Rozdział 3

Księżyc zasłaniały gęste, czarne chmury. Padał deszcz, a wiatr wzma¬l "\gał ~ię i na zwykle spokojnym jeziorze Pontchartrain pojawiły się spienione bałwany letniego szkwału. Żaglówka Tya Wheelera kołysała się ostro zdana na łaskę wiatru, żagle łopotały, a przez pokład przelewa¬ła się ciemna, mętna woda. Ty uświadomił sobie, że jego wyprawa była idiotyczna – znalazł się z pewnością w złym miejscu o nieodpowiedniej porze. Powinien opuścić żagle i włączyć cholerny silnik, ale bał się, że go zepsuje. Poza tym lubił igrać z siłami natury.

Przyszło mu do głowy, że los daje mu szansę, którą za wszelką cenę powinien wykorzystać.

Stanął pr;~y sterze na szeroko rozstawionych nogach. Zmrużył oczy i po¬patrzył przez najmocniejszą lometkę,jaką udało mu się zdobyć. Skupił wzrok na rozpadającym się starym domu, w którym mieszkała Samanta Leeds.

Doktor Samanta Leeds, poprawił się. Cholerna pani doktor z tytu¬łem naukowym. Miała tyle dyplomów, że zapierało dech, i uzurpowała sobie prawo do dawania ludziom rad, nie biorąc pod uwagę tego, że niektórym z nich może wyrządzić krzywdę.

Zesztywniał, kiedy dostrzegł ruch za zasłoną. Zobaczył ją. Zacisnął palce na śliskiej lornetce i obserwował jak zwykły podglądacz, że ko¬bieta chwiejnym krokiem chodzi po domu. Popatrzył na zegarek. Była trzecia piętnaście nad ranem.

Kobieta była bardzo piękna – oficjalne zdjęcia, które widział, nie kłamały – teraz była jeszcze ładn'iejsza z potarganymi włosami, na wpół rozebrana. Doktor Leeds miała na sobie nocną koszulkę zapiętą ty Iko na kilka guzików, ledwie zasłaniającą górną część długich, opalonych ud. Stąpała nierówno po pokoju oświetlonym lampami od Tiffany'ego, peł¬nym starych mebli – chyba antyków. Dostrzegł też gips na lewej nodze, który sięgał od kostki aż do łydki. O tym też słyszał. Miała jakiś wypa¬dek w Meksyku.

Zacisnął usta i przytrzymał udem ster. Poczuł, jak krople deszczu płyną mu po plecach pod sztormiakiem. Wiatr zerwał mu kaptur i roz¬wiewał włosy, ale on nie przestawał obserwować domu ukrytego wśród drzew. Hiszpański mech wi'siał na:grubych gałęziach i powiewał na wie¬trze. Deszcz spływał po mansardowych oknach i wylewał się z rynien. W świetle okna dostrzegł jakieś zwierzę – chyba kota, który szybko znik¬nął w mokrej kępie krzewów okalających werandę.

Ty skierował lornetkę na okno. Na m.oment stracił Samantę z oczu, by po chwili zobaczyć jążnowu, jak schyla się i sięga po kulę. Koszulka podciągnęła się do góry i jego oczom ukazały się białe koronkowe majteczki obciskające okrągłe, jędrne pośladki. r

Poczuł pulsowanie w kroczu i przyjemny dreszcz. Zaciskając zęby, zignorował zwykłą męską reakcję• Nie zwracałteż uwagi na krople desz¬czu, które kłuły w twarz i zalewały szkła lornetki.

Nie chciał myśleć o nIej jak o kobiecie.

Potrzebował jej i zamierzał ją okłamać i wykorzystać. Nic więcej. Boże, ależ ona jest ładna, i te nogi…

Wyprostowała się tak nagle, jakby poczuła, że ją obserwuje. Odwróciła się, podeszła do okna. Rude włosy m,iała tak potargane, jakby dopiero wstała z łóżka, na twarzy ani śladu makijażu. Zmrużyła oczy i wpatrywała się w dal. Może dQstrzegła zarys łodzi ijego sylwetkę przy sterze? Zupełnie jakby odgadła jego myśli, nagle spojrzała w jego stronę. Popatrzyła ku niemu tak, jakby wzrokiem chciała pr;z:eniknąć ciem¬ne zakamarki jego duszy.

Niemożliwe, była za daleko, a noc była bardzo ciemna. Wyobraźnia płatała mu figle.

Szansa, że dostrzegła światła łodzi i białe żagle była niewielka, a je¬śli nawet widziała zarys sylwetki, to bez lornetki nie mogła go rozpo¬znać ani domyślić się, co myśli i jakie ma zamiary.

Całe szczęście.

Czas na spotkanie twarzą w twarz nadejdzie później. Będzie się musiał postarać, żeby szybko osiągnąć swój cel. przez chwilę poczuł lek,kie wyrzuty sumienia i zacisnął zęby. Nie miał czasu na domysły. Był zde¬cydowany i kropka. Podniosła rękę, zasunęła żaluzje i zniknęła.

Szkoda, bo widok był bardzo przyjemny i Ty wiedział, że nie będzie mu łatwo.

Samanta, na własne nieszczęście, była zbyt ładna.


_ Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – zapytał David po raz piąty w ciągu dziesięciu minut. Trzymając przy uchu bezprzewodowy telefon, Sam podeszła do okna w sypialni i popatrzyła w nieprzyjemne ciemności. Jezioro Pontchartrain było szare, woda kłębiła się niespokoj¬nie, podobnie jak chmury na niebie.

_ Jak najbardziej. – Żałowała, że opowiedziała mu o swoim prześladowcy, ale kiedy David zadzwonił, pomyślała, że i tak wkrótc.e się dowie. Publiczna tajemnica szybko wyjdzie najaw. – Rozmawiałam z po¬licją i zmieniam wszystkie zamki. Dam sobie radę• Nie martw się•

_ Nie podoba mi się to, Samanto. – Wyobraziła sobie jego zaciśnię¬te usta. – Może powinnaś potraktować to jak coś w rodzaju… ostrzeże¬nia… no,wiesz, znak, że należy zmienić coś w życiu.

_ Znak? – powtórzyła i zmrużyła oczy, patrząc na jezioro rozciąga¬jące się.za jej ogrodem…:… Jakby Bóg chciał mi coś powiedzieć? Dawał mi wskazówki albo…

– Nie ironizuj – przerwał jej.

_ Masz rację. Przepraszam. – Oparła się o krzesło. – Chyba jestem trochę przewrażliwiona. Źle. spałam.

– Nie dziwię się•

Nie wspomniała o łodzi; żaglówka unosiła się na wodzie niedaleko od brzegu i w słabym świetle lamp na nabrzeżu zauważyła cień wielkich żagli i męską sylwetkę. Pomyślała, że być, może to tylko grajej wyobraźni…

_ Gdzie ty właściwie jesteś? – zapytała i sięgnęła do nocnej szafki po jeden z drutów do robótek, które odziedziczyła po matce. W sunęła go pod gips i podrapała się po nodze. Lekarz by się chyba przewrócił, gdyby to zobaczył, ale został w Mazatlan i pewnie nigdy już się nie spotkają

– Jestem w San Antonio i mamy tu istny potop. Stoję w oknie hote¬lu, patrzę na promenadę nad rzeką i widzę ścianę deszczu – nie widać nawet restauracji na drugim brzegu. Niebo po prostu pękło. – Westchnął i jego telefon komórkowy na chwilę stracił zasięg. Po chwili połączenie wróciło. – Mam pokój zjacuzzi i kominkiem. Mogłoby być bardzo miło…

Albo okropnie. Przypomniała sobie Meksyk, i to jak David ją zamę¬czał. Kłócili się bez przerwy. Chciał, żeby wróciła do Houston, a kiedy odmówiła, zrobił się purpurowy na twarzy, a nad jednym okiem zaczęła mu pulsować żyła. Zacisnął pięści i oznajmił jej, że jest idiotką, skoro odrzucajego propozycję. Wtedy zrozumiała, że nigdy jużjej nie przyjmie.

– Myślałam, że dałam ci jasno do zrozumienia, co czuję – powie¬działa, obserwując, jak kropla deszczu spływa zygzakiem po szybie. Wyjęła drut i rzuciła go na stolik.

– Miałem nadzieję, że zmieniłaś zdanie.

– Nie, Davidzie. Nic z tego nie będzie. Wiem, że to brzmi staroświecko i banalnie, ale sądziłam, że ty i ja moglibyśmy…

– … zostać tylko przyjaciółmi – dokończył za nią matowym głosem.

– Nie musisz podkreślać słowa "tylko". Przecież przyjacielski układ to nie tak mało.

– Czuję do ciebie co innego – powiedział i wyobraziła sobie powagę na jego twarzy. Był atrakcyjnym mężczyzną, dobrze ostrzyżonym i atletycznie zbudowanym. Na studiach trochę pozował do zdjęć i na dowód tego przechowywał cały album. Podobał się kobietom i zauroczył Sam. Przynajmniej takjej się wydawało. Ale po dwóch latach bycia razem, część jego uroku zbladła, a Sam poczuła, że nie jest w nim zakochana. Nie cho¬dziło o to, że było z nim coś nie tak. Był przystojny, inteligentny, wodpo¬wiednim wieku, a praca dla sieci hoteli Regal z pewnością za kilka lat uczyni go milionerem. Jednak zabrakło między nimi jakiejś iskry.

– Przykro mi, Davidzie.

– Naprawdę? – zapytał kąśliwie. David Ross nie lubił przegrywać.

– Tak -odpowiedziała szczerze. Nie chciała go dłużej zwodzić. Tym razem postanowiła być bardzo ostrożna.

– W takim razie pewnie nie życzysz sobie, żebym ci towarzyszył w charytatywnym przed,sięwzięciu, o którym wspominałaś?

– W aukcj i na rzecz centrum Boucher? – skrzywiła się. Przypomniała sobie, że mówiła mu o tym wiele miesięcy temu. – Nie, sądzę, że będzie lepiej, jeśli pójdę sama.

Nie odpowiedział od razu, jakby spodziewał się, że Sam zmieni zda¬nie.Nie miała zamiaru, a napięcie między nimi robiło się coraz bardziej wyczuwalne..

_ Cóż – odezwał się wreszcie – chyba nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Trzymaj się, Samanto.

_ Ty też. – Coś lekko ścisnęło ją za serce. Odłożyła słuchawkę• Tak będzie lepiej. Skończyło się i kropka.

Wszyscy jej przyjaciele uważali, że ma nie po kolei w głowie, skoro nie chce zostać jego żoną•

_ Na twoim miejscu rzuciłabym się na niego szybciej niż błyskawica – wyznała jej Corky miesiąc temu, kiedy jadły razem lunch. Oczy przyjaciółki błyszczały wesoło, zupełnie jak trzy obrączki, które nosiła na prawym palcu – pamiątki po poprzednich związkach. – Nie wiem, dlaczego jesteś taka uparta.

_ Byłam już kiedyś mężatką i uważam, że kto się raz sparzy, ten na zimne dmucha.

_ Chciałaś powiedzieć, kto raz oberwie. – Urwała kawałek chleba i spojrzała przez okno na leniwą Missisipi, po której wolno płynęła barka wyładowana żwirem.

– Na jedno wychodzi.

_ Tylko że nigdy nie znajdziesz lepszej partii niż David, uwierz mi.- Corky pokiwała głową, ajej blond loczki zakołysały się we wszystkie strony.

– Więc go sobie weź.

_ Chętnie i od razu, ale on jest zakochany w tobie.

– David kocha tylko siebie.

_ Mocne słowa, Sam. Zaczekaj, aż wrócisz z Meksyku i wtedy porozmawiamy – dodała Corky z przewrotnym uśmiechem. Zupełnie jak¬by chciała dać jej do zrozumienia, że rozgrzany piasek, tropikalne słoń¬ce i gorący seks zmieniąjej uczucia. Tak się nie stało. Piasek był ciepły, słońce gorące, a seksu nie było wcale z winy Sam, a nie Davida. Prawda była taka, że nie kochała tego faceta i już. Z jakiegoś powodu działał jej na nerwy. Jako jedynak i najlepszy uczeń przyzwyczaił się, że zdobywa wszystko, czego zapragnie i zawsze chciał mieć to, co najlepsze.

Jej życie też miało być uporządkowane, ale oczywiście nigdy takie nie było.

_ Nie wszyscy faceci są jak Jeremy Leeds – oznajmiła Corky i zmarszczyła zadarty nos na samo wspomnienie byłego męża Sam.

– Bogu dzięki.

Corky dała znak kelnerowi, prosząc o kolejny kieliszek chardonnay, a Sam roztargniona mieszała łyżką w zupie i starała się nie myśleć o byłym mężu.

– A może ty jeszcze coś do niego czujesz?

_ Do Jeremy'ego? – Sam przewróciła oczami. – Nie żartuj.

– Ciężko jest dojść do siebie, jeśli ktoś cię porzuca.

– Wiem – zapewniła ją Sam. – Znam się na tym.

– Ale…

– Wadą Jeremy'ego jest to, że zakochuje się w studentkach i nie bierze na poważnie przysięgi małżeńskiej.

– Dobra, dobra, więc z nim już skończone – powiedziała Corky i mach¬nęła ręką, jakby chciała wyrzucić temat Jeremy'ego Leedsa przez okno.¬Ale co jest nie tak z Davidem? Zbyt atrakcyjny? – Uniosła w górę palec. _ Nie? Za dobra partia – nigdy nie był żonaty, więc wiesz, nie ma żadnych obciążeń, żadnych dzieci ani byłej żony. – Wyprostowała kolejny palec. _ Już wiem, jest zbyt bogaty… albo za bardzo ambitny. Ma za dobrą pracę? Przecież on jest chyba dyrektorem naczelnym hoteli Regal?

– Wiceprezesem i dyrektorem sprzedaży na wschodnie stany. Corky podskoczyła na krześle i uniosła ręce nad głową.

– No widzisz! Facet jest zbyt doskonały.

Wcale nie, pomyślała Samanta. Od drugiej klasy w szkole miały z Corky zupełnie inne zdanie na temat mężczyzn, podrywania i małżeń¬stwa. Jeden wspólny obiad niczego nie zmieni, a wyjazd do Meksyku przekonał ją, że David Ross nie był mężczyzną dla niej i tyle. Nie po¬trzebowała faceta, nie chciała być teraz z nikim. Otrząsnęła się z zamy¬ślenia i przez zaparowane szyby popatrzyła na jezioro. Wyobraziła sobie tajemniczego człowieka na pokładzie żaglówki z lornetką skierowaną prosto na jej dom. Zaśmiała się z własnej głupoty.

– Mam przywidzenia – powiedziała i ruszyła powoli do łazienki, a Charon podreptał za nią. Zawiązała plastikową torbę na gipsie i mo¬dląc się, żeby zdjęli go jej jak najszybciej, wdrapała się do kabiny prysz¬nicowej. Pomyślała o Davidzie i o mężczyźnie na żaglówce, a potem o uwodzicielskim głosie, który usłyszała przez telefon, i o swoim zbez¬czeszczonym zdjęciu z wydłubanymi oczal1li.

Dygocząc, odkręciła kran, zamknęła oczy, a z góry trysnęły gorące strumienie.

Загрузка...