Nazajutrz Diana i Andy biegali po mieście, kupując pieluszki, malutkie koszulki, skarpetki, buciczki, czapeczki, kocyki i całe mnóstwo innych rzeczy, o których słyszeli, że mogą być potrzebne. Dziecko mieli odebrać w poniedziałek rano, a tymczasem umówili się z Edwardem i Jane, aby podpisać wstępną umowę.
Jane wyglądała lepiej niż wczoraj o północy, ale widać było, że przeżyła ciężki wstrząs. Żywo zareagowała na widok Diany, ale choć planowała, że podziękuje jej za opiekę nad córeczką, to skończyło się na tym, że rozpłakała się w ramionach Edwarda. Widząc to, Diana poczuła się tak, jakby im odbierała to dziecko na siłę, i także się rozpłakała.
– Naprawdę, bardzo mi przykro! – zapewniała przez łzy. – Obiecuję ci, że zrobimy wszystko, aby miała u nas jak najlepiej… i żeby była szczęśliwa!
Uścisnęła Jane na pożegnanie i Andy szybko wyprowadził ją z pokoju, bo sam już nie mógł powstrzymać łez. Postanowili, że po drodze wstąpią na oddział noworodków, aby rzucić okiem na małą. Cieszyli się, że tu zajrzeli. Śpiąca dziewczynka wydała się im malutka i piękna. Zamienili kilka słów z opiekującym się nią lekarzem pediatrą, który poinformował ich, jaką mieszankę dziecko otrzymuje, jak często trzeba ją będzie karmić i jak pielęgnować nie zagojony pępek. Doradzał także wizytę kontrolną u ich lekarza rodzinnego, na co Diana zrobiła tylko głupią minę i postanowiła skonsultować się ze swymi siostrami.
– Zadzwonię do Samanty – zdecydowała i uśmiechnęła się, bo od tygodni nie rozmawiała z siostrą, głównie dlatego, żeby nie wysłuchiwać peanów na cześć jej dziecka. – Masz pojęcie, jak się zdziwi?
Śmiała się jeszcze w windzie, kiedy już opuszczali szpital, a potem przeszli spacerkiem na Sacramento Street, aby coś zjeść. Ostatnie dwa dni były wprawdzie cudowne, ale jednak męczące, a nazajutrz rano mieli już odebrać dziecko. Jane wychodziła wtedy ze szpitala, ale postanowiła nie widywać więcej dziecka, zbyt dużo ją to kosztowało.
– Chyba nie zmieni zdania, prawda? – Diana była bardzo nie spokojna.
Andy nie odpowiedział jej od razu, tylko po chwili namysłu.
– Nie przypuszczam, ale musimy się liczyć z taką możliwością, dopóki nie podpiszemy z nimi ostatecznej umowy. Teoretycznie mogą do ostatniej chwili zmienić zdanie, ale wyglądali mi na zdecydowanych, przynajmniej Edward. Myślę, że ona też, ale dla niej to cięższe przeżycie.
Diana nie mogła sobie wyobrazić, jak można oddać własne dziecko w obce ręce i cieszyła się, że ją to nigdy nie spotka. Musiała jeszcze omówić z Andym parę istotnych kwestii, jak na przykład imię dla dziecka. Nie podjęli jeszcze ostatecznej decyzji, ale najbardziej podobało im się imię Hilary.
Tego ranka oboje zadzwonili do swoich instytucji i uprzedzili, że z powodu choroby nie stawią się w pracy.
Andy planował wzięcie jeszcze przynajmniej jednego wolnego dnia, a Diana myślała o dłuższym urlopie, a może nawet o złożeniu wymówienia. Na razie jeszcze nie skonkretyzowała swoich planów.
W szpitalu czekał na nich Eric Jones, który miał dalsze dokumenty do podpisania. Widział się już z Edwardem i Jane, którzy na szczęście opuścili szpital wcześniej. Douglasowie mieli więc ten etap czynności adopcyjnych za sobą i mogli swobodnie zająć się dzieckiem.
Im wyżej wznosiła się winda – tym większe podniecenie ogarniało Dianę. Przyniosła ze sobą wiklinowy koszyk wyłożony białą szydełkową koronką, a w wynajętym samochodzie zamontowali już fotelik. Robili wszystko, aby podkreślić, jak wielkim wydarzeniem jest dla nich powrót do domu z własnym dzieckiem. Wybrali nawet imiona dla małej – Hilary Diana.
Maleństwo spało, kiedy Andy i Diana, narzuciwszy fartuchy na okrycia, weszli na oddział noworodków. Pielęgniarka pouczyła Dianę, jak ubierać i przewijać małą, kiedy podawać jej mieszankę, a kiedy roztwór glukozy.
Dziewczynka na rękach pielęgniarki otworzyła buzię i ziewnęła, popatrzyła zaspanymi oczkami na Dianę i Andyego, ale podczas ubierania znów je zamknęła. Diana poczuła wtedy, jak wzbiera w niej taka miłość, jakiej nigdy nie czuła do nikogo, nawet do Andyego. Ze łzami w oczach włożyła małej różową sukieneczkę, takież same buciczki i wsunęła ją w ciepły śpiworek. Do tego dopasowała wdzięczny czepeczek przybrany różowymi różyczkami, toteż maleństwo, gdy je podniosła w górę, wyglądało zachwycająco. A Andyemu Diana nigdy nie wydała się równie piękna.
– No, mamuśka, chodźmy – zachęcił ją łagodnie. Wyszli do holu, gdzie czekał na nich Eric Jones z informacją, że dziecko zostało już wypisane ze szpitala. A zatem należało już do nich!
Oboje uściskali Erika i podziękowali mu serdecznie, a on od prowadził ich do wynajętego samochodu, którego bagażnik wypełniały trzy pudła z ciuszkami dla niemowlaka i wielki pluszowy miś kupiony przez Andyego. Diana zapięła pas i na pożegnanie krzyknęła do Erika:
– Dziękujemy za wszystko!
On zaś machał za nimi jeszcze wtedy, gdy wóz już ruszył. Miło było patrzeć na taką szczęśliwą rodzinkę.
Diana rozsiadła się wygodnie na tylnym siedzeniu obok dziecka i popatrywała stamtąd na Andyego. Wprost trudno jej było uwierzyć, że tyle wydarzyło się w czasie krótszym niż czterdzieści osiem godzin.
– Masz pojęcie, że to się stało naprawdę? – spytała z promiennym uśmiechem. Jednak małe paluszki zaciskające się wokół jej palca dowodziły, że są prawdziwe, a mała Hilary wyglądała jak wzór doskonałości.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć! – wyznał Andy szeptem, bo bał się obudzić maleństwo. Przez całą drogę na lotnisko przyglądał się Dianie z uśmiechem. – A co planujesz zrobić ze swoją pracą?
Pytanie było jak najbardziej na czasie, gdyż Diana zdążyła się zaangażować w pracę redakcyjną, a tu nagle wszystko stanęło na głowie.
– Nie jestem pewna, ale chyba wezmę urlop macierzyński – wyznała.
– Już widzę, jak się twoja naczelna ucieszy! – zakpił Andy, ale sam też miał zamiar wziąć przynajmniej tydzień urlopu, aby po móc Dianie i lepiej poznać córkę. Ich córkę – jak to dziwnie brzmiało! Oboje musieli się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Dianie było przykro, że jej radość wiązała się z bólem Jane, ale w końcu Jane sama tego chciała.
Zanim wsiedli do samolotu, Hilary się obudziła, więc Diana przewinęła ją i napoiła roztworem glukozy. Mała znowu zasnęła. Przez cały lot Diana trzymała ją w ramionach, czując przy piersi ciepło śpiącego maleństwa, a w sercu wzbierającą miłość, jakiej nie przeżywała nigdy dotąd.
– Nie wiem, która z was jest szczęśliwsza, ty czy panna Hilary? – żartował Andy, delektując się drinkiem podanym przez stewardesę. Uważał, że mu się to w pełni należało.
Do domu dotarli już po południu, ale Diana miała wrażenie, jakby wróciła tu po wielu latach. Tyle się w ich życiu zmieniło od telefonu w piątkowy wieczór, aż trudno im było uwierzyć, że minęły dopiero trzy dni.
– W którym pokoju ją położymy?
– Myślę, że w naszym. Nie chciałabym, żeby spała zbyt daleko od nas, a w nocy tak czy siak będę musiała wstawać, żeby ją nakarmić.
– Tak, wiem, po prostu nie chcesz oddalić się od niej ani na chwilę! – Andy parsknął śmiechem. Nie dziwił się jej jednak, bo sam, stawiając koszyczek z dzidziusiem przy łóżku, pomyślał, że to dziecko już wrosło mu w serce.
Wieczorem Diana zadzwoniła do swojej młodszej siostry Samanty, aby poleciła jej dobrego pediatrę. Skłamała, że potrzebuje takiego specjalisty dla koleżanki, ale szkoda, że Sam nie mogła widzieć jej łobuzerskiego uśmiechu! Sam podała jej nazwisko lekarza, ale zdziwiła się, bo Diana, jakby nigdy nic, spytała o zdrowie jej dziecka i zaproponowała, aby nazajutrz do niej wpadła.
Samanta, świadoma nadwrażliwości Diany na tym punkcie, rozmawiała z nią bardzo ostrożnie, ważąc każde słowo.
– Widzisz, Di, nie mam z kim zostawić małego, bo Seamus pracuje teraz nad nowym obrazem… Mogę przyjść jedynie wtedy, kiedy starsze są w przedszkolu, ale musiałabym przynieść małego ze sobą…
Spodziewała się, że Diana się na to nie zgodzi, bo dotychczas tylko raz widziała jej synka zaraz po urodzeniu, a i to z daleka.
– Ależ proszę bardzo, nie mam nic przeciwko temu! – zaszczebiotała radośnie Diana, co Samancie wydało się mocno podejrzane.
– Jesteś tego pewna? – spytała na wszelki wypadek.
– Oczywiście, jestem teraz bardzo pozytywnie nastawiona do dzieci.
– A co, lepiej się czujesz? – Samanta nie dowierzała, pomna, jak przeraził ją wybuch Diany w Święto Dziękczynienia. Jednak podczas miesięcy, które minęły od tamtego czasu, stopniowo zaczęła rozumieć, jak wielkie katusze przeżywała wtenczas Diana i jak bezdusznie potraktowała ją reszta rodziny.
– Owszem, nawet dużo lepiej – uspokoiła ją Diana. – Porozmawiamy o tym jutro.
W następnej kolejności zadzwoniła do matki. Zawiodła się nieco, gdyż nie zastała ojca w domu, ale zaprosiła matkę na kawę o tej samej porze co Samantę. Zaprosiła także Gayle i tak się złożyło, że i ona bez przeszkód mogła do niej przyjść. Diana nie mówiła matce ani siostrom, jaki jest powód tego niespodziewanego zaproszenia, ale gdy odwiesiła słuchawkę po rozmowie z Gayle, uśmiechała się od ucha do ucha. Nareszcie udało się jej dorównać siostrom i wstąpić do „klubu matek”.
– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, kochanie – szeptał do niej Andy, kiedy leżeli w łóżku. Nigdy dotąd nie widział jej tak rozpromienionej, więc dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo musiała pragnąć tego dziecka. Zaskoczyła go również jego własna reakcja, bo okazało się, że to, iż mała nie jest z nim biologicznie spokrewniona, wcale mu nie przeszkadza. Zachwycał się nią, a gdy pierwszej nocy się obudziła – oboje na wyścigi rzucili się do niej z butelką. Potem już umawiali się, kto będzie wstawał, a rano Diana była wprawdzie zmęczona, lecz szczęśliwa.
– Wczoraj wieczór zapomniałaś do kogoś zadzwonić! – mruknął, kiedy rozespany wracał do łóżka. Dzwonił właśnie do swojej agencji, zawiadamiając, że nie przyjdzie do pracy ani dziś, ani prawdopodobnie jutro. Jako powód podał, że jeszcze nie czuje się dobrze, a resztę obiecał wyjaśnić kiedy indziej.
– A do kogo jeszcze miałam zadzwonić? – Diana wzięła jego słowa za dobrą monetę i serio próbowała to sobie przypomnieć. Zadzwoniła przecież do matki i obu swoich sióstr, a z ojcem skontaktuje się, kiedy ten wróci. Może chodziło o Eloise? Ostatnio jednak nie były już z sobą tak zaprzyjaźnione jak kiedyś. – Jakoś nikt nie przychodzi mi na myśl…
– Jak to? A nasza słodka Wanda Williams?
– Ach, ty łobuzie! – Diana roześmiała się tak głośno, że aż Hilary zaczęła płakać. Czym prędzej więc nakarmiła ją, wykąpała i przebrała w jeden ze świeżo kupionych komplecików. Zanim nadeszli zaproszeni goście, wiedziała już na pewno, że nie jest ważne, co teraz pomyśli jej rodzina ani jak zareaguje, gdy zobaczy dziecko. Nie, najważniejsza była teraz ta mała istotka, która z czasem miała wyrosnąć na kobietę. To na nią tak długo czekali, o nią modlili się, walczyli i o mało nie zniszczyli siebie nawzajem. Diana oczywiście liczyła, że jej rodzina pokocha małą Hilary, ale jeżeli nie – to mniejsza z tym!
Teraz już miała świadomość, że nie zawiodła jako matka, tylko doszła do macierzyństwa inną drogą niż większość kobiet. Poradziła sobie z problemem pozornie nie do pokonania i dalej szła przez życie, które niosło z sobą radości i smutki, ale czasem także nadzwyczajne dary. Takim darem dla Diany stała się mała Hilary; kto wie, czy nie najcenniejszym, jaki w swoim życiu otrzymała. Jej pojawienie się było czymś więcej niż zwycięstwem – raczej błogosławieństwem!
Gdy z czułością patrzyła na śpiące dziecko – zadzwonił dzwonek przy drzwiach. Pierwszym gościem okazała się jej matka.
– Jak się masz, kochanie? – spytała z troską, a w jej oczach Diana zauważyła niepokój.
– Dziękuję, świetnie.
– To dlaczego nie jesteś w pracy? – Matka usiadła sztywno na kanapie w swym nowym, granatowym kostiumie od Adolfa i fryzurą prosto od fryzjera. Dłonie zaciskała nerwowo na uchwycie od torebki.
– Ależ mamo, nie denerwuj się! Wzięłam po prostu urlop.
– Jak to, nie wspominałaś ani słowem, że wybierasz się na urlop. Wyjeżdżacie gdzieś z Andym? – Wiedziała przecież, że przez jakiś czas córka i zięć pozostawali w separacji, ale gdy znowu postanowili być razem, Diana natychmiast ją o tym powiadomiła. Matka nie chciała wtrącać się w sprawy młodych, podobnie jak nigdy nie poruszała z Dianą sprawy jej niepłodności. Do wiedziała się o tym od Samanty, a mąż Gayle, ginekolog Jack, po twierdził ten fakt.
Diana chciała właśnie odpowiedzieć matce, że nigdzie się z Andym nie wybierają, gdy zadzwonił następny dzwonek. W drzwiach stała Samanta ze swoim dwumiesięcznym synkiem, rozkosznie śpiącym w foteliku. Diana uświadomiła sobie, że jeszcze kilka dni temu nie mogłaby na niego patrzeć, a teraz widziała w nim już tylko słodkiego dzidziusia.
– Coś się stało? – spytała siostra już od drzwi. Diana roześmiała się i pomogła jej postawić na podłodze nosidełko z dzieckiem. Samanta obserwowała ją z przerażeniem, gdyż zauważyła zasadniczą zmianę w jej zachowaniu. Zdawała się nie przejmować obecnością niemowlęcia, nabrała pewności siebie i zatraciła przesadną wrażliwość. Czyżby była w ciąży? Nie śmiała jednak o to pytać.
– Dopiero co mama pytała mnie o to samo. Podejrzewała, że siedzę w domu, ponieważ wyleli mnie z pracy!
W tym momencie dopiero Samanta dostrzegła matkę, co za skoczyło ją jeszcze bardziej. Diana zauważyła to i pospieszyła z wyjaśnieniem.
– Widzisz, po prostu wzięłam urlop i pomyślałam sobie, że fajnie byłoby się spotkać. Cieszę się, że cię widzę, Sam.
Matka obserwowała je z daleka i cieszyła się, że siostry przy jaźnie odnoszą się do siebie. Po dziesięciu minutach przybyła Gayle, narzekając na korki uliczne, swój samochód i brak miejsca do parkowania.
– Cóż to za okazja? – Rozejrzała się podejrzliwie po salonie. – Jakiś zjazd rodzinny?
– O nie, nic podobnego! – Diana roześmiała się swobodnie. – Chciałam tylko, żebyście coś zobaczyły. Usiądź, Gayle. – Samanta bowiem siedziała już na kanapie obok matki, trzymając na rękach dziecko. Diana zniknęła w sypialni, wyjęła Hilary z koszyczka i nie budząc jej, wzięła na ręce. Maleństwo przylgnęło do niej całym ciepłem ciałka, więc niosła ją do salonu, okrywając główkę pocałunkami. Gdy zjawiła się z powrotem w salonie, Gayle wykrzyknęła ze zdziwieniem:
– O rany, to ty masz dziecko?
– Jak widać, mam. To jest Hilary. – Diana usiadła obok Samanty, a małą położyła sobie na kolanach, aby wszyscy mogli widzieć jej regularne rysy, aksamitną skórę i malutkie rączki z długimi, smukłymi paluszkami.
– Ależ ona jest śliczna! – zachwyciła się matka i ucałowała Dianę. – Kochanie, tak się cieszę!
– Ja też, mamo. – Diana oddała matce pocałunek. Samanta porwała ją w ramiona. Obie siostry na zmianę śmiały się i płakały, a Gayle przysunęła się, by popatrzeć na dziecko.
– Ale ci się udało! – wykrzyknęła. – Masz gotowego, ślicznego dzidziusia bez bólów porodowych, dodatkowych kilogramów i powyciąganych cycków! No, gdybym nie cieszyła się twoim szczęściem, chybabym cię znienawidziła! Może teraz, po tym wszystkim, będziemy mogły się znowu zaprzyjaźnić? To był ciężki okres dla nas wszystkich, chyba to wiesz?
Mówiła w imieniu całej rodziny, ale wszyscy wiedzieli, że to właśnie ona i Diana wiecznie darły ze sobą koty Samanta, jako najmłodsza, była wykluczona z ich sporów.
– Tak mi przykro. – sumitowała się Diana, spuszczając oczy – Przechodziliśmy wtedy kryzys, ale teraz jest już po wszystkim.
– Skąd ona się wzięła? – zainteresowała się Samanta, podziwiając delikatne rysy małej.
– Z San Francisco. Urodziła się w niedzielę o wpół do pierwszej w południe.
– Ona jest cudowna! – Świeżo upieczona babcia rozpływała się w zachwytach. Nie mogła się już doczekać, kiedy opowie o tym nadzwyczajnym zdarzeniu mężowi i razem pójdą wybrać jakiś prezent dla dzidziusia. Nie wiedziała, jak zareaguje ojciec Diany, ale była pewna, że się ucieszy, zważywszy, jak jej współczuł.
Matka i siostry posiedziały jeszcze prawie dwie godziny, po czym z żalem wyszły, obcałowując na pożegnanie Dianę i Hilary. Prawie równocześnie wrócił Andy, który pojechał do swojej agencji tylko po to, aby zabrać jakieś dokumenty i poprosić o urlop do końca tygodnia. Przełożeni byli mile zaskoczeni dobrymi wiadomościami i poszli mu na rękę do tego stopnia, że sami zaproponowali, aby wziął jeszcze tydzień wolnego, jeśli tego potrzebuje. Andy zajrzał też do Billa Benningtona, aby pochwalić się dzieckiem.
– No, to może od czasu do czasu będziemy mogli machnąć partyjkę? – zażartował Bili. Rozumiał problemy Diany, bo Denise też miała kłopoty z ciążą. Lekarze kazali jej leżeć, gdyż obawiali się przedwczesnego porodu, a może nawet utraty dziecka. Mieli zamiar zezwolić jej na większą swobodę ruchu dopiero na miesiąc przed terminem porodu. – Kiedy będzie można zobaczyć tę małą? Za kilka lat, jak nasze dziewczyny podrosną, zagramy z nimi debla?
Wiedział już z badań USG, że też ma dziewczynkę, więc zapalał się już do wizji, jak to w przyszłości obaj będą wprowadzać swoje córki w świat. Andy roześmiał się i obiecał, że wpadną go odwiedzić, jeśli tylko Denise będzie czuła się dobrze.
W domu Diana czekała na niego z długą listą sprawunków. On jednak najpierw był ciekaw, jak udały się odwiedziny matki i sióstr. Z miny Diany wnioskował, że chyba dobrze.
– No i jak poszło? – spytał konspiracyjnym szeptem. – Księżniczka zachowała się jak należy?
– Bez zarzutu. One wszystkie były nią zachwycone.
– Dziwisz się? – Spoglądał z podziwem na małą, śpiącą spokojnie w koszyku, kontemplując każdy jej ruch, każdy fragmencik ciała. Nagle coś sobie przypomniał. – Dzwoniłaś może do swojej redakcji?
– Próbowałam, ale nie zastałam nikogo kompetentnego. Będę chyba musiała sama tam pójść i wszystko wytłumaczyć. – Wiedziała, że ma swojej szefowej dużo do powiedzenia, bo należało się jej wyjaśnienie, dlaczego to wszystko stało się tak nagle.
Kiedy jeszcze tego samego dnia osobiście udała się do firmy, wzruszyła się wyrozumiałością przełożonych. Redaktorka na czelna zaproponowała jej urlop macierzyński w pełnym wymiarze pięciu miesięcy i obiecała powrót na poprzednie stanowisko po jego zakończeniu. Tego właśnie Diana chciała, choć wcześniej zastanawiała się, czy zdoła pogodzić pracę z wychowywaniem dziecka. Początkowo planowała całkowicie zrezygnować z pracy, później myślała o zatrudnieniu w niepełnym wymiarze godzin, choć wtedy nie mogłaby już piastować stanowiska starszego redaktora. Na razie nie miała w tej sprawie wyrobionego poglądu. Zyskała pięć miesięcy, który mogła poświęcić opiece nad Hilary i bardziej dalekosiężnym planom na przyszłość.
Podziękowała szefowej za życzliwość i poszła opróżnić swój pokój, którego firma potrzebowała dla pracownika zastępującego ją podczas jej nieobecności. W ciągu godziny zapakowała wszystko do pudeł i poleciła portierowi, aby zniósł je do jej samochodu. Wychodząc, zajrzała do Eloise, która akurat wyjmowała suflet z piekarnika.
– O, to wygląda zachwycająco! – pochwaliła wypiek, którego zapach rozszedł się po całym pokoju.
– Ty też. – Eloise się uśmiechnęła. – Dawno cię nie widziałam. Napijesz się kawy?
– No, może szybko…
– Już ci nalewam.
Diana usiadła przy ladzie kuchennej działu kulinarnego, a Eloise podała jej parującą filiżankę i spodeczek z porcją sufletu.
– Nie wypróbowałam jeszcze tego przepisu – uprzedziła. – Skosztuj i powiedz, co o tym myślisz.
Diana włożyła kęs do ust i przymknęła oczy. Na jej twarzy od malował się absolutny zachwyt.
– Pycha!
– To dobrze. A co u ciebie słychać? – Wiedziała, co Diana przeżywała przez ostatni rok, bo kiedyś spotkały się przypadkiem i powiedziały sobie wszystko. Wtedy Diana była tak przy gnębiona, że odsunęła się od większości znajomych. – Wyglądasz świetnie.
Prawda przedstawiała się tak, że Diana wypiękniała, odkąd zeszła się z powrotem z Andym. Sprawiała wrażenie, jakby na nowo wstąpiło w nią życie, ponadto przestała uzależniać swoje szczęście od faktu posiadania dziecka. Równocześnie jednak spoważniała, co świadczyło, że przejścia nie minęły bez śladu.
– Miło mi. – Diana z łobuzerskim uśmiechem popijała kawę. – A wiesz, że od niedzieli mamy dziecko?
– Co macie? Czy ja dobrze słyszę?
– Owszem, dobrze. To dziewczynka, nazywa się Hilary. Urodziła się w niedzielę i chcemy ją adoptować.
– No, to się wam udało. – Eloise ucieszyła się z radości przyjaciółki. Wiedziała, że ona i Andy otrzymali wspaniały dar, i że na pewno będą kochać to dziecko.
– Dostałam pięć miesięcy urlopu macierzyńskiego, ale potem wrócę do pracy. Możesz przychodzić w odwiedziny do małej, a ja będę z powrotem w firmie pod koniec roku.
– Tylko że mnie tu nie będzie – rzekła ze smutkiem Eloise. – Dostałam lepszą pracę w Nowym Jorku, więc dziś rano złożyłam wymówienie. Wyjeżdżam za dwa tygodnie. Właśnie chciałam ci to powiedzieć.
– Będzie mi ciebie brakować – szepnęła Diana. Zawsze szanowała Eloise i żałowała, że nie zdążyła poznać jej lepiej, ale w ubiegłym roku tyle się wydarzyło, że zabrakło miejsca na przyjaźń. Eloise dobrze to rozumiała.
– Mnie ciebie także. Odwiedzisz mnie w Nowym Jorku, ale przed wyjazdem chciałabym zobaczyć tego dzidziusia. Zadzwonię do ciebie w tym tygodniu.
– Świetnie! – Diana dopiła kawę i uściskała serdecznie Eloise.
Po drodze do domu myślała, że będzie jej brakować towarzystwa koleżanek z redakcji. Ale im bardziej zbliżała się do domu, tym więcej myśli poświęcała dziecku, a pismo, w którym pracowała, mogło równie dobrze istnieć na innej planecie.
W maju Charlie i Beth znali się już od dwóch miesięcy, a jemu wydawało się, że zna ją od wieków. Mogli rozmawiać o wszystkim, więc opowiedział jej o swoim dzieciństwie i wyniesionych z tamtego okresu urazach, które spotęgowały jego pragnienie posiadania prawdziwego domu i rodziny. Wspomniał też o swym nieszczęśliwym małżeństwie z Barbarą i o tym, jak boleśnie przeżył jej odejście. Od tamtej pory zdążył to i owo przemyśleć i skłaniał się teraz ku przypuszczeniu, że związek z nią był po prostu wielką pomyłką.
Do tej pory nie wspomniał Beth o swojej bezpłodności. Bał się bowiem, że gdy wyzna Beth prawdę – ona odejdzie, a zbyt wiele w życiu stracił, by ryzykować jeszcze i tę utratę.
W Dzień Matki zaprosił obie na późne śniadanie w Marina Del Rey. Wcześniej wyskoczył razem z Annie po kwiaty dla Beth, do których dołączył laurkę, jaką Annie wymalowała w szkole. Po południu poszli na plażę, gdzie grali w piłkę, śmiali się, rozmawiali. Charlie okazał się wspaniałym kompanem dla Annie, a kiedy mała odbiegła, aby przyłączyć się do zabawy innych dzieci, Beth skorzystała z okazji i zadała mu pytanie, które od dawna cisnęło się jej na usta.
– Charlie, jak to się stało, że dotąd nie miałeś własnych dzieci? – rzuciła obojętnie, leżąc na piasku z głową na jego piersi. Dlatego od razu poczuła, jak usztywnił się, słysząc to pytanie.
– Bo ja wiem? Pewnie brakowało mi czasu albo pieniędzy. – Próbował ją zbyć, co było zupełnie do niego niepodobne. Tym bardziej że wcześniej wspominał jej o swoich nieporozumieniach z Barbie, spowodowanych tym, że nie chciała mieć dzieci, a w końcu zaszła w ciążę z kim innym. – Nie sądzę, abym się kiedyś jeszcze ożenił. A nawet wiem na pewno, że nie – dodał.
Beth spojrzała na niego z nieśmiałym uśmiechem, bo przecież nie czekała na jego oświadczyny. Po prostu chciała wiedzieć coś więcej o jego przeszłości, interesowało ją wszystko, co go do tyczyło.
– Nie dlatego pytam, że chcę zaciągnąć cię do ołtarza! – wyjaśniła. – Pytałam tylko, dlaczego nie miałeś dotąd dzieci?
Zadała to pytanie tonem całkowicie niezobowiązującym, ale Charlie był wyraźnie spięty. Zaczęła się już zastanawiać, czy nie powiedziała czegoś niestosownego, gdy Charlie podniósł się z piasku i usiadł prosto. Doszedł właśnie do wniosku, że zanadto polubił Beth, aby ją oszukiwać. Postanowił, że lepiej powiedzieć prawdę od razu, żeby nie traciła z nim czasu na darmo.
– Nie mogę mieć dzieci, Beth. Dowiedziałem się o tym pół roku temu, przed samym Bożym Narodzeniem. Robili mi różne badania, które wykazały, że jestem bezpłodny. Bardzo to przeżyłem.
Ciężar tego wyznania przytłoczył go. Z lękiem oczekiwał jej reakcji. Wiedział jednak, że postąpił wobec niej uczciwie.
– Och, Charlie… – Pożałowała, że w ogóle zadała mu to pytanie, ale szczerze mu współczuła. Wyciągnęła do niego rękę, ale tym razem on nie ujął jej w swoją, tylko zachował dziwny dystans.
– Może powinienem był powiedzieć ci o tym wcześniej, ale wydawało mi się, że takich rzeczy nie mówi się na pierwszej randce. – „Ani w ogóle” – dodał w myśli.
– Pewnie, że powinieneś! – Usiłowała żartować. – Wtedy nie zawracalibyśmy sobie głowy gumkami! – Oboje używali prezerwatyw, gdyż w początkowym okresie znajomości uważali to za celowe. Beth ponadto stosowała krążek, czego Charlie nigdy jej nie odradzał. Teraz wydawało się to śmieszne, ale jej, a nie jemu.
– Nic się przecież nie stało. – Próbowała załagodzić sytuację, ale przypomniała sobie coś jeszcze. – Dlaczego mówiłeś, że nie chcesz się więcej żenić?
– Wydaje mi się, że nie mam prawa. Weźmy na przykład ciebie. Masz taką śliczną dziewczynkę, więc pewnie zechcesz mieć jeszcze dzieci.
– A skąd wiesz, że zechcę? I czy w ogóle mogę?
– A nie możesz? – spytał ze zdziwieniem. Widział, jak kochała Annie, więc nie mógł uwierzyć, że nie chciałaby mieć więcej dzieci.
– No nie, oczywiście mogę! – wyznała szczerze. – To by zależało od tego, za kogo bym wyszła, jeśli w ogóle za kogoś wyjdę. Ale prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy chcę mieć więcej. Annie w zupełności mi wystarczy, tym bardziej że sama byłam jedynaczką i dobrze mi z tym było. Zresztą czasem ledwo daję radę utrzymać siebie i Annie.
Charlie dawno już to zauważył i dlatego starał się jak najczęściej przynosić im przynajmniej drobne upominki i od czasu do czasu zapraszać do restauracji.
– Ale gdybyś wyszła za mąż, twój mąż na pewno chciałby mieć dzieci. Ja na jego miejscu bym chciał… – zaczął ze smutkiem. – Myślę, że któregoś dnia uda mi się adoptować małego chłopczyka. Już odkładam na to pieniądze, bo teraz pozwalają samotnym rodzicom na adopcję. Chciałbym przygarnąć takiego dzieciaka, który inaczej nie miałby szans wyrwania się z jakiejś cholernej instytucji dobroczynnej, bo nikt go nie chciał pokochać. A może nawet więcej takich dzieciaków… – Na przykład ile? – spytała nerwowo.
– Bo ja wiem? Może dwoje albo troje… Na razie to tylko marzenie, ale myślałem o tym nawet wtedy, kiedy sądziłem jeszcze, że będę mógł mieć własne dzieci.
– A jesteś pewien, że nie będziesz mógł?
– Niestety. Badał mnie jeden mądry doktor w Beverly Hills i orzekł, że nie mam szans. Myślę, że miał rację, bo do tej pory nigdy specjalnie nie uważałem, a jakoś nic z tego nie wyszło.
– No to co, przecież to nic takiego – próbowała go pocieszyć. Współczuła mu, ale nie uważała tego za tragedię i miała nadzieję, że on też jest podobnego zdania. W każdym razie niepłodność Charliego nie podważała pozytywnej opinii Beth o jego męskości.
– Może i nic, ale porządnie mnie to trząchnęło! – wyznał. – Tak strasznie chciałem dochować się własnych dzieci! Próbowałem za wszelką cenę zrobić dziecko Barbie, żeby ratować nasze małżeństwo, a udało się to komu innemu! – dokończył z gorzką ironią.
Ostatnio jednak jakby mniej się tym przejmował, bo zaczął podchodzić do sprawy filozoficznie. Owszem, ciężko przeżył rozpad swojego małżeństwa, ale odkąd poznał Beth i Annie, martwił się raczej tym, że jego miłość do Beth nie miała perspektyw. Wydawało mu się bowiem – bez względu na to, co ona o tym myślała – że nie ma prawa zawiązywać jej życia i pozbawiać możliwości posiadania dzieci. Wprawdzie twierdziła, że nie przykłada do tego wagi, ale była jeszcze tak młoda, że mogła z czasem zmienić zdanie.
– Nie powinieneś się tym gryźć – oświadczyła tymczasem Beth. – Myślę, że kobieta, która naprawdę cię pokocha, nie będzie oceniać cię na podstawie tego, czy możesz mieć dzieci, czy nie.
– Tak sądzisz? – spytał, wyraźnie zaskoczony. Znów leżeli przytuleni na piasku, a Beth złożyła głowę na jego ramieniu. – Nie jestem pewien, czy masz rację.
– W każdym razie dla mnie to nie ma znaczenia.
– A powinno mieć! – pouczył ją Charlie ojcowskim tonem. – Jesteś jeszcze za młoda, żeby marnować swoje życie.
– Tylko mi nie mów, co mam robić! – Beth się zdenerwowała. – Zrobię, co zechcę, a właśnie chcę ci powiedzieć, że nie przeszkadza mi to, że nie możesz mieć dzieci!
Wypowiedziała to zdanie tak głośno i z takim naciskiem, że Charlie aż drgnął i rozejrzał się, czy ktoś nie usłyszał. Na szczęście nikt w otoczeniu nie zwracał na nich uwagi, a Annie też od biegła gdzieś dalej.
– Może rozplakatujesz to na wszystkich ulicach? – burknął zgryźliwie.
– Przepraszam – dodała już łagodniejszym tonem i opadła na piasek obok niego. – Ale mówiłam serio!
– Naprawdę? – Obrócił się na brzuch, ukrył twarz w dłoniach i obserwował ją przez palce.
– Tak.
Zmieniało to w znacznym stopniu jego sytuację, gdyż pozwalało mu myśleć poważnie o przyszłości. Nadal jednak uważał, że to nie w porządku poślubiać tak młodą dziewczynę, nie dając jej możliwości ponownego zostania matką. Wprawdzie doktor Pattengill sugerował mu skorzystanie z usług dawców nasienia, ale wiedział, że nigdy nie zgodziłby się na coś takiego. Jeżeli jednak Beth mówi serio, że wystarczy jej Annie, albo jeśli kiedyś zaadoptowaliby dziecko… Z uśmiechem przetoczył się po piasku do Beth i pocałował ją.