Drugą rocznicę ślubu Andy i Diana świętowali w domu. Nie mieli bowiem nikogo zaufanego, komu mogliby śmiało powierzyć dziecko, zresztą Diana nawet nie chciała nigdzie wychodzić.
– Jesteś tego pewna? – zapytał Andy, gdyż miał wyrzuty sumienia, że nie zabiera nigdzie żony. Musiał jednak przyznać, że z przyjemnością zostawał w domu z nią i słodkim maleństwem.
Diana była na urlopie macierzyńskim i z radością opiekowała się Hilary. Musiała jednak postanowić, co zrobi, kiedy urlop się skończy. Nie miała nic przeciwko siedzeniu w domu, ale na dłuższą metę wolała jednak wrócić do pracy, choćby na pół etatu. Myślała już nawet o zmianie posady na taką o nienormowanym czasie pracy. Miała trzy miesiące na podjęcie decyzji.
Andy był teraz bardzo zapracowany, bo pojawiło się sporo nowych seriali i musiał pilnować podpisywania umów z nowymi gwiazdami.
Bili Bennington wziął długi urlop, bo Denise urodziła dziecko przed czasem, pod koniec maja. Poród był powikłany, ale w końcu dziecko znalazło się w domu i oboje delektowali się rodzicielstwem.
Diana mogła już służyć Denise radą, bo uważała się za do świadczoną matkę. Sama wiele skorzystała z rad Gayle i Samanty, zasięgała też konsultacji doskonałego pediatry. Jednak w większości przypadków kierowała się instynktem, bo, jak od początku twierdził jej ojciec, wychowanie dzieci opiera się głównie na zdrowym rozsądku. Rozpłakał się, kiedy pierwszy raz zobaczył maleństwo i dziękował Bogu, że jego córka znalazła wreszcie ukojenie. Ocierając łzy, wylewnie uściskał Dianę i uśmiechnął się do maleństwa.
– Odwaliłaś kawał dobrej roboty! – Ta pochwała zaniepokoiła Dianę. Czyżby do jej ojca nie dotarło, że nie urodziła tego dziecka? A może o tym zapomniał?
– Tato, ja jej sama nie urodziłam! – przypomniała mu delikatnie.
– Przecież wiem, głuptasku! – Ojciec się roześmiał. – Ale ją masz, przywiozłaś ją do nas. To prawdziwe błogosławieństwo Boże, nie tylko dla ciebie i Andyego, ale dla nas wszystkich.
Długo stał nad koszyczkiem i przyglądał się małej, a potem pochylił się, aby ją pocałować. Już zbierał się do odejścia, a jeszcze zapewniał córkę i zięcia, że ich dziecko jest najsłodszym dzidziusiem, jakiego kiedykolwiek widział. Ton jego głosu świadczył, że mówił poważnie.
Na początku czerwca wyprawili chrzciny małej Hilary w domu rodziców Diany w Pasadenie. W tych dniach wszystko i wszyscy kręcili się wokół dziecka, aż Andy zauważył, że Diana wygląda na zmęczoną. Przypuszczał, że głównym powodem był niedostatek snu, gdyż w pierwszym miesiącu życia Hilary często miewała kolki, więc Diana musiała wstawać do niej trzy lub cztery razy w ciągu nocy. Teraz mała czuła się już dobrze, czego nie można było powiedzieć o Dianie. W dzień rocznicy ślubu nie za dała sobie nawet tyle trudu, żeby się umalować. Andy zaczynał już żałować, że zrezygnował z wynajmowania domku na plaży. Odkąd mieli dziecko, byłoby im trudno go utrzymać, ale mile wspominali spędzone tam radosne chwile.
– Dobrze się czujesz? – spytał z niepokojem, chociaż Diana wyglądała na szczęśliwą.
– Tak, jestem tylko zmęczona. Ostatniej nocy Hilary budziła się co dwie godziny.
– Może powinniśmy przyjąć jakąś miłą dziewczynę do pomocy?
– Nawet o tym nie wspominaj! – Diana spojrzała na niego spode łba. Nie chciała dopuścić nikogo do opieki nad dzieckiem. Zbyt długo na nie czekała i za wiele ją kosztowało wyrzeczeń, aby pozwoliła obcej kobiecie dotknąć ukochanej kruszynki. Jedynym człowiekiem, któremu na to pozwalała, był mąż. – Wobec tego ja dziś przejmuję dyżur, żebyś mogła się wyspać, bo widzę, że potrzebujesz tego.
Gdy ona układała małą do snu, on przygotował kolację, a potem długo jeszcze rozmawiali na temat zmian, jakie zaszły w ich życiu. Mieli wrażenie, że Hilary jest z nimi od zawsze.
Tego wieczoru położyli się spać wcześnie. Andy miał ochotę na seks, ale Diana spała już, zanim wyszedł z łazienki. Przez chwilę przyglądał się jej z uśmiechem, potem postawił koszyk z dzieckiem po swojej stronie łóżka, żeby słyszeć, kiedy się obudzi i zacznie domagać się butelki.
Nazajutrz rano Diana wyglądała jednak jeszcze gorzej, mimo iż dobrze przespała całą noc. Kiedy Andy nalewał jej kawy, zauważył, że na twarzy zrobiła się całkiem zielona.
– Chyba złapałam grypę – poskarżyła się i zaraz zaczęła się zamartwiać, że zarazi dziecko. – Może powinnam nakładać maskę?
– Ona jest bardziej odporna, niż myślisz! Zresztą, jeśli złapałaś grypę, to i tak już ją zaraziłaś.
Była sobota, więc Andy zajął się Hilary. Diana całe popołudnie przespała, ale obudziła się z ciężką głową i choć ugotowała kolację dla Andyego, sama prawie nic nie jadła. Twierdziła, że nie jest głodna.
Do poniedziałku sytuacja nie uległa zmianie. Diana nie miała wprawdzie gorączki, lecz wyglądała mizernie. Andy przed wyjściem do pracy zachęcił ją, aby poszła do lekarza.
– Nawet na to nie licz. Nachodziłam się tyle po lekarzach, że wystarczy mi do końca życia!
– Ależ ja nie mam na myśli ginekologa, tylko zwykłego lekarza! – powiedział, ale nie dała się przekonać. Mijały dni, podczas których raz wyglądała lepiej, raz gorzej, co nie zawsze miało związek z długością snu. Cóż z tego, że Andy martwił się o nią, kiedy puszczała jego słowa mimo uszu?
– Nie bądź idiotką! – warknął w końcu przed piknikiem rodzinnym z okazji Czwartego Lipca, który miał się odbyć w Pasadenie. – Rozumiesz chyba, że i ja, i Hilary potrzebujemy ciebie. Już od miesiąca kiepsko się czujesz, więc najwyższy czas, żebyś coś z tym zrobiła. Od tego niedosypiania i niedojadania wpadniesz w anemię.
– Ciekawe, jak sobie z tym radzą inne matki? – zastanawiała się, bo złe samopoczucie, czego na dłuższą metę nie mogła ukryć, coraz bardziej ją przygnębiało. – Chyba jednak dobrze, bo nie widziałam, żeby Samanta kiedykolwiek powłóczyła nogami.
Podczas pikniku Andy zwierzył się ze swych niepokojów szwagrowi Diany, Jackowi. Poprosił go, aby namówił Dianę na wizytę u lekarza. Jack wykorzystał więc moment, kiedy po lunchu odeszła na bok, aby nakarmić dziecko.
– Andy martwi się o ciebie – rzucił mimochodem.
– Nie ma powodów. Nic mi nie dolega. – Próbowała go spławić, ale uprzedzony przez Andyego nie pozwolił na to.
– No, w każdym razie nie wyglądasz na piękną i szczęśliwą młodą matkę wspaniałego dzidziusia! – Pamiętał, w jakim uprzednio żyła stresie i jak się ucieszył, kiedy Gayle powiedziała mu o adoptowanym dziecku. – Co ci szkodzi zbadać sobie krew?
Próbował wytrwale, bo Andy go o to prosił, przewidując, że Diana może się zaciąć w uporze. I chyba tak właśnie było.
– Co mi właściwie chcesz wmówić? Że jestem zmęczona? O tym wiem i bez ciebie. A badań przeszłam już tyle, że mam ich po uszy.
– Dobrze wiesz, że nie chodzi mi o takie badania, tylko zwyczajne, kontrolne. To nic wielkiego.
– Może dla ciebie, ale nie dla mnie.
– No więc może wpadłabyś do mnie? Zrobię ci analizę krwi, żeby sprawdzić, czy nie wdała się jakaś mikroinfekcja albo czy nie masz anemii. Przepiszę ci też witaminy.
– No, może… – zgodziła się w końcu, ale na wszelki wypadek na odchodnym Jack przypomniał jej jeszcze raz:
– A więc jutro widzimy się w moim gabinecie! Uważała, że to bezsens, ale następnego ranka, kiedy Andy wyszedł do pracy, w łazience zrobiło się jej słabo i przez godzinę wymiotowała, podczas gdy Hilary w sypialni darła się wniebogłosy. Wstrząsana mdłościami, nie mogąc się podnieść, szeptała tylko bezradnie: „Dobrze, kochanie, już idę…” Toteż godzinę później, razem z dzieckiem, znalazła się w gabinecie swego szwagra.
Rada nierada, musiała mu opowiedzieć, co przydarzyło się jej rano, a zdarzało się także wcześniej. Podejrzewała, że po tylu przejściach mogła się nabawić wrzodu żołądka. Jack uważnie się jej przyglądał, a kiedy skończyła – zadał kilka pytań. Interesowało go, jaki kolor miała zwymiotowana treść, czy przypominała fusy od kawy i czy kiedykolwiek zdarzyło się jej wymiotować krwią. Na wszystkie pytania Diana odpowiedziała przecząco.
– O co ci właściwie chodzi? – zapytała niespokojnie.
– Chcę po prostu zweryfikować twoją hipotezę dotyczącą wrzodu i upewnić się, czy nie zwracałaś nigdy świeżej ani zastarzałej krwi – wyjaśnił. Był wprawdzie ginekologiem, ale musiał posiadać także wiedzę z zakresu medycyny ogólnej. – Gdybym podejrzewał wrzód, zleciłbym oczywiście wykonanie gastroskopii, ale myślę, że na razie nie musimy zawracać sobie tym głowy.
Pobrał jej krew, wykonał kilka notatek, osłuchał ją i przystąpił do omacywania brzucha oraz podbrzusza. W którymś momencie spojrzał na nią znad okularów.
– A to co? – spytał, wyczuwając pod palcami małą wypukłość w dole brzucha. – Miałaś to już wcześniej?
– Nie wiem. – Z przestrachem sięgnęła ręką w dół, aby samej tego dotknąć. Pamiętała, że od jakiegoś czasu coś tam czuła, ale nie mogła sobie przypomnieć, od jak dawna. Zanadto była zmęczona, aby o tym myśleć. – W każdym razie od niedawna. Może odkąd mamy dziecko…
Jack zmarszczył czoło, jeszcze raz omacał podejrzaną wypukłość i zaczął jakoś dziwnie przypatrywać się Dianie.
– Kiedy ostatni raz miałaś okres? – zapytał z innej beczki. Tego też nie mogła sobie dokładnie przypomnieć, ale nie sądziła, aby to miało jakieś znaczenie.
– Chyba jeszcze przed urodzeniem Hilary… To znaczy, może ze dwa miesiące temu. Czy coś podejrzewasz? Może mam tam ja kiś guz?
Tego tylko brakowało! Po tym wszystkim, co przeszła, mogło się teraz okazać, że miała raka! Ciekawe, jak zakomunikowałaby to Andyemu? „Kochanie, przykro mi, ale będę musiała umrzeć i zostawić cię samego z dzieckiem”? Na samą myśl o tym łzy nabiegły jej do oczu, ale Jack uspokajająco poklepał ją po ręku.
– Może to, a może co innego. Jak oceniasz swoje szansę na zajście w ciążę?
– Och, daj spokój! – burknęła. – Lekarz powiedział, że najwyżej jedną na dziesięć tysięcy, czy może nawet na dziesięć milionów? Nie pamiętam dokładnie.
– Ale zupełnie tego nie wykluczył, prawda? Gdybyś nie była moją szwagierką, natychmiast bym cię zbadał. Co ty na to, że bym poprosił tu moją koleżankę ginekologa, która cię zbada? Dla pewności sprawdzimy także mocz. Przynajmniej po to, aby wykluczyć prawdopodobieństwo ciąży. Nie chcę stwarzać ci złudnych nadziei, ale to tłumaczyłoby wszystkie twoje objawy.
– Tak samo jak rak. – Spojrzała na niego spode łba.
– Cóż za trafne porównanie! – Poklepał ją po nodze i mimo jej gniewnych pomruków wyszedł na chwilę z gabinetu.
Diana była wściekła na niego, że znów ożywił upiory przeszłości. Dosyć już wycierpiała, nie chciała wracać do tego tematu. Ciąża, myślałby kto!
Jack wrócił w towarzystwie ładnej, młodej kobiety. Przedstawił ją Dianie, która z trudem zdobyła się na uprzejmość.
– Chcielibyśmy wykluczyć ciążę – wyjaśnił swojej współpracowniczce. – U mojej szwagierki stwierdzono niepłodność lub przynajmniej nikłą możliwość zajścia w ciążę, ale zauważyłem u niej pewne niepokojące objawy.
– A czy przeprowadziłeś już test ciążowy?
Jack przecząco pokręcił głową. Polecił Dianie, by się położyła i wskazał koleżance na jej podbrzusze. Kiedy ucisnął to miejsce, Diana poczuła coś w rodzaju skurczu.
– Boli? – zapytał.
– Aha – mruknęła, patrząc w ścianę. Uważała, że nie mieli prawa tak z nią postępować.
– Zbadaj ją, Louise, dobrze? – poprosił Jack.
– Ależ oczywiście – zgodziła się, toteż podziękował jej i wyszedł z gabinetu. Louise pomogła Dianie usadowić się w fotelu ginekologicznym. Przypomniało jej to poprzednie badania, więc zaczęła drżeć na całym ciele. Louise udała, że tego nie zauważa, spokojnie nałożyła rękawice i przystąpiła do badania.
– Z kim konsultowała się pani z powodu niepłodności?
– Z doktorem Alexandrem Johnstonem.
– To rzeczywiście świetny specjalista. I co stwierdził?
– Że jestem niepłodna.
– A nie powiedział dlaczego? – Uważał, że spirala, której używałam podczas studiów, spowodowała stan zapalny. Nie miałam żadnych dolegliwości, ale stwierdził u mnie niedrożne jajowody i zrosty w jajnikach.
Louise kontynuowała badanie. Diana miała już tego dość.
– Spodziewam się, że w związku z tym wykluczył możliwość zapłodnienia in vitro? – zapytała lekarka. Diana przytaknęła.
– I pewnie zaproponował usługi dawczyni jajeczek? Diana aż się wzdrygnęła na to wspomnienie.
– Tak, ale to nas nie interesowało – wyjaśniła. – Adoptowaliśmy już małą dziewczynkę.
Louise z uśmiechem spojrzała we wskazanym kierunku.
– Rzeczywiście, śliczna. – Na tym badanie się skończyło, ale zanim Diana zdążyła spytać o cokolwiek – do gabinetu wrócił Jack i spojrzał pytająco na koleżankę.
– No i jak?
Louise spojrzała na nich niepewnie.
– Nie chciałabym podważać autorytetu moich kolegów… – zaczęła ostrożnie. Wystraszona Diana oczekiwała najgorszego. – Wydaje mi się jednak, że doktor Johnston się pomylił. Wygląda mi to na dziesięciotygodniową ciążę, a może nawet nieco starszą. Gdybym nie wiedziała, że pacjentka miała z tym problemy, diagnoza byłaby jednoznaczna. Kiedy miała ostatnią miesiączkę?
– Mówi, że dokładnie nie pamięta, ale chyba koniec marca albo początek kwietnia.
– No więc jest w ciąży od jakichś trzech miesięcy.
– Co takiego? – wykrzyknęła zdumiona Diana. – Czy państwo robicie ze mnie żarty? Jack, przynajmniej ty nie rób mi czegoś takiego!
– Diano, daję ci słowo honoru, że mówię serio. Louise przeprosiła i zostawiła ich samych, a Jack polecił Dianie, aby poszła do ubikacji i nasiusiała do zlewki. Na uzyskanej próbce moczu wykonał test ciążowy, który dał wynik pozytywny. Potwierdziło to ich diagnozę. Diana bezsprzecznie była w ciąży.
– Ależ to niemożliwe… – powtarzała, gdyż ciągle nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. Gabinet szwagra opuszczała z za mętem w głowie; prosiła tylko Jacka, aby nikomu nie wyjawiał tej radosnej nowiny, dopóki ona nie uczyni tego pierwsza.
Wprost od niego pojechała do agencji, gdzie pracował Andy. Akurat uczestniczył w konferencji, gdy Diana wtargnęła do sekretariatu w dżinsach i z dzieckiem w nosidełku.
– Muszę się z nim widzieć, natychmiast! – oznajmiła sekretarce, która z jej wyrazu twarzy wywnioskowała, że Diana mówi poważnie. Wśliznęła się więc za zamknięte drzwi sali konferencyjnej i wywołała Andyego. Przybiegł zaniepokojony.
– Co się stało? Nie daj Boże, coś z dzieckiem? – Z niepokojem spoglądał na Dianę i zauważył, że jest wprawdzie blada, ale opanowana.
– Skąd, z nią wszystko w porządku, ale muszę z tobą zaraz po rozmawiać. I to w cztery oczy.
– No więc chodź do mojego pokoju.
Odebrał od niej dziecko i weszli do gabinetu, którego wystrój stanowiło drewno i szkło, z fantastycznym widokiem z okna. Dopiero tam, z troską w oczach, przyjrzał się jej dokładniej
– A teraz powiedz, co się właściwie stało? Był przeświadczony, że musiało się stać coś strasznego. Diana najpierw nie wiedziała, od czego zacząć, a wreszcie wypala;
– Jestem w ciąży!
– Mówisz serio? – Patrzył na nią z niedowierzaniem, a potem uśmiechnął się niepewnie: – Eee, pewnie żartujesz!
Z jego ust nie znikł uśmiech nawet wtedy, kiedy Diana przecząco pokręciła głową i dodała:
– To już trzeci miesiąc, masz pojęcie?
– Kochanie, tak się cieszę… – bąkał zmieszany. – Zaraz zaraz… Trzeci miesiąc, to znaczy, że to musiało się stać wtedy kiedy przywieźliśmy Hillie z San Francisco! O rany, ale heca
Nie był jednak aż tak zdziwiony, jak przypuszczała, bo słyszał już o kobietach, które zachodziły w ciążę dopiero wtedy, gdy po wielu nieudanych próbach decydowały się na adopcję,
– Jak to, wtedy byłam przecież tak zmęczona, że nie miałam ochoty na te rzeczy! – przypomniała sobie Diana.
– Ciekawe, bo myślałem, że to ja – zażartował. – Chyba że to się stało przez zapylenie?
– Nie przypuszczam.
– Coś podobnego, wprost nie mogę uwierzyć! Kiedy masz termin? – Nie jestem pewna. Jack coś mówił, ale byłam tak oszołomiona, że nie słuchałam. Chyba około dziesiątego stycznia.
– Niech ja skonam! Musimy koniecznie powiadomić o tym Johnstona.
– A niech gęś kopnie Johnstona! – odburknęła i znienacka rzuciła się Andyemu na szyję. Z radości podniósł ją i przetańczył z nią dookoła pokoju.
– Super! Hurra! – wykrzykiwał. – Będziemy mieć dzidziusia! Nagle spoważniał i przypomniał sobie, o co powinien był przede wszystkim zapytać.
– A jak się teraz czujesz? Bo chyba już wiemy, skąd się brały tamte dolegliwości, prawda?
– Jack zapewnił, że najgorsze mam za sobą – uspokoiła go. – Twierdzi, że za tydzień lub dwa powinnam się czuć zupełnie dobrze.
– W takim razie musimy to uczcić i wyskoczyć gdzieś wieczorem. Może do „L0rangerie”? Smarkatą najwyżej zostawimy w szatni.
Pocałował ją jeszcze raz i wrócił na konferencję. Natomiast Diana została jeszcze trochę, kontemplując widok z okna jego gabinetu, aby trochę dojść do siebie.
Pilar starała się nie przejmować ciążą, zwłaszcza odkąd pomyślnie przeszła badania prenatalne w czerwcu. Bała się ich śmiertelnie, ale wszystko poszło gładko. Polegało to na pobraniu płynu owodniowego za pomocą dwóch długich igieł, z każdego pęcherza płodowego oddzielnie. Dzięki tym badaniom dowiedziała się, że bliźnięta są zdrowe oraz że są chłopcem i dziewczynką.
Doszła więc do wniosku, że to dobry moment, aby poinformować o ciąży matkę. Zadzwoniła do niej w sobotę po południu, licząc w skrytości ducha, że podczas weekendu nie zastanie jej w domu. Tymczasem pani doktor pełniła w domu dyżur pod telefonem, bo miała na swoim oddziale dwoje ciężko chorych dzieci, więc podniosła słuchawkę zaraz po pierwszym dzwonku.
– Ach, to ty! – Na telefon od córki zareagowała wyraźnym zaskoczeniem. – Myślałam, że dzwonią ze szpitala. Co tam u ciebie?
Pilar od razu przypomniała sobie własne dzieciństwo, kiedy matka zawsze miała na głowie setki niezmiernie ważnych spraw, w których tylko jej przeszkadzała. Teraz jednak to ona miała jej do powiedzenia coś ważnego i była ciekawa, jak matka zareaguje.
– Wszystko w porządku, mamo. A ty jak się miewasz?
– Jak zawsze, mam mnóstwo pracy. Co porabia Brad?
– Dziękuję, ma się całkiem dobrze, ale posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć.
– Co, źle się czujesz? – Pilar była mile zaskoczona, bo w głosie matki wyczuła coś w rodzaju troski.
– Skąd, czuję się świetnie, ale wiesz co? Jestem w ciąży! Okrasiła tę wiadomość uśmiechem, bo raptem pomyślała, że matka ucieszy się z tego tak samo jak ona. Tymczasem w słuchawce zapadła cisza, którą przerwał lodowaty głos Elizabeth Graham.
– Czyś ty zwariowała? Przecież uprzedzałam cię zaraz po ślubie, że i ty, i Brad jesteście za starzy, by nawet myśleć o dzieciach!
– Nasi lekarze są innego zdania. Skonsultowaliśmy się z nimi, zanim zdecydowałam się na ciążę.
– Więc to było planowane?
– Tak.
– Czyste szaleństwo! – Pani doktor miała już sześćdziesiąt dziewięć lat, więc reprezentowała raczej konserwatywne poglądy.
Pilar poczuła się tak, jakby została spoliczkowana, chociaż rozmowy z matką nigdy nie wyglądały inaczej. Zawsze jednak, kompletnie irracjonalnie, spodziewała się czegoś innego.
– Powiem ci więcej. – Szokowanie własnej matki zaczęło ją w końcu bawić. – Będę miała bliźniaki!
– Chryste Panie! Pewnie brałaś środki hormonalne?
– Owszem, brałam. – Teraz Pilar wyraźnie prowokowała matkę. W tym momencie wszedł Brad, zauważył jej złośliwy uśmiech i pogroził jej palcem. Pilar bowiem, jak niegrzeczne dziecko, znalazła osobliwą uciechę w denerwowaniu matki.
– Ciekawam, co za idiota ci je przepisał?
– Mamo, jesteśmy pod opieką jednej z najlepszych specjalistek w tej dziedzinie. – Jak ona się nazywa? Nie znam się wprawdzie na ginekologii, ale mogę zasięgnąć informacji.
– Nie musisz, bo ma świetne referencje. To doktor Helen Ward z Los Angeles. Wszyscy wyrażają się o niej w samych superlatywach.
– Chyba jednak nie jest zbyt mądra, jeśli zachęca czterdziestoczteroletnie kobiety do zachodzenia w ciążę. Ja robię wszystko, aby je zniechęcić, bo owoce tych błędów później trafiają do mnie i wierz mi, że z tego wynikają same dramaty.
– No, chyba nie wszyscy twoi pacjenci mają matki po czterdziestce? Chyba przynajmniej niektórzy muszą być dziećmi młodych matek?
– Oczywiście, ale pamiętaj, Pilar, że za poprawianie natury przeważnie płaci się wysoką cenę.
– Na razie, chwalić Boga, wszystko rozwija się dobrze. Badania wykazały, że bliźnięta są zdrowe i bez wad genetycznych.
– A czy cię przynajmniej uprzedzili, że takie badania wiążą się z ryzykiem infekcji albo poronienia?
Zamiast pogratulować córce, snuła wciąż nowe apokaliptyczne wizje. Pilar jednak nie spodziewała się już po niej niczego innego. Zrobiła, co do niej należało – przekazała matce wiadomość, a reszta jej nie obchodziła.
– Oczywiście, że nas uprzedzono, ale teraz niebezpieczeństwo minęło, wszystko wypadło pozytywnie.
– Miło mi to słyszeć. – Elizabeth Graham zrobiła długą pauzę, a potem dodała: – Doprawdy, nie wiem, co ci mam powiedzieć, Pilar. Wolałabym, żebyś tego nie robiła, bo to nierozsądne i ryzykowne, ale widać ktoś ci źle doradził. Pomyśl, jakbyś się czuła, gdybyś straciła te maleństwa. Po co narażać się na taki stres?
Pilar pomyślała o swoim poprzednim poronieniu. Wprawdzie myśli jej zaprzątała teraz aktualna ciąża, ale i tamta strata pozostawiła bliznę w sercu.
– Proszę cię, mamo, nie mów tak! – wyszeptała słabym głosem. – Wszystko będzie dobrze.
– Obyś miała rację! – Nie darowała sobie jednak i dodała: – W każdym razie Bradowi chyba na stare lata całkiem odbiło. Ten przytyk Pilar mogła skwitować już tylko wybuchem śmiechu. Po odłożeniu słuchawki powtórzyła Bradowi „diagnozę” matki. Na szczęście rozśmieszyło go to tak samo jak ją.
– A miałem nadzieję, że tego nie zauważy!
– No, mój panie, chyba nie doceniasz mojej matki! Przed panią doktor Graham nic się nie ukryje!
– Wyobrażam sobie, jak ją zatkało, kiedy się dowiedziała, że zostanie babcią. Słyszałem, jak ją podpuszczałaś, ale postaw się w jej położeniu. Żyła sobie spokojnie jako niezależna, wyzwolona kobieta, a ty nagle zafundowałaś jej od razu dwoje wnucząt. Masz pojęcie, jak ciężko jej przetrawić taki pasztet?
– Już ty jej nie broń, bo to kobieta bez serca.
– No, może nie jest aż tak źle! Na pewno jest świetną lekarką i przypuszczalnie wartościowym człowiekiem, tylko nie odpowiada ani twoim, ani moim wyobrażeniom o dobrej matce. To po prostu nie jej działka.
– Mówisz zupełnie jak mój psychiatra! – prychnęła Pilar, ale po chwili pocałowała Brada. Odwaliła pańszczyznę, a teraz mogła poświęcić się tylko mężowi i dzieciom.
Pierwsze urodziny Adama wypadały w lipcu. Pilar była w piątym miesiącu ciąży, ale choć wyglądała na ósmy – wszystko przebiegało pozytywnie. Lekarze nakazali jej jednak dużo odpoczywać, by uniknąć ryzyka przedwczesnego porodu.
– Jak się czujesz? – spytała Marina, kiedy ją któregoś dnia odwiedziła. Pilar spróbowała usiąść w łóżku, co przypominało za pasy z nosorożcem.
– Jakbym miała w środku trzecią wojnę światową! – odpowiedziała ze śmiechem. – Te maluchy prawie bez przerwy się tłuką i kopią, że prawie brzuch mi pęka.
Rzeczywiście, brzuch miała już tak wielki, że nawet przejście przez drzwi stawało się ryzykiem.
– Ty chyba nigdy niczego nie robisz połowicznie, tylko od razu idziesz na całość! – skomentował kiedyś Brad, gdy zobaczył ją w wannie. W jej karykaturalnie rozdętym brzuchu widać było kłębiące się rączki, łokcie, kolanka i nóżki. Pilar początkowo była tym zachwycona, ale w środku lata stawało się to coraz bardziej nieprzyjemne. Pod koniec września czuła się coraz gorzej. Nękała ją zgaga, a brzuch wyglądał, jakby miał lada chwila pęknąć, cierpiała na bóle krzyża. Skóra była napięta i spękana, kostki u nóg opuchnięte, a ilekroć próbowała przejść się dalej niż na taras – chwytały ją skurcze. Bała się więc oddalać od domu, a z biegiem czasu – nawet od sypialni, aby nie podrażnić macicy i nie sprowokować przedwczesnego porodu. Współpracownicy z zespołu przysyłali jej akta do domu, ale jaką użyteczną pracę mogła wykonywać, leżąc w łóżku?
Do terminu porodu brakowało jeszcze sześciu tygodni. Te sześć tygodni wlokło się niemiłosiernie, ale nawet gdy narzekała – wiedziała, że warto pocierpieć.
– Nie będę więcej oglądać z tobą świńskich filmów! – burczała którejś nocy, kiedy nawet w łóżku nie mogła już znaleźć wygodnej pozycji.
– Tak się zwykle kończy zabawa z dużymi chłopcami! – Brad śmiał się, masując jej obrzękłe kostki.
– Nie masz się czym chwalić.
– Wcale się nie chwalę. – Próbował pomasować także jej brzuch, ale poczuł pod ręką solidnego kopniaka i po chwili w brzuchu znowu się zakłębiło. – Kurczę, czy ci gówniarze nigdy nie mają dość?
– Chyba nie. Wydaje mi się, że zasypiają tylko wtedy, gdy chodzę, a wiesz, że teraz coraz mniej się ruszam.
Brad śmiał się, obserwując ruchy bliźniaków, ale czasem było mu po prostu żal Pilar. Widział, jakie cierpi niewygody, a tak niewiele mógł jej pomóc. Niepokoił się także o pomyślny przebieg porodu, choć nie dzielił się swymi obawami z Pilar. Rozmawiał natomiast poważnie z doktorem Parkerem, który na razie nie widział potrzeby cesarskiego cięcia, ale był zdecydowany je wykonać, gdyby stwierdził jakąkolwiek nieprawidłowość.
W październiku Pilar zamówiła wizyty domowe instruktorki ze szkoły rodzenia, a Brad coraz częściej się dziwił, jak ona to wytrzymuje. Była w trzydziestym czwartym tygodniu ciąży, a doktor Parker miał nadzieję, że do porodu nie dojdzie przed trzydziestym szóstym.