Na początku listopada bliźnięta Pilar i Brada wyraźnie szykowały się do przyjścia na świat. Przez ostatni miesiąc Pilar wstawała już tylko do łazienki i nawet w tych krótkich chwilach od razu łapały ją skurcze. Bezczynne leżenie w łóżku nudziło ją, a do tego jeszcze się denerwowała, czy któreś z maluchów nie udusi się pępowiną lub nie zrobi sobie jakiejś innej krzywdy.
Z Bradem ćwiczyła oddychanie, wyuczone w szkole rodzenia. Jednak przed samym Halloween ruchy prawie ustały, bo bliźniętom było już ciasno. Pilar wyglądała, jakby połknęła słonia, a kiedy przypadkiem spojrzała na swoje odbicie w lustrze – uznała, że ma w środku „dziecko na dziecku, a na tym dziecku jeszcze jedno dziecko”.
– To jeszcze byłby komplement! – żartował Brad, pomagając jej wyjść z wanny.
Doszło bowiem do tego, że już nie mogła bez pomocy wykąpać się, włożyć butów czy nawet papuci, a w pierwszym tygodniu listopada samodzielnie zejść z sedesu. Marina, kiedy tylko mogła, wpadała, aby jej pomóc, a Nancy dotrzymywała macosze towarzystwa pod nieobecność Brada. Gratulowała Pilar wytrwałości, ale szczerze deklarowała, że nie zamieniłaby się z nią za żadne skarby świata. Kiedy bowiem inne kobiety szczodrze korzystały z uciech życia – biedna Pilar, rozdęta jak balon, lada chwila mogła eksplodować dziećmi!
Matka często do niej dzwoniła i zdawała się już godzić z ciążą córki. Proponowała jej przyjazd i pomoc, ale Pilar nie paliła się do tego. Gdy narzekała, że już od pół roku nie była u fryzjera – Brad przypominał jej, że dla takiego celu warto trochę pocierpieć. Pilar wiedziała o tym doskonale, tylko deprymowało ją leżenie i czekanie na poród.
Bliźniaki rozwijały się prawidłowo, ale przy okazji kolejnej wizyty domowej doktor Parker zauważył, że jedno z nich jest nieco większe. Przypuszczał więc, że to chłopak. Wspomniał też, że kompletuje już zespół lekarzy do asysty przy porodzie. Z uwagi na jej wiek i ciążę mnogą wolał mieć pod ręką jeszcze jednego położnika i dwóch pediatrów do opieki nad noworodkami.
– Widzę, że szykuje się cała impreza! – Brad próbował żartami rozładować atmosferę, bo zauważył, że wzmianka o zespole przeraziła Pilar. Mogło to oznaczać, że jej ginekolog przewiduje konieczność wykonania cesarskiego cięcia. Wprawdzie na razie nie widział takiej potrzeby, ale uważał, że należy być przygotowanym na wszystko. Powodowało to, że im bardziej zbliżał się termin porodu, tym bardziej Pilar stawała się nerwowa.
Doktor Parker dawał jej do zrozumienia, że nie dopuści do przenoszenia płodów, bo wiązało się to ze zbyt dużym ryzykiem. Pierwsze skurcze pojawiły się na tydzień przed terminem. Doktor kazał jej wstać i spacerować po domu, aby przyspieszyć akcję porodową. Pilar przekonała się wtedy, jak bardzo opadła z sił po tak długotrwałym leżeniu. Nogi uginały się pod nią, a brzuch tak jej ciążył, że o chodzeniu na dłuższą metę nie było mowy.
W późniejszych godzinach popołudniowych bóle zaczęły pojawiać się regularnie, ale ustąpiły, gdy Brad zaparzył jej filiżankę herbaty. Wiedziała jednak, że wkrótce powrócą i ta nieuchronność stanowiła dla niej największą udrękę.
– Boże, jak chciałabym, żeby było już po wszystkim! – westchnęła. Nic się jednak nie działo do chwili, kiedy odeszły wody. Wprawdzie skurcze wciąż nie wracały, ale doktor Parker na wszelki wypadek zalecił jej przyjazd do szpitala. Wolał, aby po zostawała pod obserwacją.
Pilar wcale nie była tym zachwycona.
– Co tu jest do obserwowania? – sarkała, kiedy Brad wiózł ją do miejscowego szpitala. – Przecież nic się nie dzieje. Po co ten szpital?
Naprawdę jednak Brad z ulgą oddawał żonę w ręce fachowego personelu. Wolał nie stawać w obliczu samodzielnego odbioru porodu w domu, zwłaszcza że to były bliźniaki. Wystarczało mu aż nadto, że zgodził się przy tym asystować, choć czuł się mocno niepewnie. Przystał na prośbę Pilar, bo go potrzebowała.
Doktor Parker zbadał ją i trzeba trafu, że akurat wtedy odczuła lekki skurcz. Równocześnie doktor stwierdził powiększające się rozwarcie szyjki, z czego wywnioskował, że blisko już do rozwiązania.
– Niedługo coś się zacznie – zapowiedział i udał się do domu, zapewniając, że będzie uchwytny pod telefonem i w razie potrzeby zjawi się natychmiast. Na razie więc Pilar i Brad posiedzieli trochę przed telewizorem, a Pilar nawet przysnęła. Obudziło ją dopiero dziwne uczucie, jakby silnego ucisku. Wystraszona za wołała Brada, a ten natychmiast sprowadził położną.
– No, pani Coleman, chyba się zaczyna! – oznajmiła z uśmiechem siostra i pobiegła zawiadomić lekarza.
Przyszedł ten, który właśnie miał dyżur i chciał ją zbadać, ale Pilar nie chciała się zgodzić. Gdy ją przekonywał – poczuła silny skurcz, tak potworny, jakby cały jej olbrzymi brzuch dostał się w szczęki ogromnego imadła. Ścisnęła więc Brada za rękę i próbowała sobie przypomnieć wyuczony rytm oddychania, podczas gdy jakiś niewidzialny mechanizm podniósł w górę jej łóżko.
– Boże, jakie to było okropne! – jęknęła, kiedy ból ustąpił. Wystarczył jeden silniejszy skurcz, aby włosy jej zwilgotniały, a w gardle zaschło. Następny przyszedł, zanim lekarz dyżurny powtórnie ją zbadał. Tymczasem położna zawiadomiła doktora Parkera, że u Pilar Coleman rozpoczęła się akcja porodowa.
Skurcze nasiliły się do tego stopnia, że Pilar przestała panować nad sobą. Tymczasem do sali weszło jeszcze dwóch lekarzy, a dwie pielęgniarki zaczęły zakładać jej wenflon. Trzecia opięła ją pasem monitora kardiotokografu, który miał kontrolować tętno płodów i nasilenie skurczów. Ucisk pasa spowodował, że te ostatnie wydały się jeszcze trudniejsze do zniesienia.
Pilar czuła się zupełnie jak zwierzę schwytane w sidła, równocześnie patroszone żywcem i szarpane ze wszystkich stron. Działo się z nią stanowczo za dużo rzeczy naraz i, co gorsza, wymykały się spod kontroli. – Brad… ja już nie mogę! – krzyczała. – Powiedz im, żeby dali mi spokój!
Najchętniej uwolniłaby się z krępującego pasa i wyrwała z żyły wenflon, ale dla dobra dzieci nikt nie mógł się na to zgodzić ani zostawić jej w spokoju. Brad przyglądał się temu biernie z poczuciem całkowitej bezradności.
Próbował interweniować w tej sprawie u położnej oddziałowej, a także u doktora Parkera, kiedy wreszcie się pojawił.
– Czy nie można czegoś zrobić, żeby się tak nie męczyła? Z tym monitorem bardzo jej niewygodnie, a po każdym badaniu jeszcze bardziej ją boli!
– Wiem, wiem. – Lekarz pokiwał głową. – Jeśli jednak mamy nie robić cesarki, to przez cały czas musimy wiedzieć, co się z tymi dzieciakami dzieje. A gdybyśmy musieli ją zrobić, to tym bardziej. Nie możemy działać w ciemno.
Dopiero po tej przemowie zwrócił się do pacjentki z krzepiącym uśmiechem:
– No i jak tam leci?
– Jak krew z nosa! – warknęła i nagle zrobiło się jej niedobrze. Odtąd chwytały ją mdłości przy każdym skurczu, a odczuwany poprzednio ucisk nasilał się, jakby prowokował parcie. Po myślała z nadzieją, że może powinna już zacząć przeć i zaraz wszystko się skończy, ale gdy spytała o to położną – ta odrzekła, że do tego jeszcze daleko.
– Dajcie mi coś na ten ból! – wychrypiała, kiedy lekarz znalazł się blisko jej głowy. Słowa z trudnością wydobywały się z jej wyschniętego gardła. – Jakieś lekarstwo…
– Zaraz o tym pomyślimy… – burknął i chciał odejść, ale uczepiła się rękawa jego fartucha i zaczęła płakać.
– Kiedy ja chcę już! – Próbowała się podnieść, ale monitor, i następny skurcz przykuły ją do miejsca. Mogła jedynie kurczowo ściskać rękę Brada i jęczeć: – Boże, dlaczego nikt nie chce mnie wysłuchać?
– Słucham cię, kochanie! – powiedział szybko Brad, ale Pilar nie słuchała.
Wokół niej kręciło się przecież tyle osób i działo się tyle rzeczy naraz, dlaczego więc nie miała na nic wpływu? Mogła jedynie łkać w przerwach między skurczami i krzyczeć podczas nich.
– Powiedz im, żeby coś zrobili… – błagała Brada, ale on mógł tylko powtarzać machinalnie:
– Wiem, kochanie, wiem…
W gruncie rzeczy zaczął w końcu żałować, że wrobił w to wszystko ją i siebie. Musiał teraz przypatrywać się biernie cierpieniom Pilar i nie mógł jej w niczym ulżyć!
– Wieźcie ją na porodówkę! – polecił drugi położnik. – Na wszelki wypadek musimy być przygotowani do cesarki.
– Masz rację – zgodził się lekarz prowadzący Pilar.
W pokoju wszczął się ruch, pojawiły się nowe urządzenia, co dla Pilar oznaczało nowe badania.
Powieźli ją na wózku przez korytarz, chociaż błagała, aby po czekali przynajmniej na przerwę między bólami. Lekarze jednak spieszyli się, bo zgodnie z przewidywaniami doktora Parkera wypadki toczyły się teraz coraz szybciej. Zespół przyjmujący po ród myślał przede wszystkim o bezpieczeństwie dzieci, a nie o wygodzie matki. Dochodziła już pierwsza w nocy, Bradowi wydawało się, że to nigdy się nie skończy.
Na porodówce przeniesiono Pilar z wózka na łóżko porodowe, umieszczono jej nogi w uchwytach i przykryto płachtami. Pielęgniarka założyła jej kroplówkę i unieruchomiła ręce. Pilar narzekała na niewygodę tej pozycji, tym bardziej że do skurczów dołączyły się wściekłe bóle w krzyżach i karku. Nikt jednak nie słuchał jej skarg, gdyż personel zajmował się ważniejszymi sprawami. W pomieszczeniu znajdowało się, oprócz dwóch lekarzy prowadzących Pilar, także troje pediatrów, kilku stażystów i cała armia położnych.
– Co oni wszyscy tu robią? – wychrypiała Pilar w przerwie między bólami.
Monitor był przez cały czas włączony, a położna zaczęła sprawdzać rozwarcie szyjki. Stwierdziła, że wynosi już dziesięć centymetrów i że rodząca może zacząć przeć.
– No, nareszcie! – ucieszyła się cała ekipa, ale Pilar zrozumiała z tego tylko to, że nie zamierzają podać jej żadnych środków uśmierzających.
– Dlaczego nie dacie mi środka przeciwbólowego? – jęczała.
– Ponieważ mogłoby to zaszkodzić dzieciom! – oświadczyła stanowczo położna. W następnej chwili Pilar nie była już w stanie o nic prosić, musiała tylko przeć, nie zważając na ból.
Dla Brada ten widok był trudny do zniesienia. Na komendę lekarza lub położnej Pilar parła, potem krzyczała z bólu, a ledwo ustąpił jeden skurcz – zaczynał się następny. Wtedy znów parła i krzyczała… i tak bez końca. Nie rozumiał, dlaczego nie chcą dać jej żadnego środka przeciwbólowego, ale doktor upierał się, że może to spowolnić czynności życiowe płodów.
Mijały godziny, podczas których Pilar parła, ale nic z tego nie wynikało. Kiedy Brad spojrzał na zegarek – nie mógł uwierzyć, że dochodziła już czwarta nad ranem. Zastanawiał się właśnie, jak długo Pilar jeszcze wytrzyma, gdy na sali wszczął się nowy ruch. Wtoczono dwa inkubatory, a krąg ludzi w maskach zacieśnił się wokół rodzącej. Pilar krzyczała prawie bez przerwy, a w którymś momencie cały personel zaczął na nią pokrzykiwać, ponaglać i dopingować, aż między jej nogami ukazała się główka pierwszego dziecka i jego krzyk zlał się z jękiem matki.
– Chłopak! – zaanonsował lekarz.
Brada zaniepokoiła siność skóry dziecka, ale położna zapewniła, że to niegroźny objaw i zaraz minie. Tak też się stało. Położna zademonstrowała go Pilar, ale matka była zbyt wyczerpana, by popatrzeć na niego. Bóle bowiem nie ustawały, a następne znajdowało się w niekorzystnej pozycji. Brad nie mógł już na to patrzeć, modlił się tylko, żeby Pilar wytrzymała.
– Trzymaj się, kochanie… jeszcze trochę… to już niedługo… – powtarzał i miał nadzieję, że nie kłamał.
– Och, Brad… to takie straszne… – łkała Pilar.
– Wiem, kochanie, ale zaraz będzie po wszystkim – zapewniał. Jednak drugie dziecko okazało się jeszcze bardziej oporne niż pierwsze. Około piątej obaj ginekolodzy zaczęli się naradzać.
– Jeżeli dziewczynka zaraz się nie urodzi, będziemy musieli robić cesarkę – przekazali Bradowi efekt swoich przemyśleń.
– Czy tak byłoby lżej dla niej? – spytał cicho, aby Pilar go nie słyszała, ale parła teraz tak intensywnie i cierpiała takie bóle, że i tak nic do niej nie docierało.
– W pewnym sensie tak, bo dostanie narkozę, ale potem rekonwalescencja trwa dłużej. Wszystko zależy od tego, jak zachowa się dziecko w ciągu najbliższych kilku minut.
Tymczasem pierwsze dziecko przeszło już wstępne badania i leżało w inkubatorze, krzycząc wniebogłosy.
– Zróbcie, co będzie dla niej najlepsze – prosił zdesperowany Brad.
– Spróbuję najpierw wydobyć dziecko – zdecydował lekarz i zaczął operować kleszczami. Ciągnął, a jednocześnie naciskał brzuch Pilar, ale już miał zamiar zrezygnować, gdy dziecko po woli wysunęło się spomiędzy nóg matki. Pilar była już wpółprzytomna, gdy nagle zobaczyła malutką dziewczynkę, o połowę mniejszą niż brat. Maleństwo trwożnie rozejrzało się dookoła, jakby szukało matki. Pilar musiała wyczuć to instynktownie, bo podniosła głowę.
– Boże, jakaż ona śliczna! – westchnęła i uśmiechnęła się do Brada przez łzy. Całkiem opadła z sił, ale wiedziała, że warto było, bo miała przecież dwoje cudownych dzieci!
Tymczasem dwie pielęgniarki zaraz po odcięciu pępowiny za brały dziecko do inkubatora, gdzie zajął się nim pediatra. Na sali jednak zrobiło się dziwnie cicho i nie było słychać drugiego krzyku.
– Co z nią? Wszystko w porządku? – Pilar wypytywała każdego, kto się nawinął, lecz nagle wszyscy zrobili się strasznie zajęci. Brad widział z daleka, jak jego syn w inkubatorze żwawo fika nogami, pilnowany przez dwie pielęgniarki. Nie widział natomiast, co się dzieje z córką, odszedł więc na chwilę od łóżka Pilar. Wtedy ujrzał, jak wokół małej uwija się cała ekipa, próbując udrożnić jej drogi oddechowe. Lekarz wykonywał sztuczne od dychanie i masaż serca, ale żadne czynności reanimacyjne nie przynosiły skutku. Dziecko leżało nieruchomo, a Brad spoglądał w twarz doktora z niemym przerażeniem. Cóż, u Boga Ojca, miał teraz powiedzieć Pilar?
– Brad, czy one są zdrowe? Ja ich nie słyszę!… – wołała do niego z łóżka porodowego.
– Tak, tak, w porządku! – odpowiedział szybko, nieswoim głosem. Równocześnie, choć nieco za późno, ktoś zrobił Pilar zastrzyk, po którym prawie natychmiast zapadła w półsen. Brad tymczasem stanął oko w oko z lekarzem.
– Jak mogło do tego dojść? – spytał ponuro, bo wobec tej tragedii nawet narodziny zdrowego syna stanowiły zbyt słabą pociechę. – Trudno powiedzieć. Była bardzo mała i utraciła dużo krwi na korzyść brata. Czasem to się zdarza, nazywamy takie zjawisko transfuzją między bliźniętami. To ją osłabiło, a że przy tym płuca nie były dostatecznie rozwinięte, nie dała rady przeżyć szoku porodowego. Może jednak powinienem był zrobić cesarkę?… – Zamyślił się smętnie.
Brad cieszył się, że żona, oszołomiona lekami, spała nareszcie spokojnie. Nadal jednak nie miał pojęcia, co jej powie, kiedy się obudzi. Stanowczo za szybko następowały te zmiany od radości do smutku!
Wszyscy obecni pediatrzy zgodzili się z położnikiem, że zmarła dziewczynka musiała mieć jakąś wadę w rozwoju płuc, o której nikt nie wiedział ani nie podejrzewał jej wystąpienia. W trakcie porodu jej serce pracowało normalnie, ale widocznie z powodu utraty dużej ilości krwi na korzyść braciszka nie przetrzymała trudu przyjścia na świat i oddzielenia od matki. Zespół przyjmujący poród wykonał wszelkie możliwe zabiegi reanimacyjne i nie było w tym niczyjej winy, że nie przyniosły one skutku.
Brad przyjął te fakty do wiadomości, ale nadal nie rozumiał, jak mogło do tego dojść. W czasie, gdy Pilar przeniesiono do sali poporodowej, wciąż przyglądał się małej dziewczynce. Skraplał ją obficie łzami, bo maleństwo wydawało mu się tak doskonale ukształtowane.
Jej mały braciszek kwilił żałośnie, jakby rozumiał, że stało się coś strasznego. Zdążył się przecież przyzwyczaić, że przez cały czas miał siostrę przy sobie.
Brad machinalnie wsadził rękę do inkubatora i dotknął ciałka dziewczynki. Była jeszcze ciepła, więc zmagał się z pokusą wzięcia jej na ręce. Nadal nie wiedział, jak ma powiedzieć Pilar, że jedno z bliźniąt nie żyje. Obudzi się w przekonaniu, że czekają na nią dwa cudowne twory boskie, a będzie musiała stanąć twarzą w twarz z tragedią, która przydarzyła się w przeciągu jednej chwili.
– Przepraszam pana… – Stała przed nim pielęgniarka. Ktoś musiał wynieść z sali zwłoki dziecka, załatwić formalności związane z pogrzebem. – Jeśli chciałby pan zobaczyć się z żoną, to właśnie się obudziła.
– Dziękuję – odpowiedział machinalnie, ale aż poszarzał na twarzy. Jeszcze raz dotknął małej rączki i odszedł niechętnie, bo wydawało mu się, że zmarła córeczka wciąż go potrzebuje, choć rozsądek podpowiadał, że to niemożliwe. – Jak ona się czuje? – spytał pielęgniarki, idąc za nią do sali poporodowej.
– Na pewno już znacznie lepiej! – Siostra się uśmiechnęła, ale Brad przypuszczał, że to dobre samopoczucie Pilar nie potrwa długo.
– Gdzie one są? – spytała od razu słabym głosem. Trudy po rodu wyssały z niej siły akurat wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebowała. Brad na samą myśl o tym nie mógł powstrzymać łez.
– Wiesz, jak cię kocham? Byłaś taka dzielna! – powiedział, aby zyskać na czasie.
– Gdzie są dzieci?
– Jeszcze na porodówce. – Po raz pierwszy w ciągu ich wielo letniego pożycia powiedział jej nieprawdę, ale czuł, że nie mógł inaczej postąpić. Za wcześnie było jeszcze, aby dowiedziała się, że jej mała córeczka, której buzię zdążyła zobaczyć, powiększyła grono aniołków. Chłopczyk za to wyglądał na silniejszego i lepiej przygotowanego do życia. – Niedługo ci je przyniosą – dodał jeszcze, więc Pilar ponownie zapadła w sen.
Jednak następnego dnia nie dało się już ukryć prawdy. Doktor oznajmił ją Pilar z samego rana, kiedy przyszedł do niej z Bradem. Siedziała w łóżku i przez chwilę Brad myślał, że ten wstrząs ją zabije, bo zbladła śmiertelnie i osunęłaby się na poduszki, gdyby jej nie podtrzymał.
– Powiedzcie, że to nieprawda! – wykrzyknęła. – Kłamiecie! Kierowała te oskarżenia pod adresem męża i lekarza, który właśnie w prostych słowach poinformował ją, że maleńka córeczka umarła zaraz po narodzeniu, bo miała niedostatecznie rozwinięte płuca. Był zdania, że dziewczynka po prostu nie mogła przeżyć.
– To nieprawda! – krzyczała Pilar. – Zabiliście ją! Przecież widziałam, że urodziła się żywa. Spojrzała na mnie!
– Zgadza się, mogła spojrzeć – potwierdził doktor. – Jednak ani razu nie krzyknęła, bo nie potrafiła zaczerpnąć oddechu. Proszę mi wierzyć, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby ją ratować.
– Chcę ją zobaczyć! – Pilar próbowała zwlec się z łóżka, ale po chwili sama pojęła, że jest na to zbyt słaba. – Gdzie ona jest? Za prowadźcie mnie do niej!
Brad rzucił doktorowi rozpaczliwe spojrzenie, ale ten nie uważał bynajmniej prośby Pilar za coś niewłaściwego. W swojej szpitalnej praktyce miewał już takie przypadki i wiedział, że po kazanie zmarłego dziecka bliskim, aby mogli je pożegnać, często poprawiało ich samopoczucie. Mała leżała już w kostnicy, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby matka mogła ją jeszcze zobaczyć przed pogrzebem.
– Za chwilę przyniesiemy ją pani do pokoju – obiecał. Pilar szlochała przytulona do męża, próbując przyjąć do wiadomości, że nie było jej dane nawet potrzymać córeczki na rękach. – A czy nie chciałaby pani teraz zobaczyć syna?
Zaczęła już kręcić głową, ale na widok twarzy Brada wykonała gest przytakiwania. Mąż jej wyglądał bowiem na tak zdruzgotanego i przytłoczonego ciężarem niespodziewanych wydarzeń, że nie chciała dodatkowo pogarszać sytuacji. Właściwie naprawdę chciała tylko umrzeć, aby pójść za swoim zgasłym dzieckiem.
– Zaraz go pani przyniosę. – Doktor wrócił po chwili z wrzeszczącym chłopakiem. Ważył prawie cztery kilogramy, co stanowiło nadzwyczajny wynik jak na bliźniaka, gdyż jego dużo mniejsza siostrzyczka ważyła niespełna dwa. W przeciwieństwie do niej miał wszystko, co było potrzebne do życia, a więc zaszedł tu klasyczny przypadek walki o byt – przeżył ten osobnik, który był lepiej przystosowany.
– Prawda, że jest piękny? – rzuciła w przestrzeń, jakby chłopca nie było przy niej. Nie wyciągnęła też rąk po niego, tylko patrzyła na niego, jakby rozmyślając, dlaczego on żyje, a jego siostra bliźniaczka umarła. W końcu Brad nie wytrzymał i włożył go w ramiona matki. Pocałowała synka, zalewając się łzami. Kiedy pielęgniarka zabrała chłopca, Pilar ponownie poprosiła o po kazanie jej zmarłej córeczki.
Zawieziono więc ją na wózku piętro niżej, do pustego pokoju, chłodnego i sterylnie czystego. Po chwili ktoś przywiózł, jeszcze w tym samym inkubatorze, małe ciałko zawinięte w kocyk. Widać było tylko słodką, niewinną twarzyczkę, która nadal wyglądała jak pogrążona w głębokim śnie.
– Chciałabym ją potrzymać – zwróciła się do Brada, więc wyjął małą z inkubatora i podał matce, która nie zdążyła wziąć jej na ręce za życia. Teraz wodziła ustami po jej oczkach, buzi, po liczkach i rączkach, całowała każdy malutki paluszek z osobna, jakby chciała tchnąć w nią życie. Widać było, że nie pogodziła się z tym, co się stało wczorajszej nocy.
– Kocham cię! – szeptała czule. – Kochałam cię już wcześniej i zawsze cię będę kochać, moje najdroższe maleństwo!
Kiedy podniosła oczy na Brada – zobaczyła, że płakał jak bóbr, aż go trzęsło.
– Tak mi przykro… – powtarzał. – Tak mi przykro… Pilar delikatnie dotknęła jego ręki.
– Chciałam nazwać ją Grace – powiedziała cichym głosem. – Grace Elizabeth, po mojej matce. Niech tak zostanie. Grace Elizabeth Coleman.
Brad pokiwał głową, choć ciężko mu było pogodzić się z myślą, że te imiona będą widniały tylko na nagrobku ich dziecka. Pilar przez dłuższą chwilę siedziała jeszcze z martwym niemowlęciem w ramionach, wpatrzona w buzię dziewczynki, jakby chciała ją dobrze zapamiętać, może na wypadek, gdyby kiedyś spotkały się w niebie? W końcu jednak pielęgniarka przyszła, że by ją zawieźć z powrotem na salę, musiała więc zostawić swoje dziecko, którym mieli się teraz zająć, zawiadomieni przez Brada, pracownicy zakładu pogrzebowego…
– Śpij spokojnie, aniołku! – Pilar jeszcze raz ucałowała małą i pożegnała ją, opuszczając pokój z rozdartym sercem. Czuła, że jakaś jej część pójdzie do ziemi razem z tym dzieckiem.
Tymczasem w jej pokoju na górze synek spał spokojnie w swoim łóżeczku, pod opieką pielęgniarki. Ta czekała z ponurą miną, bo przecież znała cel jej wyprawy. Pomogła Pilar położyć się i po dała jej śpiące dziecko.
– Na razie nie chcę… – broniła się Pilar, ale pielęgniarka po wiedziała stanowczo:
– On pani potrzebuje i pani jego też.
Nie dopuszczając sprzeciwu wyszła, pozostawiając chłopca z rodzicami. Tak długo walczyli o niego, a kiedy w końcu przyszedł na świat – oprócz radości przyniósł ze sobą także smutek. Nie z jego winy przecież umarła mała Grace, więc kiedy Pilar trzymała go w ramionach – coraz bardziej topniało jej serce. Był rozkoszny, tłuściutki i zapowiadał się na krzepkiego chłopaka, podczas gdy jego wątła siostrzyczka nadawała się tylko na aniołka, toteż prędko wróciła do nieba, tam skąd przyszła.
Pilar i Brad przeżyli cały ten dzień z mieszanymi uczuciami – gniew mieszał się z radosnym podnieceniem, a smutek z rozczarowaniem. Najważniejsze jednak, że byli razem. Nancy szlochała w ramionach Pilar, nie umiejąc ubrać w słowa swoich uczuć, ale łzy wystarczyły za wszystko. Płakał także Tommy, zapewniając ich o swoim najgłębszym współczuciu. Kiedy Todd, nic nie wiedząc o śmierci Grace, zadzwonił z gratulacjami – Brad przekazał mu smutną wiadomość. Wreszcie, korzystając z okazji, kiedy na chwilę została sama, Pilar zadzwoniła do matki. I tu spotkała ją największa niespodzianka, gdyż z oschłej i zasadniczej pani doktor matka przeobraziła się nagle w osieroconą babcię zmarłego dziecka. Rozmawiały blisko godzinę i płakały razem. Najbardziej jednak matka Pilar, kiedy opowiedziała jej o swoim pierwszym synu, który jeszcze przed jej urodzeniem zmarł na „śmierć łóżeczkową”.
– Miał ledwie pięć miesięcy, ale wciąż wydaje mi się, że nigdy potem nie byłam już taka sama. Wyrzucałam sobie, że za mało czasu mu poświęcałam, a kiedy zaszłam w ciążę z tobą, bałam się, że i ciebie może to samo spotkać. Dlatego unikałam jak ognia zbytniej bliskości z tobą, żeby do nikogo więcej nie przywiązać się tak, jak do niego… Pilar, kochanie, tak mi strasznie przykro!… – Matka szlochała w słuchawkę. – Chyba wiesz, że zawsze cię kochałam…
Mówiła głosem tłumionym przez łzy, ale i Pilar musiała się pilnować, by nie ujawniać emocji, jakie wzbierały w niej przez ponad czterdzieści lat.
– Mamo, ja cię też kocham, ale dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
– Wtedy były inne czasy. Ani twój ojciec, ani ja nigdy nie wracaliśmy do tego tematu, bo nie wypadało rozmawiać o takich przykrych sprawach! To była kosmiczna głupota z naszej strony, bo najgorsze, co może się człowiekowi zdarzyć, to nie mieć się przed kim wyżalić. Cóż, musiałam jakoś nauczyć się z tym żyć. Cieszyłam się przynajmniej, że byłaś dziewczynką, bo nie przypominałaś mi o moim starszym synu… Miał na imię Andrew, a wołaliśmy go Andy…
Wspominała te dawno minione zdarzenia ze smutkiem, a równocześnie z taką żarliwością, jakby wszystko działo się nie dawno. Pilar od razu inaczej spojrzała na kobietę, która prawie pięćdziesiąt lat kryła w sobie ból po stracie dziecka. Wyjaśniało to wiele jej zachowań niezrozumiałych wówczas dla córki. Dobrze, że choć poniewczasie, nareszcie się o tym dowiedziała.
– Licz się z tym, że nie tak łatwo to przebolejesz – uprzedzała matka. – To może trwać długo, dłużej, niż ci się teraz wydaje i nigdy całkiem nie minie. Nawet jeśli na jakiś czas uda ci się za pomnieć, zawsze może zdarzyć się coś, co ci o tym przypomni. Życie jednak będzie toczyć się dalej, więc musisz robić swoje, jakby nigdy nic, jeśli nie ze względu na siebie, to dla Brada i tego małego chłopca. Z czasem ból osłabnie, ale blizna w sercu po zostanie na zawsze.
Podczas tej rozmowy obie płakały i Pilar pierwszy raz w życiu niechętnie odłożyła słuchawkę. Odniosła bowiem wrażenie, że dopiero teraz naprawdę poznała matkę. Poprosiła ją, by nie przyjeżdżała na pogrzeb, bo wiedziała, że byłoby to dla niej bolesnym przeżyciem. I tym razem, o dziwo, Elizabeth Graham nawet się z nią nie spierała. Zastrzegła tylko:
– Pamiętaj, że gdybyś mnie potrzebowała, to w ciągu sześciu godzin mogę być u ciebie. Wystarczy tylko zadzwonić i jestem.
Nie mogła sprawić córce większej radości! Szkoda tylko, że trzeba było dopiero takiej tragedii, aby przełamać obcość między nimi.
Tymczasem jej mały synek to spał, to się budził, a wtedy głośnym krzykiem wzywał matkę. Uspokajał się, kiedy Pilar lub Brad brali go na ręce, jakby już ich znał i czuł się bezpiecznie w ich ramionach.
– Jak go nazwiemy? – spytał Brad jeszcze tego samego wieczoru. Dla dziewczynki już wcześniej wymyślili imię Grace, ale na imię dla chłopca jeszcze nie mieli pomysłu.
– Może Christian Andrew, co ty na to? – zaproponowała Pilar. Przyszło jej do głowy, aby drugie imię nadać małemu na pamiątkę jej zgasłego w niemowlęctwie brata, o którego istnieniu dowiedziała się dopiero dzisiaj. Po rozmowie z matką poinformowała o tym Brada. – Owszem, ładne! – uśmiechnął się przez łzy. Przepłakali chyba cały dzień, bo to, na co czekali z takim utęsknieniem, oprócz radości przyniosło im smutek.
– Życie składa się z radości i smutku – szepnęła Pilar, kiedy późnym wieczorem Brad usiadł przy niej. Nalegała, aby poszedł do domu, bo wyglądał na śmiertelnie zmęczonego, ale nie chciał zostawiać jej samej. Mało tego, pielęgniarka dostawiła w pokoju Pilar dodatkowe łóżko dla niego, gdyż uważała, że w takich chwilach małżonkowie powinni być razem. – Oczekujesz jednego, a dostajesz co innego. W życiu nie ma nic za darmo. Dobro, zło, marzenia i koszmary senne… wszystko tak się splata, że trudno jest oddzielić jedno od drugiego.
Rzeczywiście, Christian obdarzył swoich rodziców radością, a Grace przysporzyła im cierpienia, choć oboje pojawili się na świecie prawie równocześnie. Pilar pragnęła tych dzieci bardziej niż czegokolwiek, lecz jedno straciła, zanim zdążyła się nim na cieszyć i to przytłumiło radość. Mimo to, spoglądając z czułością na śpiącego przy jej boku Christiana, doszła do wniosku, że jednak warto żyć. Z kolei Brad zastanawiał się, jak ona była w stanie przetrzymać takie cierpienia, w dodatku zakończone stratą dziecka?
– Takie właśnie jest życie – uzupełnił jej rozważania. – Po śmierci Natalie też myślałem, że się nie podźwignę… (Natalie była matką Nancy i Todda). A pięć lat później ty się pojawiłaś i dałaś mi tyle szczęścia… Bóg raz nas karze, a raz nagradza i pewnie Christian miał być tą nagrodą. Spadł na nas ciężki cios, ale może on nam osłodzi tę resztę życia, która nam została?
– Miejmy nadzieję – zgodziła się Pilar, ale patrząc na śpiącego malca nie mogła zatrzeć w pamięci obrazu innej dziecięcej buzi, której nie miała już nigdy zobaczyć, ale zapamiętać do końca życia.