Brad i Pilar spędzili sylwestra w gronie przyjaciół. Wszystkich zaskoczyła rewelacja o ciąży Pilar. W ciągu minionego roku przebyła długą drogę – od zagorzałej starej panny do żony i matki. Dwadzieścia lat temu głosiła zupełnie inne poglądy, ale w obecnym, nowym wcieleniu też było jej do twarzy.
Po kolacji całe towarzystwo tańczyło pod melodie ze starych musicali, a o północy wszyscy złożyli sobie życzenia i wznieśli toast szampanem. O wpół do drugiej Brad i Pilar zdecydowali się na powrót do domu, gdyż Pilar czuła się bardziej zmęczona niż zwykle. Przedtem lubiła długie, nocne posiedzenia, ale miała już dość niekończących się rozmów o swojej ciąży. Poza tym ostatnio stwierdziła, że ciąża potęguje u niej senność.
– Jacy ci ludzie są zabawni! – komentowała w drodze powrotnej. – Widziałeś ich miny, kiedy oznajmiłam, że jestem w ciąży? Najpierw myśleli, że żartuję, potem ich zatkało, wreszcie zaczęli się oburzać. Można było boki zrywać!
– Sama jesteś zabawna! – Brad się uśmiechnął, ale równocześnie zauważył, że wzdrygnęła się, kiedy pomagał jej wysiąść z wozu. – Źle się czujesz?
– Bo ja wiem… złapał mnie jakiś skurcz…
– Gdzie?
– Gdzieś w brzuchu – rzuciła niedbale, bo przed kilkoma dniami miała podobne skurcze i konsultowała się w tej sprawie z doktor Ward, która je zbagatelizowała. Uspokoiła, że takie skurcze na początku ciąży są zjawiskiem normalnym, związanym z powiększaniem się macicy. Tak więc Pilar była spokojna, ale wieszając rzeczy do szafy, poczuła następny skurcz, tym razem silniejszy. Po nim jej wnętrznościami targnął jeszcze jeden i jeszcze… aż poczuła, jak coś ciepłego cieknie jej po nodze. Spojrzała w dół i spostrzegła krew.
– O Boże… – wyszeptała i zawołała Brada, a zanim przyszedł, stała sparaliżowana strachem, plamiąc krwią dywan. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale była pewna, że to nic dobrego. Brad od razu ocenił sytuację i zaciągnął ją do łazienki, gdzie ułożył na dywaniku ze stosem ręczników podłożonych pod biodra. Nie zatamowało to krwawienia, więc Pilar wpadła w panikę.
– Czy to znaczy, że tracę dziecko?
– Nie wiem, kochanie. Na razie nie ruszaj się, a ja zadzwonię po lekarza.
Oczywiście nie było mowy o konsultacji z doktor Ward, droga do Los Angeles zajęłaby zbyt dużo czasu. Brad skoczył do sypialni i stamtąd zadzwonił do ginekologa, który kiedyś opiekował się Pilar. Ten kazał jak najszybciej wieźć ją do szpitala i zapewnił, że będzie tam na nich czekał. Zdążył tylko uspokoić Brada, że miał już ciężarne pacjentki, u których mimo krwawienia udało się utrzymać ciążę. Doktor Parker był lekarzem starej daty, liczył sobie około siedemdziesiątki, ale Brad zawsze go lubił.
Powtórzył Pilar zapewnienia doktora, kiedy pędził na złamanie karku, wioząc ją do szpitala, owiniętą w ręczniki i koc. Jednak zanim wsiadła do samochodu, zostawiała za sobą krwawy ślad, a do szpitala dojechała blada i wystraszona. Krzyczała z bólu, kiedy lekarz próbował ją zbadać, więc ginekolog tylko pokręcił głową i wyjaśnił Bradowi, że Pilar poroniła. Chciał oględnie dać jej to do zrozumienia, ale ona tylko wodziła przerażonym wzrokiem od niego do Brada.
– Czy moje dziecko umrze? – pytała trwożnie.
– Obawiam się, że już nie żyje – wyjaśnił, trzymając ją za jedną rękę, a Brad za drugą. – Takie rzeczy się zdarzają i nie zawsze można temu zapobiec.
Rzeczywiście, Helen Ward już kilka tygodni temu przestrzegała Pilar, że starsze wiekiem matki są bardziej podatne na poronienia. I to się stało. Pilar płakała rozpaczliwie nie tyle z bólu, ile z żalu, że nie urodzi dziecka, którego tak pragnęła. Uważała, że stała się jej krzywda.
– Zabierzemy panią na oddział i zrobimy zabieg, by oczyścić macicę i zatamować krwawienie. Na razie jednak musimy poczekać godzinę lub dwie, bo jest pani po obfitej kolacji. Tymczasem siostra da pani coś na uśmierzenie bólu.
To coś, co podała jej pielęgniarka, wiele nie pomogło, więc przez następne dwie godziny Pilar zaciskała zęby, żeby nie krzyczeć przy kolejnych skurczach. Nie przypuszczała dotąd, że bóle mogą być tak silne. Kiedy wieźli ją na zabieg, była kompletnie wyczerpana i zaczynała wpadać w histerię. Zamęczała Brada uporczywymi pytaniami, co będzie, jeśli się okaże, że jej dziecko jednak żyje? W takim przypadku zabieg, który chcą jej zrobić, będzie równoznaczny z aborcją! Brad uspokajał ją, powtarzając słowa doktora Parkera, że dziecko i tak straciła, a zabieg jest nie zbędny, by usunąć resztki martwej tkanki.
– To nie jest żadna martwa tkanka, tylko moje dziecko! – wrzasnęła na niego, nie panując już nad sobą.
– Wiem, wiem, kochanie… – powtarzał bezradnie, towarzysząc jej w drodze do sali operacyjnej. Lekarz skierował go do sali, na którą miała wrócić po zabiegu. Gdy ją tam przywieziono, nie odezwała się ani słowem, przez cały czas płakała. Przepłakała całą noc. Brad czuwał przy niej, ale nie mógł pomóc.
– To dla niej ciężkie przeżycie – wyjaśnił doktor Parker. – Po ronienia są jednym z największych nieszczęść naszych czasów, choć na ogół się ich nie docenia. Nam się wydaje, że kobiety po winny się po tym szybko otrząsnąć, a to przecież jest śmierć i trzeba miesięcy albo i lat, żeby doszły do siebie. Czasem mogą już nigdy nie wrócić do normy, a pani Pilar jest już w takim wieku, że nie wiadomo, czy jeszcze dochowa się dziecka.
– W każdym razie będziemy próbować – Brad zapewnił bardziej siebie niż lekarza. – Udało nam się raz, uda i drugi.
– Niech pan jej to powie, ale proszę się liczyć z tym, że nie prędko odzyska dobry nastrój, częściowo z powodu straty dziecka, a trochę pod wpływem hormonów.
Po odejściu lekarza Brad uświadomił sobie, że i on czuje wielki smutek. Także i jemu zbierało się na płacz z żalu nad nią i za utraconym dzieckiem. Po południu przywiózł Pilar do domu i natychmiast zapakował do łóżka. Prosił, żeby przeleżała chociaż kilka dni, ale zaraz tego samego wieczoru zadzwoniła Nancy. Chciała poinformować macochę, jakie piękne łóżeczko widziała dla jej przyszłego dziecka.
– Nnnn… nie mogę teraz z tobą rozmawiać… – wykrztusiła przez łzy Pilar i oddała aparat Bradowi. Ten wyszedł z nim do drugiego pokoju i tam wyjaśnił córce, co się stało. Nancy przerażona odłożyła słuchawkę. Było jej żal ojca i macochy, ale znowu pomyślała, że Pilar jest już za stara, żeby jeszcze raz próbować.
Pierwszy dzień nowego roku Brad i Pilar spędzili w smutku i samotności, rozmyślając o dziecku i nadziei, którą utracili.
Charlie obudził się już piętnaście po szóstej. Nie spał przez pół nocy i zdołał zasnąć dopiero około czwartej, ale w tych dniach w ogóle słabo spał. Dzięki tym nieprzespanym nocom podjął decyzję, jak ustosunkuje się do postępku Barbie. Jasne, że nie był nim zachwycony i miał zamiar wymóc na niej przyrzeczenie, że takie ekscesy więcej się nie powtórzą, ale przecież nie mógł jej teraz opuścić. Nadal ją kochał, a ona go potrzebowała, zresztą może dziecko scementuje na nowo ich związek?
Było jeszcze za wcześnie, żeby dzwonić, więc wziął prysznic, ogolił się i do dziewiątej nerwowo spacerował po pokoju. Potem wsiadł do samochodu i podjechał pod dom, gdzie mieszkała Judi. Już od trzech dni nie rozmawiał z Barb, a kiedy odchodziła – nie wiedział, co ma jej powiedzieć. O dziwo, żałował nawet, że w ogóle odwiedził doktora Pattengilla. Gdyby nie wiedział o swojej niepłodności, uwierzyłby, że dziecko jest jego. Teraz nie było to już takie proste. Chociaż może było?
Nacisnął guzik domofonu, ale dopiero po jakiejś minucie włączył się brzęczyk sygnalizujący otwarcie drzwi wejściowych. Na górze otworzyła mu Judi, którą jego widok wyraźnie zaskoczył. Chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Oprócz niej w mieszkaniu znajdował się chłopak, z którym chodziła od czerwca, i współlokatorka, która zajęła miejsce Barbie od czasu jej ślubu z Charliem.
Judi czuła się niezręcznie, podobnie zresztą jak Charlie. Oboje przecież wiedzieli, co zaszło, a Charlie był świadomy, że Judi musiała kryć Barbie podczas jej schadzek z kochankiem. Lojalność wobec Barbie pozwalała jej okłamywać Charliego, ale czuła się głupio, że wyszło tak, jak wyszło. Barbie powiedziała jej od razu o ciąży i Judi radziła jej, by po cichu ją usunęła, nie mówiąc nic nikomu. Barbie początkowo też miała taki zamiar, ale wiedziała, jak bardzo Charlie pragnął dziecka. Umyśliła więc sobie, że przekona go o jego ojcostwie i w ten sposób nie będzie musiała robić kolejnej skrobanki.
– Cześć, Charlie – przywitała go Judi. – Zaraz zawołam Barbie. Nie musiała jednak tego robić, bo Barbie stała za nią. Była blada, wyglądała na zmęczoną i nieszczęśliwą.
– Cześć! – odezwał się do niej Charlie, czując się jak chłopak na pierwszej randce. Tymczasem Judi i jej współlokatorzy dyskretnie wycofali się do kuchni. – Przepraszam, że nie zadzwoniłem. Potrzebowałem czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć.
– To tak samo jak ja – odpowiedziała ze łzami w oczach, tłumiąc w gardle szloch. Nie mogła spojrzeć mu w oczy, bo wiedziała, jak podle z nim postąpiła.
– Może usiądziemy? – zaproponował Charlie, który w tych dniach jakby nagle wydoroślał, a nawet się postarzał.
Barbie nie chciała, aby w kuchni słyszano ich rozmowę, więc zaciągnęła Charliego do sypialni Judi. Usiadła tam na rozbabranym łóżku, a Charlie niepewnie przysiadł na brzeżku jedynego krzesła. Przyglądał się stamtąd kobiecie, którą dwa lata temu poślubił. Przebyli razem długą drogę, która na większości etapów była całkiem znośna. Tyle tylko, że nigdy nie czuł się naprawdę żonaty, ale miał pewność, że wkrótce to się zmieni. Przecież mając dziecko, będą musieli trzymać się razem.
– Chcę uznać to dziecko, Barb – oświadczył. – Długo o tym myślałem, ale sądzę, że to ma sens. W końcu ten, kto by mnie adoptował, też nie byłby moim krewnym, więc i to maleństwo nie musi wiedzieć, że nie jestem jego ojcem. Wystarczy, jeśli w metryce urodzenia będzie napisane, że jestem.
Uśmiechnął się do niej, gotów przebaczyć jej wszystko. Wziął ją za rękę, ale nie dała się trzymać dłużej niż przez chwilę. Płakała i potrząsała głową. Próbował ją przekonać, że jeszcze wszystko między nimi może wrócić do normy, ale nie chciała go słuchać. – Wczoraj usunęłam ciążę – wyrzuciła w końcu. Charlie poczuł się, jakby dostał pałką w łeb. Nie przypuszczał, że można coś takiego zrobić tak szybko.
– Chyba żartujesz? – wykrztusił, ale to raczej nie był temat do żartów. Po prostu nie przyszło mu do głowy nic innego, co mogłoby przerwać tę męczącą ciszę. – Ale dlaczego? – dodał jeszcze. Sytuacja kompletnie go przerastała i wiedział o tym.
– Charlie, ja nie mogłam urodzić tego dziecka. To nie byłoby w porządku ani wobec ciebie, ani wobec mnie, ani nawet wobec tamtego. Ono przez całe swoje życie przypominałoby ci, że cię oszukałam. A ja… – Podniosła na niego oczy pełne łez. – Widzisz, prawda jest taka, że choćbym miała nie wiem jakie wyrzuty sumienia, po prostu nie chcę mieć dziecka. Ani twojego, ani niczyjego.
– Dlaczego? Przecież dziecko byłoby największym szczęściem, jakie mogłoby nas spotkać. A teraz będziemy musieli je adoptować.
Mówił o tym ze smutkiem, gdyż liczył, że dziecko rozwiąże ich problemy. Teraz widział już tylko jedno wyjście z sytuacji. Z jednej strony czuł ulgę, z drugiej – najgłębszą rozpacz.
– Charlie… – wyszeptała tak cicho, że ledwo dosłyszalnie. – Ja już nie wrócę do ciebie!
Spuściła głowę, bo po tym, co powiedziała, nie śmiała spojrzeć mu w oczy.
– Co takiego? – Pod piegami zbladł jak płótno. – Coś ty po wiedziała?
Zmusiła się, aby znów podnieść wzrok na niego.
– Charlie, kocham cię… Byłbyś wymarzonym mężem dla każdej innej kobiety, ale ja… Ja po prostu nie nadaję się do małżeństwa. Przedtem nie zdawałam sobie z tego sprawy, a potem myślałam, że się jakoś przemogę, ale dostawałam kota, ilekroć musiałam zostać z tobą wieczorem w domu. Zaraz po naszym ślubie cieszyłam się, że nareszcie jakiś porządny człowiek się mną za opiekuje… – Teraz łzy toczyły się jak groch po jej policzkach. – Wydawało mi się to snem, ale niedługo ten sen zamienił się w koszmar! Nie chcę się ciągle przed kimś tłumaczyć ani przeżyć całego życia uwiązana do jednego faceta, a już na pewno nie chcę ubrać się w bachora! Ani twojego, ani czyjegokolwiek, ani tym bardziej adoptowanego! Umówiłam się już z moim lekarzem na sterylizację, żeby nie robić ciągle skrobanek.
– Dlaczego przynajmniej nie porozmawiałaś o tym ze mną? Oczywiście miał na myśli dziecko, jakby ono mogło zapobiec wszystkiemu, co zapowiedziała. Przecież nie mogła mówić serio, że do niego nie wróci.
– To nie było twoje dziecko, a ja nie chciałam go urodzić.
– To nie w porządku! – wykrztusił przez łzy, ale co właściwie było w porządku? Ani to, co się stało, ani całe jego życie, odkąd opuścili go rodzice. A teraz ona chciała go opuścić, jak ci wszyscy ludzie z rodzin zastępczych, którzy zajmowali się nim przez jakiś czas, ale potem decydowali, że wprawdzie jest miły, ale nie potrafią go pokochać. Czyżby miał w sobie coś, przez co nie po trafił zdobyć niczyjej miłości? Płakał teraz jak dziecko i powtarzał: – Tak mi przykro…
Chciał ją przeprosić za swoje odczucia i za te niemęskie łzy, ale Barbie tylko przecząco kręciła głową. Przez niego czuła się winna, choć była już absolutnie przekonana o słuszności swego postępowania. Właściwie powinna była to zrobić dawno, kiedy wdała się w romans z tym bubkiem z Vegas.
– A może wrócisz ze mną do domu, przynajmniej na jakiś czas? – Próbował rozpaczliwie ją przekonać. – Żylibyśmy w takim partnerskim związku, mogłabyś przychodzić i wychodzić, kiedy chcesz. Nie musiałabyś mi się opowiadać, a ja o nic bym cię nie pytał.
Jednak słysząc własne słowa, sam się sobie dziwił, jak mogły mu przejść przez gardło. Wiedział przecież dobrze, że nie wytrzymałby długo takiej sytuacji, a Barbie wiedziała o tym jeszcze lepiej. Zresztą była już zdecydowana i nie zamierzała zmienić zdania.
– Nie mogę się na to zgodzić, Charlie – powtórzyła z uporem. – To nie byłoby uczciwe wobec żadnego z nas.
– No więc jakie masz plany? – spytał, bo martwił się o nią. Potrzebowała opieki, nie była taka silna, za jaką chciała uchodzić.
– Judi chce zrezygnować z pracy tutaj. Wrócimy razem do Vegas.
– Po co? Żeby przez następne pięć lat stać w ostatnim rzędzie chóru? A co potem? Co zrobisz, kiedy już będziesz za stara, że by latać z gołymi cyckami po wybiegu?
– Pewnie dam sobie wstrzyknąć silikon, żeby pokazywać je dłużej! Zresztą nie wiem, Charlie. Wiem tylko jedno, że nie jestem taką kobietą, jakiej chcesz i na jaką zasługujesz. Wolę zestarzeć się na wybiegu.
– Nie wierzę! – Wstał i podszedł do okna, za którym rozciągał się widok równie nudny i bezbarwny, jak miało wyglądać odtąd jego życie. – Naprawdę nie chcesz wrócić ze mną do domu?
Podniósł na nią oczy, na co ona stanowczym ruchem potrząsnęła głową. Żadne z nich już nie płakało, ale Charlie czuł się w tej chwili tak, jakby olbrzym przyłożył mu pięścią w splot słoneczny.
– Zasługujesz na coś lepszego, niż jestem w stanie ci dać! Do ciebie pasuje jakaś miła dziewczyna, która zachwycałaby się wszystkim, co byś jej zaofiarował i z chęcią siedziała w domu i pilnowała garów. Adoptowalibyście dwójkę dzieci i bylibyście szczęśliwi.
– Dziękuję, że tak dokładnie wszystko zaplanowałaś! – mruknął z goryczą. W tej chwili miał pewność, że już nigdy nie ożeni się powtórnie. Jasne, nie mógł zmusić jej do powrotu, ale też nikt nie zmusi go, by jeszcze raz przeszedł przez to samo.
– Przepraszam cię, Charlie… – powiedziała, odprowadzając go do drzwi. Patrzyła za nim, jak schodził po schodach, ale ani razu się nie odwrócił. Po prostu nie mógł. Za bardzo przypominało mu to sytuację, kiedy rodzice zastępczy odsyłali go z powrotem do domu dziecka.