ROZDZIAŁ PIĄTY

Po badaniu Diana usiadła na fotelu ginekologicznym. Odwiedziła tego lekarza w celu wykonania corocznych badań kontrolnych. Polecił go jej szwagier. Jack uważał jednak Arthura Jonesa za świetnego specjalistę mimo jego młodego wieku.

– Wygląda mi to wszystko bardzo ładnie – orzekł ginekolog z uśmiechem. – Czy ma pani jakieś dolegliwości, na przykład guzki, wypryski, nietypowe bóle lub krwawienia?

Za każdym razem Diana przecząco potrząsała głową. Czuła się nieszczęśliwa, gdyż przed tygodniem miała okres, co oznaczało, że nadal nie jest w ciąży.

– Nic mi nie dolega poza tym, że od jedenastu miesięcy próbuję zajść w ciążę i nic z tego nie wychodzi – oświadczyła.

– Może za ostro pani próbuje? – zażartował doktor, zupełnie jak jej siostry. Wszyscy znajomi powtarzali podobne głupstwa, w rodzaju „nie myśl o tym”, „nie przejmuj się”, „za bardzo się starasz” i tym podobne. Gdyby wiedzieli, jakie męki przeżywała co miesiąc, kiedy wychodziło na jaw, że znowu się nie udało! Miała dwadzieścia osiem lat, mężatką była już od roku, kochała swojego męża i swoją pracę, więc do szczęścia brakowało jej tylko dziecka.

– Niecały rok? To jeszcze nie tak długo. – Doktor próbował ją pocieszyć.

– Dla mnie to już wieczność! – Westchnęła ze smutnym uśmiechem.

– A co na to pani mąż? Czy też się martwi?

Nasunęło to Dianie przypuszczenie, że może lekarz wie o czymś, czego ona nie wiedziała. Wiadomo przecież, że niektórzy mężczyźni niechętnie przyznają się swoim partnerkom do grzechów przeszłości. Może dawniej miał jakieś problemy zdrowotne, na przykład przechodził choroby weneryczne?

– Powtarza mi ciągle, żebym się nie przejmowała, bo prędzej czy później na pewno się uda.

– To pewnie ma rację – potwierdził z uśmiechem doktor Jones. – A jaką pracę mąż wykonuje?

Najwyraźniej chciał ustalić, czy nie ma w pracy do czynienia ze szkodliwymi substancjami chemicznymi, co mogłoby mieć wpływ na jego płodność.

– Jest radcą prawnym w sieci przedsiębiorstw rozrywkowych – wyjaśniła.

– A pani jest dziennikarką, prawda? – Gdy przytaknęła, dodał: – A więc oboje wykonujecie dość stresującą pracę, co również może mieć wpływ na wasz rytm biologiczny. Musicie państwo jednak zrozumieć, że jedenaście miesięcy to nie jest szczególnie długi okres. W wielu małżeństwach już po roku dochodzi do ciąży, ale niektóre pary potrzebują na to więcej czasu. A gdy byście się tak państwo wybrali gdzieś na małe wakacje? Może zmiana otoczenia dobrze wam zrobi.

– To się świetnie składa, bo właśnie wybieramy się na tydzień do Europy! Może akurat tego nam trzeba?

Mówiła to z nadzieją w głosie, ale doktor zauważył niepokój w jej oczach.

– Wie pani co? – zaproponował. – Jeśli po powrocie z Europy nadal nie będzie pani w ciąży, zaczniemy dokładniejsze badania. Sam wykonam pewne testy albo skieruję panią do specjalisty. Znam kogoś takiego, kogo mogę z czystym sumieniem polecić. Doktor Aleksander Johnston jest od nas trochę starszy, ma nie co konserwatywne poglądy, ale naprawdę zna swój fach i na pewno nie zleci badań, które nie są niezbędne. Pani szwagier z pewnością go zna.

– Dziękuję, chętnie skorzystam! – Diana się ożywiła. Liczyła, że wyjazd do Europy jej pomoże, ale gdyby nic nie dał – po zostawała nadzieja, że ma się do kogo zwrócić.

Podziękowała doktorowi za krzepiące słowa i wróciła do pracy. Wieczorem opowiedziała o wszystkim Andyemu. Nadmieniła, że mogłaby zapytać Jacka o zdanie na temat specjalisty, którego polecił jej doktor Jones. O dziwo, Andy zareagował złością na te rewelacje.

W pracy miał ciężki dzień, a w domu miał już dość żądań Diany, aby współżyli na komendę, w określone dni i godziny. Denerwowały go jej histeryczne reakcje na kolejny okres. Uważał, że skoro oboje są młodzi, zdrowi i pochodzą z wielodzietnych rodzin, to prędzej czy później dochowają się całej gromadki dzieci. Natomiast jej ciągłe pretensje i jęki na pewno nie polepszały sytuacji.

– Och, daj mi nareszcie spokój! – wybuchnął. – Potrzeba nam odpoczynku, a nie jakiegoś pieprzonego specjalisty. Przestałabyś w końcu wiercić mi dziurę w brzuchu!

– Och, przepraszam… – W jej oczach wezbrały łzy, które daremnie próbowała ukryć, odwracając głowę. A więc mąż nie rozumiał jej niepokoju, wręcz lęku o to, że któreś z nich ma jakiś feler. – Myślałam po prostu… no, myślałam, że taki specjalista mógłby nam pomóc!

Z płaczem wybiegła z pokoju, ale po chwili Andy podążył za nią.

– No już, maleńka… To ja przepraszam, ale jestem dziś tak zmęczony… Przez ostatnie tygodnie w firmie było urwanie głowy. Na pewno będziemy mieli dzidziusia, tylko przestań się ciągle zamartwiać!

Ta jej obsesja na punkcie dziecka zaczynała go jednak denerwować. Czasem odnosił wrażenie, że Diana albo nie ma innego celu w życiu, albo koniecznie chce rywalizować ze swymi siostrami.

– Doktor sądzi, że małe wakacje mogą nam pomóc… – zaczęła nieśmiało, nie chcąc go rozgniewać jeszcze bardziej. Andy tylko westchnął i mocniej przytulił ją do siebie.

– I ma rację! Wakacje są właśnie tym, czego nam trzeba. Tylko obiecaj, że przynajmniej przez jakiś czas nie będziesz ciągle myśleć o tym samym. Na pewno doktor też ci powiedział, że na razie nie dzieje się nic, co byłoby podejrzane.

– Rzeczywiście, tak powiedział.

– A widzisz!

Kiedy wieczorem się kładli, Diana wyglądała na spokojniejszą. Próbowała sobie wmówić, że niepotrzebnie się zadręcza, bo wszystko jest w najzupełniejszym porządku.

Chciała pocałować Andyego na dobranoc, ale on już spał, lekko pochrapując. Przyglądała mu się przez chwilę, zanim z powrotem opadła na poduszkę. Nigdy przedtem nie przypuszczała, że tak uporczywemu pragnieniu dziecka towarzyszy też dojmująca samotność. Chyba nikt poza nią, nawet Andy, nie był w stanie pojąć ogromu tej tęsknoty.

Wycieczka do Europy udała się nad podziw. Odwiedzili Paryż, zahaczyli o południe Francji i wstąpili do Londynu, by złożyć wizytę bratu Andyego. Jeśli podczas podróży doszło do poczęcia dziecka – najpewniej mogło się to zdarzyć w Monte Carlo. Za trzymali się tam w luksusowym Hotel de Paris i Andy żartował, że najlepiej jest robić dzieci pod błękitnym niebem Riwiery.

Wizyta u Nicka też wypadła wspaniale, przez cały czas świetnie się bawili. Dotychczas nie zdawali sobie sprawy, jak wyczerpujący tryb życia prowadzili w Los Angeles i jak bardzo potrzebowali takiego niezobowiązującego bycia we dwoje. Jadali w restauracjach, zwiedzali muzea i kościoły, a raz nawet wyskoczyli z Nickiem i jego dziewczyną do Szkocji na ryby. Do Los Angeles wrócili w czerwcu i mogli śmiało przyznać, że czuli się jak nowo narodzeni.

Po powrocie do domu Andy po raz pierwszy wyszedł do pracy uśmiechnięty. Diana wycyganiła od swojego szefa dodatkowy dzień wolny, aby mieć czas na rozpakowanie rzeczy, wypoczynek po podróży i wizytę u fryzjera. Był piątek, doszła więc do wniosku, że skoro w redakcji radzono sobie bez niej przez tydzień, to jeden dzień niewiele zmieni. Nie spieszyła się zbytnio do obłędnego kołowrotu pracy dziennikarskiej i namawiała Andyego, by został w domu razem z nią, ale on, choć niechętnie, musiał tego dnia pojawić się w agencji.

W sobotę rano Andy grał w tenisa z Billem Benningtonem. Razem kończyli studia prawnicze, a potem Andy załatwił Billowi pracę w swojej firmie. Zaprosił go także na swoje wesele. Byli dobrymi przyjaciółmi, więc Andy chętnie dzielił się z nim wrażeniami z wakacji. – Co słychać u Nicka? – zagadnął Bili, gdy po grze poszli na pić się czegoś orzeźwiającego.

– Och, wszystko w porządku. Chodzi z fajną dziewczyną. Spędziliśmy z nimi weekend na rybach w Szkocji i wszyscy ją polubiliśmy.

Dziewczyna Nicka, ładna i dowcipna Angielka, przypadła do gustu także Dianie, która odniosła wrażenie, że Nick traktuje tę znajomość poważniej, niż się przyznaje.

– Ja też chodzę z fajną dziewczyną! – niespodziewanie po chwalił się Bili, odstawiając szklankę.

– Czy to coś poważnego, czy tak jak zawsze? – Andy się roześmiał. Bili bowiem, niezwykle przystojny, miał słabość do podrywania modelek i gwiazdek filmowych. Dotychczas traktował te znajomości raczej w kategoriach ilościowych i nie wchodził w żadne trwałe związki.

– Jeszcze nie wiem, ale ona jest naprawdę super. Musisz ją poznać.

– A czym się zajmuje, jeśli to nie tajemnica? – Andy podśmiewał się z chłopięcego entuzjazmu kolegi.

– Nie uwierzysz, ale jest radcą prawnym konkurencyjnej firmy. Świeżo skończyła prawo. To naprawdę niezwykła dziewczyna!

– Ho, ho! – Andy nie mógł się powstrzymać, żeby nie drażnić się ze starym kumplem. Bili Bennington należał do jego najbliższych przyjaciół. – Chyba tym razem zanosi się na coś poważnego!

– Kto wie?… – Bili uśmiechnął się tajemniczo. Szli już na parking klubu tenisowego. Grywali razem w każdą sobotę, jeśli akurat nie mieli innych planów, a raz lub dwa razy w tygodniu także popołudniami, jeśli pilna praca nie zatrzymała ich w biurze. Przed wakacjami Bili uważnie przyglądał się Andyemu i z troską zauważał jego przepracowanie, toteż z radością spostrzegł, że teraz wyglądał znacznie lepiej. – A co porabia moja ulubiona redaktorka? Dalej zaharowuje się na śmierć?

– Przed wyjazdem rzeczywiście tak było, ale wczoraj wzięła sobie dzień wolnego, a to dobry znak. Wydaje mi się, że wróciła wypoczęta i nabrała dystansu do pewnych spraw, bo ostatnio była kłębkiem nerwów.

– Ty też. Zastanawiałem się nawet, czy masz jakieś kłopoty w pracy, a może w rodzinie.

– Byłem po prostu zmęczony. – Andy nie był pewien, na ile może być z nim szczery. – Diana ostatnio też chodziła jak chmura gradowa, więc może mi się udzieliło.

– Mam nadzieję, że to nic poważnego.

– Chyba nie… Ona po prostu strasznie chciałaby mieć dziecko, ale chyba jeszcze za wcześnie, żeby się tym martwić.

– Człowieku, przecież wy nie jesteście nawet rok po ślubie! – zdziwił się Bili.

– Dziś minął rok – sprostował z uśmiechem Andy. – Trudno uwierzyć, prawda?

– Nie zaczynajcie, na litość, tak prędko się rozmnażać! Z kim grałbym w tenisa, gdybyś ty stale spieszył się do domu zmieniać pieluszki?

– Już to sobie wyobrażam… Wiesz co, może rzeczywiście jej powiem, żeby w tym roku jeszcze sobie dała spokój?

– Koniecznie to zrób! Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas polatamy sobie po korcie.

– To jest myśl! – roześmiał się Andy, zanim Bili wsiadł do srebrnego porsche. – Na razie trudno mi to sobie wyobrazić, choć pamiętam, jak nasz ojciec nosił nas na barana. Chyba jeszcze nie dojrzałem do roli tatusia, natomiast Diana czuje w sobie nadmiar instynktu macierzyńskiego!

Oczywiście nie przyznał się, że przez cały ten czas oboje starali się usilnie zadośćuczynić temu instynktowi, ale nic z tego nie wychodziło.

– Tylko niech się zanadto z tym nie śpieszy, bo dzieci są nam dane raz na zawsze.

– Powtórzę Dianie, że to ty powiedziałeś.

Pomachał ręką za odjeżdżającym kolegą, zastanawiając się, jak długo ten lekkoduch wytrzyma z aktualną dziewczyną. W domu zastał Dianę w świetnym humorze. Robiła coś w ogródku, ale ucieszyła się z powrotu Andyego, który prezentował się bardzo efektownie w białych spodenkach do gry w tenisa.

– Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu! – Pochylił się, aby ją ucałować, i jednocześnie wyjął z kieszeni spodenek pudełeczko od Tiffanyego. – No wiesz? Psujesz mnie! – Przysiadła na piętach, aby otworzyć pudełeczko. W środku był złoty pierścionek z małym szafirem. Uradowana, rzuciła mu się na szyję. – Jaki śliczny!

– Cieszę się, że ci się podoba. – Nawet wyglądał na zadowolonego. – Wprawdzie pierwszą rocznicę ślubu nazywają zwykle plastykową, papierową lub glinianą, ale pomyślałem sobie, że nic się nie stanie, jeśli przeskoczymy kilka lat…

– No, tym razem jeszcze ci wybaczę, ale w przyszłym roku proszę o coś stosownego do tradycji, na przykład z aluminium czy z miedzi…

Uśmiechnęła się. Praca w ogródku najwidoczniej jej służyła, bo opaliła się i wyglądała na odprężoną.

– Masz to jak w banku! – Puścił ją i razem weszli do domu. Tam Diana dała mu swój prezent – komplet skórzanej galanterii podróżnej. Wiedziała, że marzył o czymś takim przez cały rok, więc po odpakowaniu upominku był mile zaskoczony. Sam lubił kupować jej prezenty nawet bez specjalnej okazji – nieraz wracając z pracy przynosił naręcze kwiatów. Ona też z upodobaniem robiła mu niespodzianki. Oboje dobrze zarabiali, więc stać ich było na to, aby się nawzajem rozpieszczać.

Na ten wieczór Andy zarezerwował jeszcze stolik dla nich obojga w luksusowym lokalu „L0rangerie”. Miało im to przy pomnieć wakacje w Europie, gdzie także jadali w renomowanych restauracjach, a w rocznicę ślubu postanowił trochę zaszaleć.

Diana ubrała się na tę okazję w nową sukienkę, którą sprawiła sobie w Londynie – białą, jedwabną, z głębokim dekoltem.

– Przyszło mi do głowy, że mogłabym znów ubierać się na biało – zażartowała, kiedy pokazała mu się w tym stroju.

– Chyba to nie znaczy, że wciąż jeszcze uważasz się za dziewicę?

– Byłoby to raczej trudne.

Wyszli z domu wcześniej, bo Diana obiecała siostrze, że po drodze wstąpią do Galerii Adamsona i Duvannesa na wernisaż wystawy prac Seamusa. Kiedy wsiedli do samochodu, Andy na chylił się, aby ją pocałować.

– Wyglądasz cudownie!

– Ty też – odwzajemniła mu się, bo oboje zachowali jeszcze opaleniznę z wakacji i prezentowali się niezwykle atrakcyjnie.

Diana zdawała się promieniować jakby światłem, więc Andy nie mógł opędzić się od myśli, czy przypadkiem nie jest w ciąży.

Włożyła na palec pierścionek otrzymany od niego, co dostarczyło Andyemu tematu do żartów. Z udaną powagą powiedział, że powinni wybrać się znów na wycieczkę, bo chciałby wypróbować nowy neseser.

Całe popołudnie spędzili w łóżku, kochając się, dopóki nie nadszedł czas przygotowań do kolacji. Jak dotąd, rocznica ślubu upływała im mile. W drodze do galerii Andy zabawiał żonę opowiadaniem o nowej dziewczynie Billa.

– Prawniczka? – Diana się zainteresowała. – Obawiam się, że nie wytrzyma z nią dłużej.

– Nie byłbym tego taki pewien. – Andy przypomniał sobie słowa Billa. – Wyglądał mi na nieźle zadurzonego.

– On zawsze tak wygląda, dopóki inna nie zawróci mu w głowie. Zmienia obiekt zainteresowania równie często jak mój trzy letni siostrzeniec.

– Nie bądź niesprawiedliwa, Di. Bili to porządny chłopak. – Nie mógł jednak zaprzeczyć, że w jej słowach było trochę prawdy.

– A czy ja mówię, że nie? Wiem tylko, że nikt ani nic nie jest w stanie zatrzymać jego uwagi na dłużej niż pięć minut.

– Może tym razem będzie inaczej? – zasugerował Andy, zajeżdżając na parking przy San Vicente Boulevard. Pomógł Dianie wysiąść i przepuścił przodem u wejścia do galerii, gdzie Seamus stał już pogrążony w ożywionej dyskusji z czarno ubranym Azjatą.

– O rany, spójrzcie tylko na nią! Chyba jakaś gwiazda filmowa przyjechała prosto z Europy! – zachwycił się szwagierką. Przedstawił ją i Andyego swemu rozmówcy, który okazał się znanym japońskim artystą. – Rozmawialiśmy właśnie o wpływie sztuki na kulturę schyłkowego okresu cywilizacji. Niestety, nie doszliśmy do optymistycznych wniosków.

Seamus sypał żarcikami, stroił szelmowskie miny, jednym słowem – był w swoim żywiole. Uwielbiał grę barw, słów i poglądów.

– Widziałaś się już z Samantą? – spytał Dianę. Andyego ciągnął do baru, a jej wskazał miejsce na tle wielkiego obrazu, gdzie w gronie kobiet stała jej siostra. Dwoje dzieci uczepionych jej spódnicy poszturchiwało się wzajemnie, ale zdawała się tego nie zauważać, pogrążona w absorbującej rozmowie.

– Cześć! – przywitała ją Diana.

– Niech no ci się przyjrzę! – wyszeptała z podziwem Samanta. Zawsze uważała Dianę za najładniejszą, najzdolniejszą i chyba najsprytniejszą z sióstr. Diana ze swej strony nigdy nie przyjmowała tych komplementów, ale gdyby nawet były prawdą – chętnie zamieniłaby te wszystkie zalety na dwoje dzieci swojej siostry. – Wyglądasz rewelacyjnie. Jak tam było w Europie?

– Och, świetnie się bawiliśmy.

Samanta przedstawiła Dianę swoim znajomym, którzy wkrótce się rozeszli, każdy w poszukiwaniu swojej pary. Kiedy zostały same, Samanta zniżyła głos, przyjrzała się Dianie badawczo i za dała pytanie, którego można się było spodziewać:

– No i jak, udało ci się wreszcie?

Diana od razu znienawidziła ją za to pytanie, chociaż siostra mówiła poważnie, a minę miała zatroskaną.

– Nie masz innych problemów? Gayle za każdym razem też pyta mnie o to samo, jakbyście się umówiły. Czy wy w ogóle myślicie o czymś innym?

Najgorsze, że ona też nie umiała już myśleć o niczym innym. Można by przypuszczać, że w jej rodzinie kobieta nic nie znaczyła, dopóki nie miała dzieci lub przynajmniej nie była w ciąży. Cóż z tego, że robiła, co mogła, skoro nic z tego nie wychodziło?

– Przepraszam, tak się tylko zastanawiałam – usprawiedliwiała się Samanta. – Nie widziałam cię przez dłuższy czas, więc myślałam…

– Tak, wiem… – odburknęła ponuro Diana. Oczywiście doceniała dobre intencje swoich sióstr, ale czy musiały się czepiać za każdym razem? Ich natrętne pytania brzmiały jak oskarżenia. Czy wystarczająco się starała? Czy oboje z Andym są zdrowi? Diana też się nad tym zastanawiała, ale nie znajdowała odpowiedzi zadowalających ani ją, ani siostry.

– Mam przez to rozumieć, że nie? – podpytywała dalej Samanta, na co Diana spiorunowała ją wzrokiem.

– Masz przez to rozumieć, żebyście dały mi wreszcie spokój! Wystarczy ci, jeśli powiem, że jeszcze nie wiem? Czy może mam zadzwonić do ciebie, kiedy dostanę okres i podać ci dokładny czas? A może lepiej przefaksować? Albo wywieszę duży plakat na Bulwarze Zachodzącego Słońca, żeby mama nie musiała obdzwaniać swoich koleżanek i kablować im, że u biednej Diany ciągle nic!

Wyrzucając z siebie te słowa, była bliska płaczu. Samancie zrobiło się jej żal. Jak widać, to, co wydawało się takie proste, nie dla wszystkich było proste – w każdym razie nie dla Diany i Andyego.

– Och, nie bądź taka przewrażliwiona. Di. Chcieliśmy po prostu wiedzieć, co u ciebie słychać. Przecież wiesz, że wszyscy cię kochamy.

– Cieszę się z tego powodu, ale u mnie nic nie słychać. Czy wyrażam się dostatecznie jasno?

Akurat w tym momencie dołączyli do nich Seamus i Andy. Seamus trzymał na barana małego synka.

Andy rozpływał się nad obrazami Seamusa, ale zauważył na pięcie na twarzy Diany, więc szybko się pożegnali. Przez całą drogę do restauracji Diana się nie odzywała, więc i on milczał. Od razu wyczuł, że musiały ją zdenerwować wścibskie pytania siostry.

– Coś nie tak? – zapytał oględnie. – Pewnie Samanta powiedziała ci coś nieprzyjemnego?

– Oczywiście, to co zawsze – prychnęła gniewnie. – Pytała, czy jestem już w ciąży!

– To nie mogłaś jej powiedzieć, żeby pilnowała swego nosa? Nachylił się, aby pocałować Dianę, która zmusiła się do uśmiechu. Czuła się głupio, bo Andy był dla niej taki dobry, a ona dawała się tak łatwo wyprowadzić z równowagi!

– Boże, jak ja nie cierpię tych idiotycznych pytań! – narzekała. – Niech trochę poczekają, a same zobaczą!

– Widzisz, one cię kochają i na pewno chcą dla ciebie dobrze – tłumaczył cierpliwie. – A może jesteś już w ciąży, tylko jeszcze o tym nie wiesz? Ta noc w Monte Carlo była jedyna w swoim rodzaju!

– Sam jesteś jedyny w swoim rodzaju! – Pocałowała go w szyję. – Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu!

Trudno było uwierzyć, że od ich ślubu upłynął już rok. Dobrze się czuła w małżeństwie, zresztą w ciągu tego roku mieli pełne ręce roboty i wszystko byłoby w porządku, gdyby udało im się począć dziecko. Oboje cenili swoją pracę, rodziny i przyjaciół, więc nieprawdą byłoby stwierdzenie, że zależy im tylko na dziecku, ale Dianie coraz bardziej na tym zależało.

– Pewnie myślisz, że jestem głupia, bo tak się tym przejmuję? – podpytywała Andyego w drodze do „L0rangerie”.

– Bynajmniej, ale wolałbym, żebyś nie popadała w obsesję na tym punkcie. Nie przypuszczam, aby to cokolwiek pomogło.

– Ale to trudne. Czasem mam wrażenie, że całe moje życie kręci się wokół mojego cyklu biologicznego.

– Staraj się nie dopuścić do tego. Powtarzam ci to w kółko, tylko że nie chcesz mnie słuchać. – Uśmiechnął się, powierzając wóz obsłudze parkingu. Jeszcze raz pocałował Dianę, tylko tym razem dłużej przytrzymał ją w objęciach. – Pamiętaj, że w tym wszystkim liczymy się tylko ty i ja, a całą resztę należy sprowadzić do właściwych wymiarów.

– Chciałabym tak lekko do tego podchodzić jak ty! – westchnęła z zazdrością. Podziwiała jego rozsądek i zrównoważenie.

– Idę o zakład, że gdybyś choć trochę się wyluzowała, to na pewno by się udało! – Strzelił z palców, co Diana skwitowała śmiechem, biorąc go pod ramię.

– Spróbuję – obiecała.

Klienci w sali restauracyjnej odprowadzali wzrokiem młodą parę, zanim kelner wskazał im przytulny stolik w narożniku. Za mówili wino i gawędzili o błahych sprawach, dopóki Andy nie złożył zamówienia. Dianie wreszcie poprawił się humor po rozmowie z Samantą.

Na przystawkę zjedli jajecznicę z kawiorem i szczypiorkiem, podaną w połówkach skorupek. Danie główne stanowił homar podlewany szampanem. Po deserze Diana poszła do toalety. Przyczesała włosy, poprawiła makijaż i patrząc na siebie w lustrze, uznała, że do twarzy jej w sukience przywiezionej z Anglii. Jednak gdy zamknęła się w kabinie, znalazła jednoznaczny do wód na to, że upojna noc w Monte Carlo nie wydała owoców – plamę świeżej krwi. Zabrakło jej tchu, kabina zdawała się wirować przed oczami. Opanowała się siłą woli, ale myjąc ręce nad zlewem, czuła kompletną pustkę w środku.

Postanowiła nie mówić nic Andyemu, ale zdradził ją wyraz oczu. Andy znał już na pamięć terminy jej cyklu, więc z góry wiedział, że ten weekend przyniesie odpowiedź, czy wycieczka do Europy zakończyła się sukcesem. Dlatego wystarczyło, że na nią spojrzał, a od razu odgadł.

– Przykra niespodzianka? – spytał ostrożnie, bo znał jej reakcje, ale Diana była tak przybita, że nie zwracała uwagi na jego uczucia. Nie zdawała sobie sprawy, że sytuacja jest przygnębiająca także i dla niego, bo powoli zaczynał wątpić również w swoje możliwości.

– Nawet bardzo przykra! – rzuciła, patrząc w inną stronę. Z jej punktu widzenia cała wycieczka do Europy okazała się czasem zmarnowanym, zresztą w tej chwili całe życie uważała za zmarnowane.

– Nic się nie stało, kochanie. Będziemy próbować dalej. – Andy usiłował ją pocieszyć, ale ona w myśli dopowiedziała:

„…i dalej bez skutku”. Zaczęła już wątpić w sens dalszych prób. I kto to mówił, że niepotrzebnie się zadręcza?

– Muszę pójść do specjalisty! – oświadczyła ponuro, kiedy kelner przyniósł kawę. Wieczór i tak miała popsuty. Dziecko stało się głównym celem jej życia, przy którym zarówno praca, jak i grono przyjaciół, a chwilami nawet mąż, przestawali znaczyć cokolwiek. Wprawdzie zarzekała się, że pragnienie dziecka nie przesłania jej całego świata, ale oboje wiedzieli, że to nie prawda.

– Może porozmawiamy o tym kiedy indziej? – zaproponował delikatnie Andy. – Przecież nie ma pośpiechu. Niektórzy twierdzą, że dopiero po dwóch latach należy zasięgać porady u specjalistów.

Diana jednak była bliska płaczu i nie dawała sobie nic wyperswadować. W dodatku czuła znienawidzone bóle miesiączkowe, co dodatkowo wzmagało jej drażliwość, choć i bez tego zrobiła się nerwowa.

– Nie chcę czekać tak długo!

– Wobec tego poczekajmy jeszcze dwa miesiące. Przez ten czas zorientujesz się, ile jest wart ten łapiduch.

– Już wiem. Jack mówi, że to jeden z najlepszych specjalistów w kraju.

– Ach, więc wtajemniczasz Jacka w nasze kłopoty? Ciekawe, co mu powiedziałaś. Że mi nie staje, czy że w dzieciństwie przechodziłem świnkę?

Był zły na nią, bo jego zdaniem nadmiernie rozdmuchiwała całą sprawę. A jeszcze, na domiar złego, psuła wspólny wieczór w rocznicę ich ślubu!

– Musisz brać wszystko do siebie? Powiedziałam mu tylko, że mam problemy, a tego specjalistę polecił mi mój ginekolog. A o ciebie wcale nie pytał, nie denerwuj się.

Próbowała załagodzić sytuację, ale Andy na serio się rozzłościł. Tym bardziej że w duchu wyrzucał sobie, iż ją zawiódł.

– A niby dlaczego nie mam się denerwować, jeśli co miesiąc urządzasz mi taką scenę? Za każdym razem, gdy masz okres, rozpaczasz, jakby od tego się umierało i wpatrujesz się we mnie z takim wyrzutem, że znowu cię nie zapyliłem, jakby to była moja wina! Zresztą może to i moja wina, ale może nie, tylko ty masz już fioła na tym punkcie! Jeśli to ma coś pomóc, idź nawet do dziesięciu specjalistów, a jeśli będę musiał, to też pójdę z tobą.

– Co to ma znaczyć: „jeśli będę musiał”? – Poczuła się urażona jego słowami, a zresztą i tak mieli zepsuty wieczór. – Chyba to nie jest tylko mój problem, dotyczy nas obojga?

– Owszem, ale dzięki tobie. Swoją histerią i obsesją na punkcie ciąży wykańczasz nas oboje. Nawet gdyby twoje siostry za chodziły co chwilę w ciążę, a ty nie, to co z tego? Czy dlatego nie możemy choć trochę pożyć jak normalni ludzie?

Diana z płaczem opuszczała restaurację, a przez całą drogę nie odezwała się ani słowem. W domu zamknęła się w łazience i długo stamtąd nie wychodziła. Płakała nad dzieckiem, którego nie była w stanie począć i nad zmarnowanym wieczorem w rocznicę ślubu. Zastanawiała się też, że może Andy ma rację, a ona niepotrzebnie histeryzuje. Może istotnie chciała tylko rywalizować z Gayle i Samantą?

Kiedy w końcu wyszła z łazienki, ubrana w nocną koszulę z różowego atłasu, kupioną w Paryżu – Andy czekał na nią w łóżku.

– Przepraszam cię, kochanie – odezwał się cicho. – Nie powinienem był tego wszystkiego mówić. To pewnie przez to, że i ja się rozczarowałem.

Otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie. Zobaczył wtedy, że płacze.

– To nieważne, kochanie, czy będziemy mieli dzieci, czy nie – uspokajał ją. – Dla mnie tylko ty się liczysz, bo cię kocham.

Bardzo chciała go zapewnić, że i ona czuje to samo, ale nie by łaby to cała prawda. Owszem, kochała go, ale równie silnie pragnęła dziecka i wiedziała, że dopóki nie zaspokoi tej potrzeby – w ich małżeństwie pozostanie pewien niedosyt.

– Kocham cię, Di! – szepnął Andy i przytulił ją mocno do siebie.

– Ja cię też kocham, ale czuję się tak, jakbym cię zawiodła.

– Gówno prawda! – palnął, na co musiała się uśmiechnąć. – Nikogo nie zawiodłaś, a jak dobrze pójdzie, to jeszcze urodzisz bliźniaki i twoje siostry pękną z zazdrości!

– Kocham cię! – Jeszcze raz uśmiechnęła się do niego, bo zrobiło się jej lżej na sercu. Było jej tylko przykro, że popsuła tak miły wieczór.

– Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu!

– Wszystkiego najlepszego, kochanie! – wyszeptała. Andy zgasił światło i długo jeszcze trzymał ją w objęciach. Zastanawiał się tylko, co by było, gdyby się okazało, że nie mogą mieć dzieci.

Bradford i Pilar spędzili wieczór swojej rocznicy ślubu w domu. Wybierali się wprawdzie do restauracji „El Encanto”, ale przed samym wyjściem odebrali telefon od Tommyego informujący, że Nancy zaczęła rodzić. Zamienili też kilka słów z Nancy, a Pilar zapewniła ją, że będą czekać w domu na wiadomości. Brad nie był tym bynajmniej zachwycony.

– Po coś jej obiecywała? – miał pretensję do Pilar, kiedy odłożyła słuchawkę. – To może trwać wiele godzin. Nie zdziwiłbym się, gdyby dzieciak urodził się dopiero jutro rano.

– Spokojnie, kochanie. To przecież nasz pierwszy wnuk. Na kolację możemy pójść jutro, a dziś powinniśmy być w pogotowiu, gdy nasze dzieci nas potrzebują.

– Kiedy Nancy rodzi pierwsze dziecko, najmniej potrzebuje ojca. – Po prostu wydaje mi się, że powinniśmy być pod ręką na wypadek, gdyby coś poszło nie tak jak trzeba.

– Dobrze, już dobrze, zostaniemy! – Rozluźnił krawat i popatrzył na nią z poczuciem winy. W gruncie rzeczy był jej wdzięczny, że tak dba o jego dzieci i cieszył się, że z biegiem czasu także one to doceniły.

Pilar zajęła się więc przygotowaniem kolacji. Wyniosła gotową potrawę na taras i w świetle księżyca jedli spaghetti, popijając winem.

– Jakie to romantyczne! – rozmarzył się Brad. – Właściwie nawet lepsze niż „El Encanto”. Czekaj, kiedy ci ostatnio mówiłem, jak bardzo cię kocham?

W świetle księżyca wyglądał na młodszego i przystojniejszego niż normalnie, a i jej dodawała urody niebieska jedwabna suknia, dopasowana kolorem do oczu.

– Chyba już ponad dwie godziny temu. Zaczynałam się niepokoić!

Sprzątnęli brudne talerze po kolacji i zostali jeszcze na tarasie. Brad wspominał, jak przeżywał, kiedy Nancy miała się urodzić, choć w wieku trzydziestu pięciu lat nie był już młodym tatusiem. Natomiast po narodzinach Todda czuł się starym rutyniarzem i z radości częstował wszystkich cygarami. Przyznał się, że teraz też nakupił cygar i miał zamiar w ten sam sposób uczcić przyjście na świat dziecka Nancy.

Pilar cieszyła się z radości swoich bliskich i nie wątpiła, że wszystko pójdzie dobrze. Jednak oboje z Bradem byli mile zaskoczeni, kiedy telefon zadzwonił już o wpół do jedenastej wieczorem. Pobiegła go odebrać, bo siedzieli jeszcze na tarasie. Dzwonił Tommy, ale zaraz odezwała się także Nancy, ożywiona i szczęśliwa. Urodził im się syn, waży prawie cztery i pół kilograma!

– Wszystko potrwało raptem trzy i pół godziny! – chwalił się Tommy, jakby Nancy dokonała nadzwyczajnego wyczynu.

– A do kogo mały jest podobny? Pewnie do mnie? – zażartowała Pilar, co oboje przyjęli serdecznym śmiechem.

– Raczej do tatusia – odpowiedziała Nancy z wyraźnym zadowoleniem.

– Chwała Bogu! – Brad dorwał się do słuchawki. – To znaczy, że będzie przystojny.

– Już jest! – Tommy pęczniał z dumy.

Brad spytał jeszcze, czy wszystko odbyło się prawidłowo, na co usłyszał, że Nancy nie potrzebowała znieczulenia, urodziła siłami natury, a Tommy dzielnie jej asystował. Kiedy już odłożyli słuchawkę, znowu wyszedł z Pilar na taras Był dumny. Miał wnuka!

– Czasy się zmieniają! – mruczał pod nosem. – Gdyby mnie zaproponowano asystowanie przy narodzinach moich dzieci, chyba bym zemdlał.

– Ja też! – uśmiechnęła się Pilar. – Ten widok nie należy do przyjemności. Ale grunt, że młodzi są szczęśliwi. Słyszałeś, jak się cieszyli!

Mówiąc to, czuła, jak łzy napływają jej do oczu. Dotychczas nie znała tego uczucia, ale zaraz z uśmiechem podniosła wzrok na męża.

– Nie wyglądasz na dziadka! – zażartowała.

– Miło mi to słyszeć. Może chcesz cygaro?

– Nie, dziękuję.

Wiedziała jednak dobrze, czego by chciała, kiedy milcząc, wpatrywała się w ciemną taflę oceanu.

– O czym teraz myślałaś? – spytał, bo uderzył go dziwny wyraz jej oczu.

– O niczym specjalnym – skłamała.

– Nieprawda. Poznałem po twoich oczach, że myślałaś o czymś ważnym. Powiedz, co to takiego.

Nie widział jej takiej od pamiętnego wieczoru, kiedy przyjęła jego oświadczyny. Jednak, kiedy obróciła się ku niemu, z przestrachem zauważył, że płacze. Po jej policzkach płynęły łzy, a spojrzenie zdawało się zdradzać ciężar wieku. Wyzwoliło to w nim instynkt opiekuńczy, nieodparte pragnienie, aby wziąć ją w ramiona i osłonić przed smutkiem.

– Wiem, że to niepoważne z mojej strony – wyznała szeptem. – Wiem, że im się to należy, bo oni są młodzi… Ale pomyślałam właśnie, jaka byłam głupia przez te wszystkie lata… Jak bardzo chciałabym urodzić twoje dziecko!

Głos jej się załamał, więc Brad przez dłuższy czas też się nie odzywał, tylko trzymał ją za ręce.

– Mówisz serio? – spytał cicho. Życzyłby sobie, żeby doszła do tego wniosku wcześniej – tak byłoby lepiej dla nich obojga. Nie mógł jednak lekceważyć jej smutku i tęsknoty.

– Tak, mówię całkiem serio.

Przypomniało mu to dzień, w którym zgodziła się wyjść za niego po latach zapewnień, że woli pozostawać w stanie wolnym. Teraz znów, po tylu latach odżegnywania się od wszelkich pokus macierzyństwa, nagle zapragnęła urodzić mu dziecko.

Otoczył ją ramionami i przytulił mocno do siebie. Nie mógł znieść świadomości, że jego ukochana żona cierpi z powodu po czucia wewnętrznej pustki.

– Chciałbym, żebyś zawsze miała to, co jest dla ciebie ważne – zapewnił ze smutkiem. – Tylko, widzisz, ja chyba jestem za stary, żeby teraz mieć dziecko. Nie dożyłbym dni, kiedy do rośnie.

Mówił poważnie, ale ona uśmiechnęła się wyrozumiale. Nie miała zamiaru wywierać na niego żadnej presji.

– Na razie to ja potrzebuję ciebie, dopóki nie dorosnę, a to za pewne potrwa! – rzekła stanowczo, ocierając łzy.

– Może masz rację! – Roześmiał się życzliwie. Z czułością osuszał jej mokre od łez policzki. – No więc, co robimy z tym dzieckiem?

– Jakim dzieckiem? Nancy?

– Nie, naszym. Tym, które tak strasznie chcesz mieć.

– A mamy coś z tym zrobić? – spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie chciała ujawniać mu wszystkich swoich uczuć, aby nie stwarzać wrażenia, że go do czegoś przymusza. Wolała raczej udawać, że ulega pod jego naciskiem.

– No, jeżeli naprawdę tak bardzo tego chcesz, to spróbujemy! – rzekł z powagą, a ona wpatrzyła się w niego rozkochanym wzrokiem. – Tylko uprzedzam, w moim wieku nie mogę już gwarantować, że wszystko działa jak należy. Zawsze jednak możemy spróbować. To może być całkiem zabawne!

Roześmiał się łobuzersko, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Zaskoczył ją swoją reakcją, ale nie tak bardzo, jak ona jego lub nawet siebie samą. Gdyby jeszcze niedawno ktoś jej powiedział, że któregoś dnia zapragnie mieć dziecko – pewnie uśmiałaby się do łez. Tymczasem płakała właśnie z przemożnego pragnienia zostania matką!

– Jesteś tego pewien? – Spojrzała z czułością na męża. – Ja cię naprawdę do niczego nie zmuszam.

– Oczywiście, że jestem. Przecież wiesz, że dawno już chciałem mieć z tobą dziecko, tylko ty zawsze każesz mi strasznie długo czekać.

– Więc dziękuję ci za cierpliwość – wyszeptała, żywiąc w duchu nadzieję, że nie będzie jeszcze na to za późno dla niej ani dla niego. Nie wiedzieli przecież niczego na pewno. Mogli tylko próbować i czekać, co z tego wyjdzie.

Charlie kupił Barbie z okazji rocznicy ślubu pierścionek i butelkę szampana. Nie wiadomo, dlaczego podejrzewał, że Barbie zapomniała o tej dacie, więc nic nie mówił, bo chciał zrobić jej niespodziankę. Miał zamiar czekać na nią z kolacją, na powitanie oblać ją szampanem i wręczyć pierścionek z oczkiem w kształcie serduszka z rubinkiem w środku. Kupił go u Zalea i liczył, że się jej spodoba. Wiedział przecież, że uwielbiała stroje, biżuterię i piękne drobiazgi, a on z kolei lubił zaskakiwać ją prezentami. Kupiłby jej wszystko, gdyby tylko mógł, tak bardzo ją kochał, taka piękna mu się wydawała.

Rano oświadczyła, że przed południem ma casting do filmiku reklamującego proszek do prania, a potem wybiera się z Judi i jej współlokatorką po zakupy na Broadway Plaża. Obiecała mu, że na kolację wróci do domu, więc Charlie nie wspomniał o szykowanej niespodziance, żeby wszystkiego nie popsuć. Jednak około wpół do siódmej zaczął się denerwować. Barbie za zwyczaj była punktualna, ale w towarzystwie koleżanek mogła zapomnieć o obietnicy, zwłaszcza jeśli wstąpiła gdzieś na drinka. Zdjęcia próbne musiały być dla niej dużym stresem, zwłaszcza że tak bardzo chciała zostać aktorką. Miał nadzieję, że lada chwila wróci.

W minionym roku Barbie nie dostała zbyt wielu ról w filmach reklamowych – najwyżej z pół tuzina. W większości były to raczej mało liczące się rólki, z wyjątkiem jednej, gdzie śpiewała i tańczyła, reklamując rodzynki kalifornijskie. Wciąż jednak nie mogła doczekać się znaczącego przełomu, który otworzyłby przed nią drogę do kariery w Hollywood. Od czasu do czasu łapała dorywcze propozycje pracy jako modelka, przeważnie przy demonstracji strojów kąpielowych. Charlie nie miał nic przeciwko temu, by występowała w filmach lub na wybiegu – przeciwnie, był z niej dumny. Nie życzył sobie tylko, aby pracowała jako kelnerka lub ekspedientka. Judi pół roku temu dostała pracę w dziale kosmetyków u Neimana i Marcusa. Proponowała Barbie, że i jej załatwi taką posadę, ale Charlie się nie zgodził. Zazwyczaj jego zarobki wystarczały im na życie, choć ostatnio sytuacja nieco się pogorszyła. W cięższych chwilach siedzieli w domu przed telewizorem i żywili się makaronem z serem, ale potem Charliemu trafiała się jakaś prowizja i triumfalnie wracał z pracy, dźwigając bukiet kwiatów dla Barbie. Był dla niej tak dobry i czuły, że aż czasami miewała wyrzuty sumienia.

Wielokrotnie próbowała wyjaśnić Judi, dlaczego czuła się winna. Było jej głupio siedzieć w domu, malować sobie paznokcie, wydzwaniać do agenta czy umawiać się z Judi na lunch, pod czas gdy Charlie pracował ciężko, aby ją utrzymać. Judi ze swej strony uważała, że to najzupełniej w porządku i przekonywała ją, że powinna się z tego cieszyć. Barbie zresztą odpowiadała taka sytuacja. Po latach zarabiania na chleb w charakterze piosenkarki rewiowej czy kelnerki, a w Las Vegas nawet na stacji benzynowej, kiedy nie miała innych możliwości – teraz czuła się jak prawdziwa dama.

Starała się być miła dla Charliego, choć wciąż jeszcze nie mogła przywyknąć do stanu małżeńskiego. Niełatwo przychodziło jej tłumaczyć się przed mężem, gdzie była, co robiła, czy też siedzieć w domu, zamiast iść na imprezę. Tęsknota za panieńskimi czasami odzywała się w niej najsilniej, kiedy spotykała się z dawnymi koleżankami, które chwaliły się, co teraz robią. Kiedy jednak po tych spotkaniach wracała do domu – czekał na nią Charlie, jak zawsze czuły i wierny. Trudno byłoby nie kochać kogoś takiego, choć Barbie wolałaby, aby ją bardziej podniecał. Nie mogła jednak spodziewać się po nim rzeczy niemożliwych, za to wiedziała, że zawsze może na niego liczyć. Chwilami nawet przerażało ją, że nigdy się od niego nie uwolni, choć właściwie dla czego miałaby to zrobić?

O siódmej kolacja była już gotowa, a stół nakryty. Charlie wziął prysznic, przebrał się w niebieski garnitur i wyjął z szuflady prezent przygotowany dla Barbie. Szampan chłodził się w lodówce. O wpół do ósmej włączył telewizor, a o ósmej pieczyste już zaczynało się przypalać po brzegach. O dziewiątej wpadł w popłoch, bo zaczął podejrzewać, że coś się musiało przydarzyć. Dziewczęta miały pewnie wypadek, bo Judi kiepsko prowadziła samochód. Zadzwonił do niej, ale nikogo nie było w domu. Wykonał powtórny telefon o wpół do dziesiątej i nagrał się na automatyczną sekretarkę. Dopiero o dziesiątej Judi podniosła słuchawkę, ze zdziwieniem rozpoznając głos Charliego.

– Gdzie jest Barb? – zapytał od razu. – Nic się jej nie stało?

– A co się jej miało stać? Dopiero co ode mnie wyszła. Powinna lada chwila być w domu. Czemu tak panikujesz?

W głosie Judi przebijało rozdrażnienie, więc Charlie dopiero teraz zaczął się denerwować.

– Czym ona dostanie się do domu? – W duchu martwił się już, dlaczego Judi jej nie odwiozła.

– Wzięła taksówkę. Może nie pojedzie od razu do domu, ale na pewno w końcu dotrze. W każdym razie jeszcze nie zdejmuj koszuli. Ależ ty ją krótko trzymasz!

– Dziś jest nasza rocznica ślubu.

– Och… przepraszam! – mruknęła Judi.

A więc tak, jak się domyślał, dziewczyny wstąpiły gdzieś na kielicha i po paru drinkach zatraciły poczucie czasu. Opamiętały się dobrze po wpół do dziesiątej.

– Dziękuję – odpowiedział i odwiesił słuchawkę. Wyłączył piekarnik i pomyślał rozdrażniony, że też Barbie nie miała już kiedy wypuścić się z koleżankami na miasto. Akurat dzisiaj, w rocznicę ich ślubu? Dlaczego właściwie jej nie uprzedził? Czy myślał, że zaimponuje jej szampanem i domową pieczenią? Dużo prościej wyszłoby, gdyby powiedział jej, co szykuje. Taką nie przewidywalną dziewczynę trudno czymkolwiek zaskoczyć.

O dziesiątej czterdzieści pięć usłyszał szczęk klucza w zamku. Oglądał właśnie wiadomości i aż podskoczył, kiedy niespodziewanie stanęła w drzwiach. W czółenkach na wysokich obcasach i obcisłej czarnej sukience wyglądała szalenie seksownie.

– Gdzie byłaś? – spytał z niepokojem. – Przecież ci mówiłam, że robiłam zakupy razem z Judi.

– Przez jedenaście godzin? Czemu nie zadzwoniłaś? Byłbym wyjechał po ciebie.

– Nie chciałam sprawiać ci kłopotu, kochanie! – Cmoknęła go w policzek i dopiero wtedy zauważyła nakryty stół. Zaskoczona, ale i z pewnym poczuciem winy, spytała: – A co to ma znaczyć? Dla kogo to przygotowałeś?

– No, przecież dziś jest rocznica naszego ślubu! – wyjąkał nie śmiało. – Chciałem zrobić ci niespodziankę, ale widzę, że tylko się wygłupiłem.

– Och, Charlie… – Łzy napłynęły jej do oczu. Jeszcze podlej się poczuła, kiedy mąż nalał szampana i wyjął z piekarnika przy paloną pieczeń wołową z jorkszyrskim puddingiem.

– Trochę się spiekło… – Uśmiechnął się głupkowato.

Ale Barbie roześmiała się głośno i serdecznie go ucałowała.

– Za to ty jesteś wspaniały! – oświadczyła całkiem szczerze. – Przepraszam cię, najdroższy. Powinnam była pamiętać. Zachowałam się okropnie.

– Nic takiego się nie stało. Na przyszły rok będę pamiętał, że by się z tobą z góry umówić. Zaproszę cię do jakiejś wytwornej restauracji, na przykład do Chasena.

– To też wygląda super! – Wprawdzie kolacja raczej nie nada wała się już do konsumpcji, ale Barbie chętnie napiła się szampana. Wypiła już cośkolwiek wcześniej, i to więcej niż „parę drinków”, ale nie miała nic przeciwko orzeźwiającemu płynowi z bąbelkami. Nie minęło dużo czasu, a już jej czarna sukienka leżała na podłodze wraz z niebieskim garniturem Charliego. Wśród igraszek miłosnych na kanapie Charlie szybko zapomniał o przypalonej pieczeni.

– Och!… Och! – jęczał z rozkoszy, kiedy oboje osiągnęli szczyt uniesienia. Barbie ze śmiechem sprowokowała go, aby to zrobili jeszcze raz i zanim ostatecznie udali się do sypialni – minęła trzecia. Spali aż do południa, a i tak Barbie obudziła się z koszmarnym bólem głowy. Ledwo widziała na oczy, kiedy Charlie podniósł żaluzje, i wtedy przypomniał sobie o prezencie, który miał ofiarować jej wczoraj. Przyniósł pudełeczko od Żale. Leżała jeszcze w łóżku, skarżąc się na ból głowy.

– Właściwie nie wiem, dlaczego tak lubię szampana? – utyskiwała. – Następnego dnia czuję się, jakby w głowie waliły mi młoty parowe!

– Podobno to przez te bąbelki. Chyba ktoś mi tak powiedział. – On nigdy nie wypił aż tyle szampana, by potem odczuwać z tego powodu jakieś dolegliwości. Jej natomiast zdarzało się to częściej. Nie umiała oprzeć się pokusie, jaką niosła ze sobą butelka płynu z bąbelkami.

– A co to takiego? – Powoli rozdzierała papier, spod którego wyłaniało się małe pudełeczko. Spoglądała przy tym spod oka na Charliego, leżąc w całej glorii swojej nagości. Widok jej pięknego ciała niewiarygodnie go podniecał, nie mógł od niej oderwać oczu ani rąk.

– To dla ciebie z okazji rocznicy, ale jeśli zaraz tego nie otworzysz, pomogę ci! – Nie wytrzymał. Działała mu na zmysły tak przemożnie, że patrzenie na nią sprawiało mu wprost fizyczny ból. Na szczęście Barbie w końcu dobrała się do wnętrza pudełka i znalazła tam pierścionek, który ją tak zachwycił, że aż pisnęła z radości. Po raz pierwszy w całym jej życiu ktoś był dla niej taki dobry, choć jeszcze nie do końca potrafiła mu zaufać – zbyt wielu urazów doznała w przeszłości! Zawsze jednak czuła się winna, kiedy Charlie okazywał jej tyle względów.

– Przepraszam cię za wczorajszy wieczór! – wyszeptała. Po woli przekręciła się na bok, aby znaleźć się bliżej niego, a wtedy Charlie zapomniał o całym świecie z wyjątkiem jej nóg, ud, bioder i zupełnie wyjątkowych piersi, które go zawsze zadziwiały.

Nie wychodzili z łóżka aż do drugiej po południu. Potem wzięli razem prysznic i znów się kochali. Charlie zaczął ten dzień w świetnej formie i w dużo lepszym humorze.

– W gruncie rzeczy fajnie nam wypadła ta rocznica, chociaż nie od razu się rozkręciło! – wyznał z uśmiechem, kiedy przebierali się do kolacji. Planowali spotkanie z przyjaciółmi, a potem ewentualnie kino.

– Też tak sądzę – zgodziła się z nim, patrząc z zachwytem na pierścionek. Pocałowała Charliego, ale przy tym zauważyła, że ociąga się, jakby chciał ją o coś zapytać, tylko się krępował. – Co się tak czaisz? Zaraz pewnie powiesz: „Ech, to nic takiego… Zresztą, nieważne”.

Roześmiał się, zadowolony, że tak bezbłędnie go rozszyfrowała. – No więc o co ci chodzi? Przecież widzę, że masz coś na końcu języka! – Próbowała mu pomóc, wciskając się w czarną skórzaną minispódniczkę. Do tego założyła czółenka na niebotycznych obcasach i sięgnęła do szafy po sweterek. Blond włosy upięła w wysoką fryzurę, dzięki czemu przypominała bardziej zaokrągloną i zmysłową wersję Oliwii Newton-John. Nieraz porównywał ją do tej aktorki. Charlie był młodym, przystojnym mężczyzną, a jednak obok Barbie wyglądał jak wyjęty z zupełnie innej bajki.

– A skąd wiesz, że chcę cię o coś zapytać? – sondował ostrożnie. Czasem krępował się ujawniać przed nią swoje uczucia.

– No, jazda, wal! – Kto jak kto, ale ona nie należała bynajmniej do wstydliwych, kiedy stała przed nim w czarnym sweterku opinającym obfity biust. Chciał zadać jej to pytanie jeszcze wczoraj, między wręczeniem upominków a upojnymi chwilami w łóżku lub nawet po nich. Wydarzenia wczorajszego wieczoru odbiegały jednak nieco od z góry przyjętego planu, bo kochali się przez całą noc, nie zawracając sobie głowy kolacją.

– Śmiało, co to takiego? – Naciskała z taką niecierpliwością, że aż go trochę wystraszyła. Bał się zadać to pytanie w niewłaściwym momencie, aby się nie rozzłościła. Ona ze swej strony do myślała się, że dotyczy kłopotliwego dla niej tematu, który jednak wiele dla niego znaczył.

– Nie jestem pewien, czy to odpowiedni moment… – usiłował grać na zwłokę.

– Moja mama zawsze mawiała: „Kiedy powiedziałeś A, musisz powiedzieć B”. No więc co tam trzymasz w zanadrzu?

Usiadł na łóżku, próbując dobrać właściwe słowa. Nie chciał jej rozdrażnić, tym bardziej że znał jej opinię na ten temat. Sprawa jednak była na tyle dla niego ważna, że chciał przynajmniej spróbować o tym porozmawiać.

– Nie wiem, jak ci powiedzieć, ile to dla mnie znaczy, Barb – zaczął. – Ale ja… naprawdę chciałbym, żebyśmy mieli dziecko!

– Co takiego? – Prychnęła na niego jak rozgniewany kot, którego nawet przypominała w czarnym sweterku z angory. – Przecież wiesz, że nie mam zamiaru zakopać się w pieluchy. Przynajmniej nie teraz, kiedy mam już prawie zaklepaną rolę w reklamie. Gdybym teraz zaszła w ciążę, szlag trafi całą moją karierę, a ja będę mogła najwyżej sprzedawać szminki u Neimana i Marcusa jak Judi.

Przez delikatność wolał jej nie wypominać, że ta „cała kariera” to raptem kilka niemych rólek, mnóstwo castingów, z których nic nie wyszło, występ w ostatnim rzędzie chóru w musicalu Oklahoma! i niechlubny rok życia w Las Vegas. Za jej jedyny sukces można było uznać prezentowanie strojów plażowych na wybiegu.

– Wiem, wiem – przyznał wyrozumiale. – Chyba jednak mogłabyś na jakiś czas dać sobie spokój z karierą? Nie mówię zresztą, że musimy to zrobić już teraz, ale chciałbym, żebyś wiedziała, jakie to dla mnie ważne. Chcę założyć rodzinę, mieć prawdziwy dom, z ojcem, matką i dziećmi, jakiego nigdy nie miałem. Możemy podarować naszym dzieciom lepsze życie. Jesteśmy już rok po ślubie i najwyższy czas, aby to sobie powiedzieć.

– Jeśli tak lubisz dzieci, to wstąp do Korpusu Pokoju! Mam już prawie trzydzieści dwa lata i wiem jedno, że jeśli teraz nie osiągnę celu, to wszystko przejdzie mi koło nosa.

– A ja mam trzydzieści lat, Barbie, i pragnę mieć rodzinę. – Patrzył na nią proszącym wzrokiem, co ją nagle dziwnie zdenerwowało.

– Rodzinę, to znaczy ile dzieci? – spytała, podnosząc brew. W opiętej skórzanej spódniczce wyglądała nieopisanie seksownie. – Dziesięcioro wystarczy? Pochodzę z takiej rodziny i wierz mi, kto ma pszczoły, ten ma miód, a kto ma dzieci, ten ma przede wszystkim smród!

Wyznała mu więcej, niż chciała, niż wiedział lub chciał kiedykolwiek się dowiedzieć.

– Wcale nie musi tak być. Może tak to wyglądało w twojej rodzinie, ale nasza będzie całkiem inna! – Mówił to ze łzami w oczach. – Bez tego moje życie nigdy nie będzie takie jak trzeba. Czy nie moglibyśmy przynajmniej spróbować?

Rozmawiali o tym już przedtem, ale przed ślubem nigdy nie uporali się z tym problemem do końca. Charlie nie ukrywał, że nade wszystko pragnie dzieci, ale Barbie wolała nie mówić mu szczerze, co o tym myśli. Aby zrobić mu przyjemność, zwodziła go mglistymi obietnicami: „może później…”. Tylko że to „później” nadeszło prędzej, niż sobie życzyła.

Zasmucona, odwróciła się do okna, żeby nie patrzeć mu w oczy. Nie chciała dzielić się z nim przykrymi wspomnieniami z dzieciństwa, ale była pewna, że nie zamierza zakładać takiej rodziny, z jakiej sama się wywodziła. Z tamtych czasów nabrała obrzydzenia do dzieci i wiedziała, że nigdy nie zechce mieć własnych. Nieraz usiłowała dać to Charliemu do zrozumienia, ale nie chciał nawet słuchać. Była przekonana, że jej nie wierzył – w głowie mu się nie mieściło, że można nie chcieć dzieci.

– Po co ten pośpiech? Przecież minął zaledwie rok od naszego ślubu. Na razie dobrze jest tak, jak jest, więc po co to psuć?

– To nic nie popsuje, tylko obróci na lepsze. Proszę cię, Barb, przemyśl to…

Nie tylko ją prosił, ale wręcz błagał. Nienawidziła takiego tonu w jego głosie i nie chciała tego słuchać. Uważała to za formę presji, co w tych sprawach stanowiło nieczyste zagranie.

– A skąd wiesz, czy w ogóle coś by z tego wyszło? – Próbowała go za wszelką cenę zniechęcić. – Czasem mi się wydaje, że w tych sprawach coś u nas nie gra. Popatrz, ja wcale się nie zabezpieczam i jakoś nic! Może nie jest nam pisane mieć dzieci? Pocałowała go i spróbowała wprawić w podniecenie, co zwykle przychodziło jej bez trudności. – Tymczasem ja mogę zastąpić ci dziecko! – dodała nadspodziewanie zmysłowym głosem.

– To nie jest to samo! – Uśmiechnął się, mile zaskoczony. – Choć na razie to nawet miłe!

Jednak w przypadku Barbie to „na razie” nie mogło trwać wiecznie. Charlie ją całował, a równocześnie myślał, jak ją sprowokować do większej lekkomyślności w tych sprawach. Może trzeba wykorzystać sprzyjające dni miesiąca i zamiast przekonywać – postawić przed faktem dokonanym? Był pewien, że gdyby już miała dziecko – pokochałaby je na sto procent. Musi więc zacząć bacznie śledzić przebieg jej cyklu i w odpowiednim momencie przynieść do domu butelkę szampana. A wtedy… bingo!

Ten pomysł podniósł go na duchu. Ubrali się i wyszli na imprezę. Barbie, nie znając jego planów, świetnie się bawiła w nadziei, że dał sobie spokój z namawianiem jej, by urodziła dziecko. Nigdy nie powiedziała mu otwarcie, że nie chce mieć dzieci, ale też nie deklarowała, że chce je mieć. Jednego tylko była pewna – bez względu na to, jak rozpaczliwie Charlie pragnął dziecka, ona nie zamierzała być matką.

Загрузка...