Czwartego lipca Nancy i Tommy przyszli do Brada i Pilar pochwalić się dzidziusiem- Pilar ze zdumieniem zauważyła jak rodzicielstwo odmieniło młodych – spoważnieli i stali się bardziej odpowiedzialni. Dla niej i Brada było to też nowe przeżycie. Brad czule przemawiał do wnuczka i nosił go na rękach, a i Pilar stwierdziła, że trzymanie maleństwa to uczucie jedyne w swoim rodzaju. Zaczynała powoli oswajać się z myślą, że któregoś dnia weźmie w ramiona własne dziecko.
Adam był pyzaty i okrąglutki, miał duże niebieskie oczy i szybko zasypiał na rękach każdego, kto chciał go nosić. Aż się chciało przytulać takiego rozkosznego bobasa!
– Do twarzy ci z nim – przygadywał Brad, kiedy Pilar spacerowała z wnuczkiem na ręku. – Trzeba mu szybko dorobić nowego wujka albo ciocię!
Pilar reagowała uśmiechem na te żarty, bo przez cały tydzień, jaki nastąpił po ich rocznicy ślubu, czynili usilne starania w tym kierunku, a najbliższy weekend mógł przynieść odpowiedź, czy starania te zostały uwieńczone sukcesem.
Jednak po wyjściu gości przeżyła przykre rozczarowanie, ponieważ odkryła, że nie jest w ciąży. Wyszła z łazienki w fatalnym humorze, bo przywykła od razu otrzymywać wszystko, czego chciała.
– Co się stało, kochanie? – Brad wystraszył się na widok jej miny. Sądził, że zachorowała, taka była blada, a gdy usiadła przy nim na łóżku, dostrzegł w jej oczach łzy.
– Nie zaszłam! – Och, to tylko to! – Uśmiechnął się pobłażliwie. – Myślałem, że coś gorszego.
– Czy to nie jest wystarczająco złe? – Wyglądała na zdruzgotaną. Do tej pory rzadko ponosiła porażki. Na szczęście Brad podchodził do tych spraw bardziej trzeźwo.
– A co, po czternastu latach chciałabyś, aby od razu wszystko poszło jak z płatka? – Pocałował ją, więc uśmiechnęła się przez łzy, ale wciąż jeszcze wyglądała na zrozpaczoną. – Pomyśl, ile radochy będziemy mieli z próbowaniem!
– A jeśli nic z tego nie wyjdzie? – spytała z lękiem, przekonała się bowiem, że nie tak łatwo począć dziecko.
Brad zawczasu już zachodził w głowę, jak zareagowałaby, gdyby dalsze próby też zakończyły się fiaskiem.
– No cóż, jeśli nie wyjdzie, będziemy musieli się z tym pogodzić. Na pewno jednak zrobimy, co w naszej mocy.
– W moim wieku może powinnam była od razu poradzić się specjalisty?
– Kobiety w twoim wieku rodzą bez żadnych specjalistów. Po prostu wyluzuj się, nie wszystko w życiu musi się odbywać na komendę. To, że trzy tygodnie temu zaplanowałaś dziecko, nie oznacza, że ma się to stać w ciągu jednej nocy. Powoli, spokojnie, dajmy sobie szansę… – Przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. Po chwili odprężyła się na tyle, że mogli swobodnie porozmawiać o swoich planach dotyczących dziecka, jeśli będą je mieli.
Brad uważał, że jest jeszcze za wcześnie na konsultacje u specjalisty, ale w końcu uległ prośbom Pilar i obiecał, że gdyby zaszła taka potrzeba, pójdzie z nią.
– Ale jeszcze nie teraz! – podkreślił z naciskiem, wyłączając światło i przytulając się mocniej do żony. – Jestem pewien, że po trzeba nam przede wszystkim treningu!
Piknik z okazji święta Czwartego Lipca okazał się dla Diany koszmarem. Dwa dni przedtem przekonała się, że znów nie zaszła w ciążę, a siostry zadręczały ją pytaniami, dlaczego tak się dzieje. Podejrzewały, że z Andym coś nie jest w porządku.
– Ależ skąd! – Diana broniła męża. Miała wrażenie, że przetaczają się po niej walce drogowe i wyciskają ostatnie tchnie nie. – Potrzebujemy tylko czasu!
– Myśmy nie potrzebowały na to tyle czasu, a przecież jesteśmy twoimi siostrami! – wymądrzała się Gayle. – Może on ma słabe nasienie?
Podobnymi przypuszczeniami podzieliła się także ze swoim mężem.
– Najlepiej sama go o to spytaj! – warknęła Diana, czym Gayle poczuła się urażona.
– Chciałam ci tylko pomóc! – obruszyła się. – Może powinnaś wysłać go do lekarza?
Diana nie wspomniała siostrom, że sama miała nazajutrz umówioną wizytę u specjalisty. Andy słusznie uznał, że to nie ich interes.
Jednak nie Gayle, lecz Samanta zadała Dianie najbardziej perfidny cios poniżej pasa. Podczas lunchu obwieściła zebranym coś takiego, że Diana o mało nie zwróciła całego posiłku.
– Słuchajcie… – zaczęła, ale przerwała w połowie, zwracając się do męża scenicznym szeptem: – Mam im powiedzieć?
– A po co? – wymawiał się żartobliwie Seamus. – Powiesz im za pół roku, a przez ten czas niech się domyślają!
Mąż Samanty lubiany był w całej rodzinie za irlandzki akcent i niewyparzony język.
– No, dawaj, wyduś już! – naciskała Gayle, więc Samanta z promiennym uśmiechem oznajmiła:
– Spodziewam się dziecka. Urodzę mniej więcej na walentynki.
– Ach, to cudownie! – wykrzyknęła ich matka, a i ojciec wyglądał na zadowolonego. Przerwał rozmowę z Andym, aby po gratulować córce i zięciowi. Razem z tym spodziewanym dzieckiem miałby już sześcioro wnuków, po troje od najstarszej i najmłodszej córki, ale żadnego od Diany.
– Gratuluję! – wyrecytowała drewnianym głosem Diana. Wycałowała Samantę, która bezwiednie wbiła jej kolejny nóż w serce.
– Myślałam, że pobijesz mnie pod tym względem, ale widzę, że chyba nie! – szepnęła Samanta konfidencjonalnie.
Po raz pierwszy w życiu Diana miała ochotę jej przyłożyć. Im dłużej słuchała jej żartów i przechwałek w połączeniu z gratulacjami i pikantnymi aluzjami ze strony otoczenia, tym bardziej jej nienawidziła. Najgorsza jednak była świadomość, że ostatecznie to Samanta będzie miała dziecko, a nie ona.
W drodze powrotnej nie odezwała się do Andyego ani słowem, natomiast po przybyciu do domu on wybuchnął pierwszy:
– To przecież nie moja wina, do jasnej cholery, nie musisz za to mścić się na mnie!
Wiedział, gdzie ją bolało, odkąd Samanta oznajmiła swoją rewelację. W oczach Diany widział bowiem niemy wyrzut.
– A skąd wiesz, że to nie twoja wina? Może właśnie twoja! – Rzuciła mu to w twarz, ale po chwili pożałowała tych pochopnie wypowiedzianych słów. Usiadła na kanapie i spojrzała na niego z rozpaczą, bo i on był wstrząśnięty.
– Och, przepraszam! Już naprawdę nie wiem, co mówię. Wiem, że one chciały dobrze, ale prawie mnie wykończyły tym głupim gadaniem, a już Samanta całkiem mnie dobiła tą ciążą.
– Wiem, kochanie! – Usiadł przy niej. – Ale przecież robimy, co możemy. Doktor też ci na pewno powie, że wszystko jest w porządku. Spróbuj się wyluzować.
Nienawidziła tego słowa bardziej niż jakiegokolwiek innego!
– Tak, oczywiście… – mruknęła i poszła wziąć prysznic. Jednak nie potrafiła się odprężyć, cały czas myślała o tym, co mówiły siostry. „Spodziewam się dziecka… może on ma słabe nasienie?… Myślałam, że mnie pobijesz, ale widzę, że nie…”. Te strzępy zdań szumiały jej w uszach. Stojąc pod prysznicem, przepłakała pół godziny, a prosto z łazienki poszła do łóżka, nie zamieniając ani słowa z Andym.
Nazajutrz rano zapowiadał się piękny i słoneczny dzień, co Diana potraktowała jako obrazę osobistą. Jak pogoda śmiała być tak bezczelnie ładna, kiedy ona miała wisielczy humor? W pracy wzięła sobie dzień wolny, bo ostatnio atmosfera w redakcji ją męczyła – nagliły terminy, ploteczki czy dyskusje o polityce nie bawiły. Wszystko przesłaniała gorzka świadomość, że nie może zostać matką.
Jej najbliższa koleżanka z pracy, Eloise Stein, redaktorka działu kulinarnego, też zauważyła, że Diana jakby przygasła. Odważyła się zapytać ją o to wprost przed tygodniem, kiedy razem jadły lunch. Eloise chciała bowiem wypróbować oryginalny przepis, jaki przywiozła z Paryża, zaprosiła więc Dianę na degustację.
– Masz jakieś kłopoty? – spytała, gdyż oprócz inteligencji i urody odznaczała się przenikliwością. Studiowała w Yale, ale pracę magisterską pisała w Harvardzie. Pochodziła z Los Angeles, więc obecnie, jak to nazywała, „wróciła do korzeni”. Miała dwadzieścia osiem lat i mieszkała w Bel Air, w bezpośrednim sąsiedztwie domu rodziców. Wszystko to nie przewróciło jej jednak w głowie i gdy przyszła do pracy w redakcji, od razu zaprzyjaźniła się z Dianą. Diana i Andy próbowali kiedyś podsunąć ją Billowi Benningtonowi, ale odstraszyła go swoim intelektem. Nie lubił zdolnych i poważnie myślących kobiet, choć oficjalnie rozgłaszał, że Eloise była na jego gust za wysoka i za chuda. Istotnie, wyglądała jak modelka, z długimi blond włosami i wielkimi niebieskimi oczami.
– Ależ skąd, wszystko w porządku! – wykręciła się Diana. Usiłowała zwekslować temat na pyszne francuskie danie, którymi poczęstowała ją Eloise, jak również na jej znakomitą figurę.
– Trudno uwierzyć, że ty w ogóle coś jesz!
– Podczas studiów cierpiałam na anoreksję – wyjaśniła Eloise. – A przynajmniej na jej początki. Myślę, że nie posunęłam się w tym za daleko tylko dlatego, że za bardzo lubię jeść, a babcia z Florydy podsyłała mi świetne ciasteczka.
Nie dała się jednak łatwo spławić, nie na darmo cieszyła się opinią dociekliwej dziennikarki.
– Nie odpowiedziałaś mi na pytanie!
– A o co pytałaś? – Diana udawała niewiniątko, ale wiedziała dokładnie, czego dotyczyło pytanie Eloise. Nie miała tylko pewności, czy chce otworzyć się przed tą dziewczyną, chociaż szczerze ją lubiła. Jak dotąd, jedynie Andy znał jej rozterki.
– No, przecież widzę, że coś cię gryzie! Nie chcę się wtrącać, ale wyglądasz jak ci ludzie, którzy pakują się prosto na ścianę, zapewniając równocześnie, że u nich wszystko w porządku!
– To ze mną aż tak źle? – przeraziła się Diana, ale po chwili sama roześmiała się z tego porównania.
– Może nie aż tak, ale zauważyłam, że coś niedobrego się z tobą dzieje. Chciałabyś o tym porozmawiać z kimś życzliwym czy mam pilnować swego nosa? – Tak… to znaczy nie… właściwie… – Próbowała przekonać Eloise, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku, ale skończyło się na tym, że się rozpłakała. Wstrząsały nią łkania, łzy spływały po policzkach, więc koleżanka troskliwie otoczyła ją ramieniem i podsuwała papierowe ręczniki do wycierania oczu i nosa. Długo potrwało, zanim Diana przestała płakać i podniosła oczy, wciąż jeszcze pełne łez. – Przepraszam… nie chciałam… sama nie wiem, co się ze mną dzieje!
– Dobrze już, widzę, że tego właśnie ci było trzeba! – Eloise współczująco uścisnęła Dianę i podsunęła jej filiżankę mocnej kawy.
– Chyba masz rację. – Diana wzięła głęboki oddech i odwróciła się twarzą do niej. – Mam pewne kłopoty… rodzinne, nazwijmy to tak. Nic poważnego, tylko wynikły pewne sprawy, z którymi muszę się oswoić.
– Coś z mężem? – Eloise patrzyła na Dianę ze współczuciem. Lubiła ją tak samo jak Andyego, więc z przykrością słuchała, że mogli mieć jakieś kłopoty. Ostatnim razem, podczas wspólnego wypadu do restauracji, wyglądali na szczęśliwe małżeństwo.
– Nie, w żadnym razie nie mogę winić za to jego. To wszystko przeze mnie, bo za bardzo wierciłam mu dziurę w brzuchu. Widzisz, bardzo chcielibyśmy mieć dziecko, ale już więcej niż rok próbujemy bez skutku. Pewnie to brzmi strasznie głupio, ale co miesiąc przeżywam męki, jakby umarł mi ktoś z rodziny. Przez cały miesiąc łudzę się, że może tym razem coś z tego wyszło, a kiedy przekonuję się, że znowu nic – serce mi pęka. Ale jestem głupia, co? – Znowu się rozpłakała i wytarła nos w następny papierowy ręcznik.
– Nie ma w tym nic głupiego – zapewniła ją Eloise. – Ja wprawdzie dotąd nie myślałam o dziecku, ale rozumiem cię. Sęk w tym, że ludzie naszego pokroju przyzwyczaili się, iż panują nad sytuacją, więc wpadają w panikę, kiedy coś wymyka im się spod kontroli. Pewnie najgorsze w tym wszystkim jest poczucie bezradności; to, że nie masz wpływu na to, czy będziesz mieć dziecko, czy nie.
– Może i tak, ale chodzi o coś więcej. Trudno mi to wytłumaczyć, ale czuję w sobie taką okropną pustkę i osamotnienie, że chwilami chciałabym umrzeć. Nie zwierzam się z tego nawet Andyemu, bo te uczucia są nie do opisania.
– To rzeczywiście brzmi koszmarnie. – Eloise zrozumiała teraz, dlaczego w pracy Diana zaczęła zamykać się w sobie i coraz trudniej było nawiązać z nią kontakt. Obawiała się, że mogło ucierpieć na tym także jej małżeństwo. – Czy konsultowałaś się już ze specjalistą?
Chciała dodać: „…i z psychoterapeutą? „, ale ugryzła się w język, bo doceniła, że Diana aż tak jej zaufała.
– Owszem, w przyszłym tygodniu wybieram się do doktora Alexandra Johnstona.
Właściwie nie wiedziała, dlaczego zdecydowała się wymienić to nazwisko, ale z jakichś powodów czuła, że może ufać Eloise. Zdziwiła się, gdy koleżanka się uśmiechnęła, nalewając jej następną filiżankę kawy.
– A co, słyszałaś może o nim?
– Wiele razy, bo pracuje razem z moim ojcem, który jest ginekologiem-endokrynologiem. Gdyby sytuacja była naprawdę po ważna i zdecydowałabyś się na zapłodnienie in vitro, tato mógł by się tobą zająć. Na ogół nie przyjmuje zbyt wiele nowych pacjentek, chyba że z polecania Alexa lub któregoś ze swoich wspólników. Będziesz naprawdę w dobrych rękach.
Diana poczuła ulgę, ale i zdziwiła się, jaki ten świat był mały!
– Czy chciałabyś, żebym mu wspomniała, że się znamy? – zagadnęła ostrożnie Eloise, nie wiedząc, jak Diana to przyjmie.
– Raczej nie. Wolę, żeby traktował mnie jak normalną pacjentkę, ale cieszę się, że dobrze trafiłam.
– Najlepiej, jak tylko mogłaś. Alex albo mój tato na pewno ci pomogą. Podobno w tej dziedzinie uzyskuje się już wspaniałe wyniki. Wychowałam się na tych sprawach i pamiętam, że nigdy nie mogłam uwierzyć, by ludzie ot tak, po prostu mieli dzieci. Zawsze przypuszczałam, że mój tatuś musiał przy tym asystować.
Diana spróbowała wyobrazić sobie taką sytuację i parsknęła śmiechem. Przy wyśmienitej szarlotce z kremem Eloise delikatnie zasugerowała, że Diana mogłaby wziąć trochę urlopu na załatwianie tych spraw. Mogłoby to ułatwić życie i jej, i Andyemu, ale Diana najpierw się upierała, że nie może tego zrobić, aż w końcu wyznała, że nie chce. – Nie mogę przerwać pracy, bo nie miałabym co ze sobą zrobić. Owszem, moje siostry siedzą w domu, ale one mają dzieci. Może gdybym i ja miała dziecko, też potrafiłabym się na to zdobyć. Na razie mam o czym myśleć, kiedy odliczam dni i codziennie rano mierzę temperaturę.
– Jak ty to wytrzymujesz? Nie wiem, czy byłabym do tego zdolna.
– Po prostu bardzo pragnę dziecka. A kiedy człowiek naprawdę czegoś chce, wtedy zrobi wszystko.
Eloise już o tym wiedziała, bo słyszała wiele opowieści swego ojca.
Diana, wchodząc do Wiltshire Carthay Building, rozglądała się, czy nie zobaczy gdzieś ojca Eloise. Zabawnie się złożyło, że przypadkiem zapisała się na wizytę do jego wspólnika. Wszyscy jej powtarzali, że świetnie trafiła, bo doktor Johnston to doskonały fachowiec, ale w windzie nagle obleciał ją strach.
Poczekalnia była gustownie urządzona, utrzymana w spokojnych odcieniach koloru kremowego i bladożółtego. Na ścianach wisiały obrazy współczesnych malarzy, a w kącie stała donica z palmą. Po kilku minutach pielęgniarka poprowadziła Dianę wewnętrznym korytarzem, bogato ozdobionym obrazami, z sufitowymi oknami dostarczającymi górnego światła. Z tego korytarza wchodziło się do pomieszczenia wyłożonego boazerią, z eleganckim dywanem na podłodze i rzeźbą w rogu, przedstawiającą matkę z dzieckiem. O dziwo, to dzieło sztuki, z uwagi na swą tematykę, popsuło Dianie humor jeszcze bardziej.
Podziękowała pielęgniarce i usiadła, próbując zachować spokój i myśleć o Andym. Obawiała się zarówno tego, co ją tu czeka, jak tego, co usłyszy, ale wejście lekarza poprawiło jej nastrój. Okazał się on bowiem wysokim, przystojnym mężczyzną, o włosach koloru piasku, szczupłych dłoniach i inteligentnym spojrzeniu niebieskich oczu. W pewnym stopniu przypominał Dianie ojca.
– Dzień dobry! – przywitał ją z uśmiechem. – Miło mi panią poznać. Nazywam się Alexander Johnston.
Ton jego głosu zdradzał szczerą życzliwość i zainteresowanie.
Najpierw zadał jej kilka pytań na temat tego, gdzie mieszka, czym się zajmuje i od jak dawna jest zamężna. Potem przysunął bliżej do siebie czystą kartę choroby i wziął długopis do ręki.
– A teraz przystąpmy do rzeczy. Co panią do mnie sprowadza?
– Ja… to znaczy my… chcielibyśmy mieć dziecko i próbujemy już ponad rok… dokładnie od trzynastu miesięcy, ale nic z tego nie wychodzi!
Wyznała również, że przed ślubem nie stosowali z Andym żadnych zabezpieczeń, a mimo to nie zachodziła w ciążę.
– A czy w ogóle kiedykolwiek w życiu była pani w ciąży? A jeśli tak, to czy zdarzały się pani martwe urodzenia lub poronienia?
– Nie, nigdy – odpowiedziała poważnie; i od początku poczuła do tego lekarza zaufanie. Od razu też uwierzyła, że będzie on w stanie jej pomóc.
– Czy przedtem też nie stosowała pani żadnych zabezpieczeń? – Lekarz bacznie obserwował pacjentkę.
– Nie, przedtem używałam różnych środków.
– A jakich?
Doktora szczególnie interesowało, czy kiedykolwiek miała spiralę wewnątrzmaciczną (owszem, miała w okresie studiów), jak również, czy i jak długo zażywała pigułki antykoncepcyjne. Chciał także wiedzieć, czy przechodziła choroby weneryczne, czy stwierdzono u niej torbiele, mięśniaki, krwotoki, nietypowe bóle czy stany zapalne, czy uległa jakiemuś poważnemu wypadkowi, poddawała się operacji chirurgicznej, a także czy w jej rodzinie trafiały się nowotwory złośliwe lub cukrzyca. Jednym słowem – chciał dowiedzieć się o niej wszystkiego. Kiedy zapewniła go, że nie przechodziła żadnej z wymienionych chorób – uspokoił ją, że trzynaście miesięcy daremnych prób zajścia w ciążę to jeszcze nie tak długo, choć rozumiał, że zarówno jej, jak mężowi ten okres mógł wydawać się wiekiem. Na razie jednak nie widział powodów do wpadania w panikę. Uważał, że Diana jest jeszcze na tyle młoda, aby przez następne pół roku lub nawet rok czekać, aż sprawy rozwiążą się same. Osobiście jednak wyznawał pogląd, że już po roku nie zachodzenia w ciążę należałoby przeprowadzić pewne badania. – Niektóre rzeczy moglibyśmy od razu sprawdzić – zachęcał. – Przeprowadzę wstępne badania, aby się przekonać, czy nie przechodziła pani jakiejś infekcji.
Diana też wolała od razu zacząć badania niż czekać jeszcze pół roku czy rok. Obawiała się, że nie zniosłaby dalszych mąk co miesięcznych złudzeń i rozczarowań. Jeśli istniała jakaś przyczyna jej kłopotów – lepiej ją odnaleźć i przystąpić do leczenia teraz niż za rok.
– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest pani całkiem zdrowa, trzeba tylko cierpliwości. – Doktor się uśmiechnął. – Możemy także przebadać pani męża, jeżeli ma pani powody do obaw.
– Mam nadzieję, że nic mi nie jest – wyszeptała trwożnie.
Alex Johnston też miał taką nadzieję, a swoje obawy wiązał wyłącznie z faktem używania przez nią spirali. Polecił więc Dianie, aby udała się do gabinetu po przeciwnej stronie korytarza, gdzie miała się rozebrać. Tego dnia chciał przeprowadzić tylko rutynowe badanie ginekologiczne, gdyż większość planowanych testów musiała być wykonana w okresie bezpośrednio poprzedzającym owulację.
Dzisiejsze badanie miało na celu kontrolę macicy pod kątem obecności niepożądanych narośli, torbieli, stanów zapalnych lub innych deformacji. Lekarz planował też pobranie krwi dla przeprowadzenia testu na obecność HIV czy zakażeń bakteryjnych. Zamierzał także wykonać badanie krwi, by wykluczyć ewentualną infekcję. Wiedział bowiem, że takie banalne zakażenia mogą czasem stanowić klucz do rozwiązania problemu.
Choć na razie doktor Johnston przeprowadził jedynie podstawowe badania, a pozostałe dopiero planował, to i tak Diana od razu poczuła się lepiej. Wystarczyła jej świadomość, że ktoś podjął starania, aby sprawdzić, co dzieje się z jej ciałem. Uśmiechała się do siebie na wspomnienie wczorajszej opowieści Andyego, który kiedyś, gdy był mały, miał tak zatkany nos, że oddychanie sprawiało mu poważne trudności. Matka, w obawie o stan jego migdałków i gruczołów chłonnych, zaprowadziła go do specjalisty.
– I jak sądzisz, co to było? – zapytał, kiedy już leżeli w łóżku, przytulając ją do siebie.
– Bo ja wiem? Może zapalenie zatok?
– Najprostsza odpowiedź jest zawsze najtrudniejsza. Rodzynki! Parę dni wcześniej jadłem rodzynki i wepchnąłem sobie całą garść do nosa, tylko bałem się przyznać mamie, a one tam sobie w cieple spokojnie pęczniały. Więc jutro, kiedy będziesz u tego doktora, koniecznie przypomnij mu, żeby sprawdził, czy nie masz tam gdzieś rodzynków?
Doktor Johnston nie znalazł jednak u Diany żadnych rodzynków ani też mięśniaków, torbieli, stanów zapalnych czy innych deformacji. Mógł więc zapewnić ją, że wszystko jest w idealnym stanie, toteż kiedy pielęgniarka przyszła pobrać krew, zastała już pacjentkę całkowicie odprężoną.
Kiedy się ubrała, doktor zaproponował jej kolejną wizytę za dziesięć dni. Zamierzał przeprowadzić badania, o których ją uprzedzał, jak również wyznaczyć optymalny termin współżycia z Andym w płodnych dniach jej cyklu. Dał jej zestaw, przy użyciu którego miała sama oznaczyć poziom hormonu w moczu bezpośrednio przed owulacją. Wydawało się to wszystko szalenie skomplikowane, ale tylko pozornie.
Polecił jej także, aby nadal, jak dotąd, mierzyła codziennie temperaturę. Robiła to już od sześciu miesięcy, co wyprowadzało Andyego z równowagi. Zupełnie jakby wziął ślub z hipochondryczką, burczał, która co rano wsadza do ust termometr. W końcu jednak przeszedł nad tym do porządku dziennego, je żeli to miało pomóc jej zajść w ciążę.
Na pożegnanie doktor poradził jej jeszcze, aby i ona, i Andy zwolnili nieco tempo życia, w miarę możności wzięli trochę wolnego w pracy i oddawali się swoim ulubionym zajęciom, nawet kosztem życia towarzyskiego i zawodowego.
– Stres wywiera istotny wpływ na płodność – tłumaczył. – Spróbujcie oboje wyhamować, ile tylko możecie. Przebywajcie jak najwięcej na świeżym powietrzu, zdrowo się odżywiajcie i wysypiajcie…
Doskonale wiedział, że we współczesnym świecie łatwiej było to powiedzieć niż wykonać. Uważał jednak, że powinna to wiedzieć, choć równocześnie zapewnił ją, że przypuszczalnie żadnemu z nich nic nie dolega i potrzebują tylko trochę czasu. Oczywiście obiecał, że w razie stwierdzenia jakiejkolwiek nieprawidłowości zajmie się tym. Po wyjściu z gabinetu Diana odczuwała zarówno przypływ nadziei, jak pewien niepokój. Zapamiętała bowiem ze słów lekarza, że około pięćdziesięciu procent małżeństw leczonych z powodu niepłodności dochowuje się potomstwa, ale są też pary, u których nie stwierdza się żadnego odchylenia od normy, a jednak pozostają bezdzietne. Musiała liczyć się z taką możliwością, choć nie wiedziała, jak zdołałaby się z tym pogodzić. Im więcej trudności piętrzyło się na jej drodze, tym bardziej dominujące było w niej pragnienie dziecka. Aby je mieć, posunęłaby się do wszystkiego, może z wyjątkiem kidnapingu.
Wizyta u lekarza wyczerpała ją, więc szybko odrzuciła pokusę powrotu do biura. W końcu i tak wzięła dziś wolne, a doktor przestrzegał, aby się nie przemęczała. Minęła już pierwsza, więc postanowiła udać się po zakupy, żeby przygotować specjalną kolację dla Andyego, bo czuła się wobec niego winna. Zadzwoniła do niego ze sklepu, ale powiedziano jej, że akurat wyszedł na lunch.
Zadzwonił do niej o trzeciej i od razu wyczuł weselszy ton jej głosu. Wywnioskował stąd, że lekarz nie wykrył niczego poważnego, co jednak mogło oznaczać, że to z nim coś jest nie w porządku. W gruncie rzeczy zaczął tak myśleć już od miesiąca czy dwóch.
– I co, znaleźli? – zagadnął ożywionym głosem, który brzmiał bardzo seksownie.
– A co, według ciebie, mieli znaleźć?
– No, przecież rodzynki!
– Ach, ty głuptasie! – Powtórzyła mu, o co pytał ją lekarz, jakie badania już przeprowadził, a jakie dopiero miał wykonać. Okazało się, że te zabiegi nie są ani w połowie takie straszne, jak się obawiała.
– Więc za dwa tygodnie masz przyjść do niego jeszcze raz?
– Nawet za dziesięć dni, a tymczasem muszę dalej co rano mierzyć temperaturę, a w przyszłym tygodniu zacznę takim specjalnym przyrządem badać siki!
– To będziesz miała co robić! – orzekł, zastanawiając się w duchu, co go czeka. Obawiał się, że nie uda mu się wykręcić od różnych skomplikowanych testów, choć osobiście uważał, że to wszystko nie ma sensu, a tylko niepotrzebnie denerwuje ludzi.
Ze względu na Dianę zgodził się jednak wziąć w tym udział. Wysłuchał cierpliwie, gdy opisywała mu w szczegółach, jak wyglądał doktor i ile dyplomów wisiało u niego na ścianie, ale w końcu zdecydował się zmienić temat. – Lepiej posłuchaj, jaka sensacja… Nie uwierzysz!
– Dostałeś podwyżkę? – spytała z nadzieją w głosie, bo Andy wypruwał sobie żyły, aby przysporzyć dochodów firmie.
– Jeszcze nie, ale wiem z dobrze poinformowanych źródeł, że chyba niedługo dostanę. Możesz zgadywać jeszcze raz.
– Prezes waszej agencji zdejmował spodnie przy ludziach i poszedł siedzieć?
– Coraz lepiej… Nie, lepiej powiem ci sam, bo w życiu się nie domyślisz, a ja za chwilę mam ważne zebranie. Masz pojęcie, że Bili Bennington żeni się z tą małą prawniczką, z którą chodził? Biorą ślub w Święto Pracy, w domku weekendowym jej rodziców nad Lakę Tahoe. Jadłem akurat kanapkę, kiedy mi to powiedział, i o mało się nie udławiłem, bo myślałem, że sobie robi żarty! Trudno w to uwierzyć, co?
– Bo ja wiem? Coś mi się wydaje, że on właśnie do tego dojrzał.
– Daj Boże, bo do ślubu zostało mu zaledwie siedem tygodni. W podróż poślubną wybierają się na Alaskę łowić ryby.
– Brrr! Lepiej mu to wyperswaduj!
– Lepiej to ja już pójdę na zebranie. Trzymaj się, kochanie, będę w domu około siódmej.
Czekała na niego z wystawną kolacją. Według francuskiego przepisu otrzymanego od Eloise wyczarowała udziec jagnięcia w delikatnym sosie czosnkowym, z fasolką szparagową i grzybami. Całości dopełnił pyszny suflet morelowy.
– O rany, czym sobie zasłużyłem na taką ucztę? – zażartował przy deserze, kiedy nalewała mu kawę. Zauważył przy tym, że jej nastrój znacznie się poprawił.
– No cóż, pomyślałam, że fajnie jest czasem zjeść porządną kolację, tym bardziej że dziś nie byłam w pracy.
– Więc może powinnaś częściej zostawać w domu? Diana wprawdzie lubiła gotować, ale nie mniej lubiła swoją pracę. Obawiała się nawet, inaczej niż jej siostry, że po urodzeniu dziecka może przeżywać dylemat, czy zostać w domu, czy wrócić do pracy. Na razie nie musiała dokonywać takiego wyboru, więc mogła spokojnie „zwolnić tempo i wyluzować się”, jak zalecił jej lekarz. Powtórzyła to Andyemu, który od razu zapalił się do tego pomysłu i zaproponował wspólne spędzenie weekendu w Santa Barbara.
Przyjęła tę propozycję z zachwytem, więc Andy umówił się także z Billem Benningtonem i jego narzeczoną. Ostatnio Diana zaczęła bardziej cieszyć się życiem – może dlatego, że wierzyła święcie, iż doktor Johnston pomoże jej doczekać się dziecka.
Wszyscy świetnie się bawili, a wybranka Billa, Denise Smith, kompletnie podbiła ich serca. Okazała się dokładnie taka, jak ją opisywał, a na przyszły weekend zaprosiła ich do siebie na kolację. Andy jednak srodze się zawiódł, gdyż Diana nie przyjęła za proszenia, mętnie się usprawiedliwiając. Na osobności wytłumaczyła mu, że akurat w tych dniach spodziewa się owulacji, więc musi odbyć planowane badania i w oznaczonym czasie współżyć z mężem. Obawiała się, że zbyt intensywne życie towarzyskie tylko ją zestresuje.
– A może właśnie zrelaksuje? – prychnął gniewnie Andy. Diana jednak nie chciała ryzykować i umówili się z Denise i Billem na następny tydzień. Andy trochę się z tego powodu boczył, ale Diana robiła wszystko, aby doczekać się upragnionego potomka.
Codziennie rano przed wstaniem z łóżka celebrowała mierzenie temperatury. Zgodnie z instrukcją przystąpiła także do pomiarów poziomu hormonu luteinizującego w moczu. Wskaźnik zabarwił się na kolor niebieski dokładnie tego dnia, kiedy przewidział to doktor Johnston. Po południu Diana zjawiła się więc u niego w celu dokonania pewnych badań. Doktor był zadowolony z wyniku próby.
– Wygląda mi to całkiem ładnie i chyba jest przyjazne – oświadczył, na co Diana zareagowała nerwowym śmiechem. Polecił, aby Diana i Andy współżyli ze sobą następnego ranka, a za raz potem Diana miała jak najszybciej poddać się testowi sprawdzającemu, jak zachowają się plemniki Andyego w jej środowisku wewnętrznym.
Późnym popołudniem tego samego dnia wróciła jeszcze do pracy, aby zdążyć napić się kawy z Eloise. Wieczorem zaś poinformowała Andyego o najnowszych wynikach badań, w tym także o zaleceniu, aby współżyli ze sobą nazajutrz rano.
– Cóż, trzeba będzie odwalić pańszczyznę! – zażartował, nie wiedząc nawet, jak prorocze okażą się te słowa. W nocy dostał rozstroju żołądka, a i rano nie czuł się zbyt dobrze – obawiał się nawet, że bierze go grypa. Nie przypuszczał więc, aby mógł wiele zdziałać.
– Ależ musisz! – naciskała Diana. – Dzisiaj wypada mi owulacja i zaraz potem trzeba przeprowadzić test. Temperatura już mi zaczęła spadać, więc musimy zrobić to teraz!
Miał ochotę wysłać ją do wszystkich diabłów, ale pohamował się i mruknął tylko zgryźliwie:
– Dziękuję za miłą wiadomość!
Przewrócił się na bok, bo nie miał dzisiaj nastroju do „tych rzeczy” i musiał sobie trochę pomóc. W końcu zrobili to, ale seks w tych warunkach był kompletnie wyprany z romantyzmu i nie sprawił im żadnej przyjemności. Po wszystkim bez słowa wyskoczył z łóżka i poszedł wziąć prysznic. Przy śniadaniu oboje też siedzieli milczący i naburmuszeni.
– Przepraszam… – wyjąkała w końcu Diana.
– Nie masz za co. Po prostu nie najlepiej dziś się czuję i tyle. Zapomnij o tym! – rzucił na pozór obojętnie, ale w środku aż go trzęsło. Nie wiedział, co jeszcze go czeka po przeprowadzeniu tego testu, a nie cierpiał kochać się na komendę, w oznaczonych porach i pozycjach. A kto wie, czego jeszcze mogą od niego zażądać?
Na szczęście test wykazał, że jego nasienie przejawia normalną gęstość i żywotność plemników. Doktor Johnston był za chwycony i postanowił wykonać jeszcze ultrasonograficzne badanie macicy Diany. Zapewnił ją, że to badanie nie spowoduje poważnego dyskomfortu i tak rzeczywiście było. Na razie Diana oddychała z ulgą, bo wszystkie wyniki mieściły się w normie.
Po dwóch dniach poddała się następnemu badaniu USG, które miało wykazać, czy pęcherzyk prawidłowo pękał i uwalniał komórkę jajową. Okazało się, że tak, co stanowiło poważny krok naprzód.
Bili i Denise zaprosili ich na kolację, ale Diana w tych dniach żyła w ciągłym napięciu, wyczerpana uciążliwymi badaniami, toteż nie miała nastroju do bywania w lokalach. Zmusiła Andyego, żeby poszedł sam, gdyż wolała położyć się do łóżka i wypocząć. Modliła się, żeby jej wysiłki zakończyły się sukcesem, bo nic innego nie liczyło się już dla niej, nawet praca. Dobrze, że mogła przynajmniej porozmawiać z Eloise i wyżalić się przed nią, ale stopniowo przyjaciele i rodzina stawali się dla niej coraz mniej ważni.
Widziała przed sobą tylko jeden cel i zdawała sobie sprawę, że zaczyna tracić z oczu nawet Andyego.
W poniedziałek znów złożyła wizytę lekarzowi, który pobrał jej krew dla oznaczenia poziomu progesteronu. Wzrost temperatury po wzmożonej sekrecji hormonu luteinizującego oznaczał, że nastąpiła prawidłowa owulacja. Należało więc uzbroić się w cierpliwość i czekać, czy tym razem dojdzie do zapłodnienia.
Dziesięć dni ciągnęło się w nieskończoność. Diana z trudem mogła skupić się na czymkolwiek, choć z drugiej strony nie widziała powodu, aby ten miesiąc różnił się od poprzednich. Lekarz nie zaordynował jej przecież żadnej kuracji, tylko wciąż zbierał dane. Jej optymizm spotęgował jednak fakt, że na dwa dni przed spodziewanym terminem miesiączki dostała mdłości, a w przewidzianym terminie okres się nie pojawił. Cała w skowronkach zadzwoniła z pracy do doktora Johnstona, informując go o tym obiecującym zjawisku. On jednak ostudził jej nadzieje, prosząc, aby poczekała jeszcze dzień lub dwa, gdyż organizm ludzki nie jest maszyną i zdarzają się odstępstwa od normy. Trzeba trafu, że tej samej nocy dostała okres i do rana płakała w poduszkę. Cała ta sytuacja działała na nią coraz bardziej przygnębiająco.
Po jej następnym telefonie doktor zasugerował, żeby zgłosił się do niego mąż, gdyż, jak dotąd, wyniki jej badań mieściły się w normie.
– No, to ładnie. Ciekawe, co to ma znaczyć? – zdenerwował się Andy, kiedy Diana powtórzyła mu propozycję doktora. – Czyżby myślał, że to moja wina?
– Co za różnica, czyja to wina? – tłumaczyła cierpliwie. – Może ani moja, ani twoja, a może wszystko jest w porządku i potrzebujemy tylko czasu? Nie bądź taki zasadniczy!
Przemawiała do niego łagodnie, ale Andy o mało się nie wściekł, kiedy chciał umówić się telefonicznie na wizytę i pielęgniarka poleciła mu przynieść próbkę swojego nasienia, i mało tego – na trzy dni przed jej pobraniem powstrzymywać się od stosunków płciowych!
– Ciekawe, jak mam to zrobić? – zrzędził Andy. – Trzepać kapucyna w biurze i zaraz lecieć z tym do doktora? Wszystkie sekretarki posikałyby się ze śmiechu!
– A myślisz, że dla mnie to przyjemność raz po raz latać na USG? Przynajmniej nie pogarszaj sytuacji.
Sytuacja jednak była wystarczająco zła i oboje o tym wiedzieli.
– Dobra, dobra – mruknął i nie poruszał już więcej tego tematu. Rankiem w dniu umówionej wizyty kłócił się z Dianą przy śniadaniu, a wobec doktora Johnstona zachowywał się wręcz agresywnie. Ze złością odwarkiwał, że nie miał trypra, syfa, rzęsistka ani półpaśca, ani też stanów zapalnych, obrzęków ani problemów ze swoją sprawnością seksualną. Nie przechodził też w życiu żadnych cięższych chorób.
Lekarz wyczuł od razu jego wrogie nastawienie, ale w swojej praktyce nie z takimi pacjentami miał do czynienia. Zdawał sobie sprawę, że stawia Andyego w deprymującej sytuacji, bo wyglądało to, jakby kwestionował jego męskość. Wyjaśnił, że pobierze od niego tylko krew dla oznaczenia poziomu hormonów, a przyniesioną próbkę nasienia podda analizom laboratoryjnym dla ustalenia liczebności plemników i profilu hormonalnego. Nie wykluczał także konieczności powtórnego badania krwi, gdyż poziom hormonów męskich ulegał zmianom nawet w zależności od pory dnia lub stanu zdrowia mężczyzny.
Oprócz pobrania krwi zbadał także stan powrózków nasiennych Andyego, których drożność mogła mieć poważny wpływ na jego płodność. Zanim Diana przyjechała po niego, Andy był już kompletnie wypompowany. Badania, które przechodził, nie powodowały wprawdzie dyskomfortu fizycznego, lecz wiązały się z silną presją psychiczną. Ulgę przyniosły mu dopiero wyniki testów, które zaświadczyły, że wszystkie wskaźniki mieściły się w normie. Gęstość nasienia i ruchliwość plemników, jak również poziom hormonów, osiągnęły wręcz idealne wartości.
– I co teraz? – spytał Andy po trzech dniach, kiedy doktor Johnston sam zadzwonił do niego, aby poinformować go o wynikach testów. Oczywiście, z radością przyjął nowinę, że nic mu nie dolegało, ale od tego momentu zaczął poważniej niepokoić się o Dianę. – Czy to znaczy, że z nami jest wszystko w porządku i potrzebujemy tylko czasu?
Gdyby usłyszał twierdzącą odpowiedź, uznałby, że warto było przejść tę całą drogę przez mękę. Jednak Johnston nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić.
– To całkiem możliwe, ale jeśli idzie o Dianę, chciałbym się dokładniej upewnić. Niepokoi mnie to, że kiedyś miała założoną spiralę, więc jeszcze w tym miesiącu, przed owulacją, chciał bym wykonać pewne badania, aby otrzymać pełny obraz stanu jej górnych dróg rodnych. Nastąpi to poprzez wstrzyknięcie do nich płynu kontrastowego i wykonanie zdjęcia rentgenowskiego.
W jego ustach zabrzmiało to całkiem zwyczajnie, ale Andy za pytał podejrzliwie:
– A czy to będzie bolało?
– Czasami boli – odpowiedział szczerze lekarz. – Ale na pewno jest trochę nieprzyjemne.
Andy nie znosił tego określenia, którego często używał personel medyczny. Zwykle oznaczało to, że wprawdzie pacjent nie wił się z bólu, ale niewiele mu brakowało.
– Oczywiście w szpitalu podamy żonie środki przeciwbólowe – zapewniał doktor. – Zarówno przed zabiegiem, jak i po nim, będzie przyjmować doxycyklinę, aby wykluczyć ryzyko infekcji. Nie wszędzie wykonuje się to badanie pod osłoną antybiotyków, ale ja dla pewności je stosuję. W wielu przypadkach sam płyn kontrastowy powoduje udrożnienie jajowodów i pacjentki w ciągu mniej więcej pół roku zachodzą w ciążę.
– Wydaje mi się, że warto spróbować – rzekł ostrożnie Andy.
– Też tak sądzę. Zadzwonię do pańskiej małżonki i powiem jej to.
Diana jednak nie była taka pewna. Od swoich koleżanek z pracy nasłuchała się bowiem przerażających szczegółów o tym badaniu. Według nich zabieg był niezwykle bolesny, a jedna z kobiet okazała się ponadto uczulona na płyn kontrastowy i ciężko to odchorowała.
Informatorki Diany przyznawały jednak szczerze, że badanie, choć nieprzyjemne, udzielało odpowiedzi, jakich poszukiwały. Na ekranie aparatu rentgenowskiego widać było, jak barwnik przemieszcza się w jajowodach. Uzyskiwało się tym sposobem kompletny obraz wszelkich deformacji w obrębie macicy, możliwe też było wykrycie niedrożności jajowodów, w czym doktor Johnston upatrywał główną przyczynę problemów Diany. Zapewnił ją przy tym, że jeśli to badanie nic nie wykaże – wszelkie inne okażą się zbędne. A wtedy ona i Andy mogliby założyć, że w końcu doczekają się potomstwa.
Gdyby jednak obraz w aparacie rentgenowskim ujawnił coś niepokojącego – bardziej wyczerpującej odpowiedzi udzieliłaby jedynie laparoskopia, którą należałoby wykonać jeszcze w tym samym miesiącu. Doktor Johnston nie był bowiem zwolennikiem męczenia pacjentów długotrwałymi i przeważnie niepotrzebnymi testami. Zważywszy, że dotychczasowe badania nie wykazały żadnych anomalii, problem mógł tkwić jedynie w jajo wodach, a więc należało zbadać ich drożność.
– I co pani o tym sądzi? – spytał doktor Dianę przez telefon. – Czy decyduje się pani na wykonanie HSG w tym miesiącu, czy też woli pani jeszcze trochę poczekać i dać szansę naturze? Oczywiście, możemy z tym wszystkim poczekać.
Diana jednak wyczuła, że doktor Johnston bynajmniej nie radził im czekać. Nie był zwolennikiem wielokrotnego ranienia serc małżonków przez powtarzane raz po raz bezowocne próby, podczas gdy zasadniczy problem pozostawałby nadal bez odpowiedzi.
– Muszę to jeszcze przemyśleć – wykrztusiła w końcu Diana. – Zadzwonię do pana jutro.
– Proszę bardzo!
Prawdę mówiąc, Diana czuła się tak, jakby w ogóle nie wychodziła od lekarza. Przez ostatni miesiąc małżonkowie prawie nie widywali się z przyjaciółmi ani z rodziną, Diana nie była w stanie skupić się na swojej pracy, a Andy nie miał czasu, by zadzwonić do swoich braci. Zajmowali się wyłącznie mierzeniem temperatury, rysowaniem wykresów, przeprowadzaniem badań i wizytami u lekarza. Doktor Johnston ostrzegał ich zresztą, że do tego dojdzie i doradzał poddanie się terapii rodzinnej. Nie mieli jednak na to czasu, bo poza pracą każdą chwilę całkowicie wypełniały im badania.
– I co ty na to, kochanie? – zapytał wieczorem Andy. – Chcesz zrobić tę… bingografię, czy jak to się nazywa?
– A pojechałbyś tam ze mną? – Wprawdzie nade wszystko pragnęła poznać przyczynę braku potomstwa, ale przerażało ją samo badanie.
– Oczywiście, jeśli tylko mnie wpuszczą.
– Doktor Johnston obiecał, że tak. Chciałby przeprowadzić to w piątek.
– To nawet dobry dzień! – zareagował błyskawicznie Andy. – Nie mam wtedy żadnych zebrań.
– Czemu więc sam tego nie zrobisz? – warknęła, toteż Andy pospiesznie wycofał się do kuchni, aby zaparzyć kawę. Kiedy wrócił, Diana wyglądała na nieszczęśliwą, ale podjęła już decyzję. Uznała, że warto pocierpieć, aby znać prawdę.
– Dobrze, zgadzam się – oświadczyła.
– Dzielna z ciebie dziewczyna! – pochwalił ją, ale wcale nie był pewien, jak sam zachowałby się na jej miejscu. Dotychczasowe badania nie wymagały od niego zbyt wiele.
W piątek rano oboje zgłosili się do szpitala. Doktor Johnson wyjaśnił im, na czym ma polegać badanie i podał Dianie dwie tabletki przeciwbólowe. Jedna z pielęgniarek zdezynfekowała miejsce zabiegu, a druga w tym czasie wstrzyknęła Dianie atropinę i glukagon dla rozluźnienia mięśni. Po chwili barwnik wsączał się już do jej dróg rodnych, a Diana mogła obserwować na monitorze obrazy, które jednak nic jej nie mówiły. Po piętnastu minutach było po wszystkim i odetchnęła z ulgą, choć jeszcze drżały jej kolana, a ciałem wstrząsały skurcze. Andy podziwiał jej odwagę i gdyby mógł, chętnie przeżyłby to za nią. Coraz częściej jednak nachodziły go wątpliwości, czy warto znosić takie tortury i do czego właściwie potrzebne im jest dziecko?
– Dobrze się czujesz? – spytał z troską, kiedy już usiadła po badaniu.
Czuła się kiepsko, ale cieszyła się, że ma to już za sobą. Teraz chciała wiedzieć, co doktor Johnston zobaczył na ekranie. On zaś wraz z radiologiem omawiali akurat jedno ze zdjęć. Szczególnie interesowała ich niezabarwiona przestrzeń, jaką tam znaleźli.
– I co tam się dzieje? – Andy nie wytrzymał.
– No cóż, znaleźliśmy coś ciekawego. Porozmawiamy o tym później, a na razie musimy się temu przyjrzeć.
Andy wraz z pielęgniarką pomogli Dianie doprowadzić się do porządku, a tymczasem doktor Johnston i jego współpracownik skrupulatnie analizowali zdjęcie. Diana, już ubrana, czekała, aż doktor się odezwie. Pobladła trochę na twarzy, ale wyglądała na spokojną.
– No i jak pani się czuje? – Doktor Johnston zwrócił się do niej oględnie.
– Jakby przejechał mnie walec drogowy! – wyznała szczerze, więc Andy troskliwie otoczył ją ramionami.
– Myślę jednak, że wynik wart był tego! Chyba już mamy przyczynę pani kłopotów. Pani prawy jajowód jest niedrożny, a i lewy wygląda jakoś mętnie. Najchętniej zapisałbym panią na laparoskopię, wtedy otrzymalibyśmy jednoznaczną diagnozę.
– A co, jeżeli oba są niedrożne? – spytała Diana ze strachem. – Czy nie można ich jakoś odetkać?
– Może tak, ale jeszcze nic nie wiem na pewno. Więcej będę wiedział dopiero po laparoskopii.
– O kurczę! – Dopiero teraz wyszło na jaw, że Diana nie była przygotowana na odbiór złych wiadomości. No cóż, sama diagnoza nie rozwiązywała jej problemów.
Zapisała się więc na przyszły tydzień na laparoskopię. Miało to polegać na wprowadzeniu wziernika przez nacięcie skóry obok pępka. Dzięki temu lekarz zyskałby dokładny obraz jej jajowodów, macicy i wszelkich występujących tam niepożądanych przeszkód. Tym razem zapewnił, że obejdzie się bez bólu, gdyż zabieg miał być przeprowadzony w znieczuleniu ogólnym.
– A co potem? – dociekała Diana, chcąc znać wszystkie szczegóły.
– Potem będziemy wiedzieć, na czym stoimy. Jednak już wynik HSG przekonał mnie, że obraliśmy słuszną taktykę.
Diana nie wiedziała, czy ma go za to błogosławić, czy przeklinać. W końcu jednak oboje podziękowali doktorowi i opuścili szpital. Diana nie czuła jednak ulgi, bo oto czekał ją jeszcze cięższy zabieg. Stanowczo aż nadto miała o czym myśleć! Kiedy wkraczała w progi swego domu, czuła się stara i zmęczona, ale akurat zadzwonił telefon, więc podniosła słuchawkę.
Dzwoniła jej siostra Samanta, żeby zapytać, co słychać. Była jednak ostatnią osobą, z którą Diana chciałaby teraz rozmawiać.
– Cześć, Sam. U mnie wszystko w porządku. A co u ciebie?
– Robię się coraz grubsza! – Samanta zawsze podczas ciąży monstrualnie tyła, a obecnie była już w czwartym miesiącu. – Masz jakiś dziwny głos. Źle się czujesz?
– Tak, złapałam grypę. Chyba pójdę się położyć.
– Oczywiście, kochanie, uważaj na siebie. Zadzwonię za kilka dni.
Odwieszając słuchawkę, Diana modliła się, aby siostra już więcej nie dzwoniła i nie chwaliła się przed nią swoim brzuchem, już urodzonymi dziećmi ani spodziewanym dzidziusiem. W tym momencie do pokoju wszedł Andy.
– Kto dzwonił?
– Samanta – odpowiedziała Diana bezdźwięcznym głosem.
– Aha. – Andy od razu zrozumiał, w czym rzecz. – Nie powinnaś była w ogóle z nią rozmawiać. Najlepiej nie odbieraj telefonów. Gdyby jeszcze raz zadzwoniła, powiem jej, że wyjechałaś.
Okazało się jednak, że Greg, brat Andyego, miał jeszcze mniej taktu. Zadzwonił tego samego wieczoru i wypytywał, kiedy wreszcie będą mieli dziecko.
– Kiedy dorośniesz! – Andy zbył go żartobliwie, nie dając poznać po sobie, jak boleśnie zraniła go wścibskość brata.
– Nie licz na to!
– Tak właśnie myślałem.
Greg zapowiedział się z wizytą w Święto Pracy, ale Andy próbował go od tego odwieść. Nie wiedział, jak Diana będzie się czuła po laparoskopii, jak zniesie jej wynik, no i… czy nie będzie już wtedy w ciąży? W tych warunkach trudno cokolwiek zaplanować ani w ogóle normalnie żyć. Andy zastanawiał się chwilami, jak inni sobie z tym radzą, jak wytrzymują finansowo, bo wszystkie te badania były horrendalnie drogie.
Greg odpowiedział beztrosko, że wobec tego odwiedzi ich kiedy indziej, ale Andy oświadczył wprost, że jest zbyt zajęty pracą, aby przyjmować gości. Nie zabrzmiało to zbyt sympatycznie, ale z dwojga złego było lepszym wyjściem niż informowanie brata o chaosie, jaki zapanował teraz w ich życiu.
– Popatrz, jak wszystko nam się wali – rzekła Diana przy kolacji. Ich dom nagle wydał jej się zbyt obszerny. Wielu pokojów w ogóle nie używali.
– Możemy przecież do tego nie dopuścić! – zaprotestował gwałtownie Andy. – Doktor ma rację, pod koniec sierpnia do wiemy się wszystkiego. Jeśli wtedy się okaże, że coś jest nie w po rządku, poddasz się leczeniu.
– A jeśli się nie uda?
– Wtedy będziemy musieli nauczyć się z tym żyć. Zresztą, są też inne możliwości. – Andy ostatnio sporo czytał na temat sztucznego zapłodnienia.
– Nie chcę, abyś musiał z tym żyć! – wyrzuciła z siebie przez łzy. – Prędzej się z tobą rozwiodę, żebyś mógł się ożenić z kobietą, która urodzi ci dzieci!
– Nie pleć głupstw! – Wystarczająco przygnębiała go świadomość, co mogła czuć, wypowiadając takie słowa. – W najgorszym razie zawsze możemy adoptować dziecko.
– Niby dlaczego miałbyś to zrobić, jeśli to nie ty masz problemy, tylko ja?
– A może nikt z nas? Może ten doktor się pomylił? Dlaczego, na miłość boską, nie możesz poczekać na dokładną diagnozę?
Podniósł głos, bo Diana słusznie zauważyła, że całe ich życie zaczynało się walić. Nieustanne napięcie nerwowe rujnowało zdrowie ich obojga.
– Rzeczywiście, może to tylko rodzynki? – Uśmiechnęła się smutno, ale tym razem Andyego to nie śmieszyło.