– Musimy porozmawiać – powiedziała Eleanor. Siedziała za biurki'em i skinęła na Sam, żeby weszła do jej gabinetu. – Usiądź na chwi¬lę. – Kiedy Sam zajęła krzesło po drugiej stronie biurka, Eleanor sięgnꬳa po telefon i wybrała numer. – Melbo, nie łącz mnie z nikim. Sam i ja nie chcemy, żeby nam przeszkadzano, chyba że przyjdzie Tiny albo Me¬lanie. Powinni być za… – spojrzała na zegarek – jakieś piętnaście mi¬nut. Od razu ich przyślij. Dobra. – Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do Sam. – Tu się dziejąjakieś dziwne rzeczy. – Złożyła ręce na podkład¬ce na biurku i pochyliła się do przodu. – Słuchałam taśmy z nocy. Tiny puścił mi też rozmowę z twoim kochanym prześladowcą. Potem rozma¬wiałam z George'em i z policją. Ale teraz chcę usłyszeć to od najbar¬dziej zainteresowanej osoby. Co według ciebie się dzieje?
– Poza tym, że ktoś chce mnie nastraszyć?
– Jedna osoba?
– Albo dwie – powiedziała Sam. – Chociaż nie sądzę, żeby to był jakiś większy spisek przeciwko doktor Sam.
– Dobrze, więc po co ktoś wraca teraz do sprawy Annie?
– Nie wiem. – Sam wyjrzała przez okno i popatrzyła na dachy i niebieskie niebo. – Minęło tyle czasu. Miałam nadzieję, że mam to już za sobą.
– Ja też. – Eleanor westchnęła i wyciągnęła z ucha klips. – Więc niech ja to sobie uporządkuję. Kobieta, która podaje się za Annie, dzwoni w trak¬cie programu i po zakończeniu, kiedy zeszłaś z anteny, jakieś pół godziny później dzwoni ten wariat John. Oni muszą mieć ze sobą coś wspólnego.
– Zgadzam się. On chyba uważa, że.ja popełniłam grzech i muszę go odpokutować. Terazjuż wiem dlaczege. Wini mnie za śmierć Annie. Ale nie dzwonili z tego samego telefonu. Kobieta dzwoniła z automatu w barze, w mieście, a John z innej budki w Garden District. Policja już to sprawdza.
~ Więc sądzisz, że ten John namówił jakąś kobietę albo sam zmienił swój głos? Policja może to sprawdzić. Powiedziałam George'owi, że musimy nagrywać wszystkie rozmowy, nie tylko te do twojego progra¬mu. Nie będzie z tym problemu. Tylko że George jest zachwycony noto¬waniami. Zupełnie tak jak w Houston. W te noce kiedy dzwoni John i zaraz po jego telefonach, słucha nas więcej ludzi.
– Cudownie": zakpiła Sam. – Może powinniśmy znaleźć jeszcze kilku wariatów, żeby do nas dzwonili.
– Nie sądzę, żeby George miał taki pomysł. Ale on ma rację. Poczta elektroniczna, którą dostajemy, to potwierdza. W związku z tym – po¬wiedziała i zmarszczyła brwi – George poważnie rozważa wydłużenie twojej audycji i chce, żeby była nadawana nie tylko od niedzieli do czwart¬ku, ale również w piątek i w sobotę.
– A kiedy zostanie mi czas na normalne życie?
– Jakoś to ułożymy. Na początku wszystko będziesz prowadzić sama, ale potem zaprosimy innych prowadzących, włączymy wcześniej nagra¬ne fragmenty, albo zobaczymy, które wieczory będą cieszyły się najwięk¬szą popularnością.
– Popierasz ten pomysł?
– Popieram wszystko, co trzyma wysokie notowania, o ile nie jest niebezpieczne. Na razie nie podoba mi się to, co mówi ten facet. Nie podoba mi się ani trochę. I ta sprawa z Annie Seger. Nie rozumiem, o co chodzi. – W jej ciemnych oczach pojawił się błysk. – Chcę, żeby wzmoc¬niono ochronę, a ty masz być podwójnie ostrożna. Będziemy działać na bieżąco i zobaczymy, co czas pokaże.
– Dobrze, ale jest jeszcze coś, o czym powinnaś wiedzieć.
– Wspaniale. -Zmar-szczki nad brwiami Eleanorpogłębiły się. -Co takiego?
– Wczoraj w nocy dostałam kartkę urodzinową. – Samopisała prze¬syłkę. – Była w moim samochodzie.
– W środku? Zostawiłaś otwarte drzwi…? – zapytała, ale po chwili sama odpowiedziała na to pytanie: – Oczywiście, że zamknęłaś. Nie je¬steś taka głupia. Mówiłam ci, że już rozmawiałam z policją, ale chciała¬bym znać twoje zdanie. O co w tym wszystkim chodzi?
– Nie wiem, ale się dowiem – powiedziała Sam. – Ja też rozmawia¬łam z policją.
– Miałaś wczoraj pracowitą noc – zauważyła Eleanor. – Powiem Geor¬ge'owi, że chcę mieć strażników nie tylko przy drzwiach wejściowych, ale tu z tyłu też, i to przez cały czas. Do chwili, aż się to wszystko skoń¬czy. To że dzwoni tu wariat, to jedno, a groźby pod twoim adresem, to zupełnie co innego.
Zadzwonił wewnętrzny telefon i Eleanor odebrała.
– Przyślij ich, dzięki Melbo – powiedziała. – Tiny i Melanie dołą¬czą do nas. Może mają jakieś nowe pomysły.
Po kilku minutach rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Weszła Melanie, a za nią Tiny.
Usiedli na krótkiej kanapie wciśniętej między szafkę z aktami i bi¬blioteczkę•
– Sam powiedziała mi, co stało się wczoraj w nocy, ale chciałabym poznać wasze zdanie.
– Jakiś maniak prześladuje Sam – oznajmił Tiny i nerwowo potarł dłonie, unikając jej wzroku. – Myślę, że jest niebezpieczny.
– Pewnie podnieca go to, że ją straszy – stwierdziła Melanie. Od¬rzuciła blond loki z ramion i dodała: – Jakiś religijnie przewrażliwiony wariat.
– Jeśli nawet, to może być groźny. 'Przesłuchałam nagrania trzykrot¬nie i myślę, że Tiny ma rację. Facet z pewnością ma nie po kolei w głowie. Chcę, żebyście wszyscy byli ostrożni. Nie wychodźcie sami w nocy.
– Wygląda na to, że on uwziął się na Sam.
– Jak dotąd tak – powiedziała Eleanor – dlatego, że to jej program, i on ma z tym jakiś problem.
– I niezłą zabawę – dodała Samanta. – Tiny ma rację, że facet może być niebezpieczny, ale Melanie też ma słuszność. Wariat dobrze się bawi, strasząc mnie.
– Więc uważaj. Kup sobie psa. Noś broń. Nie wychodź sama w no¬cy i sprawdzaj samochód, zanim do niego wsiądziesz. Rób wszystko do czasu, aż dowiemy się, kim jest ten sukinsyn. – Eleanor popatrzyła na każde z nich. – Rozmawiałam już z George'em na temat zwiększenia ochrony i kupienia lepszego sprzętu do identyfikacji numerów. Jeszcze nie dostałam od niego odpowiedzi. Ale jeśli trzeba będzie wezwać poli¬cję albo wynająć prywatnego detektywa, to jestem skłonna to zrobić. To trzeba kontrolować.
– Chcesz powiedzieć, że trzeba z tym skończyć – poprawiła Sam.
– Tak jest, skończyć. – Eleanor wycelowała w nich polakierowany paznokieć. – Informujcie mnie natychmiast, jeśli zdarzy się coś dziwne¬go. Nie czekajcie do następnego dnia, tylko dzwońcie od razu. Wszyscy macie numer mojej komórki i możecie.mnie złapać o każdej porze.
Zadzwonił telefon i Eleanor spojrzała, na zegarek.
– Do diabła. Cóż, to chyba na razie wszystko. Mam nadzieję, że nie będziemy mieli więcej kłopotów. Niedługo jest impreza charytatywna dla ośrodka Boucher i zaprosiliśmy wszystkie media. Nie chciałabym, żeby się o tym dowiedzieli.
– My jesteśmy media – przypomniała jej Sam.
– Wiem, co mówię.
Telefon odezwał się znowu i Eleanor sięgnęła po słuchawkę. Spo¬tkanie dobiegło końca. Tiny i Melanie wyszli od razu, a Sam była w po¬łowie drogi do drzwi, kiedy usłyszała swoje imię.
– Poczekaj, Sam! – zawołała Eleanor.
Sam obejrzała się przez ramię, a Ęleanor zignorowała trzeci dzwonek.
– Skontaktuj się jeszcze raz z policją i postrasz ich trochę. Powiedz temu, kto prowadzi tę sprawę, że lepiej będzie, jak złapią tego typa, bo inaczej to się źle skończy!
– Myślisz, że to przyspieszy bieg spraw? – zakpiła Sam.
– Lepiej, żeby tak się stało.
– Czy to nie twoja radiowa doktorka? – zapytał Montoya i rzucił kopię raportu na biurko Bentza. Klimatyzator ledwo dzkiłał i w biurze było gorąco jak w piecu. Bentz postawił wiatrak na półce za swoimi plecami i po pokoju rozeszło się ciepłe powietrze.
– Kto? – spytał i zobaczył nazwisko Samanty Leeds. – Cholera. ¬Bentz podniósł wzrok na Montoyę, który pachniał papierosami i niezna¬nąmu wodą kolońską. Nawet w palącym upale Montoya wyglądał świet¬nie w czarnej koszuli, ciemnych dżinsach i skórzanej kurtce, podczas gdy Bentz pocił się jak świnia. – Kolejne kłopoty?
– Na to wygląda. – Montoya przerwał i wyprostował zdjęc.ie nieba, które Bentz postawił na ~tole, podczas gdy ten przeglądał raport.
– Chyba ten zboczeniec nie zniknął. Nie tylko zadzwonił do radia, ale zostawił jej w samochodzie list z pogróżkami. – Mmm.
– Zabrali samochód?
– Nie…
– Dlaczego nie, do diabła? – warknął Bentz.
– Sprawdzili odciski na miejscu.
– I co?
– Na razie nic.
– Dlaczego mnie to nie dziwi – stwierdził ironicznie Bentz. Otworzył szufladę, wyjął gumę do żucia i pomyślał, że pora przestać rzucać palenie.
– Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze do tego, jak się tu pracuje? – Mon¬toya sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął kasetę. Rzuciłjąna biurko tuż obok opróżnionej do połowy puszki pepsi i zdjęć Kristi. – Tu jest taśma z wczo¬rajszego programu. Chodzi o to, że dostała kilka nowych telefonów.
– Od faceta, który podaje się za Johna?
– I od kobiety, która nie żyje.
– Słyszałem o tym – przyznał Bentz i oparł się o fotel, nadal marząc o papierosie. – Annie.
– Słuchałeś radia? – Montoya uśmiechnął się od ucha do ucha. Naj¬wyraźniej rozbawiła go myśl, że Bentz siedział przy radiu z telefonem w ręku, gotowy zadzwonić do psychologa.
– Tak. Słucham jej co wieczór, od czasu, jak z nią rozmawiałem. Nikt o imieniu John nie dzwonił wczoraj w nocy.
– Mylisz się. Wariat dzwonił, ale po programie. Masz tu wszystko na taśmie. Nagrał ją technik, Albert, znany jako Tiny Pagano. Zareje¬strował wszystko tutaj – wskazał na kasetę na biurku Bentza.
– Tego nam było trzeba. – Bentz miał nadzieję, że prześladowca Sam przestał dzwonić. Z raportu wynikało, że był zbyt wielkim optymistą. ¬Jak to zdobyłeś? – Znalazł gumę i wsadził kawałek do ust.
– O'Keefe mi dał. Wczoraj miał służbę i wie, że ty jesteś przydzie¬lony do tej sprawy. On i jeszcze jeden chłopak przesłuchali doktor Sam w rozgłośni, a potem wezwała ich na parking, bo znalazła list w samo¬chodzie. O'Keefe twierdzi, że była nieźle roztrzęsiona.
– Dziwisz się jej?
– Do diabła, nie. – Montoya podrapał się w zamyśleniu w bródkę. – Więc co o tym sądzisz?
– Nic dobrego. – Bentz żuł pozbawioną smaku gumę. – Annie Se¬ger. Kto to, do diabła, jest? – zapytał.
– Nie wiem. Sądzę, że powinniśmy zostawić to chłopakom od spraw o napastowanie. Właściwie to nie nasza sprawa. Nie było trupa.
– Jeszcze nie.
– Wiedziałem, że tak powiesz.
– Dzięki. – Bentz miał więcej pracy niż… czasu na jej wykonanie. Miał na głowie nie tylko seryjnego mordercę mi wolności, ale jeszcze FBI i parę innych morderstw, kłótnie rodzinne, wykroczenia drogowe, gan¬gi, handel narkotykami i awantury między ludźmi gotowymi wyciągnąć nóż lub pistolet.
Montoya wyjął kieszonkowy magnetofon i puścił oznakowaną taś¬mę. Pierwszy telefon był od dziewcz~ny, która twierdziła, że doktor Sam ją zabiła, a drugi od prześladowcy. Rick najpierw wysłuchał zduszonego głosu dziewczyny, a potem łagodnego głosu Johna. W miarę słuchania, jego opanowanie zaczęło znikać.
Montoya wyłączył odtwarzacz. W pokoju słychać było tylko brzęczenie uwięzionej osy.
– Więc John nie zrezygnował.
– l pogróżki są teraz bardziej konkretne. – Bentz miał niedobre przeczucia. Osa podleciała bliżej; wściekły pacnął ją gazetą. Nie trafił i roz¬wścieczony owad tłukł się o okno, na próżno próbując uciec.
– Racja: – Montoya znalazł na biurku Bentza gumkę i rzucił nią w osę. Trafił i owad upadł na podłogę. – Myślisz, że te dwa telefony, od Annie i od Johna, mają ze sobą coś wspólnego?
– Możliwe. – Bentz był prawie pewien, bo nie wierzył w zbiegi oko¬liczności. – Chyba że jeden spowodował drugi. Dziewczyna usłyszała telefon od Johna i wpadła na własny pomysł.
– Więc ona może znać historię Annie Seger?
– Ktoś ją zna.
– Dobrze, a dlaczego ten wariat wyzywał doktor Sam od dziwek? Prostytutka? Jaki to ma sens?
Bentz w zamyśleniu żuł gumę.
– Sprawdzimy to. Chcę znać historię życia doktor Sam. Kim jest i co lubi? Dlaczego postanowiła zostać psychologiem radiowym? Po¬trzebne mi są informacje o jej rodzinie, chłopakach i tym – wyciągnął teczkę i sprawdził notatki – Davidzie Rossie, facecie, z którym pojecha¬ła do Meksyku. Wszystko o każdym Johnie, Jacku, Johnsonie, Jackso¬nie, Jonatanie i.Jayu oraz innych facetach, z którymi się spotykała, bo jeden z nich może do niej dzwonił.
Rozległ się głośny dzwonek telefonu. Bentz nie zdążył odebrać, bo do biura wchodziła właśnie kobieta, o której rozmawiali.
Patrzył na nią i miał wrażenie, że fatalny dzień za chwilę okaże się jeszcze gorszy.