ROZDZIAŁ DWUNASTY

Do końca stycznia Charlie miał wrażenie, że porusza się po omacku. Chodził regularnie do pracy, ale spakował rzeczy Barbie, wystawił je na klatkę schodową, a sam przeprowadził się do mieszkania w Palms. Pierwszą noc strawił tam na rozmyślaniach, jak do tego doszło. Czyżby żądał od niej za wiele? Ale czy pragnienie posiadania dziecka to takie wygórowane wymaganie? I czy to możliwe, by kobieta po prostu nie chciała być mężatką?

Pod koniec miesiąca Barbie zawiadomiła Charliego, że wystąpiła o rozwód, a kilka dni później zadzwoniła, że wyjeżdża do Vegas. Zapewniła go, że poda mu swój adres, aby mogli sfinalizować rozwód. Mówiła sucho i rzeczowo, w przeciwieństwie do Charliego, który płakał jeszcze przez godzinę po odwieszeniu słuchawki i nawet Mark nie był w stanie go pocieszyć.

Stary kumpel próbował go przekonać, że „tego kwiatu jest pół światu” i że na drugi raz lepiej będzie, jeśli Charlie poszuka sobie partnerki o podobnym stosunku do życia jak on. Nie wypomniał mu oczywiście, że Barbie od początku mu się nie podobała. Przypomniał natomiast, że sam miał podobne przejścia. Przecież i jego żona opuściła go dla innego faceta i uciekła do Kalifornii.

– A myśmy do tego mieli dzieci! – podkreślił. Chciał dać Charliemu do zrozumienia, że sam był w gorszej sytuacji.

Jednak Charliemu uzmysłowiło to tylko, jak bezbarwne było jego dotychczasowe życie i jaka nieciekawa rysowała się przed nim przyszłość. Nie chciał z nikim się umawiać, a wysiłki Marka, aby wprowadzić go między ludzi, spełzły na niczym. Nie dał się namówić nawet na grę w kręgle, bo uważał, że jeszcze na to za wcześnie. Najpierw musiał na nowo przemyśleć całe swoje życie.

Usiłował wmówić sobie, że bez dzieci będzie mu się żyło lepiej i może to łaska boska, że okazał się niepłodny? W gruncie rzeczy, co właściwie wiedział o dzieciach? Sam nie miał normalnego dzieciństwa, więc skąd przekonanie, że swoim dzieciom potrafiłby stworzyć normalny dom? Zwierzył się z tych przemyśleń Markowi, który poradził mu, żeby się raczej stuknął w czoło. Przykro mu było patrzeć na przyjaciela w takim stanie ducha i chętnie wysłałby go do psychiatry. Polecił mu nawet jednego, który praktykował w Valley, ale Charlie nie chciał o tym słyszeć.

– Źle myślisz, stary! – powiedział Mark, gdy obaj wychodzili z pracy. – Może właśnie byłbyś najlepszym ojcem na świecie, bo dobrze wiesz, czego dziecku potrzeba, i twój problem polega tylko na tym, że wybrałeś nieodpowiednią dziewczynę. Jej się marzyło życie w światłach rampy, a tobie – szczęśliwa rodzina. Kiedyś znajdziesz właściwą partnerkę, ustabilizujesz się, tylko pamiętaj, że twoje życie się nie skończyło. Potrzebujesz jedynie czasu na zagojenie ran.

Mark mówił prawdę, ale Charlie nie chciał tego słuchać.

– Nie mam zamiaru nikogo sobie szukać! – zarzekał się. – Co tu mówić o żeniaczce, kiedy jeszcze nawet się nie rozwiodłem?

– To dlatego nie chcesz zagrać ze mną w kręgle ani wyskoczyć na piwo i pizzę? – Mark udał zdziwienie. – Myślisz, że chcę umówić się z tobą na randkę? Owszem, przystojniak z ciebie, ale nie jesteś akurat w moim typie, zresztą nie chciałbym robić Ginie przykrości…

Tu już Charlie nie wytrzymał i parsknął śmiechem, co oznaczało, że chwyt poskutkował. Mark obdarzył go przyjacielskim szturchańcem i poradził:

– Po prostu wyluzuj się, dobrze?

– Dobra, spróbuję… – mruknął Charlie i po raz pierwszy od dłuższego czasu się uśmiechnął.

W ciągu najbliższych dni dał się Markowi zaprosić na kolację, a w weekend zgodził się nawet zagrać z nim w kręgle. Powoli wracała mu chęć do życia, choć nadal nie mógł myśleć o Barbie bez urazy. Wciąż nie rozumiał, jak mogła tak zaprzepaścić ich małżeństwo. Jednak stopniowo, krok po kroku, wysuwał się ze swej skorupy. Doszło do tego, że w weekendy zaczął grywać w baseball w towarzystwie dwunastoletnich wychowanków domu dziecka.

Przez pierwszy miesiąc po stracie dziecka Pilar nie mogła otrząsnąć się z przygnębienia. Wzięła urlop, ale nie chciała nikogo widywać, tylko snuła się bez celu po domu w nocnej koszuli. Brad zachęcał ją do spotkań z przyjaciółmi, ale nawet Marinie udało się to dopiero za którymś podejściem.

Przyniosła jej naręcze książek o poronieniach, długotrwałych stanach przygnębienia i wstrząsach psychicznych. Uważała bowiem, że informacja jest najlepszym lekarstwem, ale Pilar była innego zdania.

– Nie chcę dowiadywać się od kogoś, jak się naprawdę czuję czy jak powinnam się czuć!

– Ale może chciałabyś się dowiedzieć, co zrobić, żeby poczuć się lepiej i wrócić do normy? – Marina nie ustępowała.

– O jakiej normie mówisz? Do jakiej normy może wrócić kobieta w średnim wieku, która podejmowała w życiu różne głupie decyzje i przez to nigdy nie będzie mogła mieć dzieci?

– No, no, tylko mi się nie użalaj nad sobą! – Marina ofuknęła ją żartobliwie.

– Chyba mam do tego prawo?

– A jakże, masz, byleby tylko nie przeszło ci to w nawyk. Po myśl o Bradzie, on też ciężko to przeżył. – Wspomniała Brada, bo to on uprosił Marinę, żeby ją odwiedziła. Pilar nie odbierała telefonów i nie podchodziła, gdy ją proszono.

– Cóż takiego przeżywał? On przynajmniej ma swoje dzieci.

– Nawet jeśli nie on, to jest więcej osób, które dobrze znają ten ból. Nie ty jedna poroniłaś, choć teraz może ci się tak wydawać. Są kobiety, które rodzą martwe dzieci, tracą je już w niemowlęctwie albo i później, kiedy zdążyły je lepiej poznać i pokochać. To chyba najgorsze, co może człowieka spotkać.

– Masz rację i dlatego tak się głupio czuję! – przyznała Pilar, wycierając łzy. – Może to śmieszne, ale wydaje mi się, jakbym straciła dziecko, które już znałam i pokochałam… takiego gotowego, małego człowieczka… Tymczasem ono nie żyje i już go nigdy nie poznam.

– Tego już nie, ale możesz mieć inne dziecko. To ci pomoże, chociaż nie wróci życia tamtemu.

– Myślę, że to jedyne, co mi może pomóc – wyznała szczerze Pilar. – O niczym innym nie marzę tak bardzo, jak o tym, żeby znów zajść w ciążę. – Z impetem wydmuchała nos w garść chusteczek higienicznych.

– Może jeszcze tak się stanie… – Marina obdarzyła ją współczującym uśmiechem. Nie lubiła dawać nikomu złudnych nadziei, ale trudno było w tej chwili ocenić, czy Pilar jest zdolna do utrzymania ciąży.

– Może tak, a może nie. I co wtedy?

– Wtedy będziesz żyć dalej i robić swoje. Przedtem radziłaś sobie całkiem nieźle, więc i teraz musisz. Dzieci to jeszcze nie wszystko. – Po chwili przypomniała sobie jednak pewne zdarzenie, o którym chciała opowiedzieć Pilar. – Słuchaj, byłabym za pomniała! Przecież moja matka poroniła dziewiątą ciążę, chyba dwumiesięczną. Wydawałoby się, że przy ośmiorgu dzieciach jedno więcej czy mniej nie robi różnicy, ale trzeba ci było widzieć, jak rozpaczała! Leżała w łóżku i płakała, a pozostała siódemka przewróciłaby dom do góry nogami, gdybym ich nie pilnowała. Mama urodziła potem jeszcze dwoje dzieci, ale nigdy nie przestała wspominać tego, które straciła. Potrafiła godzinami mówić o nim, jakby je znała.

– To jest właśnie to, co czuję! – Pilar ucieszyła się, że nareszcie ktoś ją zrozumiał. Od razu znalazła w dawno zmarłej matce Mariny bratnią duszę.

– To chyba jedna z tajemnic naszego życia, której nikt na prawdę nie zrozumie, dopóki sam przez to nie przejdzie.

– Pewnie tak… – Pilar znowu posmutniała. – Ale to chyba najgorsze, co mogło mnie spotkać. – Mówiła to całkiem szczerze, bo serce jej się krajało za każdym razem, kiedy myślała o dziecku.

– No więc spróbuj pomyśleć o mojej matce. Po tamtym poronieniu urodziła jeszcze dwoje dzieci, a kiedy straciła tamto, miała chyba ze czterdzieści siedem lat.

– Przynajmniej ty dajesz mi nadzieję! – Pilar prawem kontrastu pomyślała o swojej matce. Nie poinformowała jej o tym, co się stało, bo wcześniej nie chwaliła się ciążą. I dobrze, bo teraz matka nie omieszkałaby jej przypomnieć, że zawczasu ją uprzedzała i że w jej wieku za późno już na dziecko. W tej chwili zresztą Pilar gotowa była przyznać jej rację.

Rozpaczała tak jeszcze przez kilka tygodni, przyprawiając Brada nieomal o utratę zmysłów. W pracy Alice i Bruce przejęli jej sprawy, terminy rozpraw odroczono, a klientów poinformowano, że pani mecenas jest chora. Toteż wszyscy martwili się stanem jej zdrowia.

Nancy próbowała ją nieco rozerwać, ale przyniosła ze sobą małego Adama, czym jeszcze pogorszyła sprawę, bo Pilar dostała ataku histerii. Kiedy Brad wrócił do domu, napadła na niego, żądając, aby Adam nie pokazywał się w ich domu, póki nie do rośnie, bo nie może patrzeć na żadne dziecko.

– Daj spokój, Pilar – mitygował ją Brad, który miał już tego serdecznie dość. – Tak nie można!

– Niby dlaczego? – Wiedziała przecież, że od dłuższego czasu niedojadała i niedosypiała, schudła o dziesięć funtów i wyglądała o pięć lat starzej.

– Bo tylko sobie szkodzisz, a w przyszłym miesiącu zaczynamy od nowa. Musisz wziąć się w garść, kochanie.

Cóż, kiedy nie mogła! Cały czas czuła się tak, jakby dźwigała na barkach ciężkie brzemię, chwilami wręcz odechciewało się jej żyć. Brad, chcąc ją trochę rozruszać, wyciągnął ją na weekend do San Francisco i trzeba trafu, że właśnie wtedy dostała okres. Mąż rozśmieszał ją przypomnieniami, że za dwa tygodnie mają wyznaczoną wizytę u doktor Ward, gdzie znów będą oglądać świńskie filmy i „nadziewać indyka”. Do końca pobytu żartował, że zabierze ją na Broadway, aby dokupić trochę utensyliów do kolekcji pani doktor.

– No wiesz, Bradfordzie, jesteś chyba zboczony! – Udawała, że się gorszy. – Gdyby przewodniczący sądu wiedział o twoich kosmatych myślach, wylałby cię z pracy!

– I dobrze, wtedy mógłbym kochać się z tobą przez cały dzień! – Śmiał się, niezrażony, ale w tym okresie Pilar takie żarty nie śmieszyły. Próbowała opisać swój stan ducha zarówno Bradowi, jak psychoterapeucie. Uważała bowiem, że poronienie dowiodło jej nieprzydatności do roli matki. „Stracić dziecko” oznaczało dla niej to samo, co zostawić je w autobusie czy w parku.

Trudno było z nią dyskutować, gdyż nie używała argumentów racjonalnych, tylko emocjonalne. Rozsądek podpowiadał jej to samo, co powtarzał Brad – że powinni próbować do skutku. Ale serce przepojone było wyłącznie żalem po stracie tego dziecka, którego tak pragnęła i o którym nie umiała myśleć bez bólu.

Diana nie chciała kusić losu, kiedy wrócili z Andym z urlopu. Spędzili ze sobą cudowne dni na Hawajach, a do domu przyjechali wyraźnie odmienieni. Mając świadomość, jak wyboistą drogę przebyli, Diana wolała nie prowokować zadrażnień. Postanowiła przez jakiś czas nie widywać swojej rodziny, aby nie narażać się na kłopotliwe pytania. Z Samantą nie rozmawiała prawie od dwóch miesięcy, ale czuła, że nie mogłaby znieść widoku jej dziecka.

W pracy szło jej dobrze i znów zaczęła odczuwać satysfakcję. Od czasu do czasu chętnie plotkowała z Eloise, choć stosunki między nimi wyraźnie się ochłodziły. Eloise liczyła, że z czasem wrócą do dawnej poufałości, ale Diana wciąż zamykała się w sobie, unikając zwierzeń na temat życia i małżeństwa. Przez pierwszy tydzień po powrocie z wycieczki chętnie wracała z pracy do domu, gdyż spieszno jej było do Andyego. On też wydzwaniał do niej z biura trzy lub cztery razy dziennie. Wspólny wyjazd zbliżył ich do siebie, życie biegło im leniwie i spokojnie, bo Diana jeszcze nie czuła się na siłach przyjmować gości. Andy zresztą nie nakłaniał jej do tego, a Bili i Denise też nie odzywali się już od miesięcy. Andy wytłumaczył Billowi, że Dianie trudno byłoby znieść widok ciężarnej kobiety. Chyba to zrozumiał, gdyż obaj panowie nadal grywali razem w tenisa, choć rzadko mieli na to czas.

Diana zazwyczaj nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem wiadomości nagranych na automatycznej sekretarce. Przywykła już do sytuacji, że mało kto do nich dzwonił, wyjąwszy jej matkę i braci Andyego. Jednak któregoś dnia w połowie stycznia wróciła do domu wcześniej i wcisnęła przycisk, aby podczas przygotowywania obiadu odsłuchać nagrania. Dzwoniła, co było do przewidzenia, jej matka, potem jakaś akwizytorka czasopism, a trzy wiadomości były przeznaczone dla Andyego. Jedną zostawił Bili, zawiadamiając o turnieju tenisowym w ich klubie, drugą brat Andyego Nick, a trzecia pochodziła od kobiety.

Kobieta miała bardzo zmysłowy głos i sugerowała, że Andy już wie, o co chodzi. Prosiła tylko, aby do niej zadzwonił, i po dała swój numer telefonu oraz nazwisko: Wanda Williams. Diana zareagowała na tę informacje śmiechem, bo nawet w najbardziej kryzysowych momentach ich pożycia nigdy nie posądzała Andyego o zdradę. Nie przypuszczała także, aby był na tyle głupi, żeby zachęcać swoje ewentualne sympatie do pozostawiania wiadomości na sekretarce. Podejrzewała, że może to być raczej aktorka występująca w jednym z programów organizowanych przez jego agencję. Incydent ten nie zaniepokoił więc jej, raczej ubawił, ale dostarczył tematu do żartów przy kolacji.

– Co to za dama z takim seksownym głosem, która do ciebie dziś dzwoniła?

– Że co? – Andy, wyraźnie podenerwowany, sięgnął po chleb.

– Chyba słyszałeś? Kto to jest? – indagowała z uśmiechem. Zazwyczaj Andy umiał wychodzić z takich sytuacji obronną ręką, ale dziś jakoś mu to nie wychodziło.

– O co ci chodzi? To znajoma mojego brata. Przyjechała tu na jakiś czas i chciała, żebym pomógł jej wybrać samochód.

– Akurat samochód! – Diana roześmiała mu się w nos. – Co za bzdury! No już, wyduś, kto to jest ta Wanda Williams? – Wymówiła jej nazwisko z taką samą intonacją jak w nagraniu, ale Andyego wcale to nie rozśmieszyło.

– Nie wiem. Jakaś kobieta. W życiu jej nie widziałem. Wystarczy?

– Głos ma jak z Randki na telefon. Prosiła, żebyś do niej za dzwonił.

– Aha, rozumiem. – Zdążył już zjeść trzy kromki chleba, co świadczyło o jego zdenerwowaniu. Zaniepokoiło to Dianę.

– I co, zadzwonisz do niej? Oczywiście w sprawie samochodu? – Diana wyraźnie się z nim drażniła, co zaczynało wyprowadzać go z równowagi. – Może… Jeszcze zobaczę.

– O nie! – Cała ta historia nie trzymała się kupy, a Diana nie lubiła, kiedy wciskano jej jakieś bajeczki. – Andy, co tu jest grane?

– Może to moja sprawa, do cholery? Czy nie wolno mi już mieć życia prywatnego?

– Wolno, ale nie z kobietami.

– Przysięgam, że nie kręcę z nią, wystarczy?

– No więc co z nią robisz? – Diana nie rozumiała, dlaczego Andy tak się plącze, gdy chodziło o tę dziewczynę. Czyżby coś ukrywał?

– To znajoma mojego kolegi z pracy. Prosiła go, żeby mnie z nią umówił, bo ma jakiś problem do przedyskutowania… – Wolał nie ujawniać przed Dianą, że to Bili Bennington skontaktował go ze swoją byłą dziewczyną.

– No więc dlaczego mnie okłamałeś, że to znajoma twego brata?

– Daj spokój, Diano. Nie przyciskaj mnie do muru, dobrze?

– A niby dlaczego? – Poderwała się z miejsca. Teraz już całkiem otwarcie podejrzewała, że Andy ukrył przed nią jakiś romans. – Co ty kombinujesz?

– Słuchaj… – Za wszelką cenę próbował wykręcić się od szczerej odpowiedzi. Widział jednak, że mu to się nie uda. – Nie chciałem ci teraz o tym mówić, bo myślałem, że najpierw z nią porozmawiam i zorientuję się, co to za jedna.

– Pięknie. I co to ma być? Randka?

– Ależ skąd! Ona wynajmuje się jako matka zastępcza. Już w zeszłym roku urodziła dla kogoś dziecko i chętnie zrobiłaby to znowu. Chciałem jej się przyjrzeć i dopiero potem spytać cię o zdanie. – Bąkał to nieśmiało, spodziewając się gwałtownej reakcji żony.

– Co takiego? Wybierasz już matkę zastępczą, a mnie nawet nie raczyłeś uprzedzić? A jeśli będzie trzeba, to prześpisz się z nią, tak? Andy, na miłość boską, jak mogłeś zrobić coś podobnego?

– Przecież ci mówię, że na razie chciałem z nią tylko porozmawiać! A to, o czym mówisz, i tak załatwia się przez sztuczną inseminację i dobrze o tym wiesz.

– Dobrze, ale po co się w ogóle do tego bierzesz? Przecież się umówiliśmy, że przez najbliższe kilka miesięcy nie będziemy po ruszać tego tematu?

– Wiem, ale teraz akurat nadarzyła się okazja, a takich ludzi często się nie spotyka. No, a zanim ty się zdecydujesz, ona może już nosić dziecko dla kogoś innego.

– Kim ona jest?

– Chyba aktorką. Nie uznaje aborcji, natomiast łatwo zachodzi w ciążę i cieszy się, jeśli tym sposobem może wyrządzić komuś przysługę.

– Jakie to miłe z jej strony! A ile sobie życzy za tę przysługę?

– Dwadzieścia pięć patyków.

– A co, jeśli zmieni zdanie i zechce zatrzymać dziecko?

– Nie będzie mogła, bo zawrzemy umowę obwarowaną żelaznymi klauzulami. Zresztą przy tamtym dziecku nie robiła trudności. Spotkałem się z tymi ludźmi, dla których urodziła córeczkę. Urocze dziecko, szaleją za nią. Kochanie, proszę cię, pozwól mi przynajmniej porozmawiać!

– Ani mi się waż! Skąd wiesz, czy to nie jest narkomanka albo czy nie cierpi na jakąś dziedziczną chorobę? A jeśli nie zechce się zrzec dziecka? Nawet mnie nie proś o coś takiego!

Oparła głowę na stole i płakała, choć bardziej chciało jej się krzyczeć. Jak mógł stawiać ją w takiej sytuacji? Zrobili przecież dopiero pierwszy krok na drodze do odbudowy ich związku, nie była jeszcze gotowa do tego typu działań.

– Kochanie, to przecież ty chciałaś urodzić moje dziecko, więc chyba i ja mam prawo do tego? Wydaje mi się, że to lepsze niż adopcja, przynajmniej w połowie to dziecko będzie rzeczywiście nasze.

– To co, chcesz zrobić eksperyment naukowy? – Utkwiła w nim wzrok pełen nienawiści. – Jak śmiałeś mnie wpakować w coś takiego? Nienawidzę cię!

– Mam takie samo prawo do dziecka jak ty. To znaczy, oboje mamy, ale to przede wszystkim ty chciałaś je mieć.

– Tak, ale nie w ten sposób. Wiesz, w jakim stresie byśmy żyli, zanim byłoby po wszystkim? Zresztą, nie chcę, żebyś zapładniał jakąś obcą kobietę, bo mogłaby się zakochać w tobie i twoim dziecku. – Di, ona jest mężatką!

– No to co? W takim razie wszyscy macie fioła; ty, ona i jej mąż.

– A ty jedna jesteś normalna? – przyciął złośliwie.

– Może i jestem.

– W każdym razie nie wyglądasz na taką. – Rzeczywiście, sprawiała wrażenie osoby bliskiej obłędu. – Słuchaj, w tym tygodniu mam zamiar jednak z nią porozmawiać. Chcę spytać o jej warunki i przekonać się, co to za jedna. Muszę wiedzieć coś więcej. I chciałbym, żebyś przy tym była.

– O nie, ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nie stawiaj mnie pod ścianą, proszę! – Ledwo się pozbierała po przeżytym szoku. Nie chciała ryzykować drugi raz tego samego.

– Myślałem, że jesteś silniejsza – rzekł spokojnie. Zależało mu, żeby przeprowadzić ten zabieg, bo pragnął dziecka. Diany też pragnął, ale przede wszystkim chciał mieć normalną rodzinę. A skoro ma szansę na dziecko swojej krwi – tym lepiej.

– A ja myślę, że jesteś świnia! – rzuciła mu w twarz i zamknęła się w łazience. Zanim wyszła, Andy zdążył już zadzwonić do Wandy Williams i umówić się z nią na następny dzień w restauracji „The Ivy”. Miał wrażenie, że to nie jest najodpowiedniejsze miejsce, ale to Wanda je wybrała.

– Pójdziesz tam ze mną? – spytał Dianę rankiem tego samego dnia, ale potrząsnęła przecząco głową. Zanim wyszedł do pracy, ponowił propozycję, ale tym razem w ogóle nie zareagowała. W agencji Bili zapytał go, czy udało mu się przekonać żonę, i Andy musiał zgodnie z prawdą przyznać, że Diana wpadła w szał. Nie przypuszczał, aby w ogóle zechciała spotkać się z kandydatką na matkę zastępczą. Bili spieszył się na ważne spotkanie, więc tylko życzył mu powodzenia.

Diana tymczasem siedziała w pracy, ale nie mogła się skupić, bo przez cały czas myślała, jak wygląda ta kobieta. W którymś momencie nie wytrzymała, zamówiła taksówkę i kazała się zawieźć do umówionej restauracji. Przybyła tam w pół godziny po Andym i Williamsach, ponieważ kobieta stawiła się na spotkanie z mężem. Andy, zaskoczony pojawieniem się Diany, przedstawił ją Williamsom.

Małżonkowie byli schludnie ubrani i nie wyglądali na ociężałych umysłowo ani na narkomanów. Wanda okazała się nie brzydką kobietą, i mówiła dużo o tym, że zależy jej na zrobieniu czegoś „pożytecznego”. John natomiast sprawiał wrażenie, jakby to wszystko mało go obchodziło. Oczywiście poza pieniędzmi, gdyż małżonkowie życzyli sobie pokrycia kosztów opieki lekarskiej, uzupełnienia garderoby Wandy i wyrównania jej utraconych dwumiesięcznych zarobków, niezależnie od honorarium rzędu dwudziestu pięciu tysięcy dolarów. W zamian Wanda deklarowała gotowość podpisania umowy gwarantującej nieużywanie przez nią alkoholu i narkotyków oraz unikanie ryzyka przez cały okres trwania ciąży. Zobowiązywała się też do oddania im dziecka zaraz po urodzeniu.

– A co będzie, jeśli pani w ostatniej chwili zechce jednak za trzymać dziecko? – spytała Diana, która tymczasem zamówiła sobie kawę.

– Na pewno tego nie zrobię – odpowiedziała szczerze Wanda, dodając coś na temat niesprzeciwiania się swojej karmie, czyli przeznaczeniu. Jej mąż wyjaśnił, że małżonka interesuje się religiami Wschodu.

– Nie przepada za dziećmi – dodał. – Tego ostatniego też nie chciała zatrzymać.

– A co pan będzie czuł, kiedy pańska żona zostanie zapłodniona nasieniem mojego męża? – zaatakowała go frontalnie Diana.

– Myślę, że pani mąż nie robiłby tego, gdyby nie musiał – od powiedział filozoficznie John, spoglądając wymownie na Dianę. Oczywiście natychmiast pojęła aluzję, ale nie dała tego po sobie poznać. – Uważam, że to jej sprawa, jeśli chce coś takiego zrobić.

Diana nie mogła się oprzeć wrażeniu, że oboje mieli nierówno pod sufitem, choć na zewnątrz wyglądali na zupełnie normalnych. Może dlatego cały projekt wydawał się jej tak odstręczający

Zjedli lunch, ale sprawę pozostawili nierozstrzygniętą, bo Andy obiecał, że zadzwoni do nich za kilka dni, kiedy przedyskutują wszystko z Dianą.

– Muszę jeszcze przeprowadzić wywiad z innym kandydatem – dodała Wanda. – Umówiłam się z nim na jutro.

– Ona to robi tylko dla ludzi, których lubi – wyjaśnił jej mąż, wbijając oskarżycielskie spojrzenie w Dianę. Najwidoczniej nie wzbudziła wystarczającej sympatii pani Williams, co stawiało pod znakiem zapytania całe przedsięwzięcie. Dianie z kolei robiło się słabo na samą myśl, że tych dwoje popaprańców przeprowadzało z nią „wywiad”!

Williamsowie wyszli z restauracji przed nimi, więc Diana miała szansę jeszcze raz zaatakować Andyego:

– Jak mogłeś zrobić nam coś takiego?

– A jak ty mogłaś być dla niego taka niemiła? Po co wspominałaś o moim nasieniu? Teraz mogą nas zdyskwalifikować jako kandydatów!

– Nie wierzę. – Gniewnie błysnęła oczyma. – Przecież nawijała ci o swojej karmie, a ty masz zrobić jej dziecko. Tfu, co za obrzydliwość!

– Mam zamiar zadzwonić do doktora Johnstona i spytać go, jak się do tego zabrać.

– Ja w każdym razie nie mam zamiaru się w to włączyć i chcę, żebyś to wiedział,

– Twoja sprawa. Przecież nie proszę cię, abyś to finansowała! – Diana wiedziała, że pieniądze na pokrycie kosztów całej operacji Andy będzie musiał pożyczyć od rodziców. Zastanawiała się, jak się z tego przed nimi wytłumaczy.

– Myślę, że ci odbiło. A w ogóle to żałosne, kiedy ludzie tacy jak my próbują za wszelką cenę mieć dzieci.

Wiedziała, że istnieje prostsze rozwiązanie i żałowała, że nie zastosowała go wcześniej. Na razie tylko potrząsnęła głową i bez słowa wyszła z restauracji. Wsiadła do taksówki i kazała się zawieźć do domu. Kiedy Andy wrócił po pracy, spostrzegł, że znikły jej wszystkie rzeczy, a na stole kuchennym została karteczka:

„Drogi Andy, powinnam była zrobić to już dużo wcześniej, bo teraz tak głupio wyszło. Tobie nie trzeba matki zastępczej, tylko prawdziwej żony, takiej, która może urodzić ci dziecko. Życzę ci powodzenia, bo cię kocham. Mój adwokat skontaktuje się z tobą. Pozdrawiam – Diana”. Andy stał jak wryty i wpatrywał się tępo w kartkę.

Jeszcze tego samego wieczoru zadzwonił do jej rodziców, aby sprawdzić, czy nie wróciła do nich – okazało się jednak, że nie.

Oczywiście matka Diany od razu wyczuła, że coś się musiało stać, była jednak na tyle dyskretna, że nie zadawała żadnych pytań. Ani ona, ani ojciec nie widzieli Diany od czasu jej pamiętnego wyskoku w Święto Dziękczynienia, ale regularnie rozmawiali z nią przez telefon.

Tymczasem Diana przeniosła się najpierw do hotelu, a potem wynajęła mieszkanie. Wiedziała już, że nie powinna się dłużej oszukiwać, bo sytuacja, w jakiej oboje się znaleźli, była nienormalna. Ten nieszczęsny lunch w „The Ivy” uświadomił jej to wyraźnie. Oboje się wygłupili, a już najbardziej Andy. Jak mógł myśleć o zapłodnieniu tej zwariowanej baby?

Andy codziennie wydzwaniał do Diany pod jej numer w pracy, ale nie odbierała telefonów. Kiedy chciał z nią porozmawiać – unikała go. Wszystko wskazywało na to, że skończył się zarówno ich cudowny sen, jak i towarzyszące mu koszmary.

Загрузка...