Rozdział 23

– Zabieram cię do siebie – powiedział Ty, kiedy wyjechali z miasta i zostawili WSLJ, policję, tort i całe zamieszanie za sobą. Było póź¬no i Samanta padała ze zmęczenia. Ostatniej nocy prawie nie spała, a po szoku, jakiego doznała na widok tOltu i po policyjnym przesłuchaniu, nerwy miała napięte jak postronki.

– Nic mi nie będzie – powiedziała, zbyt zmęczona, żeby się spie¬rać. – Mam system alarmowy i kota obronnego.

– Mówię poważnie, Sam. Tylko na dzisiejszą noc, ponieważ są urodziny Annie Seger.

– Były wczoraj – poprawiła go, otworzyła okno i wpuściła do środ¬ka nocne powietrze. Jechali wzdłuż ciemnego brzegu jeziora Pontchar¬train. Wiał miły, chłodny wiatr, noc była cicha.

– Nie żartuj. Tylko najednąnoc. Zostań ze mną.

Dotknął wierzchu jej dłoni i poczuła mrowienie na skórze.

– Dobrze, już dobrze – zgodziła się i potarła szyję tam, gdzie ugryzł ją szerszeń. Ukąszęnie zaczynało swędzieć jak diabli. – Pewnie nie masz nic od bólu głowy?

– Mam. – Spojrzał w jej stronę. -.• Zaopiekuję się tobą – obiecał, a Sam była zbyt senna, żeby oznajmić, że potrafi sama o siebie zadbać.

Zresztą po co? Była już prawie pewna, że ten, kto ją straszył, miał jakiś związek z rozgłośnią. Ktoś podrzucił tort po to, by ją wystraszyć. Ten ktoś znał numer drugiej linii, który nie figurował w żadnej książce tele¬fonicznej i nie można go było dostać w biurze numerów.

Musiał to zrobić ktoś z rozgłośni i ta myśl przyprawiała ją o zimny dreszcz.

Trzęsła się od środka i zastanawiała, kto z jej współpracowników posunął się tak daleko i w jakim celu? Z pewnością nie był to Gator choć martwił się o czas antenowy, który mógł stracić z powodu jej pro¬gramu. Może chciałby, żeby odeszła z pracy, ale na pewno nie życzyłby sobie zwiększenia popularności jej audycji. Inni prowadzący też tego nie zrobili, chociaż Ramblin' Rob był na tyle zwariowany, że mógł wy¬myślić coś takiego dla kawału. Z łatwościąmógł dowiedzieć się o Annie Seger, bo historia była dość znana, a poza tym George i Eleanor praco¬wali z nią w Houston. Może ktoś taki jak Rob, dowiedziawszy się o jej problemach, chciał to wykorzystać.

Tylko po co? Żeby doprowadzić ją do szału? Żeby zrezygnowała z pracy? Żeby wyszła na wariatkę? A może po to, żeby przyciągnąć więcej słuchaczy?

W takim razie, po co było to podziurawione zdjęcie i telefony do domu? Po co ktoś zostawił list w samochodzie? Dlaczego John dzwonił po programie? W jaki sposób coś takiego mogło ściągnąć zainteresowanie słuchaczy?

To nie oni, Sam, to ślepy zaułek. Jest coś więcej, coś, czego nie dostrzegasz. Tylko co?

Ból głowy narastał z każdą chwilą. Sam zamknęła oczy i oparła głowę o siedzenie. Nie miała już siły myśleć o Johnie, telefonach i o Annie Seger. Nie dziś w nocy. Jutro, kiedy się wyśpi… wtedy zastanowi się nad tym wszystkim…

Ty włączył radio i wysłuchali końcówki Przy zgaszonych światłach z nagranymi wcześniej instrumentalnymi wersjami znanych piosenek, które dobrze usypiały. Za program odpowiadał Tiny, dziwaczny typ, któ¬ry znał radio jak własną kieszeń. Pracował w WSLJ dłużej niż inni, na pół etatu – od czasów szkoły średniej. Kiedy Tiny studiował wTulane, Eleanor zaproponowała mu pełny etat.

Może to on, pomyślała. Być może Tiny nie był taki niewinny, na jakiego wyglądał. A co z Melanie? Była bardzo ambitna i czasami za¬chowywała się dość dziwnie. No i jest jeszcze Melba, wykształcona i sła¬bo opłacana… a może ktoś spiskował z Trish LaBelle z WNAB? Wszy¬scy wiedzieli, że Trish chciała posady Sam… Przestań, Sam. To cię do niczego nie doprowadzi. Przestaó o tym myśleć. W radiu leciała instru¬mentalna wersja Mostu nad wzburzoną rzeką i Sam nawet nie zauważy¬ła, że wjechali w granice Cambrai. Czuła się dobrze, mając przy sobie Tya. Odprężała się przy nim i mogła mu zaufać. Nieznacznie uniosła powieki, na tyle, by spojrzeć najego profil. W samochodzie było ciem¬no i tylko uliczne latarnie, które mijali, i światła nadjeżdżających samo¬chodów od czasu do czasu wydobywały jego twarz z cienia.

Czuła się dziwni'e, gdy myślała, że zna go zaledwie od kilku dni i uśmiechnęła się na myśl o tym, jak ucieszyłaby się pani Killingsworth, gdyby dowiedziała się, że jej próby wyswatania Tya i Sam zakończyły się sukcesem. Ty zwolnił i skręcili na drogę biegnącą wokół jeziora.

Minęli jej dom. W oknach było ciemno – żadnego śladu życia. Sam chciała zmienić zdanie i poprosić, żeby został z nią, z Charonem i szer¬szeniami, ale potem uśmiechnęła się w duchu. Wkrótce będzie świtać, ale resztę nocy spędzi z Tyem i mimo zmęczenia, cieszyła się, że będzie z nim sama. Wiele razy w ciągu dnia, może zbyt często, przypominała sobie, jak się kochali. Wydawało jej się to takie naturalne. A jednak były chwile, gdy myślała, że jeśli chodzi o mężczyzn, zawsze podejmowała złe decyzje. Przecież prawie go nie znała. Nie wiedziała o nim nic, poza tym, że zjawił się w jej życiu w tym samym momencie, w którym zaczꬳy się pogróżki. Wiedziała też, że oszalała najego punkcie.

A przecież nie mogła znowu się zakochać. Ani w nim, ani w żadnym innym mężczyźnie. Dostałajuż nauczkę. Ty zatrzymał samochód i wpro¬wadził ją do domu.

Dom był nieduży, w wiejskim stylu. Prócz biurka, regału i telewizo¬ra prawie nie było mebli. Sasquatch przeciągnął się, wstał wolno i za¬merdał ogonem, a Ty wypuścił go na dwór tylnymi drzwiami.

– Jesteś głodna? – zapytał.

– Nie, raczej umieram ze zmęczenia.

Gwizdnął na psa, a potem pomógł Sam wejść po stromych schodach na poddasze, gdzie pod oknem z widokiem na ogród za domem stało podwójne łóżko. Księżyc oświetlał jezioro, a w powietrzu unosił się za¬pach wody.

– Wiesz co, to chyba nie jest dobry pomysł, żebym tu spała – powiedziała.

– Dlaczego nie? – Ty zdążył zrzucić buty.

– Bo mogę zrobić coś, czego nie powinnam.

Uśmiechnął się szelmowsko, uniós łjej twarz i spojrzał prosto w oczy. – Facet może mieć tylko nadzieję.

– Jesteś niemożliwy.

– Staram się – przyznał i wziął ją w ramiona. Całował ją gorąco, że po chwili mogła myśleć tylko o tym, żeby się z nim kochać.

Nie powinna tego robić i doskonale o tym wiedziała, ale pragnęła zatracić się w nim, zapomnieć o strachu i bólu. Musiała komuś zaufać ¬choćby tylko na jedną. noc. Czy było w tym coś złego? Zamknęła oczy i po chwili padli na łóżko. Znalazła się w jego świecie, chociaż nie wie¬działa, jaki jest ten świat. Prawdziwy, czy też pełen zakłamania i oszu¬stwa?

Czego on od niej oczekuje?

Nie wiedziała i nie chciała o to pytać. Zamknęła oczy i objęła go.

Miał gorące wargi i szybki język, a ona chętnie rozchyliła usta i przyjęła jego głęboki pocałunek. Przyciągnął ją do siebie tak blisko, że uścisk miażdżył jej piersi. Jedną ręka przytrzymał ją za pośladki, a ona przy¬19nęła do niego i poczuła, jak bardzo jej pragnie.

Zapragnęła go całą sobą. Oddychała z wysiłkiem, serce biło jej jak oszalałe, a krew krążyła coraz szybciej, kiedy jego palce ugniatały jej pośladki, zanurzały się w jej włosach i błądziły po całym ciele.

Pragnęła go; Bóg jeden wiedział, jak bardzo i jęk, który z siebie wy¬dała, był tylko początkiem. Uniósł głowę i spojrzał jej głęboko w oczy. – Już mówiłem, że masz na mnie ochotę – powiedział, kiedy po¬wiew wiatru wpadł przez otwarte okno i połaskotał ją w szyję• – A ja chcę ciebie.

– Naprawdę? – westchnęła, i poczuła, że lekko się poci i robi się jej gorąco. Palce na jej pośladkach zacisnęły się jeszcze mocniej.

– A jak sądzisz?

– Sądzę, że jestem w tarapatach.

– Oboje jesteśmy – wyszeptał jej prosto do ucha, aż dostała gęsiej skórki. – Och, kochanie, oboje jesteśmy.

Znów zaczął ją całować. Był zgłodniały, gwałtowny i silny. Całował ją i rozpinał bluzkę i spódnicę. Sam wiedziała, że poddaje się namiętności, którą powinna odrzucić, ale ściągnęła mu koszulę przez głowę i dotknęła napiętych mięśni na ramionach. W półmroku dostrzegłajego twarz – uśmie¬chał się szelmowsko i był bardzo podniecający. Zdjął z niej bluzkę i za¬czął całować jej piersi, które wyłoniły się z koronkowej bielizny.

Pod cienką warstwą materiału sutki nabrzmiały i Sam czuła, jak ro¬śnie w niej pożądanie.

– Wiedziałem, że tak właśnie z tobą będzie – powiedział i zsunął ramiączko. Ciepłe powietrze owiało jej nagi sutek.

– Jak? – wyszeptała, kiedy schylił głowę. Poczuła, jak chwycił ją lekko zębami za skórę i połaskotał czubkiem języka.

– Właśnie tak – powiedział, oddychając ciężko, podczas kiedy dru¬ga ręka wślizgnęła się za pasek spódnicy i pieściła pępek.

Sama rozsunęła nogi i poruszyła się nerwowo, czekając i pragnąc go aż do bólu, który w niej pulsował.

Rozpiął klamerkę paska i rozsunął suwak. Ściągnął z niej spódnicę i majtki. Była prawie naga pod nim. Została jej tylko pomięta bluzka i zsunięty stanik.

Dotykał, smakował i badał ustami każde zagłębienie skóry, odde¬chem muskając włoski w trójkącie pomiędzy nogami. Zamknęła oczy i oddała się czystej rozkoszy. Ty rozsunął jej nogi, pieścił ją, a ona drża¬ła, wbijając palce w prześcieradło.

Nie pozwól mu tego robić… nie oddawaj mu się tak. Nie mogła się jednak opanować, jej pragnienie było zbyt intensywne, a ogień w jej ciele zbyt gorący. Poczuła rosn~ce napięcie i ból, a wszystkie jej myśli skupiły się w jednym punkcie. Swiat wirował, kiedy Ty jej dotykał, co¬raz szybciej i mocniej… Kręciło jej się w głowie. Szarpnęła się, krzyk¬nęła, a on chwycił jąjeszcze mocniej i rękami przytrzymał jej nogi, aż opadła na łóżko spełniona, a całe jej ciało pokryło się potem.

– Och… – westchnęła. Oddychała ciężko, kiedy wypełniło ją ciepłe uczucie rozkoszy. – Ty… a ty?

Podniósł głowę i mrugnął do niej.

– Zaraz do tego przejdziemy.

– Teraz? – zapytała miękkim głosem.

– O tak, teraz. – Ukląkł przed nią. – Zaufaj mi. Jeszcze z tobą nie skończyłem. Nie jestem taki wspaniałomyślny.

– Wspaniałomyślny? – powtórzyła i roześmiała się. – Wcale tak nie myślałam.

– A co myślałaś?- Usiadł na niej. – Powiedz mi.

Sam popatrzyła na niego z dołu. Ten facet, który tak szybko został jej kochankiem, sprawił, że zupełnie się zatraciła. Tak niewiele o nim wiedziała. Owszem, za jego uśmiech można było zgrzeszyć. Teraz twarz pokrywał mu ciemny ślad zarostu, włosy miał w nieładzie i wbijał w nią dziki wzrok. Nagą, muskularną klatkę piersiową pokrywały krople potu. Położył ręce na jej piersiach.

– Co myślałaś?

– Wydawało mi się, że jesteś… – Pieścił jej piersi, kciukiem drażnił sutki i znów ją podniecał. Z trudem zbierała myśli. – Myślałam, że je¬steś… straszny i niebezpieczny.

– Podoba mi się to..

– Nie wiedziałam, czy mogę ci zaufać.

– Nie powinnaś.

– Ale… okazałeś się…

– Porywający?

– Cholemie.

– Więc chybajesteśmy kwita – powiedział i zaczął rozpinać spodnie.

Samanta patrzyła. Kiedy Ty zsunął spodnie, znowu poczuła tę zniewala¬jącą wilgoć między nogami.

– Widzisz… wcale nie jestem wspaniałomyślny. – Osunął się na nią, całując jej brzuch i piersi.

Jego język był wszędzie – smakował i poznawał, posuwając się w górę. Pozostawiał na jej skórze mokry i ciepły ślad.

– Żadna kobieta nie ma prawa wyglądać tak dobrze jak ty.

– Co ty powiesz? – odpowiedziała z trudem.

– O, tak.

– Może powinnam to samo powiedzieć o tobie: żaden mężczyzna nie ma prawa robić tego, co ty robisz ze mną.

Zaśmiał się gardłowo…

– Pochlebstwa tylko wpędzą cię w kłopoty.

– Już jestem w kłopotach.

– Więc odrobina więcej nie zaszkodzi – powiedział i ustami odnalazł jej usta i sięgnął głęboko. Rozsunąłjej kolana i gdy ją całował, wszedł w nią jednym pchnięciem i wycofał się powoli.

Owinęła mu głowę ramionami i uniosła biodra, pragnąc go więcej, chcąc być z nim. Zamknęła oczy i zapomniała o swoim strachu.

– Moja dziewczynka – powiedział i znowu wszedł w nią mocno, po¬tem jeszcze i jeszcze raz. Oddychał coraz szybciej, pocił się, a ich serca biły jednym, szybkim rytmem. Poruszała się razem z nim, przyciskała wargi do jego warg, wyginała plecy. Jego oddech jeszcze przyspieszył, czuła każdy mięsien, kiedy w nią wchodził, i w końcu poddała się. Jej ciało naprężyło się, a Ty krzyknął głośno i upadł na nią spocony. Potem trzymał ją w objęciach, a przez okno padało na nich światło księżyca. Wiedziała, że straciła głowę dla tego tajemniczego, interesującego, ob¬cego mężczyzny. Co gorsza, nie była pewna, czy może obdarzyć go za¬ufaniem.


Sam była pogrążona we śnie. Leżała w jego łóżku i zapomniała o ca¬łym świecie, a światło księżyca wpadało przez otwarte okno i oświetlało jej twarz. Zdumiony Ty poczuł nagle, że zależy mu na niej bardziej, niż powinno, i że może nawet jest bliski zakochania się w niej.

Żałosny, chory sukinsyn, pomyślał o sobie. Wykorzystał ją i przez to wpakował się w kłopoty. Teraz wszystko było jasne. Nie miał powodu udawać, że jest inaczej. Uważał ją za środek do celu i teraz czuł się jak świnia. Ostrożnie wysunął się zjej objęć. Mruknęła przez sen i obróciła się na bok, nie otwierając oczu. Pościel była pomięta, a pokój pachniał lekko jej perfumami i seksem. Nie miał zamiaru kochać się z nią, ale nie umiał się powstrzymać. W tym tkwił problem – on, który zawsze był ostrożny, jeśli chodzi o kobiety, facet, który bronił swoich interesów i swojego serca, poddawał się, kiedy był przy niej. Przyglądał się rysom jej twarzy, cieniom rzęs na policzkach i lekko rozchylonym ustom.

Odwrócił wzrok i przypomniał sobie, że ma coś do zrobienia, coś, o czym ona nie może się dowiedzieć. Miał wyrzuty sumienia. Założył tylko szorty i darował sobie koszulę.

Czerwone cyfry na tarczy zegara wskazywały czwartą trzydzieści.

Jeśli się obudzi, w razie czego będzie miał wymówkę, że musiał wypu¬ścić psa. Popędził na dół, a Sasquatch za nim.

Po cichu -otworzył frontowe drzwi. W niebieskim świetle latarni nie zauważył nikogo. Noc była spokojna, a o tej godzinie, tuż przed świtem, cały świat był pogrążony we śnie. Jeszcze za wcześnie na poranną gazetę i na zapalone światła w domach przy ulicy. Nikt nie biegał, wąską ulicą nie sunęły samochody. W tej części Cambrai był jeszcze środek nocy.

Sasquatch obwąchiwał coś przed domem, a Ty podszedł do końca podjazdu i zatrzymał się pod magnolią, która rosła przy skrzynce pocztowej. Światło latarni nie dochodziło przez gęste liście i drzewo rzucało czarny cień. Ty czekał i wytężał wzrok w ciemnościach. Nasłuchiwał.

Po kilku sekundach zza krzaków wyłoniła się jakaś postać; ubrana na czarno, przygarbiona. Andre Navarrone doskonale wtapiał się w noc.

– Niezła pora na łażenie po ogródku – powiedział szeptem.

– Nie mogłem inaczej. – Ty zerknął na dom, a potem na człowieka, którego znał pół życia, gliniarza pracującego teraz jako prywatny detek¬tyw. Współpraca Navarrone'a z policją w Houston była krótka i burzli¬wa. Nie nauczył się nigdy, że praca agenta wywiadu w czasie wojny w Za¬toce to nie to samo, co praca policjanta W mieście. Zaczął działać na własny rachunek i szło mu świetnie.

Ty spojrzał przyjacielowi w oczy.

– Potrzebuję twojej pomocy.

– Domyśliłem się. Inaczej byś nie dzwonił. – Navarrone uśmiech-nął się złowieszczo i wyszczerzył bjałe zęby. Nie pytał, czego chce Ty. Właściwie nigdy o nic nie pytał.

I jeszcze nigdy go nie zawiódł.


Sam przewróciła się na bok i poczuła, że cośjest nie tak. Leżała w cu¬dzym łóżku… tak, teraz jej się przypomniało. Westchnęła zadowolona i uśmiechnęła się. Była z Tyem, chociaż z początku tego nie chciała. Zaczęła przypominać sobie dotyk jego ciepłej skóry, jego smak, to że wiedział, jak ją dotykać… Sięgnęła za siebie i poczuła zimne przeście¬radła. Miejsce obok było puste.

Odwróciła się, zamrugała gwałtownie i oparła się na łokciu. Była sama. Tam gdzie jeszcze przed chwilą leżał Ty, został wgnieciony ślad, ale pościel była zimna. Może poszedł do łazienki, napić si'ę, albo… wy¬prowadzić psa. Na pewno wyszedł z psem.

W ciemnościach znalazła halkę i założyłają. Przez otwarte okno usły¬szała jego przytłumiony głos" szept, którym Ty, jak sądziła, popędzał psa. Kiedy wyjrzała na zewllątrz, na trawniku pomiędzy domem ajezio¬rem nie zobaczyła ani jego, ani psa. Zaciekawiona zeszła na dół, gdzie światło latarni padało na biurko. Dzięki niej mogła przejść przez pokój bez zapalania światła.

W kuchni ochlapała twarz wodą i przeczesała palcami włosy, a po¬tem wyjrzała przez okno na ulicę. Pusto. Ale Ty musi być gdzieś w po¬bliżu. Nie wierzy-la, że zostawiłjąsamąpo tym,jak przyjechał do miasta niczym rycerz i uparł się, żeby nie nocowała u siebie. Poza tym była pewna, że słyszała jego głos. Popatrzyła w ciemność i kątem oka do¬strzegła jakiś ruch. Sasquatch wyszedł zza rogu i podreptał na drogę. Usiadł pod drzewem i wyczekująco spojrzał do góry. Kolejny ruch. Pod drzewem stał mężczyzna… nie, było ich dwóch. Jednym musiał być Ty ¬w przeciwnym razie pies zareagowałby inaczej.

Samanta zagryzła usta. Ty i kto? W stał w środku nocy, żeby się z kimś spotkać, z kimś, o kim jej nie wspomniał. Zmrużyła oczy i oparła się o zlewozmywak. Patrzy-la tam, gdzie w gęstych ciemnościach, w słabym świetle księżyca stali~dwaj ludzie.

Jednym z nich był Ty. Z kim rozmawiał tak po cichu w środku nocy?

Co było na ty le ważne, żeby wyciągnąć go o tej porze na dwór? Naszły ją ponure podejrzenia. Policja sugerowała jej, że nie powinna ufać niko¬mu, szczególnie ludziom, których prawie nie zna.


Zdawało jej się, że Ty chce jej dobra. Pojawił się w rozgłośni, kiedy przyszło mu do głowy, że Sam może go potrzebować. Upierał się, żeby odwieźć ją do domu, sprawdzał wszystko, żeby upewnić się, że jest bez¬pieczna. Dlatego była u niego dziś w nocy. Chyba się nie myliła?

Czyżby tylko udawał?

Zastanawiała się, czy nie wyjść na zewnątrz i nie zażądać odpowie¬dzi, ale po namyśle postanowiła poczekać w domu i kiedy Ty wróci, za¬pytać go, co jest grane.

Nic z tego. Była za bardzo podniecona i spięta, w głowie miała mę¬tlik. Rozbudzona, wiedziała, że nie zaśnie; zresztą spokojne, czekanie nigdy nie leżało w jej naturze.

Weszła do salonu i już miała iść na górę, ubrać się i popędzić do domu, kiedy po drodze na schody m inęła jego biurko, a na nim laptopa z kolorowym wygaszaczem ekranu. Zatrzymała się i coś ją podkusiło, żeby zajrzeć do jego plików. Stanęła przy biurku i pomyślała, że straci jego zaufanie, ale postanowiła, że musi dowiedzieć się prawdy. Był jakiś powód, dla którego wyszedł z sypialni i Sam była pewna, że wyjaśnie¬nie jej się nie spodoba.

Pochyliła się nad klawiaturą i w ciągu kilku sekund otworzyła edy¬tor tekstów. Na ekranie pojawił się katalog plików.

Jak on to powiedział? Jak żartował z Melanie? Skrzyżowanie Zaklinacza koni i Milczenia owiec?

Otworzyła pierwszy rozdział. Serce jej zamarło.

Śmierć cheerleaderki: Morderstwo Annie Seger.

– O, Boże – wyszeptała i przebiegła wzrokiem w dół strony. Morderstwo? Przecież Annie popełniła samobójstwo.

Zrobiło jej się słabo. Skąd Ty o tym wiedział? Skąd wziął te infor¬macje? Przejrzała kilka pierwszych stron, a palce trzęsły jej się, kiedy naciskała klawisze.

Powoli docierało do niej, jak bardzo ją oszukał.

Jaki udział w tej sprawie miał Ty? O, Boże, może to on do niej dzwo¬nił – czy to on był Johnem? Nie… niemożliwe, w to nie mogła uwie¬rzyć, ale była przekonana, że wszystko było ze sobąjakoś powiązane. – Ty, żałosny sukinsynu – mruknęła i pomyślała o ich wspólnej nocy, o pożądaniu i namiętności..

Kłamstwa.

Dlaczego nic jej nie powiedz'iał? Dlaczego kłamał?

Spałaś z nim, Sam. Kochałaś się z nim.

Poczuła skurcz w żołądku, a żółć podeszła jej do gardła. Co to, do diabła, była za gra?

Jeśli chciał ją skrzywdzić, to miał tysiące okazj i.

Boże, czy to możliwe? Prawie oddała serce człowiekowi, który był jej prześladowcą..

Nie miała czasu, żeby wydrukować przeczytane rozdziały. Musiała u'ciekać i to zaraz, zanim Ty zorientwj,e się, że ona już wie. Powinna tylko zabrać torebkę i… dyskietka! Ta w komputerze – dowód, że Ty nie jest tym, za kogo się podaje. Informacje o Annie.

Drżącymi palcami nacisnęła guzik, wyciągnęła dyskietkę i wstała z fotela. Potknęła się, wracając na poddasze, upuściła dyskietkę i maca¬ła rękoma po dywanie, aż ją znalazła. W półmroku pokonała pozostałe schody. Musiała się spieszyć. Nie miała pojęcia, ile potrwa jego spotka¬nie z mężczyzną na ulicy, ale spodziewała się, że niedługo.

Na poddaszu nie zapalała lampy tylko po ciemku znalazła ubranie.

Nie mogła znaleźć paska. Trudno. Ale torebka… klucze… gdzie ona jest? Z walącym sercem i zaschniętym gardłem Sam przeszukała podda¬sze przy świetle księżyca, wodząc palcami po podłodze i łóżku. Znala¬zła stanik… portfel Tya… ale. ani śladu torebki.

Pomyśl, Sam, pomyśl, gdzie ją położyłaś?

Wróciła myślami do wczorajszej nocy. Ty przyjechał do radia i na jego widok poczuła ulgę. Potem przyjechali tutaj..

Potem się kochali.

Serce o mało jej nie stanęło, kiedy przypomniała sobie, jak ją dotykał, całował i doprowadzał do ekstazy. Boże, zrobiła z siebie taką idiotkę!

Tak chętnie wskoczyła z nim do łóżka. Była tak bliska oddania mu serca… ale teraz nie mogła o tym myśleć. Omal nie potknęła się o wła¬sny but. Zaczęła na kolanach szukać drugiego. Gdzie, do diabła, była torebka z kluczami i dokumentami? Wniosła ją do domu i w środku Ty pocałował ją i zabrał na górę… już bez cholernej torebki.

Przez otwarte okno usłyszała kroki na żwirowej alejce.

Do diabła. Wracał. Musi uciekać. Nie mogła udawać, że śpi i że wszystko jest w porządku. Zostawiła drugi but, a serce waliło jej jak oszalałe, kiedy skradała się na dół i o mało nie przewróciła się na ostat¬nim schodku. Pociła się i szła przez nieznany jej dom. W słabym świetle lampy zobaczyła torebkę na stole w kuchni. Chwyciła ją, ale nie miała odwagi jeszcze raz wyjrzeć przez okno.

Boso przebiegła po dywanie na tył domu i otworzyła zasuwę w szkla¬nych drzwiach. Szybko wydostała się na werandę, a potem na trawnik, który dzielił ją od jeziora. Jeśli dojdzie do najgorszego, może przejść przez płot do sąsiadów albo popłynąć wokół cypla, albo…

Popędziła po zimnych kamieniach i przeskoczyła trzy stopnie. Ksiꬿyc odbijał się w ciemnej wodzie, a łódź stała przycumowana do pomo¬stu. Gdyby wiedziała cokolwiek o żeglowaniu i miała jego kluczyki, mogłaby odpłynąć łodzią. Ukucnęła koło krzaków i sunęła w kucki w stronę pomostu.

Od domu dobiegło ją stłumione szczeknięcie.

Boże, proszę cię, tylko nie to.

– Sam?!

Zamarła.

– Co ty robisz?

Zagryzła wargi, schowała dyskietkę do torby i wróciła do domu.

Ubrany tylko w ciemne szorty, Ty opierał się o balustradę i patrzył pro¬sto na nią.

Przyłapał ją.

– Sam?

Długo wypuszczała z płuc powietrze.

– Prawdę mówiąc, uciekam – powiedziała.

– Stąd?

– Właśnie – odpowiedziała z daleka. – Co robisz o tej godzinie zamiast spać? I nie podawaj mi żadnego głupiego wytłumaczenia o space¬rze z psem, bo nie uwierzę. Wiem swoje.

– Spotkałem się z przyjacielem.

– Który przypadkiem spacerował ulicą o czwartej nad ranem. Tak?- Nie mogła opanować cynizmu. – Daj spokój, Wheeler. Stać cię na coś więcej. – Nadal ściskała ubranie w rękach. – Słuchaj, nie wiem, co się tu dzieje, ale lepiej sobie pójdę. To wszystko… robi się za bardzo poplątane.

Ty wyprostował się i światło księżyca padło prostó na jego twarz. Boże, jaki on przystojny.

– Chyba tak – zgodził się i przesunął ręką po włosach, odgarniając je z czoła.

– Muszę ci coś wyznać. Nie poruszyła się.

– Wiesz, że nie to chcę teraz usłyszeć. Mam dość wyznań, grzechów i rozmów o odkupieniu – wystarczy mi na całe życie.

Ty podrapał się po brodzie.

– Co powiesz na zwykłe wyjaśnienie?

– Dobry pomysł – powiedziała. – Byle dobre. – Czekała przez chwilę, zanim Ty wreszcie się odezwał.

– Prawda jest taka, że wiedziałem o Annie Seger, zanim cię poznałem.

– Nie żartuj – parsknęła. Doceniłaby jego wyznanie, gdyby nie to, że wiedział, że grzebała w jego komputerze. – Wiesz, Ty, mogłeś mi powiedzieć.

– Miałem zamiar.

– Kiedy? – zapytała, nie wierząc w ani jedno słowo. Czy sądził, że jest aż tak głupia. – Zamierzałeś mi powiedzieć przed czy po tym, jak mnie ktoś zamorduje?

– Wkrótce.

_ Za późno – powiedziała wściekła. – Nie wiesz, co tu się dzieje? Nie zwróciłeś uwagi? Telefony od Johna i od Annie, ten cholerny tort urodzinowy i kartka! Na litość boską, Ty, kiedy zamierzałeś mi powie¬dzieć? Kiedy będzie za późno i ten wariat zrealizuje pogróżki? A może jesteś w to osobiście zaangażowany? Może znasz Johna…

_ Nie – przerwał jej ze złością, ale zobaczyła w jego oczach coś jeszcze, coś jakby poczucie winy. Sam zamarła i zrobiło jej się zimno. Jak mogła mu zaufać? Dlaczego zawsze źle wybierała sobie facetów? Myślała, że Ty Wheeler był inny, ale tak samo jak jej były mąż i narze¬czony tylko ją wykorzystał. Kolejny świetny manipulator.

– A może to ty jesteś Johnem? Przeskoczył schody i ruszył przez trawnik. – N ie wierzysz w to, co mówisz.

– Nie wiem, w co mam wierzyć – powiedziała zrozpaczona.

_ Przepraszam, Sam. Powinienem ci powiedzieć dawno temu. – Stał teraz blisko niej, o wiele za blisko.

_ Świetna uwaga. – Udało jej się wyprostować. – Słuchaj, to wszystko jest bardzo… ale idę do domu.

– Jeszcze nie. – Zacisnął silne palce najej ramieniu.

_ Przepraszam. – Odepchnęła go. – Wydaje ci się, że masz w tej spra¬wie coś do powiedzenia? – Chciała go wyminąć, ale chwycił ją znowu i tym razem nie udało się jej uwolnić z jego uścisku. – Puść mnie, Ty.

– Wysłuchaj mnie.

_ Dlaczego? Żebyś mi wmówił więcej kłamstw? Zapomnij! – Ruszyła w stronę domu, a on nadal trzymał ją za rękę i szedł tuż obok.

– Musisz wiedzieć, c.o się tu dzieje.

_ Może ty mi powiesz? Daj spokój. Jedyny powód, dla którego mówisz mi to teraz jest taki, że zajrzałam do twojego komputera i do¬wiedziałam się, że nie jesteś ze mną szczery. A teraz puszczaj, bo do¬kończymy tę rozmowę na komisariacie. Jasne?

_ Poczekaj – Zamiast ją puścić, złapał jeszcze mocniej. – Daj mi szansę. Chcę się wytłumaczyć. Jesteś mi to winna.

_ Nic ci nie jestem winna. – Nie mogła uwierzyć w jego tupet. We¬szli na schody i na werandę. – Według mnie wszystko, có od ciebie usły¬szałam, to stek kłarnstw. Właściwie jestem pewna, że zepsuta łódź – prze¬chyliła głowę w stronę zacumowanej żaglówki – to też było kłamstwo.

– Powiedzmy, że to był pretekst.

– Semantyka, Wheeler.

– Powinnaś o czymś wiedzieć.

– Nie żartuj. Zacznijmy od tego, jaki jest twój związek z Annie Seger?

– Była moją kuzynką – powiedział bez mrugnięcia okiem. Nie puścił jej. – Byłem pierwszym oficerem policji, który przyjechał do niej do domu tej nocy, kiedy ją znaleziono. Zawsze wiedziałem, że śledztwo zostało spartaczone, a ojciec Annie chce, żebym to udowodnił.

– Jej biologiczny ojciec? – upewniła się Sam, chociaż starała się powstrzymać rosnące zainteresowanie. Według niej, znowu kłamał.

– Tak. Wally. Nigdy nie uwierzył w to, że się zabiła.

– Uważa, że została zamordowana? Dlaczego?

– Tego się staram dowiedzieć.

– A co z telefonami do radia, tortem i pogróżkami? – Sam otworzyła drzwi balkonowe i weszła do domu.

– Nie umiem ich wyjaśnić i nie wiem, kto za nimi stoi, ale obawiam się, że to moja wina. Ktoś dowiedział się, że pracuję nad książką, może dlatego, że szukałem materiałów, albo byłjakiś przeciek. Może ktoś u mo¬jego agenta albo u wydawcy… Nie wiem. Przynajmniej na razie. – Zaci¬snął usta. – Wygląda to na zbieg okoliczności, ale ktoś zaczął cię prze¬śladować, akurat wtedy, kiedy zacząłem pracować nad książką.

– I dlatego za mną łazisz? Masz poczucie winy? Mój Boże, Ty, nie musisz ze mną sypiać, żebym była bezpieczna, albo żeby zabić wyrzuty sumienia! – Wyrwała rękę. Chciała natychmiast odejść.

– Nie łażę za tobą z powodu poczucia winy.

– Jasne, że nie. -Łzy wściekłości napłynęły jej do oczu. Nie rozklejaj się. Sam, postaraj się, nie płacz.

Ruszyła do wejścia.

Ty szedł za nią.

– Zaczekaj i posłuchaj przez chwilę.

– Już dość usłyszałam. – Weszła do domu i zmierzała do frontowych drzwi.

– Nie chciałem, żeby nas coś połączyło. Odwróciła się i popatrzyła na niego zimno.

– Ale połączyło, nie da się ukryć? – wycedziła.

– W tym problem.

– Problem? Na litość boską, Ty. Problem polega na tym, że to wszystko opierało się na kłamstwie! Ja pasuję…

– Nie możesz.

– Oczywiście, że mogę. A co mi zrobisz? Uwięzisz? Może chcesz mnie porwać?

– Potrzebujesz mojej pomocy.

– Co? Nic z tego. Coś ci się pomyliło. Chciałeś chyba powiedzieć, że to ty potrzebujesz mojej pomocy.

_ Sam, posłuchaj. Tam szaleje jakiś wariat. Z jakiegoś powodu upa¬trzył sobie ciebie. Być może dlatego, że wypytywałem o tę sprawę i przez przypadek podsunąłem mujakiś pomysł. Może miał coś wspólnego z An¬nie i z jej śmiercią. Może to świr z ulicy, który o tym przeczytał i teraz chce być sławny. Może to wszystko oszustwo?

– Oszustwo?

_ Żeby zwiększyć słuchalność. Może to George Hannah albo Eleanor Cavalier.

_ Jakim prawem podejrzewasz kogoś o oszustwo? Spójrz prawdzie w oczy. W jednej chwili jesteś ze mną na górze, w łóżku, potem ja zasy¬piam, a ty złazisz na ulicę i spotykasz się z kimś w środku nocy. Kim był ten facet?

– Przyjacielem.

– Wiem, że nie wrogiem.

– Przyjacielem, który nam pomoże.

_ Uwierz mi, Ty, nie ma "nas". – Podeszła do drzwi. Do domu miała jakieś pięćset metrów, niebo pojaśniało trochę i zaczynały śpiewać pta¬ki. Nawet jeśli miałaby iść na bosaka i w halce, i tak pójdzie. Musi się stąd wydostać.

_ Problem polega na tym, Sam, że obawiam się, że się w tobie zakochałem – powiedział. Odwróciła się powoli i spojrzała mu w oczy.

_ No to masz problem, Ty – powiedziała wolno. – Nie zakochuj się we mnie, bo niech mnie diabli,jeśli kiedykolwiek odwzajemnię to uczucie!

Загрузка...