ROZDZIAŁ ÓSMY

Tegoroczne Święto Dziękczynienia stało się dla Diany i Andyego koszmarem. I bez tego w ciągu ostatnich trzech miesięcy ich życie zmieniło się w piekło. Chwilami Andy czuł, że nie wytrzyma tego dłużej. Nie mógł już normalnie rozmawiać z Dianą, bo albo użalała się nad sobą, albo wyładowywała na nim swoją złość na wszystko i wszystkich. Miała pretensję do losu, że tak ciężko ją doświadczył, choć Andy nie był niczemu winien, a wszystkie przeciwności sprawiedliwie z nią dzielił, choć nie wiedział, jak długo jeszcze będzie mógł to ciągnąć.

W październiku sytuacja zaostrzyła się jeszcze bardziej, gdy Denise oznajmiła, że zaszła w ciążę. Wyliczyła sobie, że poczęcie nastąpiło dokładnie w noc poślubną, co Diana uznała za okrutną ironię losu. Rozgoryczona, nie chciała więcej widzieć Denise ani Billa, przez co Andy poczuł się jeszcze bardziej samotny.

Z Eloise też nie chciała rozmawiać o niczym poza sprawami ściśle zawodowymi. Ani razu nie wymieniła przy niej nazwiska doktora Johnstona, z czego Eloise poniewczasie wywnioskowała, że musiało się zdarzyć coś strasznego.

Stopniowo Diana przestała widywać przyjaciół, tak swoich, jak Andyego. Oni też się nie odzywali, toteż jeszcze przed Świętem Dziękczynienia okazało się, że są zupełnie sami. Najbardziej nieszczęśliwy z tego powodu był Andy.

Diana dopełniła jeszcze miary nieszczęść, kiedy przyjęła za proszenie od swoich rodziców w Pasadenie, aby spędzić u nich Święto Dziękczynienia. Andy próbował skłonić ją, by odwołała wizytę, ale pod żadnym pozorem nie chciała się na to zgodzić.

Prawda, że od miesięcy nie widywali nikogo, ale jej krewni byli ostatnimi osobami, z którymi w tym czasie powinna się kontaktować.

– Po co ci to?

– Chyba to moja rodzina, prawda? Co, mam im powiedzieć, że nie chcę ich więcej znać dlatego, że jestem bezpłodna?

– Nie o to chodzi, ale sama wiesz, że przeżywasz teraz trudne chwile. Twoje siostry zaczną ci znów zadawać wścibskie pytania, tym bardziej że Samanta jest już w szóstym miesiącu. Po co masz się denerwować? – Chętnie powiedziałby raczej „siebie i mnie”, ale się powstrzymał.

– Mimo wszystko to moja siostra.

Andy nie potrafił zrozumieć motywów jej postępowania. Sprawiała wrażenie, jakby chciała się ukarać za coś, w czym nie było jej winy. Przed laty zastosowała niewłaściwy środek antykoncepcyjny, a teraz płaciła za to stanowczo zbyt wysoką cenę. Miała pecha po prostu, ale to nie oznacza, że ten pech miał na zawsze zaciążyć nad jej życiem.

– Wydaje mi się, że nie powinniśmy tam jechać. – Andy próbował ją przekonywać do ostatniej chwili, ale Diana za nic nie chciała odwołać wizyty. Dopiero na miejscu przekonała się, że popełniła błąd.

Trafiła akurat na wyjątkowo zły humor Gayle, która była paskudnie przeziębiona, a na dodatek dzieci tego dnia dały się jej szczególnie we znaki. Pokłóciła się nawet o to z matką, która uważała, że powinna trzymać je krócej. Jack w tym sporze nie stanął po stronie żony, o co też miała do niego pretensje. Trzeba trafu, że w tym momencie zjawiła się Diana, więc frustracja Gayle skupiła się na niej. Andy przewidywał, że będzie to raczej nieudany wieczór i coraz bardziej żałował, że dał się namówić na to wyjście.

– No, dziękuję ci, żeś przyszła wcześniej, aby nam pomóc! – napadła na nią Gayle już od progu, ledwo Diana zdążyła zdjąć płaszcz. – Coś do tej pory robiła, manicure czy może się wylegiwałaś?

– A ciebie co znów napadło? – odcięła się Diana. Do pokoju weszła Samanta. Andy aż jęknął, bo swymi monstrualnymi kształtami przypomniała karykaturę kobiety w ciąży. Ostatni raz widział ją Czwartego Lipca i zauważył, że Dianę zmroziło na jej widok.

– Gayle się wnerwia, bo mama przygadała jej, że dzieciaki rozrabiają jak pijane zające! – wyjaśniła Samanta, splatając ręce na wydatnym brzuchu. – Miała rację, bo moje też. A co u ciebie słychać?

– U mnie wszystko w porządku, a co u ciebie, to widzę! – wycedziła lodowato Diana.

– Gruba jestem, prawda? Seamus mówi, że wyglądam jak Budda!

Diana zdobyła się na uśmiech i wymknęła się do kuchni, aby porozmawiać z matką.

Matka wyglądała dobrze i wyraźnie ucieszyła się na widok córki. Uwielbiała organizować wszystkim życie, więc przez ostatnie dwa miesiące nie miała wolnej chwili. Dlatego nie spostrzegła, kiedy córka wymknęła się spod kontroli. Sądziła, że Diana jest zajęta pracą, ale dopiero teraz zwróciła uwagę na dziwny wyraz jej oczu i mizerny wygląd.

– Chwała Bogu, że znalazłaś czas, by przyjść do nas – zawołała uradowana, bo lubiła mieć wokół siebie wszystkie dzieci i wnuki, nawet gdy zanadto rozrabiały. – Co tam u ciebie, wszystko w porządku?

– Dziękuję, jak najbardziej – zbyła ją Diana. Bardzo kochała matkę, ale nie mogła się zdobyć, aby opowiedzieć jej o laparoskopii i o innych swoich przejściach. Zakładała, że kiedyś wyzna matce wszystko, także i to, że okazała się bezpłodna, ale na razie jeszcze nie była do tego gotowa.

– Chyba za ciężko pracujesz! – ofuknęła ją matka, przekonana, że to stresująca praca doprowadziła córkę do takiego stanu.

Tymczasem indyk zrumienił się na złotobrązowy kolor i roztaczał cudowną woń.

– Inaczej niż jej siostry! – mruknął ojciec, który akurat wszedł do kuchni.

– One mają dosyć roboty przy dzieciach. – Matka stanęła w obronie córek. Bardzo kochała wszystkie swoje dzieci, podobnie jak ojciec, choć ten czasem je krytykował. Najbardziej ze wszystkich córek wyróżniał Dianę, więc zmartwił się, że wygląda na zmęczoną i nieszczęśliwą.

– Jak tam prosperuje wasze pismo? – zapytał, jakby to ona była jego właścicielką.

– Świetnie, zwiększamy nakład, bo dobrze się rozchodzi – od powiedziała z uśmiechem.

– Ładnie to wydajecie. Widziałem egzemplarz z poprzedniego miesiąca.

Ojciec nigdy nie szczędził jej wyrazów uznania, więc teoretycznie nie miała powodów do popadania w kompleksy. Ale tylko teoretycznie, bo wiedziała, że zawiodła rodzinę pod względem tego, na co wszyscy liczyli. Nie mogła mieć dzieci!

– Dziękuję, tatusiu. – Tyle tylko zdążyła powiedzieć, bo do kuchni zajrzeli jej obaj szwagrzy, dopytując się, kiedy będzie kolacja.

– Cierpliwości, chłopcy! – Teściowa uśmiechnęła się i wyprosiła z kuchni wszystkich z wyjątkiem Diany. – Na pewno dobrze się czujesz, kochanie? Nic ci nie dolega?

Przyjrzała się dokładnie średniej córce, wyraźnie bladej i zmęczonej. Pamiętała przecież, jaka to zawsze była bystra i sumienna dziewczyna. Czyżby Andy nie spisywał się tak jak trzeba?

– Ależ skąd, mamo. Czuję się świetnie! – skłamała, odwracając się, aby matka nie dostrzegła łez w jej oczach. Na szczęście w tym momencie do kuchni wpadły dzieci, więc mogła się wycofać pod pretekstem odprowadzenia ich do matek. Andy obserwował ją z boku, bo nie podobało mu się to, co widział w jej oczach. Zdawała się umierać od środka i rozpaczliwie szukała kogoś, kogo mogłaby obciążyć winą za ten stan rzeczy. Wydawało się, że lada chwila wybuchnie, ale, co gorsza, nie było na to rady.

Ojciec Diany odmówił modlitwę przed posiłkiem i wszyscy zaczęli zajmować miejsca. Diana usiadła między swoimi szwagrami, Andy po przeciwnej stronie stołu, między jej siostrami. Gayle nie zamykały się usta – paplała o wszystkim i o niczym, od komitetów rodzicielskich do zarobków lekarzy, przez cały czas wtrącając zawoalowane aluzje do braku potomstwa w jego małżeństwie. Przez uprzejmość potakiwał, od czasu do czasu zamieniając parę słów z Samantą, która jednak mówiła wyłącznie o swoich dzieciach – tych, które już miała, i o tym, które dopiero miało się urodzić. Zaserwowała też Andyemu najnowsze plotki o sąsiadach – kto się niedługo miał żenić, kto umarł, a komu urodziło się dziecko. W połowie kolacji Diana miała już serdecznie dość tej gadaniny.

– Chryste, czy wy już nie umiecie mówić o niczym innym? – wybuchnęła. – W kółko tylko ciąże, porody, krwotoki, ile kto już ma dzieci, a ile dopiero będzie miał… Szkoda, że nie rozmawiacie jeszcze o cytologii!

Ojciec z drugiego końca stołu spojrzał na nią ze zdziwieniem, a potem przeniósł na żonę wzrok pełen zatroskania. Z Dianą stanowczo działo się coś bardzo niedobrego!

– A któż by gadał o takich rzeczach? – zgorszyła się Samanta, jedną ręką trzymając się za plecy, a drugą za brzuch. – O rany, niech ten bachor wreszcie przestanie mnie kopać!

– Na miłość boską! – wykrzyknęła Diana, odsuwając się wraz z krzesłem od stołu. – Gówno mnie obchodzi, co wyrabia twój pieprzony bachor. Nie możesz przymknąć się choćby na dziesięć minut?

Samanta spojrzała na nią rozszerzonymi oczyma i z płaczem wypadła z pokoju. Tymczasem Diana, już w płaszczu, próbowała usprawiedliwić przed rodzicami swoje zachowanie.

– Przepraszam, mamusiu… tatusiu… Po prostu nie mogę tego słuchać. Nie powinnam była w ogóle do was przychodzić…

Jednak jej starszej siostrze to nie wystarczało. Szła ku niej z twarzą wykrzywioną taką złością, jakiej Diana nie widziała u niej od czasu, kiedy jeszcze w czasach szkolnych spaliła jej nowe elektryczne lokówki.

– Jak śmiesz zachowywać się w taki sposób w domu swoich rodziców? – syczała. – Kim jesteś, żeby się tak do nas odzywać?

– Daj spokój, Gayle… – Andy próbował ją mitygować. – Diana ostatnio jest w złym nastroju. Miała ciężkie przeżycia. Rzeczywiście nie powinniśmy byli tu przychodzić.

Seamus wybiegł za Samantą, aby ją pocieszyć, gdyż płakała w łazience. Dzieci zaczepiały się wzajemnie, aż w końcu uciekły od stołu. Rodzice patrzyli na to zamieszanie z przerażeniem.

Tylko Gayle nie dała się tak łatwo zbić z pantałyku. Długo tłumiona zazdrość, która wzbierała w niej przez całe lata, znalazła nareszcie ujście.

– Ciekawe, co ona tak przeżywa! – szydziła. – Swoją pracę? Swoją karierę? Wielka mi absolwentka Stanfordu, za mądra i ważna, żeby mieć dzieci i żyć jak my wszyscy! I proszę, co ci dała ta twoja kariera? Wielkie gówno, moja mądra pani redaktorko!

– My chyba już pójdziemy, do widzenia… – Diana spoglądała rozpaczliwie na Andyego, zawiązując pasek płaszcza. Wolała nie ryzykować odpowiedzi na złośliwości siostry, gdyż obawiała się, że może nie zapanować nad sobą. – Tak mi przykro, mamusiu…

Serce się jej krajało, gdy widziała utkwione w siebie spojrzenie ojca. Patrzył na nią takim wzrokiem, jakby go zawiodła, ale nie mogła nic na to poradzić.

– Powinno ci być przykro! – wykrzyczała jej w twarz Gayle oskarżycielskim tonem. – Popsułaś święto nam wszystkim!

Ta ostatnia aluzja dotyczyła także Samanty, która wyszła w końcu z łazienki. Właściwie miała rację, ale to one obie sprowokowały to zachowanie.

– Nie powinnam była tu przychodzić… – powtórzyła cicho Diana, już z ręką na klamce.

– Niby dlaczego nie? Wystarczyłoby, gdybyś trzymała buzię na kłódkę… – Gayle nie znała umiaru.

Tym razem jednak Diana zawróciła od drzwi i jednym skokiem znalazła się przy niej, chwytając ją za gardło.

– Jeśli się zaraz nie zamkniesz, to cię uduszę, słyszysz? Co ty w ogóle o mnie wiesz, ty głupia, bezduszna żmijo? Nie mam dzieci, bo jestem bezpłodna, rozumiesz, kretynko? Od spirali popieprzyło mi się wszystko w środku, jasne? Będziesz jeszcze trzaskać dziobem o mojej pracy, czy może o moim domu, za dużym na nas dwoje? A może pogadamy teraz o dziecku Murphych albo o bliźniętach McWilliamsów, albo tylko będziemy siedzieć i patrzeć, jak Samanta gładzi się po brzuszku? O nie, kochani, dobranoc, to nie dla mnie!

Przebiegła wzrokiem po zdumionych twarzach zebranych. Kątem oka dostrzegła, że matka i młodsza siostra płakały, a Gayle stała z rozdziawioną gębą. Zdecydowanym krokiem ruszyła do samochodu, a Andy podążył za nią, rzucając gospodarzom przepraszające spojrzenie.

Rzeczywiście, Diana urządziła swojej rodzinie niezgorszą scenę, choć upierała się, że nie dba o to. Andy w duchu był zdania, że ten wybuch dobrze jej zrobił, bo pozwolił wyrzucić z siebie nagromadzone urazy. Na kim zaś miała odreagować stres, jeśli nie na swoich najbliższych, choć musiał przyznać, że popsuła im święto.

W drodze powrotnej zauważył, że nawet nie płakała.

– Może wstąpimy gdzieś na kanapkę z indykiem? – zaproponował z uśmiechem.

Roześmiała się, co wskazywało, że mimo wszystko nie straciła poczucia humoru.

– Czy sądzisz, że to wszystko zaczyna mi się rzucać na głowę? – zapytała ostrożnie, lecz z wyraźną ulgą, że ten koszmar już się skończył.

– Nie przypuszczam, myślę raczej, że powinnaś pozbyć się tego balastu. Nie uważasz, że nam obojgu przydałby się dobry psychoterapeuta? – W ostatnich dniach często myślał o wizycie u psychiatry, choćby po to, aby się przed nim wygadać. Z Dianą bowiem nie dało się rozmawiać, a kolegom wstydził się przyznać, co przytrafiło się w jego rodzinie. Mógł ewentualnie porozmawiać z Billem, ale teraz, kiedy Denise była w ciąży, poruszanie tego tematu wydawało mu się nie na miejscu. Z kolei bracia byli zbyt młodzi, aby doradzić mu coś sensownego. Czuł się więc, podobnie jak Diana, przygnębiony, osamotniony i przegrany. – Myślę również, że przydałyby nam się wakacje.

– Nie potrzebuję wakacji! – zaprotestowała bez namysłu, tak prędko, że Andy się roześmiał.

– Ależ oczywiście, że nie potrzebujesz! Może zaraz zawrócimy, żeby obgadać to z twoją rodziną? Albo lepiej zaczekaj do Bożego Narodzenia i spróbuj rozegrać drugą rundę. Bo nie wiem jak ty – mówił już całkiem poważnie – ale ja nie zamierzam w tym roku spędzać świąt w Pasadenie.

Musiała przyznać, że i ona się tam nie wybierała. Natomiast co do wakacji miała jeszcze wątpliwości.

– Nie jestem pewna, czy będę mogła wziąć urlop. W ostatnim czasie nie angażowała się zbytnio w pracy, więc czuła się winna wobec przełożonych.

– Przynajmniej spróbuj, choćby na tydzień, to by nam dobrze zrobiło. Proponowałbym Mauna Kea na Hawajach. Wprawdzie pół mojej firmy się tam wybiera, ale większość będzie w Mauna Lani. Mówię poważnie, Di. – Kiedy spojrzała na niego, zauważyła, że ma tak nieszczęśliwą minę jak ona. – Nie zajedziemy daleko, jeśli nie doładujemy akumulatorów. Prawdę mówiąc, nie wiem, co mamy ze sobą dalej robić. Wiem tylko, że mamy problem.

Diana też zdawała sobie z tego sprawę, ale nawet nie próbowała wyjść mu naprzeciw. Pochłaniały ją wyłącznie własne cierpienia. Nie zapalała się też zbytnio do spędzenia wspólnych wakacji z mężem, aczkolwiek projekt poddania się terapii nawet się jej spodobał.

– No dobrze, spróbuję wystąpić o urlop! – obiecała bez przekonania, choć w głębi duszy przyznawała mu rację. Gdy zbliżali się do domu, dodała ze smutkiem: – Andy, jeśli chcesz odejść, zrozumiem to. Należy ci się więcej, niż jestem ci w stanie dać.

– Należy mi się przede wszystkim to, co mi przyrzekłaś przed ołtarzem – sprostował. – Że będziesz ze mną na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Z tej przysięgi nie zwalnia nas to, że nie możesz mieć dzieci. Zgadzam się, że to okropne, mnie też to boli, ale ożeniłem się przede wszystkim z tobą i ciebie kocham. A że nie mamy dzieci to trudno, widać tak już ma być. Może kiedyś zdecydujemy się na adopcję albo wynajdą jakiś nowy rodzaj lasera, żeby ci odetkać to w środku, a nawet jeśli nie, to nic nie szkodzi. Di… Ja po prostu chciałbym odzyskać moją żonę.

Łzy mu ściekały po policzkach, kiedy ją trzymał za ręce.

– Kocham cię! – wyszeptała. Oboje przeżywali ciężkie chwile, na domiar złego Diana wiedziała, że dla niej na tym się nie skończy. Obawiała się, że nigdy już nie będzie taka sama jak przedtem. – Tylko, widzisz, sama jeszcze nie wiem, co z tego wyniknie i kim teraz będę…

– Na pewno będziesz kobietą, która wprawdzie nie może mieć dzieci, ale za to ma kochającego męża… kobietą po ciężkich przejściach, ale poza tym tą samą co zawsze. Właściwie nic się nie zmieniło, najwyżej mały fragment naszej przyszłości.

– Jak możesz mówić, że mały? – Rzuciła mu gniewne spojrzenie.

W odpowiedzi tylko ścisnął ją mocniej za ręce, żeby przywrócić jej poczucie rzeczywistości.

– Pewnie, że mały. A gdybyśmy, na przykład, mieli dziecko i ono by umarło? Jasne, to byłoby straszne, ale świat na tym by się nie skończył. Musielibyśmy jakoś żyć dalej. – A jeśli nie damy rady? – spytała ponuro.

– Jakie mamy wyjście? Dalej niszczyć się nawzajem i rozbić takie dobre małżeństwo? Nie chce cię stracić. Di. Oboje straciliśmy już dosyć, więc proszę cię… proszę, pomóż mi ratować nasz związek!

– Dobrze… spróbuję… – obiecała ze smutkiem, choć nie bardzo wiedziała, od czego zacząć, aby znowu było tak, jak przedtem. Nawet w pracy spisywała się ostatnio nie najlepiej i wiedziała o tym.

– O to właśnie chodzi, żebyś próbowała. Dzień po dniu, krok po kroku, aż w końcu nam się uda.

Pocałował ją w usta, ale wiedział, że na razie nie ma co liczyć na więcej. Nie żyli ze sobą od dnia Święta Pracy, bo odkąd zapowiedziała mu, że to już nie ma sensu – nie śmiał się do niej zbliżyć. Zachowywała się, jakby jej życie się na tym skończyło i nie liczyło się nic więcej. Dzisiejszy wieczór zapalił w nim nikłą iskierkę nadziei na powrót do czasów sprzed fatalnej diagnozy doktora Johnstona.

Jeszcze raz pocałował Dianę i pomógł jej wysiąść z samochodu. Do domu weszli, trzymając się pod rękę, co było najwyższym stopniem bliskości, jaki osiągnęli od miesięcy. Andy czuł taką ulgę, że aż chciało mu się płakać. Zaczął odzyskiwać nadzieję, że uda się im uratować ich małżeństwo. Może w gruncie rzeczy to Święto Dziękczynienia wyjdzie im na dobre. Diana nie mogła powstrzymać się od śmiechu na wspomnienie miny Gayle. Musiała przyznać, że zachowała się skandalicznie, ale w skrytości ducha odczuwała także pewną satysfakcję.

– Na pewno dobrze jej to zrobiło! – Andy się roześmiał, asystując jej w drodze do kuchni. – Wiesz co? Może byś tak zadzwoniła do mamy i uspokoiła ją, że dobrze się czujesz, a ja tymczasem zrobię ci specjalną, świąteczną kanapkę z włoską kiełbasą, dobrze?

– Kocham cię! – wyszeptała. Andy znów ją pocałował, a wtedy wybrała numer telefonu swoich rodziców. Słuchawkę podniósł jej ojciec, w tle słychać było wrzaski dzieci.

– Tatusiu, to ja… Tak mi przykro…

– Martwiłem się o ciebie. Wstyd mi, że nie domyśliłem się, co teraz przeżywasz.

– Nie martw się. Może ten wieczór dobrze mi zrobił, przykro mi tylko, że zepsułam wam święto.

– Nie tak bardzo. – Ojciec uśmiechnął się do żony i próbował mimicznie dać jej znać, że rozmawia z Dianą. – Dzięki temu zyskaliśmy nowy temat do plotek i od razu zrobiło się ciekawiej.

Żartował, ale matce Diany wcale nie było do śmiechu. Telefon od córki przyniósł jej tylko nieznaczną ulgę.

– Obiecaj mi, że zadzwonisz do nas, ilekroć będziesz nas potrzebować, dobrze? – poprosił.

– Dobrze – zapewniła, czując się, jakby wróciła do lat dzieciństwa. Spojrzała na Andyego, który zdjął marynarkę, zawinął rękawy koszuli i wyglądał na bardzo zajętego, a także – nareszcie – szczęśliwego.

– Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć – zapewnił ojciec. Oczy Diany wypełniły się łzami, tak samo jak matki, która słyszała, co mówił ojciec.

– Wiem, tatusiu i bardzo się cieszę. Powiedz mamie i dziewczętom, że je przepraszam, dobrze?

– Oczywiście, ale uważaj na siebie. – On też miał łzy w oczach. Kochał córkę z całego serca i cierpiał razem z nią.

– Ty też, tatusiu, dbaj o siebie. Kocham cię! – Odkładając słuchawkę, przypomniała sobie własny ślub. Zawsze była zżyta z ojcem i to się nie zmieniło, choć nie wtajemniczyła go teraz w szczegóły własnego nieszczęścia. Wiedziała jednak, że w każdej chwili mogła to zrobić i ojciec powiedział prawdę, gdy zapewniał, że zawsze może na niego liczyć.

– Służę uprzejmie, do wyboru salami, pastrami albo bologna! – zaanonsował uroczyście Andy, ze ścierką przewieszoną po kelnersku przez jedno ramię i z półmiskiem kanapek w drugiej ręce. Zachowywał się, jakby chciał uczcić jakieś ważne wydarzenie, i tak właśnie było. Tego dnia odnaleźli siebie nawzajem, co miało duże znaczenie, bo mało brakowało, a byłoby już za późno. Tak jakby spadali w przepaść i w ostatniej chwili zdążyli uchwycić się skały.

Charlie upiekł dla Barbie pysznego indyka. Tym razem została z nim w domu, bo gryzły ją wyrzuty sumienia, że tak wystawiła go do wiatru w rocznicę ich ślubu. Ale Charlie czuł pewien niedosyt, nie od dziś zresztą, chyba od jej wypadu do Las Vegas w Święto Pracy albo i wcześniej. Wróciła stamtąd, tęskniąc za atrakcjami wielkiego miasta i gronem dawnych przyjaciół. Próbowała wyciągnąć Charliego na tańce, ale był na to zbyt zmęczony, zresztą nigdy nie tańczył dobrze. Wiecznie też narzekała, wytykając Charliemu wszystkie jego niedociągnięcia, powtarzała, jaki z niego prymityw i jak niegustownie się ubiera. To ostatnie było krzyczącą niesprawiedliwością, bo Charlie wciąż kupował jej nowe rzeczy, zaniedbując siebie. Coraz częściej więc dochodził do wniosku, że Mark miał rację i że nie powinien był puszczać jej samej do Las Vegas.

Od czasu powrotu z Las Vegas coraz częściej też się zdarzało, że całymi dniami przebywała w towarzystwie swoich koleżanek, chodziła z nimi do kina i na kolacyjki, a czasem dzwoniła do Charliego, zawiadamiając go, że zostaje na noc u Judi. Nie protestował głośno, lecz nie był tym zachwycony, a kiedy poskarżył się Markowi – ten przypomniał mu swoje poprzednie pouczenia, żeby trzymał ją krócej albo gorzko tego pożałuje.

Charlie wciąż sobie wmawiał, że wszystko się zmieni, jeśli tylko doczekają się dziecka. Może wtedy Barbie się ustatkuje, przestanie myśleć o głupstwach i wywietrzeją jej z głowy miraże o karierze w Hollywood? Od czerwca nie poruszał z nią tego tematu, ale starannie przestrzegał kalendarzyka dni płodnych i niepłodnych. W odpowiednie dni przynosił do domu szampana, bo kiedy wypiła dostatecznie dużo – nie przypominała mu o zabezpieczeniach. Czasem dla pewności robił to nawet dwa razy w ciągu jednej nocy, ale i tak nic z tego nie wychodziło. Raz spytał ją nawet, czy bierze pigułki, ale wykręciła się podchwytliwym pytaniem, czy chciałby, żeby brała. Musiał więc opowiedzieć jej bajeczkę, że przeczytał właśnie artykuł o szkodliwości pigułek antykoncepcyjnych dla kobiet palących, a ona przecież paliła. Zapewniła go jednak solennie, że nie zażywa tych środków, tyle że nadal nie zachodziła w ciążę.

Mark podał mu nazwisko specjalisty, który pomógł jego szwagrowi. Charlie zapisał się do niego na wizytę w poniedziałek po Święcie Dziękczynienia. Wziął sobie bowiem do serca ironiczną uwagę Barbie, że nie zachodzi z nim w ciążę, choć nie stosuje żadnych zabezpieczeń. Postanowił więc sprawdzić, jak się sprawy mają.

– Świetnie ci wyszedł ten indyk! – pochwaliła tymczasem Barbie.

Ucieszył się, bo rzeczywiście dołożył starań – zrobił nadzienie, sos żurawinowy, a na jarzynkę słodki groszek z małymi cebulkami i bulwy osypane anżeliką. Na deser kupił placek z owocami i podał go na ciepło z lodami waniliowymi.

– Powinieneś założyć własną restaurację! – Barbie nie szczędziła mu komplementów, kiedy nalewał kawę. Zapaliła papierosa, ale sprawiała wrażenie, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej.

– O czym tak myślisz? – zapytał ją ze smutkiem. Wyglądała tak pięknie, ale zdawała się coraz bardziej oddalać od niego. Był tego świadomy, ale nie wiedział, jak ma przeciwdziałać.

– o niczym specjalnym… no, chociażby o tym, jaką pyszną kolację właśnie zjedliśmy! – Uśmiechnęła się do niego poprzez kłęby dymu. – Zawsze jesteś dla mnie taki dobry, Charlie!

Domyślił się jednak, że wcale nie o tym myślała.

– Staram się, jak mogę. Jesteś dla mnie wszystkim, Barb! – zapewnił, ale bynajmniej nie sprawił jej tym przyjemności. Nie lubiła, kiedy mówił jej takie rzeczy, bo wprawiał ją tym w zakłopotanie. Wcale nie chciała być wszystkim ani dla niego, ani dla nikogo innego, bo z tym wiązała się zbyt wielka odpowiedzialność. – Chciałbym, żebyś była szczęśliwa.

– Jestem szczęśliwa! – wymamrotała beznamiętnie.

– Naprawdę? Bo czasem mam wrażenie, że wcale tak nie jest. Widocznie straszny ze mnie głąb.

– Ależ skąd! – Zarumieniła się. – Może raczej ja czasem chcę zbyt wiele. Nie zwracaj na to uwagi.

– A czego ty chcesz, Barb? – Wiedział to aż nadto dobrze. Na de wszystko pragnęła zostać aktorką i nie chciała mieć dzieci. Natomiast o innych swoich marzeniach nigdy nie wspominała. Zdawała się żyć z dnia na dzień i nie myślała o przyszłości.

– Czasem sama nie wiem, czego chcę. Może na tym polega kłopot ze mną? – odpowiadała wymijająco. – Oczywiście chciałabym zostać aktorką. Chcę mieć dużo przyjaciół, wolności i mocnych wrażeń.

– A co ze mną? – przypomniał jej ze smutkiem. Zreflektowała się, że nie wspomniała o nim i znów się zarumieniła.

– Oczywiście, że pragnę także ciebie. Jesteśmy przecież małżeństwem.

– Na pewno?

– Zgłupiałeś, czy co? Pewnie, że jesteśmy.

– A czym dla ciebie jest małżeństwo, Barb? Bo jakoś nie pasują mi do tego rzeczy, które wymieniłaś.

– Dlaczego nie? – Udała naiwną, ale dobrze znała odpowiedź. Nie była tylko gotowa do konfrontacji swoich marzeń z rzeczywistością, a on chyba też nie.

– Bo ja wiem? Wydaje mi się po prostu, że małżeństwo nie da się pogodzić z wolnością i mocnymi wrażeniami, chociaż jeśli się ktoś uprze… Dla chcącego nic trudnego.

Obserwował, jak zdusiła papierosa i zapaliła następnego. Miał ochotę zapytać ją, czy jest z nim szczęśliwa, ale bał się ewentualnej odpowiedzi. Wciąż jeszcze sobie wmawiał, że dziecko scementowałoby ich związek na zawsze.

Загрузка...