ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Todd odwiedził ojca i macochę podczas Święta Dziękczynienia. Chciał zobaczyć synka Pilar, który miał już dwa i pół tygodnia, a że wiedział o nieszczęściu, jakie spotkało jego rodziców, chciał towarzyszyć im w tych ciężkich chwilach.

Pilar wyglądała już lepiej, ale była zbyt osłabiona, aby wychodzić z domu. Bała się też konfrontacji ze znajomymi, którym musiałaby wyjaśniać wszystko od początku, a nie czuła się na siłach jeszcze raz przeżywać tego samego.

Todd też początkowo nie wiedział, co ma jej powiedzieć, więc poprzestał tylko na powściągliwym wyznaniu, że jest mu bardzo przykro.

– Wyobrażam sobie, co przeżyliście! – Pamiętał, jak roztrzęsiony był ojciec, kiedy przez telefon zawiadamiał go o urodzeniu Christiana i śmierci Grace. Na miejscu natomiast dowiedział się, o ile ciężej zniosła to Pilar.

– Tak, to było rzeczywiście straszne! – przyznała, chociaż czuła, że rany powoli zaczynają się goić. Nadal z bólem wspominała Grace, ale coraz swobodniej zachwycała się Christianem. Częściej także rozmawiała przez telefon z matką i korzystała z jej do świadczeń. Wciąż jednak nie chciała zaprosić jej do siebie, bo jeszcze nie miała ochoty widywać się z kimkolwiek.

– Życie nie jest takie proste, jak się wydaje – tłumaczyła Toddowi, wspominając, ile trudu ją kosztowało, żeby zajść w ciążę, a potem przyszło cierpienie spowodowane poronieniem i śmiercią małej Grace… – Człowiek coś planuje i ma nadzieję, że pójdzie mu gładko, a potem wszystko się wali. Potrzebowałam czterdziestu czterech lat, aby dojść do tego wniosku i wierz mi, że nie przyszło mi to łatwo.

Musiała przyznać, że rodzenie dzieci nie było jej najmocniejszą stroną. Dużo lepiej radziła sobie w pracy zawodowej, a także w małżeństwie z Bradem. W głębi serca czuła jednak, że gra była warta świeczki. Nie zrzekłaby się Christiana za żadne skarby świata, przeciwnie, uważała, że wart jest ceny, jaką za niego za płaciła.

– Co wy tam tak długo robicie? Rozwiązujecie problemy życiowe? – żartował Brad, przysiadając się do nich.

– Właśnie chciałam powiedzieć twojemu synowi, jak bardzo go kocham. – Pilar obdzieliła uśmiechami po równo pasierba i męża. – Udał ci się chłopak!

– No, proszę, a ja myślałem, że byłem rozpuszczonym smarkaczem! Todd się roześmiał. Wyrósł na przystojnego młodzieńca, podobnego do Brada.

– Byłeś całkiem w porządku – przyznał Brad, chociaż bez przekonania. – Teraz też można z tobą wytrzymać. Jak ci leci w Chicago?

– Nieźle, ale zastanawiałem się już, czy nie wrócić na Zachodnie Wybrzeże. Może udałoby mi się zaczepić gdzieś w Los Angeles albo San Francisco?

– Też wymyśliłeś! – prowokował go ojciec, a Pilar próbowała go zjednać życzliwym uśmiechem.

– Cieszylibyśmy się, gdybyś znów był blisko nas.

– Pewnie, w weekendy mógłbym popilnować wam dzidziusia.

– Nie ciesz się za bardzo! – przestrzegła Pilar Nancy. – Wiem, jak to wygląda, kiedy przyjeżdża do nas. Nie budzi się, gdy Adam płacze, za to pozwala mu bawić się telefonem albo poi go piwem, żeby był spokojny.

– I co z tego? Grunt, że mu się to podoba. Zgadnij, kto jest jego ukochanym wujkiem?

– No, nie ma zbyt dużego wyboru! – drażniła się z nim Nancy. Christian zaczął płakać i domagać się piersi. Pilar poszła go nakarmić, a zanim skończyła – pasierbowie zaczęli już zbierać się do odjazdu. Todd wylewnie wycałował i wyściskał macochę.

– Wyglądasz świetnie, a mój braciszek jest super!

– Ty też. Miło mi, że przyjechałeś.

Todd też się z tego cieszył, bo wprawdzie ojciec wyraźnie się postarzał, a Pilar była wciąż smutna, jednak wszystko wskazywało, że po ciężkich przejściach oboje wrócą do równowagi.

– Myślisz, że będą próbowali jeszcze raz? – zagadnął Todd siostrę, kiedy wracali jej samochodem.

– Nie sądzę – rzekła Nancy i zaraz dodała poufnym szeptem: – Koleżanka leczyła się u tej samej specjalistki z Los Angeles, co oni. Mówiła, że widziała ich tam. Pilar nigdy mi się nie chwaliła, ale słyszałam, że miała duże kłopoty z zajściem w ciążę. Przy ludziach udawała, ale wiem, że kosztowało ją to masę wysiłku. A jeszcze do tego tamto dziecko im umarło…

Todd przytaknął, żal mu było Pilar. Zawsze ją lubił.

– Ale i tak na pewno uważają, że warto było – podsumował. Obejrzał się na tylne siedzenie, gdzie jego pucołowaty siostrzeniec spał smacznie w foteliku i dodał: – Z całą pewnością tak jest.

Nancy też obejrzała się na swego śpiącego synka. Ona wiedziała, że warto.

Na Święto Dziękczynienia Beth upiekła okazałego indyka. Właśnie podlewała go ostatni raz przed wyjęciem z pieca, kiedy w drzwiach stanął Charlie z czekoladowym indykiem dla Annie i bukietem kwiatów na świąteczny stół.

– Ojej, a to co? – wykrzyknęła, mile zaskoczona i wzruszona. Znali się od dziewięciu miesięcy, a Charlie ciągle zadziwiał ją swoją troskliwością. Gotował dla nich, robił zakupy, przynosił prezenty, zapraszał je obie do restauracji… ba, potrafił całymi godzinami czytać Annie! Mała uwielbiała go, a Beth przez całe życie marzyła o takim mężczyźnie.

– Miłego Dnia Dziękczynienia! – Uśmiechnął się do nich zza bukietu.

Annie od razu rzuciła się do odwijania czekoladowego indyka z kolorowej folii.

– Mogę go już zjeść? – dopominała się niecierpliwie, ale matka pozwoliła jej odgryźć tylko jeden kawałek, a resztę zostawić na deser. Napoczęła więc indyka od głowy.

– Może w czymś pomóc? – zaproponował, ale wszystko już było gotowe. Tym razem Beth chciała sama przygotować dla niego wykwintny posiłek. Zwykle nie chciało się jej szykować tradycyjnego dania tylko dla nich dwóch i w Święto Dziękczynienia jadały z Annie w restauracjach bądź u znajomych. Teraz jednak miała za co być wdzięczna Charliemu, bo odkąd pojawił się w ich życiu – wszystko zaczęło się lepiej układać. Nareszcie miała kogoś, kto o nią dbał i nie musiała już samotnie borykać się z przeciwnościami losu.

I rzeczywiście, kiedy Annie zachorowała – Charlie pomagał ją pielęgnować. Kiedy podczas strajku w szpitalu Beth nie otrzymywała wynagrodzenia, a właściciel mieszkania upominał się o czynsz – Charlie zapłacił za nią. Oczywiście, po rozpoczęciu normalnej pracy zwróciła mu wszystko, bo nie chciała go wykorzystywać, ale doceniła jego życzliwość.

Tej jesieni Charlie zaangażował się także w pomoc dzieciom z pobliskiego sierocińca. Sformował nawet drużynę piłkarską spośród wychowanków i każdej soboty rozgrywał z nimi mecze. Coraz częściej w rozmowach poruszał temat adopcji, bo nadal myślał o zaopiekowaniu się jakimś samotnym chłopcem, gdy tylko zgromadzi odpowiednie fundusze.

Beth jeszcze nikogo w swoim życiu nie kochała tak mocno, ale Charlie strzegł się jak ognia wszelkich aluzji na temat przyszłości. Wciąż mu się wydawało, że z powodu swojej niepłodności nie ma moralnego prawa zawiązywać życia żadnej kobiecie. Beth próbowała mu tłumaczyć, że nie przykłada wagi do tych spraw, zresztą niejedna kobieta byłaby z nim szczęśliwa, z dziećmi czy bez.

– Nie rozumiem, czemu robisz z tego taką wielką aferę? – spytała którejś nocy, kiedy Annie dawno już spała, a oni przeżywali upojne chwile. Byli tak dobranymi partnerami seksualnymi, aż dziw, że ich miłość nie wydawała owoców, choć Beth dobrze wiedziała, że jedno nie musi oznaczać drugiego. – Wiele osób nie może mieć dzieci i co z tego? A gdybym to ja nie mogła, czy to by coś między nami zmieniło?

Po raz pierwszy dokładniej przemyślał ten problem i musiał przyznać, że nie miałoby to wpływu na jego uczucia.

– Na pewno byłoby mi bardzo przykro… – bąkał ostrożnie. – Przecież wiem, jak lubisz dzieci… ale na pewno nie przestałbym cię kochać!

Po tym wyznaniu nie rozmawiali już więcej na ten temat. No, a przy świątecznym obiedzie usta się im nie zamykały. Indyk z nadzieniem, tłuczonymi kartoflami i zielonym groszkiem udał się nad podziw. Tym razem Beth dała z siebie wszystko, tak jak zwykle Charlie dla niej. Zauważyła tylko nieśmiało, że w jego wykonaniu pewnie to samo byłoby lepsze.

– Ależ skąd, przecież to pycha! – zaprzeczył skwapliwie. Najbardziej cieszyło go, że z tej okazji byli razem. Po obiedzie udali się na długi spacer. Annie przez cały czas to wybiegała daleko do przodu, to wracała do nich, dzięki czemu zdążyła porządnie się zmęczyć i już o ósmej wieczór poszła spać.

Beth i Charlie długo jeszcze oglądali telewizję. Charlie przy rządził pyszny popcorn, ale już w połowie pierwszego programu poczuł przypływ pożądania. Zaczęli więc baraszkować na kanapie i tak się w tym zatracili, że przestało ich interesować to, co działo się na ekranie. Annie spała już mocno, więc na palcach przemknęli do sypialni, gdzie już bez przeszkód oddawali się pieszczotom.

– Charlie, jak ty to robisz? – wydyszała Beth, kiedy już było po wszystkim. Z nikim przedtem nie przeżywała takich uniesień. On zaś coraz mocniej uświadamiał sobie, jak bardzo ją kocha, był pewny, że może jej zaufać i nie zawiedzie się tak jak na Barbie. Wiedział już, że tamten związek okazał się po prostu fatalną pomyłką. Beth odmieniła nie tylko jego życie, ale także poglądy na posiadanie dzieci. Zrozumiał nagle, że nie ma to aż tak wielkiego znaczenia, jak mu się wydawało. Wyzbył się wreszcie poczucia winy i zaczął myśleć nie o tym, czego nie mógł jej dać, ale o tym, co mógł i chciał.

– Chciałbym cię o coś zapytać – szepnął, leżąc przy niej tej nocy. Obróciła ku niemu twarz. – Przede wszystkim, chciałbym ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham…

Po tym wstępie zadrżała, bo znała już jego zdanie na temat małżeństwa. Obawiała się, że Charlie zakomunikuje jej, iż, owszem, było miło, ale teraz odchodzi? Łzy napłynęły jej do oczu i nie chciała słuchać tego, co miał do powiedzenia.

– Nie musisz nic mówić, i tak cię kocham! – wyrzuciła z siebie szybko, licząc, że zapobiegnie dalszemu ciągowi. Modliła się, żeby nie powiedział tego, czego się bała, ale kiedy spojrzał na nią, minę miał poważną. – Ale jednak chciałbym cię o coś zapytać.

– Po co? – Patrzyła na niego rozszerzonymi ze strachu oczami.

– Ponieważ dużo dla mnie znaczysz i nie mam prawa rozporządzać twoim życiem.

– Och, nie mów takich rzeczy!… Przecież tak nam dobrze razem… Och, Charlie, nie rób tego…

– Czego? – Zdumiał się.

– Nie odchodź! – Zarzuciła mu ręce na szyję i wybuchnęła płaczem jak małe dziecko.

– Czy wyglądam, jakbym się gdzieś wybierał? – spytał, zaskoczony, ale i wzruszony jej reakcją. – Chciałem ci coś powiedzieć, ale nie na temat odchodzenia, tylko zostawania.

– Zostaniesz ze mną? – Zdumiona, odsunęła się od niego, z twarzą jeszcze mokrą od łez i z rozpromienionym wzrokiem. tak… – Zawahał się na ułamek sekundy, ale zaraz dokończył: – Beth, czy chcesz wyjść za mnie?

Uśmiechnęła się radośnie i pocałowała go z takim impetem, że aż łóżko się zatrzęsło.

– Tak, chcę! – szepnęła, kiedy wreszcie oderwała usta od jego ust dla zaczerpnięcia oddechu.

Charlie tak się ucieszył, że aż przeturlał się po łóżku wraz z nią.

– O Boże, jak fajnie! Kocham cię! No to kiedy bierzemy ślub? – Nagle posmutniał. – Jesteś tego pewna? Mimo że nie będziemy mogli mieć dzieci? – Wolał się jeszcze raz upewnić, aby dać jej ostatnią szansę odmowy.

– Zdawało mi się, że mieliśmy jakieś adoptować – przypomniała spokojnie.

– Mieliśmy? A kiedyśmy o tym mówili?

– No jak to, przecież sam powiedziałeś, że chcesz adoptować chłopczyka, a może nawet dwóch.

– Myślałem o tym, ale na wypadek, gdybym został sam. Teraz mam ciebie i Annie, więc muszę zapytać, czy chciałabyś adoptować jeszcze jakieś dziecko.

– Sądzę, że tak… – Zamyśliła się. – Pewnie, że wolałabym stworzyć dom jakiemuś biedactwu, które tego potrzebuje, niż po prostu przysporzyć światu jeszcze jedno dziecko. Tak, oczywiście, że bym tego chciała!

– Może najpierw pomówmy o ślubie, dobrze? Kiedy to ma być?

– Wszystko jedno! – Roześmiała się. – Może być nawet jutro albo za tydzień. Przed Bożym Narodzeniem chciałabym wziąć tydzień urlopu…

– O, właśnie. Boże Narodzenie! – Rozpromienił się. – Bardzo dobry okres. A o urlop się nie martw, bo nie będziesz już musiała pracować nocami. Możesz wziąć gdzieś pół etatu albo skończyć tę szkołę pielęgniarską, jak chciałaś.

Do ukończenia nauki brakowało jej jeszcze roku, ale Charlie na prowizjach zarabiał tak dobrze, że mogli sobie na to pozwolić.

– Rzeczywiście, najlepiej będzie na święta – postanowił.

Загрузка...