemy w świecie peł¬nym technicznych wynalazków. Każdy może się włamać do komputera, zdobyć dane o kartach kredytowych, numer ubezpieczenia albo prawa jaz¬dy. Nietrudno znaleźć numer telefonu, jeśli tylko wiesz, jak to zrobić.
– Tak samo można oszukać osobę sprawdzającą w radiu rozmowy telefoniczne – Oczy Melanie spochmurniały. – Przykro mi, Sam – po¬wiedziała w końcu. – Oszukał mnie. – Odgarnęła włosy z czoła i doda¬ła. – Więc kto? Twój osobisty szurnięty prześladowca? O, przepraszam, ale ten facet nie jest całkiem normalny.
– Moja specjalność. Przecież jestem psychologiem, zapomniałaś? Usłyszały czyjeś kroki i zza rogu wyszedł Tiny, który o mało nie po¬trącił Melanie.
– Hej, uważaj – powiedziała i obrzuciła go charakterystycznym spoj¬rzeniem. – Do następnego programu zostało kilka minut. Gdzie, do dia¬bła, byłeś?
– Na dworze.
– Jezu! Przecież powinieneś mieć przygotowane nagranie do puszczenia.
– Nie martw się – rzucił Tiny przez ramię. Miał wilgotny płaszcz, a kiedy szedł do kabiny zwolnionej przez Sam, unosił się za nim zapach dymu papierosowego. – Wszystko mam gotowe.
Przez ciebie dostanę zawału.
– Dlaczego? Nie jesteś kierownikiem stacji.
– Wiem, ale…
– Odczep się, Melanie. Powiedziałem, że wszystko jest pod kontrolą. – Tiny spiorunował ją wzrokiem, a Melanię, która szybko wpadała w złość, otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. – Po prostu zrób to – dodał.
Sam pomyślała, że właściwie może już iść. Była zmęczona, zdener¬wowana i zaczynała ją boleć kostka.
– Zobaczymy się jutro – powiedziała i rus4yła do pokoju. Chwyciła płaszcz przeciwdeszczowy i torbę, i skierowała się do wind. Wciąż była zdenerwowana, a stary budynek, kręte korytarze, zapach pleśni i ciemne pokoje wydały się jej jeszcze bardziej ponure niż zwykle..
– Dość tego – mruknęła, kiedy winda zatrzymała się na pierwszym piętrze. – Masz zbyt bujną wyobraźnię. – Przy drzwiach wejściowych wsunęła kartę w automatyczny zamek i wyszła w wilgotną noc.
Powietrze było lepkie i gęste, gorące i nieprzyjemne. Wąskimi ulica¬mi sunęło kilka samochodów. Poczuła ciężki zapach rzeki, a uliczne la¬tarnie oświetlały palmy na skwerze Jacksona. Po ulicach chodzili jesz¬cze ludzie i Sam zaczęła się zastanawiac, czy ktoś z nich mógł być jej rozmówcą, prześladowcą, którego delikatny głos mroził jej krew w ży¬łach.
Zatrzymała taksówkę i podczas jazdy obserwowała ludzi, którzy bez względu na porę dnia i nocy zawsze byli na ulicach.
Jeden z mieszkańców tego miasta mści się na mnie. Dlaczego? Z ja¬kiego powodu chce, żebym zapłaciła za grzechy? Kim on, do diabła, jest? A najważniejsze – jak bardzo jest niebezpieczny?
Oparła się o siedzenie i miała nadzieję, że koszmar się skollczył. M꿬czyzna, John skontaktował się z nią. Może teraz zostawi ją w spokoju.
Ale kiedy mijała ciemne ulice miasta, przypońmiała sobie o podziu¬rawionym zdjęciu, i nagle ogarnęła ją przerażająca pewność, że to do¬piero początek.